[Tylko u nas] Budzisz: Wielki Gazprom. Kolos na glinianych nogach. Potiomkinowska wioska

Aleksandr Łukaszenka powiedział w trakcie „gospodarskiej wizyty” na Grodzieńszczyźnie, że „dzięki Bogu” i ropy naftowej i gazu ziemnego jest wystarczająco dużo na świecie, sprzedający konkurują ze sobą i Białoruś łatwo znajdzie alternatywę, wobec rosyjskich, dostaw. Jego słowa są reakcją na pojawiające się od kilku dni w białoruskich i rosyjskich mediach informacje, że Gazprom z początkiem nowego miesiąca „zakręci kurki z gazem”. Pierwotnie miała to być retorsja rosyjskiego giganta gazowego za zadłużenie Białorusi za zrealizowane dostawy wynoszące ponoć 165 mln dolarów.
 [Tylko u nas] Budzisz: Wielki Gazprom. Kolos na glinianych nogach. Potiomkinowska wioska
/ morguefile.com
Tak twierdzą Rosjanie, bo władze w Mińsku są zdania, że o żadnym długu mowy być nie może, z tego prostego powodu, iż wszystkie rachunki na rzecz Gazpromu zostały uregulowane. W istocie sprawa jest nieco bardziej skomplikowana, z tej przyczyny, że rosyjski gigant dostarcza gaz do granicy z Białorusią i za te dostawy rachunki są uregulowane. Ale potem za transport paliwa odpowiada białoruska – spółka córka Gazpromu, która za transport liczy sobie po 20 dolarów za 1000 m³, ale władze w Mińsku kwestionują te rachunki. Formalnie nie są to należności Gazpromu, tylko kontrolowanej przez koncern firmy mającej swą siedzibę na Białorusi. Na to nakłada się dyskusja na temat cen gazu dostarczanego przez Białoruś. Porozumienie zawarte ostatniego dnia ubiegłego roku jest w świetle obecnej sytuacji na europejskich i światowych rynkach uznawana przez Mińsk za bardzo niekorzystne i Łukaszenka wielokrotnie domagał się jego rewizji, o czym Gazprom nie chce nawet słyszeć. Teraz do całej sprawy dołączyła się historia z Biełgazprombankiem, którym przez ostatnie 20 lat kierował główny, jak się uważa, rywal Łukaszenki w nadchodzących wyborach prezydenckich Wiktar Babarykau. Nowy szef Komitetu Kontroli Państwowej, generał KGB Iwan Tertel po tym jak wraz ze zmianą rządu stanął na czele tej instytucji zaczął działać energicznie. W ubiegły weekend trwały przeszukania w centrali i filiach banku, aresztowano też 15 jego managerów. Ma to oczywisty związek z trwająca kampanią wyborczą, bo te działania mają uderzyć w Babarykau. Władza przedstawia go w kategoriach „rosyjskiego agenta”, który za pieniądze rosyjskich oligarchów dąży do zdobycia władzy w kraju. Łukaszenka twierdzi, że śledztwo w sprawie „prania brudnych pieniędzy” w banku trwa od 2016 roku, ale nikt w to na Białorusi chyba nie wierzy. Formalnie Babarykau nie jest ani oskarżonym, ani nawet świadkiem, ale zarówno Łukaszenka jak i Tertel informują opinię publiczną o tym, że śledztwo dotyczy 3 mln dolarów a wieloletni prezes banku nie mógł o tym co się pod jego bokiem dzieje nie wiedzieć. Ale cała sprawa ma też wymiar gospodarczy, jako, że władze ustanowiły w banku zarządcę komisaryczną, którą została emerytowana szefowa białoruskiego banku centralnego Nadieżda Jermakowa. Babarykau twierdzi, że z formalnego punktu widzenia białoruskie władze do takiego posunięcia nie mają prawa, bo w rękach państwa jest mniej niż 0,01 % kapitału tej trzeciej pod względem wielkości, wycenianej na ponad 3 mld dolarów, białoruskiej instytucji finansowej. Pozostałe akcje w równych częściach należą do Gazpromu i Gazprombanku i to obydwie firmy powinny ustanowić, o ile zachodzi taka potrzeba, tymczasowy zarząd. Na to nakładają się dochodzące z Białorusi informacje, że na kierownictwa państwowych firm wywierana jest presja aby te przenosiły swe rachunki z Biełgazprombanku, do instytucji kontrolowanych przez państwo. Rosjanie uważają, że to co się dzieje, niezależnie od motywacji jest po prostu nieuprawnionym, mało tego, bezprawnym przejęciem majątku Gazpromu.
Firma generalnie nie ma w ostatnich tygodniach dobrej passy. Problemy, i to niemałe, rosyjski gigant gazowy ma również w tzw. „republikach ludowych” Donbasu, którym od 2015 roku dostarcza gaz. Przy czym Rosjanie, co dla nich typowe, bo w podobny sposób od dziesięcioleci dostarczają gaz dla Naddniestrza, do Donbasu gaz dostarczali separatystycznym republikom, ale zapłaty domagali się od ukraińskiego Naftochazu, który co zrozumiałe, odmawiał. Od 2015 roku zadłużenie narosło do poziomu 3 mld dolarów i nie ma kto płacić. Począwszy od 1 stycznia tego roku wieloletni kontrakt z ukraińską firma przestał obowiązywać i teraz mimo, że gaz jest dostarczany, bo skądinąd o tym wiadomo, oficjalnie „republiki ludowe” nie otrzymują błękitnego paliwa. Płatności jak nie było, tak nie ma i nie będzie. Roszczenie, całkowicie zresztą wydumane, Gazpromu wobec Naftochazu zostały przecież anulowane wraz z porozumieniem w sprawie tranzytu gazu zawartym pod koniec ubiegłego roku.
Równie intersująca sytuacja ma miejsce w związku z tureckimi kontrahentami rosyjskiego koncernu gazowego. W swoim czasie podpisali oni ulubioną, z punktu widzenia Rosjan umowę „take or pay”, której istota sprowadza się do tego, że niezależnie czy odbierasz gaz czy nie, musisz określone kwoty zapłacić. Prywatne tureckie firmy, które podpisały umowy z Gazpromem w ubiegłym roku gazu nie odebrały, albo odebrały tylko jego część. Powodem takiego zachowania było prosty fakt – rosyjski gaz sprzedawany w kontraktach długoterminowych był znacznie droższy niźli dostępny na rynku LNG, pochodzący zarówno z Kataru jak i z USA. W efekcie, zamiast 10 mld m³, tureccy kontrahenci Gazpromu kupili jedynie 1,5 mld³, co w oczywisty sposób powoduje, że sfinansowana w całości ze środków rosyjskiego giganta inwestycja jaką był Turecki Potok przynajmniej w ubiegłym roku nie zarobiła na siebie. Perspektywa uzyskania 2 mld dolarów jest więcej niż wątpliwa, bo jak informują rosyjskie media obecnie trwają na ten temat rozmowy na najwyższym szczeblu (Putin – Erdogan) i Turcy wcale nie mają zamiaru płacić, a ich pozycja przetargowa jest silna, przede wszystkim z tego powodu, że są w Europie drugim pod względem wielkości klientem Gazpromu.
A klientów trzeba zacząć szanować, bo jak informuje Międzynarodowa Agencja Energii tegoroczny popyt na gaz na światowym rynku spaść może o 4 % w porównaniu z rokiem ubiegłym. Nie ma co zatem liczyć na wzrost cen, a raczej liczyć się trzeba z ich spadkiem, zwłaszcza w Europie, gdzie podziemne zbiorniki gazu są pełne. Portal neftegaz.ru, specjalizujący się w rynku gazu i ropy naftowej informuje, że tylko w tym roku udział Gazpromu w rynku europejskim zmniejszył się o 5 % (obecnie wynosi on 35 %), a perspektywy cenowe są mroczne i w miesiącach letnich, kiedy popyt jest tradycyjnie mniejszy możemy po raz pierwszy w historii mieć do czynienia z cenami ujemnymi. W sytuacji szybkiego wzrostu dostaw do Europy gazu LNG ze Stanów Zjednoczonych oraz zapowiedzi podwojenia wydobycia przez Katar nadzieje, że wrócą dla Gazpromu „stare dobre czasy” wydają się więcej niż płonne.
Taka sytuacja nie mogła się nie odbić na wynikach rosyjskiego monopolisty w zakresie eksportu gazu za pośrednictwem rurociągów. Pierwszy kwartał, tradycyjnie najlepszy w roku obok czwartego, okazał się fatalny. Spółka – matka, zanotowała 306 mld rubli (4,4 mld dolarów) straty. Wyniki te nie obejmują spółek-córek, co z tradycyjną dla Gazpromu praktyką wypychania strat do kontrolowanych przez siebie firm może oznaczać, że strata całej grupy jest znacznie większa. Tym bardziej, że takie „przychody” a raczej ich brak, jak te zapisane w pozycji sprzedaż dla „republik ludowych” Donbasu czy kontrahentów z Turcji, nie mówiąc już o sytuacji na Białorusi, też trzeba będzie wreszcie w bilansie rosyjskiego giganta uwzględnić, a nie bez końca zamiatać je pod dywan. 1,5 mld dolarów jakie Gazprom musi do końca czerwca zapłacić naszemu PGNiG, też raczej nie wpłynie na poprawę wyników rosyjskiego giganta.
W tym samym czasie, 14 osobowe kierownictwo Gazpromu wypłaciło sobie premie za I kwartał w wysokości 585 mld rubli (8,5 mln dolarów), mimo, że jak informuje rosyjska prasa ekonomiczna powodem do wypłat, w świetle reguł panujących w firmie winny być wyniki spółki. To też specyfika koncernu, obok bombastycznych, nietrafionych inwestycji na których zarabiają niemal wyłącznie ich wykonawcy, powiązani, nota bene, z Kremlem. Jest jeszcze jedna cecha firmy, którą jej ostatnie „potknięcia” ujawniają. Otóż jej wyniki rynkowe od lat związane były z siłą państwa rosyjskiego, które zdolne było narzucić krajom uzależnionym od rosyjskich dostaw, niekorzystne warunki handlowe. Ta „dywidenda polityczna” jak widać się kończy i dlatego co rusz Gazprom musi raportować o zapłacie liczących w miliardach dolarów kar i zmianach polityki cenowej wobec odbiorców. Firma jest na tyle duża, że nie grozi jej póki co upadek, ale z chełpliwych zapowiedzi sprzed kilkunastu lat, że stanie się ona największym koncernem światowym dziś już nie pozostało śladu. Podobny los czeka marzenia Rosji o utrzymaniu statusu światowego mocarstwa.
 

 

POLECANE
Nożownik z Chorzowa usłyszał zarzuty z ostatniej chwili
Nożownik z Chorzowa usłyszał zarzuty

47-letni mężczyzna usłyszał w niedzielę zarzut zabójstwa w związku ze śmiertelnym atakiem nożem, do którego doszło w piątek w Chorzowie. Prokurator, oceniając zebrany materiał dowodowy, złożył do sądu wniosek o tymczasowe aresztowanie podejrzanego.

Sondaż: Rosja nie skończy na Ukrainie? Polacy nie mają złudzeń Wiadomości
Sondaż: Rosja nie skończy na Ukrainie? Polacy nie mają złudzeń

„Czy wierzy Pani/Pan, że po zawarciu pokoju z Ukrainą Rosja nie dopuści się już agresji na żaden europejski kraj?” - takie pytanie zadano uczestnikom sondażu SW Research dla rp.pl. Okazuje się, że Polacy nie mają w tym temacie złudzeń.

Spór w Berlinie o ulicę Murzynów. Zmiany po 300 latach z ostatniej chwili
Spór w Berlinie o ulicę Murzynów. Zmiany po 300 latach

Po ponad 300 latach istnienia berlińska ulica Mohrenstrasse - Ulica Murzynów została przemianowana. Jak pisze dw.com, próby zablokowania zmiany nazwy na drodze sądowej trwały do samego końca. Ostatecznie władze Berlina postawiły na swoim. Zmiany świętowało kilka tutejszych organizacji, m.in. Decolonize Berlin, Rada Afrykańska w Berlinie i Brandenburgii czy inicjatywa Schwarze Menschen in Deutschland.

17-letni kolarz zginął podczas wyścigu w Hiszpanii z ostatniej chwili
17-letni kolarz zginął podczas wyścigu w Hiszpanii

Podczas drugiego etapu wyścigu juniorów Ribera del Duero w Hiszpanii doszło do poważnej kraksy z udziałem osiemnastu kolarzy. Niestety, 17-letni Ivan Melendez nie przeżył odniesionych obrażeń. Trzech innych zawodników znalazło się w stanie ciężkim.

Ojkofobia: analiza choroby gorące
Ojkofobia: analiza choroby

Ojkofobia to choroba, która zaczyna się od własnych bliskich. Zdrowy człowiek nie musi pluć na rodzinę, żeby poczuć się kimś. Nie ma tej wewnętrznej potrzeby odreagowania frustracji na najbliższych, byle tylko zagłuszyć własne kompleksy.

Biznes alarmuje: Nowa afera KPO? Tym razem w sektorze obronności i bezpieczeństwa Wiadomości
Biznes alarmuje: Nowa afera KPO? Tym razem w sektorze obronności i bezpieczeństwa

Przedstawiciele organizacji biznesowych ostrzegają na łamach „Pulsu Biznesu”, że sposób rozdysponowania 25 mld zł z Krajowego Planu Odbudowy na cele obronne może doprowadzić do poważnych nadużyć. W ich ocenie, brakuje jasnych reguł i transparentności, co może sprzyjać nadużyciom podobnym do tych, które pojawiły się w programie wsparcia branży HoReCa.

Hulajnogi elektryczne coraz większym zagrożeniem na drogach Wiadomości
Hulajnogi elektryczne coraz większym zagrożeniem na drogach

Od 1 stycznia do 19 sierpnia 2025 r. odnotowano w Polsce 798 wypadków z udziałem hulajnóg elektrycznych, to o 338 więcej niż w tym samym okresie 2024 r. Prof. Piotr Józwiak, prawnik z SWPS zaznaczył, że problematyka hulajnóg elektrycznych jest regulowana przepisami dopiero od 4 lat.

Pilny komunikat dla mieszkańców i turystów w woj. zachodniopomorskim oraz pomorskim z ostatniej chwili
Pilny komunikat dla mieszkańców i turystów w woj. zachodniopomorskim oraz pomorskim

Czerwone flagi zakazujące wejścia do wody powiewają w niedzielę na kilkudziesięciu nadmorskich kąpieliskach. Powodem są m.in. wysokie fale na Bałtyku i silne prądy wsteczne.

Strzał w kolano. Znany dziennikarz wraca do programu TVN z ostatniej chwili
"Strzał w kolano". Znany dziennikarz wraca do programu TVN

Filip Chajzer znów pojawi się w „Dzień Dobry TVN”. Popularny prezenter dołączy do ekipy porannego show z okazji jego 20-lecia.

GIS wydał nowy komunikat. Na ten produkt trzeba uważać Wiadomości
GIS wydał nowy komunikat. Na ten produkt trzeba uważać

Główny Inspektorat Sanitarny poinformował o zagrożeniu związanym z dwiema partiami naturalnej wody mineralnej „Krystynka” produkowanej w Ciechocinku. W butelkach znaleziono kawałki szkła.

REKLAMA

[Tylko u nas] Budzisz: Wielki Gazprom. Kolos na glinianych nogach. Potiomkinowska wioska

Aleksandr Łukaszenka powiedział w trakcie „gospodarskiej wizyty” na Grodzieńszczyźnie, że „dzięki Bogu” i ropy naftowej i gazu ziemnego jest wystarczająco dużo na świecie, sprzedający konkurują ze sobą i Białoruś łatwo znajdzie alternatywę, wobec rosyjskich, dostaw. Jego słowa są reakcją na pojawiające się od kilku dni w białoruskich i rosyjskich mediach informacje, że Gazprom z początkiem nowego miesiąca „zakręci kurki z gazem”. Pierwotnie miała to być retorsja rosyjskiego giganta gazowego za zadłużenie Białorusi za zrealizowane dostawy wynoszące ponoć 165 mln dolarów.
 [Tylko u nas] Budzisz: Wielki Gazprom. Kolos na glinianych nogach. Potiomkinowska wioska
/ morguefile.com
Tak twierdzą Rosjanie, bo władze w Mińsku są zdania, że o żadnym długu mowy być nie może, z tego prostego powodu, iż wszystkie rachunki na rzecz Gazpromu zostały uregulowane. W istocie sprawa jest nieco bardziej skomplikowana, z tej przyczyny, że rosyjski gigant dostarcza gaz do granicy z Białorusią i za te dostawy rachunki są uregulowane. Ale potem za transport paliwa odpowiada białoruska – spółka córka Gazpromu, która za transport liczy sobie po 20 dolarów za 1000 m³, ale władze w Mińsku kwestionują te rachunki. Formalnie nie są to należności Gazpromu, tylko kontrolowanej przez koncern firmy mającej swą siedzibę na Białorusi. Na to nakłada się dyskusja na temat cen gazu dostarczanego przez Białoruś. Porozumienie zawarte ostatniego dnia ubiegłego roku jest w świetle obecnej sytuacji na europejskich i światowych rynkach uznawana przez Mińsk za bardzo niekorzystne i Łukaszenka wielokrotnie domagał się jego rewizji, o czym Gazprom nie chce nawet słyszeć. Teraz do całej sprawy dołączyła się historia z Biełgazprombankiem, którym przez ostatnie 20 lat kierował główny, jak się uważa, rywal Łukaszenki w nadchodzących wyborach prezydenckich Wiktar Babarykau. Nowy szef Komitetu Kontroli Państwowej, generał KGB Iwan Tertel po tym jak wraz ze zmianą rządu stanął na czele tej instytucji zaczął działać energicznie. W ubiegły weekend trwały przeszukania w centrali i filiach banku, aresztowano też 15 jego managerów. Ma to oczywisty związek z trwająca kampanią wyborczą, bo te działania mają uderzyć w Babarykau. Władza przedstawia go w kategoriach „rosyjskiego agenta”, który za pieniądze rosyjskich oligarchów dąży do zdobycia władzy w kraju. Łukaszenka twierdzi, że śledztwo w sprawie „prania brudnych pieniędzy” w banku trwa od 2016 roku, ale nikt w to na Białorusi chyba nie wierzy. Formalnie Babarykau nie jest ani oskarżonym, ani nawet świadkiem, ale zarówno Łukaszenka jak i Tertel informują opinię publiczną o tym, że śledztwo dotyczy 3 mln dolarów a wieloletni prezes banku nie mógł o tym co się pod jego bokiem dzieje nie wiedzieć. Ale cała sprawa ma też wymiar gospodarczy, jako, że władze ustanowiły w banku zarządcę komisaryczną, którą została emerytowana szefowa białoruskiego banku centralnego Nadieżda Jermakowa. Babarykau twierdzi, że z formalnego punktu widzenia białoruskie władze do takiego posunięcia nie mają prawa, bo w rękach państwa jest mniej niż 0,01 % kapitału tej trzeciej pod względem wielkości, wycenianej na ponad 3 mld dolarów, białoruskiej instytucji finansowej. Pozostałe akcje w równych częściach należą do Gazpromu i Gazprombanku i to obydwie firmy powinny ustanowić, o ile zachodzi taka potrzeba, tymczasowy zarząd. Na to nakładają się dochodzące z Białorusi informacje, że na kierownictwa państwowych firm wywierana jest presja aby te przenosiły swe rachunki z Biełgazprombanku, do instytucji kontrolowanych przez państwo. Rosjanie uważają, że to co się dzieje, niezależnie od motywacji jest po prostu nieuprawnionym, mało tego, bezprawnym przejęciem majątku Gazpromu.
Firma generalnie nie ma w ostatnich tygodniach dobrej passy. Problemy, i to niemałe, rosyjski gigant gazowy ma również w tzw. „republikach ludowych” Donbasu, którym od 2015 roku dostarcza gaz. Przy czym Rosjanie, co dla nich typowe, bo w podobny sposób od dziesięcioleci dostarczają gaz dla Naddniestrza, do Donbasu gaz dostarczali separatystycznym republikom, ale zapłaty domagali się od ukraińskiego Naftochazu, który co zrozumiałe, odmawiał. Od 2015 roku zadłużenie narosło do poziomu 3 mld dolarów i nie ma kto płacić. Począwszy od 1 stycznia tego roku wieloletni kontrakt z ukraińską firma przestał obowiązywać i teraz mimo, że gaz jest dostarczany, bo skądinąd o tym wiadomo, oficjalnie „republiki ludowe” nie otrzymują błękitnego paliwa. Płatności jak nie było, tak nie ma i nie będzie. Roszczenie, całkowicie zresztą wydumane, Gazpromu wobec Naftochazu zostały przecież anulowane wraz z porozumieniem w sprawie tranzytu gazu zawartym pod koniec ubiegłego roku.
Równie intersująca sytuacja ma miejsce w związku z tureckimi kontrahentami rosyjskiego koncernu gazowego. W swoim czasie podpisali oni ulubioną, z punktu widzenia Rosjan umowę „take or pay”, której istota sprowadza się do tego, że niezależnie czy odbierasz gaz czy nie, musisz określone kwoty zapłacić. Prywatne tureckie firmy, które podpisały umowy z Gazpromem w ubiegłym roku gazu nie odebrały, albo odebrały tylko jego część. Powodem takiego zachowania było prosty fakt – rosyjski gaz sprzedawany w kontraktach długoterminowych był znacznie droższy niźli dostępny na rynku LNG, pochodzący zarówno z Kataru jak i z USA. W efekcie, zamiast 10 mld m³, tureccy kontrahenci Gazpromu kupili jedynie 1,5 mld³, co w oczywisty sposób powoduje, że sfinansowana w całości ze środków rosyjskiego giganta inwestycja jaką był Turecki Potok przynajmniej w ubiegłym roku nie zarobiła na siebie. Perspektywa uzyskania 2 mld dolarów jest więcej niż wątpliwa, bo jak informują rosyjskie media obecnie trwają na ten temat rozmowy na najwyższym szczeblu (Putin – Erdogan) i Turcy wcale nie mają zamiaru płacić, a ich pozycja przetargowa jest silna, przede wszystkim z tego powodu, że są w Europie drugim pod względem wielkości klientem Gazpromu.
A klientów trzeba zacząć szanować, bo jak informuje Międzynarodowa Agencja Energii tegoroczny popyt na gaz na światowym rynku spaść może o 4 % w porównaniu z rokiem ubiegłym. Nie ma co zatem liczyć na wzrost cen, a raczej liczyć się trzeba z ich spadkiem, zwłaszcza w Europie, gdzie podziemne zbiorniki gazu są pełne. Portal neftegaz.ru, specjalizujący się w rynku gazu i ropy naftowej informuje, że tylko w tym roku udział Gazpromu w rynku europejskim zmniejszył się o 5 % (obecnie wynosi on 35 %), a perspektywy cenowe są mroczne i w miesiącach letnich, kiedy popyt jest tradycyjnie mniejszy możemy po raz pierwszy w historii mieć do czynienia z cenami ujemnymi. W sytuacji szybkiego wzrostu dostaw do Europy gazu LNG ze Stanów Zjednoczonych oraz zapowiedzi podwojenia wydobycia przez Katar nadzieje, że wrócą dla Gazpromu „stare dobre czasy” wydają się więcej niż płonne.
Taka sytuacja nie mogła się nie odbić na wynikach rosyjskiego monopolisty w zakresie eksportu gazu za pośrednictwem rurociągów. Pierwszy kwartał, tradycyjnie najlepszy w roku obok czwartego, okazał się fatalny. Spółka – matka, zanotowała 306 mld rubli (4,4 mld dolarów) straty. Wyniki te nie obejmują spółek-córek, co z tradycyjną dla Gazpromu praktyką wypychania strat do kontrolowanych przez siebie firm może oznaczać, że strata całej grupy jest znacznie większa. Tym bardziej, że takie „przychody” a raczej ich brak, jak te zapisane w pozycji sprzedaż dla „republik ludowych” Donbasu czy kontrahentów z Turcji, nie mówiąc już o sytuacji na Białorusi, też trzeba będzie wreszcie w bilansie rosyjskiego giganta uwzględnić, a nie bez końca zamiatać je pod dywan. 1,5 mld dolarów jakie Gazprom musi do końca czerwca zapłacić naszemu PGNiG, też raczej nie wpłynie na poprawę wyników rosyjskiego giganta.
W tym samym czasie, 14 osobowe kierownictwo Gazpromu wypłaciło sobie premie za I kwartał w wysokości 585 mld rubli (8,5 mln dolarów), mimo, że jak informuje rosyjska prasa ekonomiczna powodem do wypłat, w świetle reguł panujących w firmie winny być wyniki spółki. To też specyfika koncernu, obok bombastycznych, nietrafionych inwestycji na których zarabiają niemal wyłącznie ich wykonawcy, powiązani, nota bene, z Kremlem. Jest jeszcze jedna cecha firmy, którą jej ostatnie „potknięcia” ujawniają. Otóż jej wyniki rynkowe od lat związane były z siłą państwa rosyjskiego, które zdolne było narzucić krajom uzależnionym od rosyjskich dostaw, niekorzystne warunki handlowe. Ta „dywidenda polityczna” jak widać się kończy i dlatego co rusz Gazprom musi raportować o zapłacie liczących w miliardach dolarów kar i zmianach polityki cenowej wobec odbiorców. Firma jest na tyle duża, że nie grozi jej póki co upadek, ale z chełpliwych zapowiedzi sprzed kilkunastu lat, że stanie się ona największym koncernem światowym dziś już nie pozostało śladu. Podobny los czeka marzenia Rosji o utrzymaniu statusu światowego mocarstwa.
 


 

Polecane
Emerytury
Stażowe