[Tylko u nas] Michał Bruszewski: Łukaszenka zalicza kolejne kompromitacje
![[Tylko u nas] Michał Bruszewski: Łukaszenka zalicza kolejne kompromitacje](https://www.tysol.pl/imgcache/750x530/c//uploads/cropit/15987391751d3a3fff9e90f37a15a1de260cc0b372e788af250e51879c959eacec6adc8424.jpg)
Jak u Hansa Christiana Andersena okazało się, że król jest nagi. Łukaszenka przez lata wypracowywał swój oryginalny wizerunek. Karmiąc marchewką Stevena Seagala, z bujnym wąsem pod nosem, dla Zachodu przypominał raczej niegroźnego jowialnego wujka „na weselu”, niż krwawego tłamszącego opozycję dyktatora. Co wybory, rzecz jasna, wyklinano Łukaszenkę na międzynarodowych salonach, ale potem miał ciszę i spokój, by po swojemu „gospodarzyć” w modelu, który ukochał, czyli anachronicznym i cebulacznym stylu kołchozowego komisarza (Łukaszenka był w młodości szefem PGR-u). Jego gospodarskie wizyty w zakładach pracy były putinizmem do kwadratu. Raz – a zarejestrowały to kamery – wskazał jako następcę konglomeratu stojącego obok urzędnika. Od razu pogroził mu palcem, że jak i on sobie nie da rady z tym biznesem to także wsadzi go za kratki jak poprzednika. Urzędnik wyglądał raczej na przerażonego niż zmotywowanego. Z kolei na radzie ministrów Łukaszenka przechwalał się rozmiarami ryb, które łapał w Prypeci. Jeden z ministrów – czy to z szydery czy też wazeliniarstwa – zapytał czy były jego wzrostu. „No przecież nie twojej wagi” – zripostował dyktator. Miał na tego rodzaju wschodnie „show” dużo czasu, zwłaszcza gdy pod bokiem trwał rewolucyjny majdan i wojna o Donbas, na Białorusi nie było może „idealnie”, ale tysiące przynajmniej nie ginęły od kul. Zachód miał względny spokój z Łukaszenką. Wygrywał różne geopolityczne melodie na wielu fortepianach, puszczając oko do Zachodniej Europy, Chin a ostatnio nawet do Mike’a Pompeo, byle pokazać, że Białoruś nie jest państwem satelickim Moskwy. Nietrudno uwierzyć, że każda z elit rządzących Białorusią wolałaby pewną formę niezależności niż li stać się rosyjską gubernią, więc intencje Łukaszenki wcale nie musiały być tutaj nieszczere. Akronim państwa związkowego Białorusi i Rosi – ZBiR jest tutaj symptomatyczny. Aleksander Łukaszenka grał geopolitycznie z Putinem „na czas”, aby odwlec moment ostatecznego zjednoczenia ZBiR-u, a byłego dyrektora banku Gazpromu Wiktara Babarykę, swojego wyborczego kontrkandydata, wsadził po prostu do więzienia. Z takim CV, co oczywiste, Babaryka jest określany jako człowiek Moskwy. Wyciąganie wszelako z tego wniosków, że Łukaszenka jest politykiem antyrosyjskim to nieporozumienie. To raczej kłótnia w ramach jednej kagiebowsko-kołchozowej rodzinie, niż wyraźne dwie strony barykady. Ktokolwiek by nie rządził w Mińsku, obozowi władzy nie pomaga przesunięta geograficznie na wschód pozostałość Żelaznej Kurtyny. Dzisiaj wyraźnie widać jak bardzo Moskwa traktuje Białoruś niczym swoją strefę wpływów, a zachodnia Europa – poza warstwą histeryczno-werbalną - postawiła na tym państwie „krzyżyk”, tratujac naszych sąsiadów głównie jako „rosyjski problem”. Pokrzyczeć pokrzyczy, wyborów nie uzna, solidaryzuje się retorycznie z protestującymi, ale spójrzmy - nie zakwestionowała głosów europejskich polityków, którzy stwierdzili, że to finalnie i tak sprawa Rosji. Pamiętajmy, projekty Nord Stream I oraz II nie dyskryminują tylko Polaków, ale także Białorusinów, Ukraińców – całą rodzinę środkowoeuropejskich nacji. Oczywiście „prawda czasu” to także „zasługa” samego Łukaszenki, który tak długo szafował operetkową pozą, że jest jedynym gwarantem niepodległości tego kraju, że wszyscy (z nim samym na czele) wpadli w pułapkę. Jeśli Aleksander Łukaszenka się kompromituje, a „Białoruś to on”, oznacza to, że jak z kamieniem u szyi jego upadek ciągnie cały kraj w dół. Polityczna masa upadłościowa jego obozu będzie też ogromnym kłopotem dla samych Białorusinów, ponieważ pisząc dla Mińska różne scenariusze w większości analiz widać taką czy inną wygraną Moskwy.
Ruska czy białoruska geopolityka?
Kilka refleksji geopolitycznych. W 2018 roku przez Armenię przeszła tzw. aksamitna rewolucja. Od władzy odsunięto środowisko skompromitowanego Serża Sarkisjana. Opozycja, która przejęła stery władzy musiała w trymiga złożyć hołd lenny Moskwie. Prawdopodobnie wcale nie dlatego, iż kocha Rosjan, a z uwagi na to, że Armenia jest Rosji nie tyle sojusznikiem, ile geostrategicznym zakładnikiem. Nie jest to wina samych Ormian, że to historyczne chrześcijańskie państwo-cywilizacja znalazło się po niewłaściwej stronie geopolitycznych bloków militarnych. Tak jak nie jest winą Polaków, że w Teheranie w 1943 roku oddano ich w strefę wpływów Józefa Stalina. Do podobnego naróżnika zagoniono Białorusinów. Piszę o tym dlatego, że zmiany na Ukrainie na przełomie 2013 i 2014 roku miały charakter desperackiej próby wyrwania się z rosyjskiej strefy wpływów i Kreml zareagował zaborem Krymu i rozkazem dla najemników by rozpocząć wojnę na wschodzie kraju. W Gruzji, która za czasów Michaiła Saakaszwilego miała zachodnie aspiracje kara Moskwy miała w końcu wymiar inwazji na ten kraj w 2008 roku. Jeżeli więc protesty na Białorusi skończą się emancypacją i próbą wyrwania się z objęć Moskwy Władimir Władimirowicz z bezwzględnością ukarze ich niczym Gruzinów i Ukraińców. Jeżeli protestujący poszliby drogą Armenii Putin będzie chciał koncesjonować nowe zmiany polityczne – z łatwością poświęci Łukaszenkę, a z więzienia być może wyjdzie Babaryka, zmieni się „szyld”, a treść nadal pozostanie prorosyjska. Finalne ocalenie skóry Łukaszenki mogłoby oznaczać, że Kreml boi się Białorusinów, że ich rewolucja jest nieobliczalna dla Moskwy, a zatem lepszy już skompromitowany dyktator niż niepewne zmiany. Wielu ekspertów podnosi fakt, że Rosję w dobie strat ekonomicznych po pandemii i kryzysie naftowym nie stać na otwieranie kolejnego frontu. Być może to faktycznie opóźni siłowe reakcje Moskwy. Pojawia się inne pytanie. Po co tyle „inwestowali” w „siłowików” na Białej Rusi, by teraz nie zdali oni samodzielnie egzaminu? Wraca casus Wojciecha Jaruzelskiego, który błagał marszałka Kulikowa o pomoc Sowietów w zdławieniu „Solidarności”, a Ci pokazali mu figę i rozkazali załatwić „S” polskimi rękami. Moskwa miała wtedy inne kłopoty na głowie. Ostatecznie Jaruzelski chodził w glorii człowieka, który uchronił Polskę przed interwencją militarną Rosji. Nie zdziwiłoby mnie gdyby podobne cyniczne miny wypisały się i na twarzy Łukaszenki.
Kompromitacje wyborcze Łukaszenki
Sam Łukaszenka odegrał w ostatnich tygodniach polityczną tragifarsę. Jego bagatelizowanie pandemii koronawirusa skończyło się tym, że sam pośrednio dał przyzwolenie tłumom do protestowania. Śmiał się, że kieliszek wódki, sauna i praca na traktorze są panaceum na COVID-19. Co ciekawe, takiego ryzyka wyśmiania wirusa nie podjął żaden inny polityczny towarzysz broni Łukaszenki ze wschodniego bloku. Prezydent Białorusi w 26. roku urzędowania chwalił się jak silną gospodarkę zagwarantował temu państwu – koronnym przykładem miała tutaj być branża nowoczesnych technologii, IT, gier. Kultowa gra World of Tanks to przecież dzieło Białorusinów. I faktycznie białoruski rozwój gospodarczy był obiektem zazdrości nie tylko Rosjan, ale i Ukraińców. Tyle, że co z tego skoro ten sam polityk, odklejony od rzeczywistości, wykłócał się z anonimowym obywatelem, który trzymał smartfon w dłoni. Wszystko to zostało zarejestrowane i wpuszczone w media społecznościowe. Próby Łukaszenki ograniczania dostępu do Internetu świadczą o tym, iż mentalnie zatrzymał się on w poprzedniej epoce – wierzy usilnie, że cyfrową rewolucję da się pokonać politycznym archaizmem, nadawaniem orderów za pałowanie obywateli, biciem brawo OMON-owi. Pod względem technologii politycznej Łukaszenka okazuje się reliktem przeszłości. Jego wiec poparcia robiony na prędce był wizerunkową katastrofą, bo nawet wśród ściąganych łukaszenkowskich elit słychać było gromkie „odejdź!”. Ciężki język Łukaszenki dał o sobie znać, gdy mówił o swojej kontrkandydatce Swiatłanie Cichanouskiej. Los przed tą kobietą postawił nie lada zadanie, by została liderką opozycji. Łukaszenka rechotał i sugerował, że kobieta jest od robienia kotletów a nie polityki, ostatecznie Białorusinka musiała uciekać na emigrację polityczną i znalazła się na Litwie. Jako że Cichanouska jest trochę liderką z przypadku – jest żoną aresztowanego opozycjonisty-blogera Siarhieja, Łukaszenka wyśmiewał fakt, że na Białorusi nikt na małżonkę głosować nie będzie. Jej obecna kariera medialna jest w gruncie sprawy dziełem łukaszenkowskiej kampanii nienawiści, pogardą dla prawa i dziennikarstwa obywatelskiego. W poprzednich kampaniach wyborczych Łukaszenka miał różnych kontrkandydatów, ale to właśnie Cichanouska może liczyć na zachodnie wsparcie medialne – Łukaszenka uderzył w szowinistyczne tony, gdy ludzie na zachodzie dyskutują w jaki sposób jeszcze więcej kompetencji z polityki i biznesu oddawać w ręce kobiet. Rewolucję antyłukaszenowską w zasadzie sprowokował dzisiejszy obóz polityczny w Mińsku. Tłum rozsierdził także dopompowany na niespotykaną skalę wynik wyborczy Łukaszenki. Prysł mit o skutecznym i przezornym polityku. Ciekawą także sprawą jest traktowanie przez władze białoruskie polskiej mniejszości. Zazwyczaj dyktatury starają się porozumieć z mniejszościami zarówno etnicznymi jak i religijnymi, by zapewniając im ochronę poprawiać nadwątlone relacje międzynarodowe. Widać to świetnie na Bliskim Wschodzie, gdzie dyktatury tworzą swój wizerunek jako obrońcy mniejszości. Tymczasem jedną z politycznych głupot Łukaszenki było traktowanie Polaków za wschodnią granicą „per noga”. Białorutenizacja, rozbijanie środowisk polskich, depolonizacja Kościoła katolickiego – to wszystko były chwyty Mińska, które niepotrzebnie skomplikowały relacje z Warszawą. Łukaszenka nie stworzył kapitału, który dzisiaj byłby jego szalupą ratunkową w rozmowach z Polakami.
Polska zjednoczona w sprawie Białorusi
PiS chwalony przed Adama Michnika to zjawisko tak nadzwyczajne jak zarejestrowane nagranie latającego UFO albo ryczącego Yeti w czasach upowszechnienia się telefonów komórkowych (a w każdym kamerka). Redaktor Michnik pochwalił partię rządzącą za podejście do spraw białoruskich. Na polskiej scenie politycznej w zasadzie nie ma ugrupowania, które kwestionowałoby, że w interesie Polski jest istnienie niepodległej Białorusi. W społeczeństwie tak spolaryzowanym, jedność jest niemiałym sukcesem. Wiem, że imperatyw poparcia dla Białorusinów jest inny na lewicy, a inny na prawicy. Lewica chciałaby zaprosić Białorusinów do europejskiej wieży Babel, by ich ucywilizować na modłę zachodnią, prawica chce państwa buforowego odgradzającego nas od Rosji. Tego „klimatu” zjednoczenia nie psują – by sparafrazować tytuł powieści Marka Twaina – „przygody Tomka Sommera” i jego tezy, że w przypadku rozpadu Białej Rusi Grodno powinno przypaść Polsce. Niefortunna wypowiedź już stała się pożywką dla rosyjskich i łukaszenkowskich mediów. W jego środowisku pisano przez lata o potrzebie budowania niepodległej Białorusi, więc burzę w szklance wody trzeba uznać za całkowicie niepotrzebną. Motywacje mogą być różne, ale wynik jest podobny, wspomniane różnice nie negują więc polskiego wyczucia geopolityki. Tak już jest skonstruowany świat, geografia podsuwa nam takie a nie inne refleksje, w środkowoeuropejskiej rodzinie, wciśnięci między neoimperliazm rosyjski oraz hegemoniczną politykę Niemiec, jesteśmy po prostu na siebie skazani. Nie przez przypadek Józef Piłsudski pisał w 1919 roku odezwę do „mieszkańców byłego Wielkiego Księstwa Litewskiego”. Ważne jest to jakimi kategoriami myślimy. Sławna triada ULB – Ukraina, Litwa, Białoruś. Państwa-Bufory jak tarcza broniące nas przed rosyjskim mieczem. Białorusini to naród historycznie związany z Polakami i na dzisiejszej Białorusi bije połowa serca historycznej Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Dobrze, aby historia Wielkiej Polski nie była pretekstem do paternalistycznego traktowania innych narodów (Białorusinów, Ukraińców, Litwinów), ale raczej przyczynkiem do budowania jak najlepszych relacji na przyszłość, porozumień, sojuszy. Warto przestrzec wszystkich z lewa i prawa, którzy chcieliby „cywilizować” Białorusinów „dla ich dobra”. Akurat białoruscy protestujący zawstydzili cały świat. Gdzie znajdziemy na świecie drugie takie protesty, gdzie nie wybija się szyb, nie okrada sklepów, a manifestanci przed wejściem na ławki zdejmują buty by ich nie pobrudzić? Zresztą, z Białorusinami historia nas nie poróżniła, a zawsze jednoczyła, więc na tym ważnym odcinku polsko-białoruskiej granicy powinno wzmacnianie naszych relacji być o wiele łatwiejsze. Gdy widzimy manifestacje z biało-czerwono-białą flagą polskie serce bije szybciej. Nie wiele osób wie, iż historia flagi niepodległej Białorusi, która dzisiaj jest symbolem demokratycznej opozycji, sięga wspólnych militarnych zwycięstw wojsk polskich, litewskich i białoruskich nad Moskalami. Barwy nawiązują do proporców jazdy białoruskiej w bitwie pod Orszą z 1514 roku. W 1992 roku – w czasach przed łukaszenkowskich – rocznica bitwy pod Orszą była świętem armii białoruskiej. Świętem – wspomnijmy – zakazanym na dzisiejszej Białej Rusi. Wspólnym bohaterem białorusko-polskim jest Tadeusz Kościuszko. Współczesna białoruska Akademia Nauk utrąciła pomysł by Kościuszko miał swoją ulicę w Mińsku. Roztropniej do sprawy podeszły władze w Mereczowszczyźnie, w obwodzie brzeskim, w 200. rocznicę śmierci gen. Kościuszki, stanął tam pomnik bohatera ufundowany z prywatnej zbiórki. Wspólnym gigantem literatury był Sergiusz Piasecki. W tym znaczeniu polityka europejska (unijna), a polityka polska wobec Mińska choć w wykonaniu może pełna podobieństw, jest oparta na innych przesłankach. Sprawa Białorusi dla Polski to nazwijmy to wprost – żywotny interes i kluczowa odpowiedź na pytanie czy granica między Polską a Rosją się wydłuży, czy pozostanie taka sama? Dla Unii Europejskiej sterowanej przez zachodnie stolice, Białorusini będą jedną z kart w talii do wymiany przy stole z Władimirem Putinem. Geopolitycznie - nawet upadek państwowości białoruskiej, inkorporacja jej do Rosji, nie zagraża egzystencjonalnym interesom Francji czy Niemiec. Dla Polski to śmiertelne zagrożenie. Są na świecie różni dyktatorzy i różne dyktatury, ale większość z nich wpuszcza do państw, którymi rządzą, pomoc humanitarną. Nieliczni decydują się by blokować pomoc dla potrzebujących. Niestety póki piszę te słowa transport z żywnością, przygotowany przez polską „Solidarność” dla Białorusinów nie został przepuszczony przez granicę. To tylko potwierdza, jak bardzo Aleksander Łukaszenka oderwał się od rzeczywistości.
Michał Bruszewski