[Tylko u nas] Tomasz Terlikowski: Tajemnica spotkania
A mimo to nikt nie jest nam w stanie odebrać piękna świąt Bożego Narodzenia, ani czasu przygotowania do nich. I nie chodzi mi wcale o porządki, gotowanie, ubieranie choinki, kupowanie prezentów (choć każdą z tych rzeczy - no może poza porządkami - lubię robić i robię), ale o treść jaką niosą ze sobą te szczególne dni. To czas, gdy wszechmocny, potężny, nieskończony i nieogarniony Bóg stał się dla każdego z nas człowiekiem, objawił się światu jako niemowlę. A niemowlę potrzebuje czułości, opieki, wzięcia za nie odpowiedzialności. „Jeżeli Bóg jest z nami jako dziecko, z pewnością jest z nami jako Ten, który domaga się naszej czułości i współczucia, ale czyni to przez swoją natarczywą obecność, bez wstydu i zahamowań, płacząc i ściskając nas za rękę. Jest Bogiem, który - według niezapomnianych słów św. Augustyna - gwałtowanie, głośno płacząc, przedziera się przez naszą głuchotę. Ten płacz jest niepokojący, ponieważ nie rozumiemy, czego dziecko od nas chce. Coś je boli? Jest głodne? Pragnie towarzystwa? Dziecko może oznajmiać swoje potrzeby jedynie płaczem, my zaś musimy uzbroić się w cierpliwość i czekać, aż uda się nam dojść przyczyny” - opisuje spotkanie z Dzieciątkiem Jezus anglikański teolog, obecnie już emerytowany arcybiskup Cantenbury Rowan Williams. Taki właśnie Bóg staje naprzeciw nas w te święta. Ogołocony, bezbronny, wydany w nasze ręce.
Ale przecież w te dni spotkamy się także z Matką Bożą i Józefem. Matka Boża - wbrew temu, do czego próbują nas przekonać redaktorki „Wysokich Obcasów” - nie założyłaby maseczki z błyskawicą. Ona wiedziała, że godząc się na słowa anioła, mówiąc TAK ryzykowała swoje życie. I to całkiem dosłownie, bo nie wiedziała, jak zareaguje Józef. Ona mogła zostać ukamienowana. I wiedziała o tym. Jej celem była wierność Bogu, wypełnienie Jego woli, a nie samowola. Jeśli jednak ktoś widzi w niej bezwolną ofiarę, to też się myli. Ona nie tylko pytała Anioła, ale też potrafiła mierzyć się z wyzwaniami, o jakich nam się nawet nie śniło. I to także wtedy, gdy anioł już od niej odszedł. Jej wiara często realizowała się w ciemnościach, bez jasnego wskazania, bez fajerwerków, bez mistycznych wizji. Była cichą wiernością, wbrew wątpliwościom, zmęczeniu, emocjom temu jednemu TAK, które wywróciło Jej życie do góry nogami. Józef nie miał nawet tego wyboru. Był człowiekiem sprawiedliwym, ale to Maria, zaślubiona Mu, a potem anioł postawili go wobec życia, którego nie mógł nawet wybrać. To TAK jego narzeczonej sprawiło, że został opiekunem Zbawiciela, że musiał uciekać ze swojego domu, że nie miał więcej dzieci, że żył w dziewiczym związku (dla ówczesnego żydowskiego mężczyzny samo to było ogromne poświęcenie). On wziął to na siebie z miłości do Niej i do Boga.
Na naszej świątecznej drodze spotkamy też pasterzy. Ale myli się ten, kto sądzi, że są to mili, sympatyczni pastuszkowie z naszych jasełek. Nic bardziej błędnego. Pasterze to byli ludzie z marginesu, wyrzutki społeczne, odrzuceni przez świat, i często uciekający przed odpowiedzialnością prawną. I właśnie do nich przyszedł anioł, by zaprosić ich do żłóbka, by to oni jako pierwsi poznali Boga, który objawia się w Niemowlęciu. Trudno o mocniejsze przypomnienie nam dobrym katolikom, że nie zawsze będziemy pierwszymi, że często do Nieba wyprzedzą nas jawnogrzesznice i celnicy, cokolwiek to w naszych czasach oznacza.
Wszystkie te elementy razem sprawiają, że Boże Narodzenie - pozostając świętem rodzinnym - jest także niezwykłym objawieniem Boga w codzienności, w skomplikowanych relacjach, w wierności decyzjom wbrew wszystkiemu i w spotkaniu także z tymi, z którymi nie umiemy się dogadać.
Niesamowity czas.