[Tylko u nas] Waldemar Krysiak: Keine Grenzen - komu służy polska lewica?

Kryzys w Afganistanie – jak żadne inne wydarzenie polityczne od dawna – pokazał, kto jest po stronie Polski, a kto po stronie utopijnego multi-kulti i polityki „Keine Grenzen”. Nagle lewica, która na co dzień przestrzega przed „katotalibami”, zapragnęła uratować migrantów z Bliskiego Wschodu przed prawdziwymi Talibami. Ci sami lewicowi aktywiści, którzy widzą w Polsce ostoję patriarchatu, postanowili otworzyć polskie granice dla Afganek uciekających przed patriarchatem, a lewicowe kobiety, które boją się urodzić dziecko w rzekomo opresyjnej Polsce, pojechały wpuszczać do Polski obcokrajowców. Bo to oni mają spłodzić nam nowe pokolenia. Jak doszło do tego ogromnego fikołka i komu naprawdę służy polska lewica?
 [Tylko u nas] Waldemar Krysiak: Keine Grenzen - komu służy polska lewica?
/ Pixabay.com

Narracje tworzone wokół tematu migracji są dla mnie osobiście ciekawe, bo sam od lat jestem migrantem. Najpierw mieszkałem przez parę lat w Szwajcarii, a teraz mieszkam od wielu lat w Berlinie. Rozmawianie na ten temat w Niemczech jednak dawno temu sobie odpuściłem. Jestem tu gościem i nie wypada mi mówić Niemcom, jak powinni rządzić własnym krajem. Gdybym chciał się w to bawić, starałbym się o niemieckie obywatelstwo i dopiero wtedy angażował się w politykę kraju, który – raczej w młodzieńczej naiwności – wybrałem na miejsce zamieszkania.

Oprócz pewnego nietaktu rozkazywania autochtonom w ich własnym kraju od rozmów na temat migracji w Niemczech odstrasza mnie jednak też co innego: wyjątkowo niski poziom, jaki te dyskusje na zachód od Odry osiągają. W większości przypadków sprowadzają się one bowiem do określania jakiejkolwiek próby sensownego regulowania masowej migracji mianem „faszyzmu”.

Martwi cię zalewanie rynku pracy nisko wykwalifikowanymi pracownikami zza granicy, którzy wypychają ze stanowisk rodzimą populację? Jesteś faszystą! Martwi cię za szybko zmieniająca się kultura? Jesteś faszystą! I jesteś faszystą nawet wtedy, gdy zwracasz uwagę, że postępująca islamizacja prowadzi do wzrostu przemocy wobec kobiet i gejów! Tak bowiem urobiony dekadami propagandy przeciętny niemiecki umysł interpretuje rzeczywistość! Albo akceptujesz „,keine Grenzen”, albo jesteś w tej samej kategorii, co zwolennicy systemów totalitarnych. I jasne, że są Niemcy, którzy nie dają się do takich szufladek upchnąć, ci jednak doświadczają socjalnego ostracyzmu. Kiedy próbują przedstawiać swoje argumenty, druga strona zaczyna szeptać coś o neonazistach. Ten szept szybko zamienia się w histeryczny krzyk. Doświadczyłem tego nawet ja, jako Polak, który – o ironio! - próbował wcześniej stawać w obronie niemieckiej autonomii. Do dziś pamiętam moment, który przekonał mnie, że nie warto.

Kilka lat temu mój eks – wtedy jeszcze partner – pracował w barze. Często więc w tym barze byłem i ja: w weekendy czekałem do końca jego zmiany, bo we dwóch łatwiej było bar posprzątać. Całonocne picie piwa nigdy nie było moją ulubioną dyscypliną – zawartość jednej butelki mogę sączyć godzinami – starałem się więc ten czas zapchać rozmowami ze stałymi i przypadkowymi bywalcami lokalu. Rozmowy czasem schodziły na tematy polityczne i do dziś pamiętam tą, która otworzyła mi oczy na wiele spraw.

Był to początek „Flüchtlingskrise 2015” i Niemcy zalewały pierwsze fale masowej migracji z Afryki. Pro-rządowe media (jeżeli komuś wydaje się, że TVP to media „rządowe”, ten niech posłucha niemieckich, które Frau Merkel oddały duszę i ciało!) przedstawiały wszystko w upiększony sposób. Do Niemiec mieli przybyć ludzie, którym Niemcy muszą pomóc, bo taki mają obowiązek. W zamian za to cały kraj zostanie ubogacony kulturowo! O tym, że oprócz migrantów z Syrii do Niemiec wędrowały całe hordy migrantów ekonomicznych z Iraku i Afganistanu... o tym media wspomniały niechętnie, albo wcale. Takie informacje były „teoriami spiskowymi” i „ujadaniem radykalnej prawicy”. Nawet jednak do niemieckich propagandówek przedostały się informacje, że kontrole na granicy mogą być konieczne, bo oprócz „ludzi w potrzebie” do Europy wysyłani byli terroryści. Ci albo swoje dokumenty niszczyli, albo używali podróbek. „Może nie powinniśmy jednak wpuszczać wszystkich tak hop-siup?” - zaczęli się zastanawiać nasi Zachodni sąsiedzi. I to właśnie to pytanie stało się punktem zapalnym w mojej rozmowie z L., postępowym aktywistą, którego spotykałem często w barze eska:

Co to w ogóle jest za pytanie – zapytał L – z wyraźnym zdziwieniem – To są ludzie, którzy potrzebują naszej pomocy!

Ja nie mówię, że mają być źle traktowani. Mówię jedynie, że państwa Unii Europejskiej nie mogą wpuszczać ludzi spoza Unii Europejskiej na zasadach luźniejszych, niż te obowiązujące dla mieszkańców Unii! Nawet moje dokumenty są czasem sprawdzane, jak przekraczam polsko-niemiecką granicę!

Ci ludzie nie mają dokumentów, bo je potracili na wojnie!

Część może tak, część pewnie nie! Ja nie mówię, ze Niemcy mają ich trzymać w bydlęcych wagonach na przejściu! Można im zapewnić ludzkie warunki, ale nie można ich wpuszczać do Niemiec, aż ich tożsamość nie zostanie ustalona!

Waldemar, wiesz co? To są faszystowskie poglądy! Takich samych argumentów używają neonaziści!

I w tym momencie zrozumiałem, że dalsza dyskusja nie ma sensu. Niemiecki aktywista zobaczył we mnie, Polaku i migrancie, neonazistę. Bo śmiałem wyrazić opinie, że granice państw są czymś więcej, niż przypadkowymi liniami narysowanymi od ręki na mapie świata. L. nigdy więcej się też do mnie nie odezwał, a spotykając w barze, omijał mnie szerokim łukiem, patrząc na mnie jak na coś zgniłego.

 

Fikołki polskiej lewicy

Takich rozmów miałem później jeszcze parę, ale z innymi Niemcami. Od nich dowiedziałem się, że nie powinienem się sprzeciwiać migracji, bo sam jestem migrantem. Mój argument, że sprzeciwiam się tylko masowej i nielegalnej migracji, był prawie zawsze ignorowany. Cytowanie statystyk, pokazujących wpływ migracji na przemoc wobec kobiet i mniejszości seksualnych, formowanie się gangów i zadłużenie rodzimych systemów ubezpieczeń i kas chorych – to były „fakty nienawiści”. Fanatyków multi-kulti nie przekonywało nic, dzisiaj więc nie wdaję się tutaj w rozmowy na ten temat.

Kretynizacja dyskusji na temat migracji dotarła jednak właśnie do Polski. Albo inaczej: ona tu była, ale cicha i ograniczona do skrajnie lewicowych środowisk, które od zawsze ciągnęło do globalizmu. Odkąd jednak temat kryzysu w Afganistanie stał się głównym tematem w Polsce, ciuchcia postępowego szaleństwa jedzie u nas na pełnej parze i do tego fika fikołki! Tych fikołków było już tyle, że aż trudno je zliczyć!

Pierwszym fikołkiem była pewnie dezinformacja – matka wielu lewicowych argumentów medialnych. W zaledwie parę dni od talibańskiego puczu w Afganistanie rzekomi uciekinierzy wojenni [ci na białoruskiej granicy to Irakijczycy] stali już na progu polskiej granicy. Jak tu się dostali? Doszli na pieszo, oczywiście! W trudzie i znoju, a wędrowali za nimi – również na pieszo - wierni towarzysze wszystkich Julek, koty. Jedna ze starszych Julek, znana celebrytka, ubolewała nawet, ze pewna kobieta tak bardzo potrzebowała się do Polski dostać, że całą drogę z Afganistanu do Polski pokonała na własnych nogach i w zaawansowanej ciąży w przeciągu kilku dób. To, że trasa z Kabulu pod polską granicę pieszo trwa prawie tysiąc godzin (około 40 dni) i że ciężarna musiałaby pokonywać kilka maratonów dziennie – to celebrytce do głowy nie przyszło. Ważniejsza była narracja o desperacji Afganek, która miała otwierać polskie serca i granice!

Ostatecznie, w samą desperację Afganek łatwo uwierzyć – nagle stały się one we własnym kraju ponownie obywatelami drugiej klasy. Tutaj jednak pojawiły się kolejne fikołki lewicy: wszak według urabianej przez Strajk Kobiet narracji Polki też są zdesperowane! W Polsce, według Strajku, kobiety też nie mają podstawowych (!) praw! W Polsce – według Strajku – Kaczyński lada dzień uczyni z nich seksualne niewolnice i inkubatory! Polska jest też podobno europejską stolicą patriarchatu, przemocy wobec kobiet i gwałtu! Jaka to więc pomoc dla Afganek, jeżeli wpadną spod islamskiego deszczu pod polską rynnę?! No, ale i tutaj lewica zrobiła fikołka i nagle nasz kraj okazał się szalupą dla tonących kobiet zza granicy! Do tej szalupy wskoczyła nawet korespondentka Krytyki Politycznej, która, rezydując do niedawna w Kabulu, twierdziła, że ma tam więcej praw, niż w swojej ojczyźnie!

Kolejnymi fikołkami były te, które winę po białoruskiej stronie zwalały na Polskę. Mimo że nawet lewicowa Gazeta Wyborcza ośmieliła się zwrócić uwagę, że Białoruś wykorzystuje migrantów dla zemsty na Polsce i Unii Europejskiej, internetowi aktywiści postanowili zignorować głos rozsądku medium, które zwykle uznają za wyrocznię. Migranci zostali przetransportowani przez Białoruś, niczym kukułcze jaja, pod polską granicę? To wina Polski! Imigranci, chociaż mogą, nie starają się o azyl na Białorusi? Wina Polski! Winą Polski jest też to, że przez białoruską granicę nie można swobodnie przechodzić, by przekazać migrantom jedzenie i udzielić im pomocy medycznej! Nic nie jest winą Łukaszenki, przeciwko któremu lewica do niedawna zaciekle protestowała, czasem nawet bez biustonosza i w niezrozumiałym, zwierzęcym krzyku!

Fikołków było, oczywiście, jeszcze więcej. Nagle zmieniona została – przynajmniej w postępowym światku – definicja uciekiniera: teraz jest już nim potencjalnie każdy i wszędzie, a nie tylko ten, któremu udaje się przedostać do następnego kraju, gdzie nie ma wojny! Nagle pojawiły się absurdalne argumenty, że „żaden człowiek nie jest nielegalny”, choć nikt nigdy nie mówił, że to ludzie są nielegalni, tylko ich bezprawny pobyt w danym kraju. To jednak nie przeszkadzało feministkom, które – gdy nie chodzi o migrantów – chętnie twierdzą, że nienarodzone dziecko to... „nielegalny lokator” w kobiecym ciele i „pasożyt”. Od lewicowych posłanek dowiedzieliśmy się zaś, że liczba migrantów na granicy jest tak niska, że można w sumie polskie prawo ignorować, jeden wyjątek albo kilkadziesiąt – albo kilka tysięcy – nie robi różnicy. Ukoronowaniem wszystkich fikołków były jednak słowa Władysława Frasyniuka, który podczas rozmowy w TVN24 nazwał "śmieciami" (tutaj, jak widać, odczłowieczanie jest dozwolone!) funkcjonariuszy strzegących uchodźców na granicy polsko-białoruskiej. Według niego ci, którzy bronią polskiej granicy, „nie służą państwu polskiemu”. Obrona polskich granic to „antypolskie zachowanie”.

Tylko, jeżeli obrona Polski to antypolskie zachowanie, to jak nazwać zachowanie polskiej lewicy? Jak nazwać zachowanie tych, którzy od polskiej kultury wolą byle jaką obcą? Jeżeli polska lewica chce, żeby Polska nie miała granic, żeby dała szantażować się Białorusi, żeby de facto przestała istnieć, to jaki jest to typ zachowania? Pro-polski? Komu tak naprawdę służy lewica?

Jedno jest pewne: każdemu, tylko nie Polsce.


Oceń artykuł
Wczytuję ocenę...

 

POLECANE
Prezydent Andrzej Duda mianował dowódców armii z ostatniej chwili
Prezydent Andrzej Duda mianował dowódców armii

Prezydent Andrzej Duda, na podstawie art. 134 ust. 3 i 5 Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej, mianował Dowódcę Generalnego Rodzajów Sił Zbrojnych oraz Dowódcę Wojsk Obrony Terytorialnej, a także nadał jeden stopień generała Wojska Polskiego.

Znana restauratorka Magdalena G. stanie przed sądem. Grozi jej ogromna kara z ostatniej chwili
Znana restauratorka Magdalena G. stanie przed sądem. Grozi jej ogromna kara

– Prokuratura skierowała do sądu akt oskarżenia przeciwko Magdalenie G., której zarzucono reklamowanie wina na facebooku – poinformował rzecznik warszawskiej prokuratury okręgowej prok. Szymon Banna.

Niemiecki MON: Grupa związana z rosyjskim GRU zaatakowała Niemcy w cyberprzestrzeni z ostatniej chwili
Niemiecki MON: Grupa związana z rosyjskim GRU zaatakowała Niemcy w cyberprzestrzeni

– Rosyjski wywiad wojskowy stoi za ubiegłorocznym cyberatakiem na zarząd Socjaldemokratycznej Partii Niemiec (SPD) – powiedziała w piątek szefowa niemieckiej dyplomacji. – Hakerzy państwa rosyjskiego zaatakowali Niemcy w cyberprzestrzeni – podkreśliła Annalena Baerbock podczas wizyty w Australii i zapowiedziała "konsekwencje".

Waldemar Krysiak: Są powody by banować TikToka. Ale Wiadomości
Waldemar Krysiak: Są powody by banować TikToka. Ale

USA chce zakazać chińskiego TikToka. Biden już podpisał ustawę, która zmusza aplikację z Azji do sprzedaży swoich udziałów. Kiedy jednak bliżej przyjrzymy się nowej legislacji, okazuje się, że wcale chyba nie o TikToka chodzi – Amerykanie powinni znowu bać się o swoją wolność.

Polak dokonał przełomowego eksperymentu dla rozwoju sztucznej inteligencji Wiadomości
Polak dokonał przełomowego eksperymentu dla rozwoju sztucznej inteligencji

Dr Jan Kocoń wraz z T. Feridanem oraz P. Kazienko przeprowadził badanie pozwalające ogromnym modelom językowym na samodzielną identyfikację luk w wiedzy i autonomiczne uczenie się. To jest filar AI.

Biały Dom: Rosja wysyła Korei Płn. setki tysięcy baryłek paliwa wbrew sankcjom ONZ z ostatniej chwili
Biały Dom: Rosja wysyła Korei Płn. setki tysięcy baryłek paliwa wbrew sankcjom ONZ

Tylko w marcu Rosja wysłała Korei Płn. 165 tys. baryłek rafinowanej ropy, wbrew restrykcjom ONZ - powiedział w czwartek rzecznik amerykańskiej Rady Bezpieczeństwa Narodowego John Kirby. USA z partnerami przygotowują w związku z tym nowe sankcje.

To już oficjalne. Sensacyjne doniesienia w sprawie Roksany Węgiel z ostatniej chwili
To już oficjalne. Sensacyjne doniesienia w sprawie Roksany Węgiel

Roksana Węgiel jest najmłodszą uczestniczką obecnej edycji „Tańca z gwiazdami”. Piosenkarka ogłosiła, że jeśli wygra 14. edycję "Tańca z Gwiazdami", to w 2026 roku weźmie udział w krajowych preselekcjach do Konkursu Piosenki Eurowizji.

Nie żyje znany polski youtuber. Wstrząsające słowa przed śmiercią z ostatniej chwili
Nie żyje znany polski youtuber. Wstrząsające słowa przed śmiercią

Ostatnio media obiegła smutna wiadomość. Nie żyje znany polski youtuber. Miał zaledwie 31 lat.

Telewizja Republika wyprzedziła TVN24 z ostatniej chwili
Telewizja Republika wyprzedziła TVN24

Dobre wiadomości dla Telewizji Republika. Kilka dni temu dziennikarz Tomasz Sakiewicz informował w mediach społecznościowych, że nawet pięć programów stacji biło na głowę pod względem oglądalności TVN24. Teraz ujawniono więcej szczegółów.

Prof. Boštjan Marko Turk: Ostatnia szansa Unii Europejskiej Wiadomości
Prof. Boštjan Marko Turk: Ostatnia szansa Unii Europejskiej

"Zdałam sobie sprawę, że wszystkie ludzkie nieszczęścia wynikają z tego, że nie mówią jasno. Postanowiłem więc mówić i działać jasno". Te słowa wypowiedział francuski pisarz Albert Camus w swojej niezapomnianej powieści "Dżuma". Jego słowa wydają się spełniać w proroczy sposób w najtrudniejszym okresie, przez jaki Europa przeszła od czasów wojny. Nabierają one kształtu w retoryce Ursuli von der Leyen, przewodniczącej Komisji Europejskiej i czołowej postaci na starym kontynencie. Jej język jest bezprecedensowy w kategoriach klasycznego politycznego oratorium. Jednak obecna retoryka w Brukseli, retoryka współczesnych mandarynów, okazuje się być tego samego rodzaju.

REKLAMA

[Tylko u nas] Waldemar Krysiak: Keine Grenzen - komu służy polska lewica?

Kryzys w Afganistanie – jak żadne inne wydarzenie polityczne od dawna – pokazał, kto jest po stronie Polski, a kto po stronie utopijnego multi-kulti i polityki „Keine Grenzen”. Nagle lewica, która na co dzień przestrzega przed „katotalibami”, zapragnęła uratować migrantów z Bliskiego Wschodu przed prawdziwymi Talibami. Ci sami lewicowi aktywiści, którzy widzą w Polsce ostoję patriarchatu, postanowili otworzyć polskie granice dla Afganek uciekających przed patriarchatem, a lewicowe kobiety, które boją się urodzić dziecko w rzekomo opresyjnej Polsce, pojechały wpuszczać do Polski obcokrajowców. Bo to oni mają spłodzić nam nowe pokolenia. Jak doszło do tego ogromnego fikołka i komu naprawdę służy polska lewica?
 [Tylko u nas] Waldemar Krysiak: Keine Grenzen - komu służy polska lewica?
/ Pixabay.com

Narracje tworzone wokół tematu migracji są dla mnie osobiście ciekawe, bo sam od lat jestem migrantem. Najpierw mieszkałem przez parę lat w Szwajcarii, a teraz mieszkam od wielu lat w Berlinie. Rozmawianie na ten temat w Niemczech jednak dawno temu sobie odpuściłem. Jestem tu gościem i nie wypada mi mówić Niemcom, jak powinni rządzić własnym krajem. Gdybym chciał się w to bawić, starałbym się o niemieckie obywatelstwo i dopiero wtedy angażował się w politykę kraju, który – raczej w młodzieńczej naiwności – wybrałem na miejsce zamieszkania.

Oprócz pewnego nietaktu rozkazywania autochtonom w ich własnym kraju od rozmów na temat migracji w Niemczech odstrasza mnie jednak też co innego: wyjątkowo niski poziom, jaki te dyskusje na zachód od Odry osiągają. W większości przypadków sprowadzają się one bowiem do określania jakiejkolwiek próby sensownego regulowania masowej migracji mianem „faszyzmu”.

Martwi cię zalewanie rynku pracy nisko wykwalifikowanymi pracownikami zza granicy, którzy wypychają ze stanowisk rodzimą populację? Jesteś faszystą! Martwi cię za szybko zmieniająca się kultura? Jesteś faszystą! I jesteś faszystą nawet wtedy, gdy zwracasz uwagę, że postępująca islamizacja prowadzi do wzrostu przemocy wobec kobiet i gejów! Tak bowiem urobiony dekadami propagandy przeciętny niemiecki umysł interpretuje rzeczywistość! Albo akceptujesz „,keine Grenzen”, albo jesteś w tej samej kategorii, co zwolennicy systemów totalitarnych. I jasne, że są Niemcy, którzy nie dają się do takich szufladek upchnąć, ci jednak doświadczają socjalnego ostracyzmu. Kiedy próbują przedstawiać swoje argumenty, druga strona zaczyna szeptać coś o neonazistach. Ten szept szybko zamienia się w histeryczny krzyk. Doświadczyłem tego nawet ja, jako Polak, który – o ironio! - próbował wcześniej stawać w obronie niemieckiej autonomii. Do dziś pamiętam moment, który przekonał mnie, że nie warto.

Kilka lat temu mój eks – wtedy jeszcze partner – pracował w barze. Często więc w tym barze byłem i ja: w weekendy czekałem do końca jego zmiany, bo we dwóch łatwiej było bar posprzątać. Całonocne picie piwa nigdy nie było moją ulubioną dyscypliną – zawartość jednej butelki mogę sączyć godzinami – starałem się więc ten czas zapchać rozmowami ze stałymi i przypadkowymi bywalcami lokalu. Rozmowy czasem schodziły na tematy polityczne i do dziś pamiętam tą, która otworzyła mi oczy na wiele spraw.

Był to początek „Flüchtlingskrise 2015” i Niemcy zalewały pierwsze fale masowej migracji z Afryki. Pro-rządowe media (jeżeli komuś wydaje się, że TVP to media „rządowe”, ten niech posłucha niemieckich, które Frau Merkel oddały duszę i ciało!) przedstawiały wszystko w upiększony sposób. Do Niemiec mieli przybyć ludzie, którym Niemcy muszą pomóc, bo taki mają obowiązek. W zamian za to cały kraj zostanie ubogacony kulturowo! O tym, że oprócz migrantów z Syrii do Niemiec wędrowały całe hordy migrantów ekonomicznych z Iraku i Afganistanu... o tym media wspomniały niechętnie, albo wcale. Takie informacje były „teoriami spiskowymi” i „ujadaniem radykalnej prawicy”. Nawet jednak do niemieckich propagandówek przedostały się informacje, że kontrole na granicy mogą być konieczne, bo oprócz „ludzi w potrzebie” do Europy wysyłani byli terroryści. Ci albo swoje dokumenty niszczyli, albo używali podróbek. „Może nie powinniśmy jednak wpuszczać wszystkich tak hop-siup?” - zaczęli się zastanawiać nasi Zachodni sąsiedzi. I to właśnie to pytanie stało się punktem zapalnym w mojej rozmowie z L., postępowym aktywistą, którego spotykałem często w barze eska:

Co to w ogóle jest za pytanie – zapytał L – z wyraźnym zdziwieniem – To są ludzie, którzy potrzebują naszej pomocy!

Ja nie mówię, że mają być źle traktowani. Mówię jedynie, że państwa Unii Europejskiej nie mogą wpuszczać ludzi spoza Unii Europejskiej na zasadach luźniejszych, niż te obowiązujące dla mieszkańców Unii! Nawet moje dokumenty są czasem sprawdzane, jak przekraczam polsko-niemiecką granicę!

Ci ludzie nie mają dokumentów, bo je potracili na wojnie!

Część może tak, część pewnie nie! Ja nie mówię, ze Niemcy mają ich trzymać w bydlęcych wagonach na przejściu! Można im zapewnić ludzkie warunki, ale nie można ich wpuszczać do Niemiec, aż ich tożsamość nie zostanie ustalona!

Waldemar, wiesz co? To są faszystowskie poglądy! Takich samych argumentów używają neonaziści!

I w tym momencie zrozumiałem, że dalsza dyskusja nie ma sensu. Niemiecki aktywista zobaczył we mnie, Polaku i migrancie, neonazistę. Bo śmiałem wyrazić opinie, że granice państw są czymś więcej, niż przypadkowymi liniami narysowanymi od ręki na mapie świata. L. nigdy więcej się też do mnie nie odezwał, a spotykając w barze, omijał mnie szerokim łukiem, patrząc na mnie jak na coś zgniłego.

 

Fikołki polskiej lewicy

Takich rozmów miałem później jeszcze parę, ale z innymi Niemcami. Od nich dowiedziałem się, że nie powinienem się sprzeciwiać migracji, bo sam jestem migrantem. Mój argument, że sprzeciwiam się tylko masowej i nielegalnej migracji, był prawie zawsze ignorowany. Cytowanie statystyk, pokazujących wpływ migracji na przemoc wobec kobiet i mniejszości seksualnych, formowanie się gangów i zadłużenie rodzimych systemów ubezpieczeń i kas chorych – to były „fakty nienawiści”. Fanatyków multi-kulti nie przekonywało nic, dzisiaj więc nie wdaję się tutaj w rozmowy na ten temat.

Kretynizacja dyskusji na temat migracji dotarła jednak właśnie do Polski. Albo inaczej: ona tu była, ale cicha i ograniczona do skrajnie lewicowych środowisk, które od zawsze ciągnęło do globalizmu. Odkąd jednak temat kryzysu w Afganistanie stał się głównym tematem w Polsce, ciuchcia postępowego szaleństwa jedzie u nas na pełnej parze i do tego fika fikołki! Tych fikołków było już tyle, że aż trudno je zliczyć!

Pierwszym fikołkiem była pewnie dezinformacja – matka wielu lewicowych argumentów medialnych. W zaledwie parę dni od talibańskiego puczu w Afganistanie rzekomi uciekinierzy wojenni [ci na białoruskiej granicy to Irakijczycy] stali już na progu polskiej granicy. Jak tu się dostali? Doszli na pieszo, oczywiście! W trudzie i znoju, a wędrowali za nimi – również na pieszo - wierni towarzysze wszystkich Julek, koty. Jedna ze starszych Julek, znana celebrytka, ubolewała nawet, ze pewna kobieta tak bardzo potrzebowała się do Polski dostać, że całą drogę z Afganistanu do Polski pokonała na własnych nogach i w zaawansowanej ciąży w przeciągu kilku dób. To, że trasa z Kabulu pod polską granicę pieszo trwa prawie tysiąc godzin (około 40 dni) i że ciężarna musiałaby pokonywać kilka maratonów dziennie – to celebrytce do głowy nie przyszło. Ważniejsza była narracja o desperacji Afganek, która miała otwierać polskie serca i granice!

Ostatecznie, w samą desperację Afganek łatwo uwierzyć – nagle stały się one we własnym kraju ponownie obywatelami drugiej klasy. Tutaj jednak pojawiły się kolejne fikołki lewicy: wszak według urabianej przez Strajk Kobiet narracji Polki też są zdesperowane! W Polsce, według Strajku, kobiety też nie mają podstawowych (!) praw! W Polsce – według Strajku – Kaczyński lada dzień uczyni z nich seksualne niewolnice i inkubatory! Polska jest też podobno europejską stolicą patriarchatu, przemocy wobec kobiet i gwałtu! Jaka to więc pomoc dla Afganek, jeżeli wpadną spod islamskiego deszczu pod polską rynnę?! No, ale i tutaj lewica zrobiła fikołka i nagle nasz kraj okazał się szalupą dla tonących kobiet zza granicy! Do tej szalupy wskoczyła nawet korespondentka Krytyki Politycznej, która, rezydując do niedawna w Kabulu, twierdziła, że ma tam więcej praw, niż w swojej ojczyźnie!

Kolejnymi fikołkami były te, które winę po białoruskiej stronie zwalały na Polskę. Mimo że nawet lewicowa Gazeta Wyborcza ośmieliła się zwrócić uwagę, że Białoruś wykorzystuje migrantów dla zemsty na Polsce i Unii Europejskiej, internetowi aktywiści postanowili zignorować głos rozsądku medium, które zwykle uznają za wyrocznię. Migranci zostali przetransportowani przez Białoruś, niczym kukułcze jaja, pod polską granicę? To wina Polski! Imigranci, chociaż mogą, nie starają się o azyl na Białorusi? Wina Polski! Winą Polski jest też to, że przez białoruską granicę nie można swobodnie przechodzić, by przekazać migrantom jedzenie i udzielić im pomocy medycznej! Nic nie jest winą Łukaszenki, przeciwko któremu lewica do niedawna zaciekle protestowała, czasem nawet bez biustonosza i w niezrozumiałym, zwierzęcym krzyku!

Fikołków było, oczywiście, jeszcze więcej. Nagle zmieniona została – przynajmniej w postępowym światku – definicja uciekiniera: teraz jest już nim potencjalnie każdy i wszędzie, a nie tylko ten, któremu udaje się przedostać do następnego kraju, gdzie nie ma wojny! Nagle pojawiły się absurdalne argumenty, że „żaden człowiek nie jest nielegalny”, choć nikt nigdy nie mówił, że to ludzie są nielegalni, tylko ich bezprawny pobyt w danym kraju. To jednak nie przeszkadzało feministkom, które – gdy nie chodzi o migrantów – chętnie twierdzą, że nienarodzone dziecko to... „nielegalny lokator” w kobiecym ciele i „pasożyt”. Od lewicowych posłanek dowiedzieliśmy się zaś, że liczba migrantów na granicy jest tak niska, że można w sumie polskie prawo ignorować, jeden wyjątek albo kilkadziesiąt – albo kilka tysięcy – nie robi różnicy. Ukoronowaniem wszystkich fikołków były jednak słowa Władysława Frasyniuka, który podczas rozmowy w TVN24 nazwał "śmieciami" (tutaj, jak widać, odczłowieczanie jest dozwolone!) funkcjonariuszy strzegących uchodźców na granicy polsko-białoruskiej. Według niego ci, którzy bronią polskiej granicy, „nie służą państwu polskiemu”. Obrona polskich granic to „antypolskie zachowanie”.

Tylko, jeżeli obrona Polski to antypolskie zachowanie, to jak nazwać zachowanie polskiej lewicy? Jak nazwać zachowanie tych, którzy od polskiej kultury wolą byle jaką obcą? Jeżeli polska lewica chce, żeby Polska nie miała granic, żeby dała szantażować się Białorusi, żeby de facto przestała istnieć, to jaki jest to typ zachowania? Pro-polski? Komu tak naprawdę służy lewica?

Jedno jest pewne: każdemu, tylko nie Polsce.



Oceń artykuł
Wczytuję ocenę...

 

Polecane
Emerytury
Stażowe