[Z Niemiec dla Tysol.pl] Wojciech Osiński: Czy może być gorzej? Może. Powrót niemieckich komunistów

Na miesiąc przed wyborami do Bundestagu partia SPD cieszy się największym poparciem wyborców i pierwszy raz od 15 lat osiąga lepsze notowania niż CDU. Tym samym po raz pierwszy staje się możliwe to, co od czasów Republiki Weimarskiej uchodziło za tabu – sojusz socjaldemokratów z komunistami.
Flaga Die Linke [Z Niemiec dla Tysol.pl] Wojciech Osiński: Czy może być gorzej? Może. Powrót niemieckich komunistów
Flaga Die Linke / Flickr. DIE LINKE NRW / Irina Neszeri

101 lat po Cudzie nad Wisłą często zapominamy, jak ogromne znaczenie miała obrona niepodległości w sytuacji, gdy Polska była otoczona pierścieniem wrogów „spod czerwonej gwiazdy”. Na końcu 1918 r. niemieccy komuniści byli przekonani, że ferment, jaki poruszył grawitującą ku bolszewizmowi Rosję, niebawem dotrze także do Berlina. Toteż uniesieni euforią rewolucji listopadowej i ośmieleni wsparciem ZSRS, ruszyli w styczniu 1919 r. do odrzucania „barier klasowych”. Bezbrzeżna pycha działaczy skrajnej lewicy wynikała nie tylko z wzrostu siły uśpionego dotąd imperium sowieckiego, utrzymującego wszędzie w Europie swoje agenturalne szajki. Również sytuacja w rodzącej się dopiero Republice Weimarskiej była wysoce niestabilna, co stanowiło dla Komunistycznej Partii Niemiec (KPD) dobrą okazję do „przestawienia zwrotnicy historii”. Zresztą Lenin też doskonale wiedział, że niektóre środowiska nad Sprewą były szczególnie podatne na budowaną przezeń doktrynę. Niemiecka historiografia służy licznymi i przytaczanymi jeszcze dziś przez polityków partii Die Linke porównaniami „powstania Spartakusa” do szturmu bolszewickego na Pałac Zimowy. Pomiędzy oboma wydarzeniami istnieją jednak pewne róznice.

W 1918 r. klęska kajzerowskiej ofensywy na froncie zachodnim i blokada gospodarcza Ententy groziły szybkim wyczerpaniem niemieckiego społeczeństwa. Ocierające się o wojnę domową protesty nie wygasły i zaczęły się przeradzać w nieskrywany bunt. Do pierwszego większego lokalnego wystąpienia doszło 3 listopada 1918 r. w Kilonii, gdzie zaostrzające się problemy otworzyły tysiącom marynarzy drogę do pomszczenia doznanych krzywd. Z pełną aprobatą ludności cywilnej szybko zajęli całe miasto, utworzywszy rady robotnicze i własne oddziały zbrojne. Fala społecznej niechęci przelała się wkrótce m.in. też na Hamburg, Bremę i Lubekę, a następnie na Nadrenię. Właściwie dopiero wtedy bakcyl socjalizmu przerzucił się również na stolicę. Niemiecka rewolucja nie wynikała więc jedynie z imperatywu naśladowania wzorców ZSRS. Była mocno zdecentralizowana i miała swoją własną dynamikę. Zresztą jesienią 1918 r. w samym Berlinie nie było wysłanników Lenina, a tamtejsi robotnicy nie mieli jeszcze politycznego zaplecza w postaci Związku Spartakusa i obietnic złożonych przez Karla Liebknechta i Różę Luksemburg. 

Głównymi aktorami rewolucji listopadowej były najpierw masy niezadowolonych robotników, a nie zawodowi przywódcy ugrupowań politycznych 

- przekonuje berliński historyk Herfried Münkler. 

U zarania Republiki Weimarskiej partią cieszącą się największym zaufaniem była bez wątpienia SPD, której przywódcy wprawdzie nadal wygłaszali rewolucyjne hasła, lecz w rzeczywistości dążyli już do pragmatyzmu kojarzącego się z umiarem. Pierwsza wojna światowa oraz wydarzenia w Rosji obnażyły głębokie podziały wśród socjaldemokratów, które przydały skrzydeł popadającym w samozachwyt komunistom. Podobnie jak w Polsce kres wojny ujawnił po lewej stronie pewną fundamentalną sprzeczność – między lojalnością wobec własnego państwa a skłonnością do daleko idącej akceptacji międzynarodowej komuny. Niektórzy politycy SPD odczytali zachodzące zmiany i porzuciwszy pełnione przez nich wcześniej funkcje, przedzierzgnęli się w wyrazicieli „twardej” linii. 

Już w 1917 r. lewicowi odszczepieńcy założyli niezależną USPD, do której dołączył Związek Spartakusa – grupa niemieckich i zagranicznych socjalistów, bliskich ideałom marksizmu-leninizmu i chcących powściągnąć dążenia niepodległościowe we własnych ojczyznach. W historycznym dniu 9 listopada 1918 r. toczył się już więc na lewicy ostry spór o władzę. Polityk SPD Philipp Scheidemann jako pierwszy proklamował z Reichstagu niemiecką republikę. Natomiast dwie godziny później Karl Liebknecht ogłosił z balkonu Zamku Królewskiego w berlińskim Lustgarten republikę socjalistyczną. Przy czym na początku umiarkowani gracze SPD i USPD próbowali obniżyć temperaturę sporu zamknięciem choćby kliku programowych frontów. 

W tej lewicowej narracji odzywały się jednak już wyraźne zgrzyty. Nawet wśród niektórych wyznawców Lenina zwyciężyło w końcu przekonanie, że nie warto zapędzać Niemców pod komunistyczny knut. Sam Liebknecht, do którego jeszcze dziś wzdychają skrajnie lewicowa szefowa SPD Saskia Esken oraz jej zastępca Kevin Kühnert, był wtedy zdumiony ostrością krytyki we własnym obozie. 19 grudnia zjazd rad robotniczych odrzucił wniosek o utworzenie „niemieckiej republiki rad” na wzór ZSRS. Większość zagłosowała za „republiką socjalną”, łączącą parlamentaryzm z demokratycznie wybieranymi radami, oraz za gospodarką wykluczającą jej ubezwłasnowolnienie (choć dopuszczającą interwencję państwa). Dlatego komuniści nie weszli do koalicji rządzowej SPD-USPD, firmowanej przez Friedricha Eberta.

Mimo że ta wewnątrzpartyjna porażka zwolenników bolszewizmu ukształtowała ich wizerunek jako grupy „ideologicznych narwańców”, nie czuli się oni jeszcze zepchnięci do sekciarskiego narożnika. Nadal krzepili się przekonaniem, że „prawdziwa rewolucja” dopiero nastąpi. Mieli też za sobą wciąż wielu sympatyków, którzy w swojej gorliwości skłonni byli przeprowadzić ją za wszelką cenę. Rozłam na lewicy zaprowadził ich w rejony radykalizmu, a pełzający konflikt domowy musiał nieuchronnie eskalować. Na przełomie 1918/19 członkowie Związku Spartakusa założyli Komunistyczną Partię Niemiec – KPD. Środowisko to było owładnięte niespecjalnie mądrymi pomysłami, zwłaszcza że każdą co przytomniejszą osobę Liebknecht usuwał z partii ze sprawnością Stalina. Ciekawe zresztą, że na czele nowej niemieckiej formacji stanęli m.in. też członkowie SDKPiL, dla których wiązanie polskiej niezawisłości z przekraczaniem międzyklasowych przepaści było „nienaturalne”. I to nikt inny jak Karol Radek ostrzegał w styczniu 1919 r. swoich niemieckich kolegów przed zbyt pochopnym podżeganiem berlińczyków do rebelii. Zdaniem polskich agentów Lenina Berlin nie był jeszcze gotowy na zmasowany bunt. 

Toteż ukuty przez niemieckich historyków termin „Spartakusaufstand” jest nieco mylny, bo wskazuje na „spartakowców” jako inicjatorów powstania. Tymczasem komuniści z KPD i Związku Spartakusa dołączyli dopiero po 5 stycznia 1919 r., kiedy już było za późno na odwrót. Wokół tejże rewolty natworzono jeszcze wiele innych mitów. To zaś, że nadal pokutują one w niemieckiej historii, równie niezniszczalnie jak twierdzenie, że Liebknecht poległ „śmiercią męczeńską”, pokazuje tylko, w jakim stopniu udało się dzisiejszym wyznawcom Die Linke i SPD wpłynąć na świadomość niemieckiego społeczeństwa.  

Przyczyną wybuchu rewolty było zdymisjonowanie przez rząd Eberta prezydenta policji Emila Eichhorna, który po cichu patronował komunistom. To wydarzenie obiegło łamy gazet, okazując się paliwem, które wyciągnęło na berlińskie ulice setki tysięcy ludzi. Dopiero wtedy politycy KPD wezwali do strajku generalnego, tworząc tymczasowy komitet rewolucyjny. „Spartakowcy” zajęli główne stołeczne redakcje (jak choćby uchodzącego do dziś za organ SPD pisma „Vorwärts”), co sprawiło, że w pobliżu beczki prochu, jaką był Reichstag, zrobiło się jeszcze goręcej. 7 stycznia Ebert zerwał negocjacje z komunistami i powierzył zwierzchnictwo nad wojskiem Gustavowi Noskemu, który polecił ochotnikom z Freikorpsów obsadzić strategiczne punkty miasta. Cztery dni później Noske nakazał szturm na zajęte redakcje, w wyniku czego zginęło 156 osób. Kolejne manewry oficerów Freikorpsów były już nacechowane postępującym brakiem skrupułów.

„Wojna na lewicy” dostarczała także amunicji innym ideologom o ciasnych horyzontach. Zmierzch SPD, USPD i KPD zbiegł się z powstaniem NSDAP, która obiecywała nie tylko „lepsze jutro”, lecz także bezlitosne rozprawienie się z bolszewikami. W latach 20. nazistowskie szmatławce karmiły przeto swoich czytelników spiskowymi teoriami, głoszącymi, jakoby główną winę za przegraną wojnę ponosił rząd Eberta oraz jego koledzy z „obozu Lenina”. Narastająca złość Niemców wobec establishmentu, niewahająca się przed sięganiem po skrajnie antysemickie emocje, wybuchła z siłą, która wielu niemieckich inelektualistów napełniła niesmakiem. Przy czym wielu z nuch wcale nie wspierało komunistów, tylko walczyło o wolność słowa. Lewica była otoczana podobną atmosferą niechęci jak hitlerowscy furiaci, gdyż zamykała oczy na grozę stalinowskiego terroru, z jego już wtedy oczywistymi dla wszystkich okrucieństwami. Słowo „bolszewik” budziło słuszną odrazę w całym cywilizowanym świecie, do którego Republika Weimarska – przy wszystkich jej uchybieniach – chciała jednak należeć. A jednak większość polityków SPD tolerowała komunistycznych i nazistowskich zadymiarzy, zatykając nosy i zaciskając zęby. W wyborach prezydenckich w 1925 r. KPD wystawiła nawet swojego własnego kandydata – Ernsta Thälmanna. 

Był to już jednak czas dla komunistów zdecydowanie nieżyczliwy, mimo że szalejący wówczas na świecie kryzys gospodarczy napędzał także nastroje antykapitalistyczne. Właściwie już w obliczu klęski berlińskich spartakowców w 1919 r. trudno było o bardziej jaskrawe dowody, że niemiecki wariant bolszewizmu nie może przynieść żadnego skutku poza ofiarami. Wszelako Lenin wciąż podtrzymywał nadzieję, że Niemcy będą lokomotywą jego „rewolucji światowej”. Po konferencji pokojowej w Paryżu nadal uparcie twierdził, że siedzibą komitetu wykonawczego Kominternu będzie Berlin, a językiem urzędowym w Europie – niemiecki. Przy czym jeszcze wiosną 1919 r. mógł przypuszczać, że jego scenariusz się ziści. Jednym z ostatnich miejsc, gdzie przetaczała się bolszewicka zaraza, była Bawaria. 

Ówczesny szef jej lokalnego rządu Kurt Eisner (USPD) został zabity, co rozjuszyło tamtejszych socjalistów. W kwietniu 1919 r. z inicjatywy Gustava Landauera powołano Bawarską Republikę Rad, która kilka tygodni później została spacyfikowana w podobny sposób jak powstanie w Berlinie. Latem 1919 r. Lenin żywił się jeszcze błogim przekonaniem, że natarcie na Niemcy może się powieść dzięki Węgrom, gdzie oddany mu Béla Kun był chwilowo praktycznie pierwszą osobą w państwie. Te nadzieje okazały się jednakże płonne, bo komuniści z Budapesztu spotkali się z ofensywą wojsk rumuńskich i kontrrewolucją Miklósa Horthy’ego. Projekt „rewolucji światowej” tracił swój impet, choć miał go odzyskać w starciu z Polską. 

101 lat temu Polakom udało się zatrzymać zarazę, która miała na dobre zainfekować Zachód. Sami Niemcy swoją ostatnią rozpaczliwą próbę doszlusowania do „rewolucyjnego” szyku podjęli jeszcze rok później. Tzw. „przewrót marcowy” w 1921 r. w Saksonii, na którego czele stanął m.in. odsunięty od wpływów na Węgrzech Béla Kun, był jednak kiepsko zorganizowany i spalił na panewce. Natomiast po śmierci Lenina w 1924 r. Stalin postanowił posłać niektóre „niemieckie plany” swojego poprzednika do kosza, choć na pewno nie chciał zrezygnować z utrzymania części Europy w poddaństwie. Po drugiej wojnie światowej sowiecki dyktator nadal nacinał w Niemczech nigdy do końca niezabliźnione rany, a „spartakowcy” do dziś rzucają swój cień na rzeczywistość w politycznym Berlinie. 

O tym świadczą istniejące wciąż w stolicy Niemiec nazwy ulic po „piewcach” KPD, którzy tak jak Wilhelm Pieck przetrwali „rodzinne” czystki Stalina w moskiewskim Hotelu Lux i po 1949 r. przejęli władzę w NRD. Zmiany ustrojowe w 1989 r. bynajmniej nie powściągnęły apetytów niemieckich komunistów, a w niektórych pieśniach neomarksistowskich „euromędrków” pobrzmiewają nadal nuty zaczerpnięte z repertuaru Włodzimierza Iljicza. 

Czy może być gorzej? Otóż tak, może. Co bowiem znamienne, wydarzenia ze stycznia 1919 r. wtrąciły niemiecką lewicę na dekady w spór, który do niedawna wydawał się jeszcze nierozstrzygalny. Niektórzy posłowie SPD i Die Linke darzyli się latami szczerą niechęcią, wielokrotnie ubliżając sobie z parlamentarnej mównicy. Tyle że w 2021 r. socjaldemokraci i „spartakowcyʺ zdążyli już zapomnieć o dawnych zatargach, a ci ostatni dziękują za szczęśliwy traf, jakim będzie możliwość wejścia do rządu Olafa Scholza. 
 


 

POLECANE
Trwa spotkanie Karola Nawrockiego z premier Włoch Giorgią Meloni z ostatniej chwili
Trwa spotkanie Karola Nawrockiego z premier Włoch Giorgią Meloni

Po kilkunastu godzinach od rozmów w Białym Domu z Donaldem Trumpem, prezydent Karol Nawrocki przyleciał do Włoch. Jego wizyta w Rzymie zaczęła się od symbolicznego gestu.

Trump na spotkaniu koalicji chętnych: Przestańcie kupować wreszcie rosyjską ropę polityka
Trump na spotkaniu "koalicji chętnych": Przestańcie kupować wreszcie rosyjską ropę

Prezydent USA Donald Trump nie przebierał w słowach - Europa finansuje wojnę w Ukrainie, a Stary Kontynent wciąż zamyka oczy na miliardowe zyski Rosji. Rosja otrzymała bowiem w ciągu jednego roku od UE 1,1 miliarda euro ze sprzedaży paliw.

Polacy ocenili rząd Tuska. Tak źle jeszcze nie było z ostatniej chwili
Polacy ocenili rząd Tuska. Tak źle jeszcze nie było

W sierpniu poparcie dla rządu Donalda Tuska wyniosło tylko 30 proc., czyli o 2 pkt proc. mniej niż w lipcu. To najsłabszy wynik od co najmniej półtora roku.

Co naprawdę obiecał Tusk w Paryżu? Taka ma być rola Polski z ostatniej chwili
Co naprawdę obiecał Tusk w Paryżu? Taka ma być rola Polski

Podczas rozmów w Paryżu premier Donald Tusk ujawnił, jakie zadanie ma pełnić Polska w kontekście wojny na Ukrainie.

Rosja grozi NATO? Szef Sojuszu: atak może nastąpić w ciągu 6 lat z ostatniej chwili
Rosja grozi NATO? Szef Sojuszu: atak może nastąpić w ciągu 6 lat

Alarmujące słowa z Pragi - szef NATO Mark Rutte ostrzegł, że Rosja może uderzyć w państwa Sojuszu już w tej dekadzie. – Musimy dopilnować, aby nawet nie próbowali – powiedział stanowczo, apelując o pilne wzmocnienie armii i produkcji uzbrojenia.

Stopy procentowe. Szef NBP: Nie ma mowy o podwyżkach z ostatniej chwili
Stopy procentowe. Szef NBP: Nie ma mowy o podwyżkach

Obecnie Rada Polityki Pieniężnej nie rozważa możliwości podwyższenia stóp procentowych – przekazał w czwartek podczas konferencji prasowej szef NBP prof. Adam Glapiński.

Prezydent żąda zwrotu odznaczenia przez Jolantę Lange. Dawna agentka SB ma na to 7 dni pilne
Prezydent żąda zwrotu odznaczenia przez Jolantę Lange. Dawna agentka SB ma na to 7 dni

Jolanta Lange, znana wcześniej jako Gontarczyk, która jako TW "Panna" inwigilowała ks. Franciszka Blachnickiego, dostała od prezydenta ultimatum. Ma tydzień na oddanie odznaczenia przyznanego jej w 1997 roku przez Aleksandra Kwaśniewskiego. Jeśli tego nie zrobi – sprawa trafi do sądu, a koszty obciążą ją samą.

Niemieccy rolnicy obawiają się, że ich gospodarstwa nie przetrwają. Ukraina planuje jeszcze zwiększyć produkcję tylko u nas
Niemieccy rolnicy obawiają się, że ich gospodarstwa nie przetrwają. Ukraina planuje jeszcze zwiększyć produkcję

W ostatnich miesiącach ceny pszenicy i innych zbóż znacząco spadły. W Niemczech, według danych portalu rolniczego agrarheute.com, ceny pszenicy osiągnęły w Niemczech najniższy poziom od lat, co potwierdzają raporty z bawarskich giełd rolnych.

Nie żyje Giorgio Armani z ostatniej chwili
Nie żyje Giorgio Armani

W wieku 91 lat zmarł w czwartek światowej sławy włoski kreator mody Giorgio Armani, założyciel imperium o globalnym zasięgu.

Powołany przez Bodnara neorzecznik dyscyplinarny sędziów złożył rezygnację. Nawet on nie chciał w tym tkwić z ostatniej chwili
Powołany przez Bodnara neorzecznik dyscyplinarny sędziów złożył rezygnację. "Nawet on nie chciał w tym tkwić"

W najbliższym czasie minister sprawiedliwości Marcin Żurek ma powołać dwóch nowych rzeczników dyscyplinarnych – dla sędziów oraz dla prokuratorów. Jak podało OKO.press, dotychczasowi rzecznicy, mimo że pełnili funkcję w trakcie kadencji, złożyli rezygnacje. Wszystko dzieje się przed zapowiadanym rozliczaniem sędziów i prokuratorów przez ministra sprawiedliwości Waldemara Żurka. "Będą mieli dyscyplinarki. Zajmą się tym nowi rzecznicy" – pisze OKO.press.  

REKLAMA

[Z Niemiec dla Tysol.pl] Wojciech Osiński: Czy może być gorzej? Może. Powrót niemieckich komunistów

Na miesiąc przed wyborami do Bundestagu partia SPD cieszy się największym poparciem wyborców i pierwszy raz od 15 lat osiąga lepsze notowania niż CDU. Tym samym po raz pierwszy staje się możliwe to, co od czasów Republiki Weimarskiej uchodziło za tabu – sojusz socjaldemokratów z komunistami.
Flaga Die Linke [Z Niemiec dla Tysol.pl] Wojciech Osiński: Czy może być gorzej? Może. Powrót niemieckich komunistów
Flaga Die Linke / Flickr. DIE LINKE NRW / Irina Neszeri

101 lat po Cudzie nad Wisłą często zapominamy, jak ogromne znaczenie miała obrona niepodległości w sytuacji, gdy Polska była otoczona pierścieniem wrogów „spod czerwonej gwiazdy”. Na końcu 1918 r. niemieccy komuniści byli przekonani, że ferment, jaki poruszył grawitującą ku bolszewizmowi Rosję, niebawem dotrze także do Berlina. Toteż uniesieni euforią rewolucji listopadowej i ośmieleni wsparciem ZSRS, ruszyli w styczniu 1919 r. do odrzucania „barier klasowych”. Bezbrzeżna pycha działaczy skrajnej lewicy wynikała nie tylko z wzrostu siły uśpionego dotąd imperium sowieckiego, utrzymującego wszędzie w Europie swoje agenturalne szajki. Również sytuacja w rodzącej się dopiero Republice Weimarskiej była wysoce niestabilna, co stanowiło dla Komunistycznej Partii Niemiec (KPD) dobrą okazję do „przestawienia zwrotnicy historii”. Zresztą Lenin też doskonale wiedział, że niektóre środowiska nad Sprewą były szczególnie podatne na budowaną przezeń doktrynę. Niemiecka historiografia służy licznymi i przytaczanymi jeszcze dziś przez polityków partii Die Linke porównaniami „powstania Spartakusa” do szturmu bolszewickego na Pałac Zimowy. Pomiędzy oboma wydarzeniami istnieją jednak pewne róznice.

W 1918 r. klęska kajzerowskiej ofensywy na froncie zachodnim i blokada gospodarcza Ententy groziły szybkim wyczerpaniem niemieckiego społeczeństwa. Ocierające się o wojnę domową protesty nie wygasły i zaczęły się przeradzać w nieskrywany bunt. Do pierwszego większego lokalnego wystąpienia doszło 3 listopada 1918 r. w Kilonii, gdzie zaostrzające się problemy otworzyły tysiącom marynarzy drogę do pomszczenia doznanych krzywd. Z pełną aprobatą ludności cywilnej szybko zajęli całe miasto, utworzywszy rady robotnicze i własne oddziały zbrojne. Fala społecznej niechęci przelała się wkrótce m.in. też na Hamburg, Bremę i Lubekę, a następnie na Nadrenię. Właściwie dopiero wtedy bakcyl socjalizmu przerzucił się również na stolicę. Niemiecka rewolucja nie wynikała więc jedynie z imperatywu naśladowania wzorców ZSRS. Była mocno zdecentralizowana i miała swoją własną dynamikę. Zresztą jesienią 1918 r. w samym Berlinie nie było wysłanników Lenina, a tamtejsi robotnicy nie mieli jeszcze politycznego zaplecza w postaci Związku Spartakusa i obietnic złożonych przez Karla Liebknechta i Różę Luksemburg. 

Głównymi aktorami rewolucji listopadowej były najpierw masy niezadowolonych robotników, a nie zawodowi przywódcy ugrupowań politycznych 

- przekonuje berliński historyk Herfried Münkler. 

U zarania Republiki Weimarskiej partią cieszącą się największym zaufaniem była bez wątpienia SPD, której przywódcy wprawdzie nadal wygłaszali rewolucyjne hasła, lecz w rzeczywistości dążyli już do pragmatyzmu kojarzącego się z umiarem. Pierwsza wojna światowa oraz wydarzenia w Rosji obnażyły głębokie podziały wśród socjaldemokratów, które przydały skrzydeł popadającym w samozachwyt komunistom. Podobnie jak w Polsce kres wojny ujawnił po lewej stronie pewną fundamentalną sprzeczność – między lojalnością wobec własnego państwa a skłonnością do daleko idącej akceptacji międzynarodowej komuny. Niektórzy politycy SPD odczytali zachodzące zmiany i porzuciwszy pełnione przez nich wcześniej funkcje, przedzierzgnęli się w wyrazicieli „twardej” linii. 

Już w 1917 r. lewicowi odszczepieńcy założyli niezależną USPD, do której dołączył Związek Spartakusa – grupa niemieckich i zagranicznych socjalistów, bliskich ideałom marksizmu-leninizmu i chcących powściągnąć dążenia niepodległościowe we własnych ojczyznach. W historycznym dniu 9 listopada 1918 r. toczył się już więc na lewicy ostry spór o władzę. Polityk SPD Philipp Scheidemann jako pierwszy proklamował z Reichstagu niemiecką republikę. Natomiast dwie godziny później Karl Liebknecht ogłosił z balkonu Zamku Królewskiego w berlińskim Lustgarten republikę socjalistyczną. Przy czym na początku umiarkowani gracze SPD i USPD próbowali obniżyć temperaturę sporu zamknięciem choćby kliku programowych frontów. 

W tej lewicowej narracji odzywały się jednak już wyraźne zgrzyty. Nawet wśród niektórych wyznawców Lenina zwyciężyło w końcu przekonanie, że nie warto zapędzać Niemców pod komunistyczny knut. Sam Liebknecht, do którego jeszcze dziś wzdychają skrajnie lewicowa szefowa SPD Saskia Esken oraz jej zastępca Kevin Kühnert, był wtedy zdumiony ostrością krytyki we własnym obozie. 19 grudnia zjazd rad robotniczych odrzucił wniosek o utworzenie „niemieckiej republiki rad” na wzór ZSRS. Większość zagłosowała za „republiką socjalną”, łączącą parlamentaryzm z demokratycznie wybieranymi radami, oraz za gospodarką wykluczającą jej ubezwłasnowolnienie (choć dopuszczającą interwencję państwa). Dlatego komuniści nie weszli do koalicji rządzowej SPD-USPD, firmowanej przez Friedricha Eberta.

Mimo że ta wewnątrzpartyjna porażka zwolenników bolszewizmu ukształtowała ich wizerunek jako grupy „ideologicznych narwańców”, nie czuli się oni jeszcze zepchnięci do sekciarskiego narożnika. Nadal krzepili się przekonaniem, że „prawdziwa rewolucja” dopiero nastąpi. Mieli też za sobą wciąż wielu sympatyków, którzy w swojej gorliwości skłonni byli przeprowadzić ją za wszelką cenę. Rozłam na lewicy zaprowadził ich w rejony radykalizmu, a pełzający konflikt domowy musiał nieuchronnie eskalować. Na przełomie 1918/19 członkowie Związku Spartakusa założyli Komunistyczną Partię Niemiec – KPD. Środowisko to było owładnięte niespecjalnie mądrymi pomysłami, zwłaszcza że każdą co przytomniejszą osobę Liebknecht usuwał z partii ze sprawnością Stalina. Ciekawe zresztą, że na czele nowej niemieckiej formacji stanęli m.in. też członkowie SDKPiL, dla których wiązanie polskiej niezawisłości z przekraczaniem międzyklasowych przepaści było „nienaturalne”. I to nikt inny jak Karol Radek ostrzegał w styczniu 1919 r. swoich niemieckich kolegów przed zbyt pochopnym podżeganiem berlińczyków do rebelii. Zdaniem polskich agentów Lenina Berlin nie był jeszcze gotowy na zmasowany bunt. 

Toteż ukuty przez niemieckich historyków termin „Spartakusaufstand” jest nieco mylny, bo wskazuje na „spartakowców” jako inicjatorów powstania. Tymczasem komuniści z KPD i Związku Spartakusa dołączyli dopiero po 5 stycznia 1919 r., kiedy już było za późno na odwrót. Wokół tejże rewolty natworzono jeszcze wiele innych mitów. To zaś, że nadal pokutują one w niemieckiej historii, równie niezniszczalnie jak twierdzenie, że Liebknecht poległ „śmiercią męczeńską”, pokazuje tylko, w jakim stopniu udało się dzisiejszym wyznawcom Die Linke i SPD wpłynąć na świadomość niemieckiego społeczeństwa.  

Przyczyną wybuchu rewolty było zdymisjonowanie przez rząd Eberta prezydenta policji Emila Eichhorna, który po cichu patronował komunistom. To wydarzenie obiegło łamy gazet, okazując się paliwem, które wyciągnęło na berlińskie ulice setki tysięcy ludzi. Dopiero wtedy politycy KPD wezwali do strajku generalnego, tworząc tymczasowy komitet rewolucyjny. „Spartakowcy” zajęli główne stołeczne redakcje (jak choćby uchodzącego do dziś za organ SPD pisma „Vorwärts”), co sprawiło, że w pobliżu beczki prochu, jaką był Reichstag, zrobiło się jeszcze goręcej. 7 stycznia Ebert zerwał negocjacje z komunistami i powierzył zwierzchnictwo nad wojskiem Gustavowi Noskemu, który polecił ochotnikom z Freikorpsów obsadzić strategiczne punkty miasta. Cztery dni później Noske nakazał szturm na zajęte redakcje, w wyniku czego zginęło 156 osób. Kolejne manewry oficerów Freikorpsów były już nacechowane postępującym brakiem skrupułów.

„Wojna na lewicy” dostarczała także amunicji innym ideologom o ciasnych horyzontach. Zmierzch SPD, USPD i KPD zbiegł się z powstaniem NSDAP, która obiecywała nie tylko „lepsze jutro”, lecz także bezlitosne rozprawienie się z bolszewikami. W latach 20. nazistowskie szmatławce karmiły przeto swoich czytelników spiskowymi teoriami, głoszącymi, jakoby główną winę za przegraną wojnę ponosił rząd Eberta oraz jego koledzy z „obozu Lenina”. Narastająca złość Niemców wobec establishmentu, niewahająca się przed sięganiem po skrajnie antysemickie emocje, wybuchła z siłą, która wielu niemieckich inelektualistów napełniła niesmakiem. Przy czym wielu z nuch wcale nie wspierało komunistów, tylko walczyło o wolność słowa. Lewica była otoczana podobną atmosferą niechęci jak hitlerowscy furiaci, gdyż zamykała oczy na grozę stalinowskiego terroru, z jego już wtedy oczywistymi dla wszystkich okrucieństwami. Słowo „bolszewik” budziło słuszną odrazę w całym cywilizowanym świecie, do którego Republika Weimarska – przy wszystkich jej uchybieniach – chciała jednak należeć. A jednak większość polityków SPD tolerowała komunistycznych i nazistowskich zadymiarzy, zatykając nosy i zaciskając zęby. W wyborach prezydenckich w 1925 r. KPD wystawiła nawet swojego własnego kandydata – Ernsta Thälmanna. 

Był to już jednak czas dla komunistów zdecydowanie nieżyczliwy, mimo że szalejący wówczas na świecie kryzys gospodarczy napędzał także nastroje antykapitalistyczne. Właściwie już w obliczu klęski berlińskich spartakowców w 1919 r. trudno było o bardziej jaskrawe dowody, że niemiecki wariant bolszewizmu nie może przynieść żadnego skutku poza ofiarami. Wszelako Lenin wciąż podtrzymywał nadzieję, że Niemcy będą lokomotywą jego „rewolucji światowej”. Po konferencji pokojowej w Paryżu nadal uparcie twierdził, że siedzibą komitetu wykonawczego Kominternu będzie Berlin, a językiem urzędowym w Europie – niemiecki. Przy czym jeszcze wiosną 1919 r. mógł przypuszczać, że jego scenariusz się ziści. Jednym z ostatnich miejsc, gdzie przetaczała się bolszewicka zaraza, była Bawaria. 

Ówczesny szef jej lokalnego rządu Kurt Eisner (USPD) został zabity, co rozjuszyło tamtejszych socjalistów. W kwietniu 1919 r. z inicjatywy Gustava Landauera powołano Bawarską Republikę Rad, która kilka tygodni później została spacyfikowana w podobny sposób jak powstanie w Berlinie. Latem 1919 r. Lenin żywił się jeszcze błogim przekonaniem, że natarcie na Niemcy może się powieść dzięki Węgrom, gdzie oddany mu Béla Kun był chwilowo praktycznie pierwszą osobą w państwie. Te nadzieje okazały się jednakże płonne, bo komuniści z Budapesztu spotkali się z ofensywą wojsk rumuńskich i kontrrewolucją Miklósa Horthy’ego. Projekt „rewolucji światowej” tracił swój impet, choć miał go odzyskać w starciu z Polską. 

101 lat temu Polakom udało się zatrzymać zarazę, która miała na dobre zainfekować Zachód. Sami Niemcy swoją ostatnią rozpaczliwą próbę doszlusowania do „rewolucyjnego” szyku podjęli jeszcze rok później. Tzw. „przewrót marcowy” w 1921 r. w Saksonii, na którego czele stanął m.in. odsunięty od wpływów na Węgrzech Béla Kun, był jednak kiepsko zorganizowany i spalił na panewce. Natomiast po śmierci Lenina w 1924 r. Stalin postanowił posłać niektóre „niemieckie plany” swojego poprzednika do kosza, choć na pewno nie chciał zrezygnować z utrzymania części Europy w poddaństwie. Po drugiej wojnie światowej sowiecki dyktator nadal nacinał w Niemczech nigdy do końca niezabliźnione rany, a „spartakowcy” do dziś rzucają swój cień na rzeczywistość w politycznym Berlinie. 

O tym świadczą istniejące wciąż w stolicy Niemiec nazwy ulic po „piewcach” KPD, którzy tak jak Wilhelm Pieck przetrwali „rodzinne” czystki Stalina w moskiewskim Hotelu Lux i po 1949 r. przejęli władzę w NRD. Zmiany ustrojowe w 1989 r. bynajmniej nie powściągnęły apetytów niemieckich komunistów, a w niektórych pieśniach neomarksistowskich „euromędrków” pobrzmiewają nadal nuty zaczerpnięte z repertuaru Włodzimierza Iljicza. 

Czy może być gorzej? Otóż tak, może. Co bowiem znamienne, wydarzenia ze stycznia 1919 r. wtrąciły niemiecką lewicę na dekady w spór, który do niedawna wydawał się jeszcze nierozstrzygalny. Niektórzy posłowie SPD i Die Linke darzyli się latami szczerą niechęcią, wielokrotnie ubliżając sobie z parlamentarnej mównicy. Tyle że w 2021 r. socjaldemokraci i „spartakowcyʺ zdążyli już zapomnieć o dawnych zatargach, a ci ostatni dziękują za szczęśliwy traf, jakim będzie możliwość wejścia do rządu Olafa Scholza. 
 



 

Polecane
Emerytury
Stażowe