[Tylko u nas] Bruszewski: Powtórka z Afganistanu w Afryce? Paryż myśli o wycofaniu
![Emmanuel Macron [Tylko u nas] Bruszewski: Powtórka z Afganistanu w Afryce? Paryż myśli o wycofaniu](https://www.tysol.pl/imgcache/750x530/c//uploads/cropit/16326069956fc2e706a569bb421d558af99af8a4498478a49ee4e5fb0622362325fb54386c.jpg)
Jako główny powód postawy Macrona wymienia się fakt, iż malijskie władze negocjują z Rosjanami ściągnięcie najemników z niesławnej Grupy Wagnera. Paryż ustami swej sekretarz ds. obrony Florence Parly zagroził Bamako, że pojawienie się Rosjan w tym afrykańskim państwie oznaczać będzie zakończenie francuskiego wsparcia. Śpieszę wyjaśniać dlaczego Mali nie warto lekceważyć. Operacja Barkhane to antyterrorystyczna misja z udziałem nieformalnej grupy G5 Sahel, czyli Burkina Faso, Czadu, wspomnianego Mali, Mauretanii oraz Nigru. Pierwsze skrzypce grają w tej operacji Francuzi, a w samym Mali w ostatnich latach stacjonowała cała mozaika różnych armii – od duńskiej, przez szwedzką, estońską, czeską, kanadyjską, czy brytyjską. Co ciekawe, w przededniu operacji Barkhane służyło tam Wojsko Polskie w ramach misji logistycznej. Sam Macron – podobnie jak Joe Biden o Afganistanie – ogłosił, iż Francuzi z Mali będą się wycofywać. Szkopuł w tym czy mowa o całkowitym wycofaniu i to jeszcze w „afgańskim stylu”? Tym właśnie zdaje się straszą teraz Francuzi władze w Mali. Przypomnijmy, że w Bamako – stolicy kraju doszło do puczu w sierpniu 2020 roku, oraz kilka miesięcy temu – w maju. Trwa tam polityczno-militarne trzęsienie ziemi.
Porównywanie Mali z Afganistanem może pewnie istnieć tylko jako figura retoryczna, bo obie wojny dzieli etniczno-polityczna przepaść pod względem przebiegu i przyczyn. Są jednak punkty styczne. Francuzi w Mali walczyli głównie z dwoma przeciwnikami – maghrebską komórką Al-Kalidy (AQIM) oraz ISIS z Sahary (IS-GS). Ponadto na Saharze aktywne są inne islamistyczne bojówki - Nusrat al-Islam (GSIM) oraz Ansar al-Din (AAD). Co istotne, GSIM składało hołdy lenne nie tylko Al-Kaidzie ale także rządzącemu obecnie Afganistanem Hibatullahowi Akhundzadzy oraz talibom. Wycofanie się francuskiego kontyngentu, i to pomimo namierzenia al-Sahrawiego, islamistów tylko wzmocni. Wie o tym nie tylko Paryż, wie o tym przede wszystkim Bamako. W „scenariuszu afgańskim” mogłoby się to skończyć podobnym, jak nie gorszym dramatem, ponieważ Mali jest tylko częścią większego frontu. Ludność cywilna Nigerii, Nigru, Burkina Faso, Czadu, Mali, Kamerunu mierzy się każdego dnia z ryzykiem bombowego zamachu, porwania czy etniczno-religijnych czystek. Francuska rejterada z Mali, pozostawienie lokalnych armii na pastwę islamistów, to gotowy przepis na katastrofę. Paryż, więc proponuje redukcję kontyngentu i zamienienie jej w międzynarodową misję – to zdecydowanie roztropniejsze działanie niż to co zrobiono Afgańczykom. Dożyliśmy Wieku Paradoksu, w którym francuska armia wycofuje się w lepszym szyku niż amerykańska (sic!). Bamako wstrząsane kolejnymi zamachami stanu zaczyna jednak szukać alternatywy w objęciach Rosji i podobnie jak grupy interesu w Sudanie czy Republice Środkowoafrykańskiej chce ściągnąć rosyjskich najemników na swoich pretorian.
Francja, zazwyczaj ustosunkowana do Moskwy życzliwie, reaguje na to bardzo nerwowo i Afryka już stała się polem francusko-rosyjskiej rywalizacji o wpływy na tym kontynencie. Co ciekawe, o ile polityka kolonialna Paryża przez wieki przynosiła Afryce cierpienie, o tyle Operacja Barkhane jest w interesie zarówno Francji jak i państw afrykańskich - jednoznacznie zdefiniowano wroga i walka przeciwko terrorystom nie budzi kontrowersji. To jest sytuacja wręcz wyjątkowa, gdy misja militarna ma „błogosławieństwo” ONZ, NATO, miejscowych rządów, armii, organizacji humanitarnych i znaczącej części ludności (pewnie poza enklawami wspierającymi islamistów oraz tymi, które już widokiem zagranicznych sił są zmęczone wiążąc ich obecność z wojną). Alternatywą była toczona na terenie Mali w latach 2012-2014 wojna domowa, na której finalnie wyrosły islamistyczne bojówki. To o tyle groźne, że malijski konflikt etniczny bazujący na separatystycznej rebelii Tuaregów, który jeszcze jesteśmy w stanie wytłumaczyć etnicznymi różnicami zamienił się w konflikt międzynarodowego dżihadu i dał przetrwanie Al-Kaidzie, czy teraz ISIS. Wracając do nieszczęsnego finiszu afgańskiej misji, nawet talibowie w porozumieniu o zawieszeniu broni obiecali wygnać Al-Kaidę spod Hindukuszu albo rozprawić się z jej niedobitkami. Paryż zdaje sobie sprawę co hekatomba w Mali oznaczałaby dla francuskich granic – napór wojennych uchodźców i kolejny przerzut emigrantów pod pozorem zbrojnego konfliktu. Wie o tym także reszta europejskich rządów. Czym wszelako skończyłaby się dekompozycja miejscowych rządów, ucieczka szkolonych przez Zachód armii oraz ofensywa dżihadystów? Podobieństwo jednak są możliwe i dobrze aby w Mali nie powtórzył się „afgański finał”. Zwłaszcza, że z misji antyterrorystycznych w Afryce, podobnie jak na Bliskim Wschodzie, wycofuje się armia amerykańska.
Michał Bruszewski