Andrew Michta: Najgorszą reakcją Zachodu na agresję Rosji, byłaby seria słownych potępień i nieskutecznych sankcji

„Moskwa nie może mieć złudzeń, że żądania, jakie stawia USA i NATO, w tym domaganie się gwarancji nierozszerzenia Sojuszu o Ukrainę i Gruzję, zostaną zaakceptowane” – zauważa Michta w artykule opublikowanym na zajmującym się wojskowością i geopolityką portalu 19FortyFive.
„Być może prezydent Rosji Władimir Putin już zdecydował się na ponowną inwazję na Ukrainę, a wezwania do negocjacji z Zachodem są tylko «maskirowką» – działaniami dezinformacyjnymi, które mają dostarczyć uzasadnienia do wywołania wojny” – pisze politolog, sprawujący obecnie funkcję dziekana Europejskiego Centrum Studiów Bezpieczeństwa im. George’a C. Marshalla w Garmisch-Partenkirchen w Niemczech.
„Jeżeli żądania negocjacji mają szerszy cel, to jest nim podzielenie Sojuszu” – podkreśla Michta. Jak dodaje, postulat uzyskania gwarancji nierozszerzania NATO w sytuacji, w której zarówno część Ukrainy, jak i Gruzji są okupowane przez Rosję, jest próbą usankcjonowania tej sytuacji i upokorzenia Zachodu.
„Teraz najważniejsze jest rozważenie tego, co może nastąpić, jeżeli Rosja rzeczywiście zdecyduje się na ponowny najazd na Ukrainę, musimy myśleć o długofalowych skutkach takiego kryzys” – akcentuje ekspert.
„Drugi atak na Ukrainę – jeżeli do niego dojdzie – powinien być i tak mocno spóźnionym sygnałem alarmowym dla Zachodu, ostrzegającym przed dążeniem Rosji do ustanowienia w Europie Wschodniej swojej wyłącznej strefy wpływów i potwierdzenia roszczeń do wywierania wpływu na należące do NATO kraje Europy Środkowej” – pisze Michta.
„Najgorszą możliwą reakcją Zachodu na rosyjską inwazję byłaby kolejna seria słownych potępień i niedziałające sankcje, które tylko utwierdziłyby Putina w przekonaniu, że Europa nie jest w stanie poradzić sobie z tym kryzysem” – podkreśla politolog.
Zaznacza, że w takim scenariuszu bezpieczeństwo Europy drastycznie by się pogorszyło, a pole rywalizacji między Moskwą i Zachodem przesunęłoby się z Europy Wschodniej na Europę Środkową i państwa bałtyckie.
Kolejnym żądaniem Putina mogłaby być „finlandyzacja” państw bałtyckich i usunięcie sił USA z Polski i Rumunii – ostrzega Michta. Taki przebieg zdarzeń wpisywałby się w imperialne tradycje Rosji i obecne dążenia Kremla do powrotu do czasów, gdy o losach świata decydowały wielkie mocarstwa – wskazuje.
Ekspert dodaje, że preferowanym partnerem Moskwy w tych działaniach byłyby Niemcy. Rosja oczekuje, że „używając swojej broni energetycznej, uda jej się w końcu nakłonić Berlin do «neobismarckowskiego» przewartościowania, które w efekcie podzieliłoby Europę na dwie strefy wpływów” – pisze Michta. Zaznacza, że oznaczałoby to zminimalizowanie roli USA w Europie, a dążenia Moskwy do trwałej przemiany międzynarodowego porządku są również wspierane przez rywalizujące ze Stanami Zjednoczonymi w regionie Indo-Pacyfiku Chiny.
„Zakładając, że Zachód w końcu zda sobie sprawę z tego bezpośredniego zagrożenia, jego reakcją powinno być dozbrojenie europejskich członków NATO i zwiększenie obecności militarnej USA na wschodniej flance Sojuszu, w tym stałych baz w Polsce i w Rumunii” – zaznacza politolog. „Europa musi też pokazać, że jest w stanie rozmawiać z Rosją z pozycji siły i w razie potrzeby jednogłośnie zareagować poważnymi sankcjami, dotyczącymi przede wszystkim odcięcia rosyjskich banków od systemu SWIFT, oraz powstrzymaniem projektu gazociągu Nord Stream 2” – wylicza ekspert.
„Szybko zbliżamy się do punktu, w którym kryzys w Europie Wschodniej i los Ukrainy może zadecydować o bezpieczeństwie Europy i jej politycznej przyszłości. To, co zrobią europejskie rządy, albo potwierdzi zachodnie interesy i wartości, albo okaże się największą porażką od zakończenia zimnej wojny. Są tylko te dwa wyjścia, tej decyzji nie można od siebie odsunąć ani zaciemnić kompromisem” – konkluduje Michta.
„Jeżeli Zachód pokaże, że «ma kręgosłup», przełomowym efektem kryzysu wokół Ukrainy będzie zakończenie neoimperialnych dążeń Putina i nadzieja na trwałe bezpieczeństwo nie tylko dla Ukrainy, ale i dla Białorusi” – ocenia. Jeżeli jednak europejscy przywódcy po raz kolejny nie będą w stanie stawić czoła rzeczywistości, bezpieczeństwo całego kontynentu w nadchodzącej dekadzie stanie się jeszcze bardziej niepewne. (PAP)
adj/ akl/