[Tylko u nas] Budzisz: Oddajemy pole Putinowi – nie ma nas na Wschodzie z naszą opowieścią o historii

W swym jerozolimskim wystąpieniu Władimir Putin wspomniał o białoruskiej wsi Chatyń. Dało to niektórym polskim komentatorom asumpt do snucia przypuszczeń, że jedynym powodem dla którego rosyjski prezydent wplótł ten wątek do swego wystąpienia jest fonetyczne podobieństwo nazwy wioski do Katynia. W takiej interpretacji intencją Putina miałoby być sianie zamętu pojęciowego na użytek niedokształconej zachodniej publiczności. Zapewne wbrew intencjom, ci którzy tak twierdzili dali świadectwo własnej ignorancji, a przynajmniej braku wiedzy na temat toczącej się w tzw. przestrzeni poradzieckiej debacie historycznej.
 [Tylko u nas] Budzisz:  Oddajemy pole Putinowi – nie ma nas na Wschodzie z naszą opowieścią o historii
/ Kreml, cerkiew św. Bazylego, Moskwa Pixabay.com
Jest to o tyle istotne, że nieznajomość w tym względzie utrudnia zrozumienia nie tylko niuansów, ale wręcz celów jakie stawiają sobie autorzy rosyjskiej narracji historycznej w kwestii II wojny światowej, a raczej jak to się ujmuje w Federacji Rosyjskiej Wielkiej Wojny Ojczyźnianej. A jeżeli nie będziemy rozumieli języka symboli, którymi posługuje się i do których odwołuje się Władimir Putin, to w jaki sposób chcemy przeciwdziałać antypolskiej propagandzie Moskwy?

Odwołanie się Putina do doświadczeń Chatynia ma związek z toczącą się w ubiegłych latach dyskusją między historykami białoruskimi a rosyjskimi na temat Wojny Ojczyźnianej. W największym skrócie rzecz ujmując dotyczyła ona odrębnego ujmowania wojny w podręcznikach obydwu krajów. Białorusini w swej narracji koncentrowali się na tym co działo się na obszarach dzisiejszej Białorusi, pomijając albo traktując dość powierzchownie inne wydarzenia wojny, w tym Stalingrad, blokadę Leningradu etc. Dla ich historycznej pamięci kluczowe były represje niemieckie, m.in. palenie wiosek przez oddziały niemieckie oddziały specjalne, zarówno w odwecie za wspieranie partyzantów jak i po to aby „oczyścić teren” dla planowanego przyszłego osadnictwa niemieckiego. Jedną z takich wsi, która urosła do miary symbolu był Chatyń, która została spalona a ludnośc bestialsko wymordowana. Rosjanie, w swych podręcznikach, byli skłonni doświadczenia białoruskiej „republiki partyzanckiej” ignorować, trochę wzorem Stalina, który traktował ją, delikatnie sprawę ujmując z dużą podejrzliwością. Ta różnica w polityce pamięci historycznej podkreślana była na najwyższym szczeblu. Sam Aleksandr Łukaszenka mówił publicznie o tym, że Białorusi wojna została narzucona przez obcych, a naród wiąże swą pamięć z doświadczeniami partyzanckimi, oporem miejscowej ludności przeciw najeźdźcom. Z rosyjskiego punktu widzenia to „rozjeżdżanie” się historycznych narracji jest zjawiskiem groźnym, bo utrudnia powstanie jednego korpusu pojęciowego, jednego mitu założycielskiego, a przez to, ujmując całą sprawę politycznie utrudnia powstanie jednego narodu złożonego z dwóch etnograficznie różniących się „szczepów”, ale stanowiących w istocie gałęzie tego samego drzewa. Należałoby w tym kontekście dodać też do tej konstrukcji Ukraińców, bo Putin nie porzucił myślenia o trzech gałęziach współczesnego narodu rosyjskiego – białoruskiej, ukraińskiej i rosyjskiej. Jak to wszystko ma się do wzmianki na temat Chatynia? Otóż w wyniku dyskusji między historykami obydwu krajów informacje na temat spalenia wsi i wymordowania jej mieszkańców (nota bene przez ludzi Dirlewangera oraz 118 batalion pomocniczy złożony z byłych żołnierzy UPA – melnykowców) znalazły się w rosyjskich podręcznikach. A zatem wzmiankę Putina uznać trzeba za wystąpienie skierowane z jednej strony pod adresem Mińska, z drugiej zaś zarówno przeciw Kijowowi, jak i po to, aby bezpośrednio zwrócić się do tej części ukraińskiej opinii publicznej, która nie identyfikuje się z tradycją UPA. Jeśli dodamy do tego fakt, iż w swym jerozolimskim wystąpieniu Putin mówił również o wymordowaniu przy współudziale miejscowej ludności Żydów zamieszkujących na Ukrainie i w Państwach Bałtyckich, to będziemy mieli pełny przekaz którego istotą jest odwołanie się do pamięci historycznej zaszczepionej przez ZSRR, w takim kształcie, jak to miało miejsce za czasów komunistycznych. Jest to ten element moskiewskiej narracji na który winniśmy zwrócić uwagę, a tego nie robimy. Chodzi w nim o reaktywowanie sowieckiej wspólnoty pamięci, co ułatwić może reaktywowanie imperialnych planów politycznych (niekoniecznie w postaci prostego odtworzenia ZSRR). Nie bez przyczyny Putin, jeszcze w grudniu wystąpił z długim „historycznym” wykładem na odbywającym się w Petersburgu spotkaniu państw Wspólnoty Niepodległych Państw. Wprost mówił wówczas o tym, że „jest to nasza wspólna historia”. Teraz, w Jerozolimie do tego w innej formule, ale powrócił.

Nie bez powodu też, bo w rosyjskiej dyplomacji niewiele, jeśli cokolwiek, dzieje się przypadkowo, rosyjska narracja historyczna koncentruje się raczej na końcu, niż początku II wojny światowej. Nie chodzi tylko o triumf ZSRR, choć to również ma znaczenie, ale przede wszystkim o zbudowanie ładu światowego, którego symbolem jest Rada Bezpieczeństwa ONZ i jej stali członkowie. W interpretacji rosyjskich politologów ład ten cechował się nie tylko trwałością, bo przez kilkadziesiąt lat nie dopuścił do wybuchu konfliktu zbrojnego. Nie mniej istotnymi jego elementami była zakorzeniona w świecie wartości prawomocność takiego porządku oraz faktyczne uznanie, że tworzące je mocarstwa (filary porządku światowego) mają swe interesy, strefy wpływów, wyłącznej dominacji. W przypadku ZSRR doskonale wiemy o jakich strefach jest mowa.

Wpisane w taki kontekst znaczeniowy jerozolimskie wystąpienie Putina nie jest wcale tak umiarkowane i niewinne jak niektórzy nasi komentatorzy po jego wysłuchaniu sądzili. Nasz problem polega wszakże na tym, że nie potrafimy prawidłowo odczytać kodów kulturowych i odwołań historycznych zawartych w wystąpieniach rosyjskich oficjeli i muszą oni powiedzieć coś „z grubej rury” albo otwartym tekstem, abyśmy to zauważyli.

Na szczęście znacznie lepiej rozumieją to nasi sojusznicy w Wilnie i w Kijowie. Mają też znakomicie lepszą dyplomację „na kierunku wschodnim” i pozostaje żywić nadzieję, że Warszawa będzie skłonna wysłuchać co mają nam do powiedzenia. A komunikat jest w sumie dość prosty. Przesłanie Putina, adresowane do narodów i rządów byłego ZSRR nie zostało podchwycone. W Jerozolimie, na uroczystościach organizowanych przez Wiaczesława Kantora nie było reprezentantów Kazachstanu i Uzbekistanu, dwóch kluczowych państw Azji Środkowej wywodzących się z ZSRR. Nie było Bałtów, prezydent Nauseda, najprawdopodobniej wiedząc co ma zamiar mówić Putin odwołał swój wyjazd do Jerozolimy. Podobnie prezydent Zełenski, który w ostatniej chwili nie przyszedł na uroczystości i w gruncie rzeczy odwołał spotkanie z Putinem, które co prawda miało mieć charakter roboczy i nieoficjalny, ale od kilkunastu dni w mediach obydwu krajów uznawano je za właściwie pewne. Reprezentacja Białorusi była też na niskim poziomie – spikera izby niższej parlamentu, a białoruska prasa, nawet oficjalna, w gruncie rzeczy zignorowała putinowskie uroczystości w Jerozolimie.

Do działania przystąpiła natomiast dyplomacja ukraińska. Wiceminister spraw zagranicznych Wasyl Bodnar opublikował artykuł, w którym apelował do Polski o wspólną politykę historyczną, wspólną narrację, bo na podziałach i naszych wzajemnych konfliktach korzysta Rosja. Ta oczywista prawda, na granicy banału, nie jest, niestety znana naszemu ambasadorowi w Kijowie, ministrowi Cichockiemu, który podpisał w ostatnich czasie wspólną z ambasadorem Izraela deklarację wzywającą Kijów do zerwania z gloryfikowaniem Bandery, tak jakby w polityce historycznej Ukrainy nic nie zmieniło się po wyborczym zwycięstwie Zełenskiego.  Co do istoty nie można mieć wątpliwości, że apel tego rodzaju jest słuszny, ale kontekst w jaki  wydane zostało to oświadczenie wpływa na jego wymowę. Po pierwsze skala obchodów rocznicy urodzin przywódcy ukraińskich nacjonalistów była w tym roku niewielka. W demonstracjach w Kijowie, metropolii zamieszkiwanej przez 3 mln ludzi wzięło udział do 2 tys. osób. Po drugie podobne oświadczenie wydane zostało rok wcześniej, a zatem nie mieliśmy do czynienia z nowym działaniem, raczej już rutynowym, jednak w zasadniczo zmienionym kontekście. I po trzecie wreszcie, minister Cichocki wdał się (a nie zrobił tego np. współ-sygnatariusz oświadczenia, ambasador Izraela) w niefortunną i niepotrzebną polemikę z tweetem rzeczniczki ukraińskiego MSZ-u, która napisała, że ukraińskich bohaterów narodowych będą wybierać sami Ukraińcy. Jeśli tak ma wyglądać nasza dyplomacja w Kijowie, to trzeba zadać pytanie pod adresem naszego MSZ-u, co chcemy w ten sposób osiągnąć?

Obecna wizyta prezydenta Zełenskiego jest nie tylko okazją do przezwyciężenia wzajemnych problemów natury historycznej, ale jest też możliwością rozpoczęcia wspólnej ofensywy narracyjnej, również dotykającej problemów II wojny światowej i doświadczeń dwóch totalitaryzmów. Na Wschodzie jesteśmy nieobecni z opowieścią o naszej historii, dbając niemal wyłącznie o to aby Zachód pisał o nas dobrze. To poważny błąd, bo jeśli gdzieś jest słaby punkt propagandy Putina, to właśnie wśród narodów państw powstałych po upadku ZSRR, które doskonale zdają sobie sprawę z tego co oznacza „wspólna pamięć” o Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej.

Marek Budzisz
 

 

POLECANE
„Ta liczba jest dla nas punktem odniesienia”. Karol Nawrocki dla Bilda o reparacjach z ostatniej chwili
„Ta liczba jest dla nas punktem odniesienia”. Karol Nawrocki dla "Bilda" o reparacjach

Prezydent RP Karol Nawrocki w wywiadzie dla niemieckiej gazety „Bild” powiedział, że niedawny atak dronów na Polskę inspirowany był przez Rosję. Opowiedział się za rezygnacją przez wszystkie kraje NATO z importu rosyjskiej ropy. Zdaniem polskiego prezydenta kwestia niemieckich reparacji wojennych dla Polski nie jest prawnie zamknięta.

Zbigniew Ziobro: Tak właśnie wygląda mafijne państwo z ostatniej chwili
Zbigniew Ziobro: Tak właśnie wygląda mafijne państwo

Były minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro ostro skrytykował rząd koalicji 13 grudnia po decyzji Waldemara Żurka o odwołaniu prezesów sądów. Zdaniem ekspertów decyzja ministra jest bezprawna i nie wywołuje żadnych skutków prawnych.

Prezydent Nawrocki rozpoczyna wizyty w Berlinie i Paryżu z ostatniej chwili
Prezydent Nawrocki rozpoczyna wizyty w Berlinie i Paryżu

Prezydent RP Karol Nawrocki przybył w poniedziałek po południu do Berlina, gdzie we wtorek przed południem spotka się z prezydentem Republiki Federalnej Niemiec Frankiem-Walterem Steinmeierem, a następnie z Kanclerzem Friedrichem Merzem. Później tego dnia Karol Nawrocki będzie rozmawiał z prezydentem Republiki Francuskiej Emmanuelem Macronem.

Ministerstwo Sprawiedliwości mianowało nowego rzecznika dyscyplinarnego sędziów. Pierwsze zadanie: usunąć rzeczników z ostatniej chwili
Ministerstwo Sprawiedliwości mianowało nowego rzecznika dyscyplinarnego sędziów. Pierwsze zadanie: usunąć rzeczników

Nowym rzecznikiem dyscyplinarnym sędziów sądów powszechnych została Joanna Raczkowska – przekazało PAP w poniedziałek Ministerstwo Sprawiedliwości. Raczkowska jest sędzią Sądu Rejonowego dla Warszawy-Mokotowa; pracuje w Wydziale Karnym.

Premier: Zneutralizowano drona nad budynkami rządu i Belwederem. Zatrzymano Białorusinów z ostatniej chwili
Premier: Zneutralizowano drona nad budynkami rządu i Belwederem. Zatrzymano Białorusinów

Premier Donald Tusk poinformował w poniedziałek wieczorem, że Służba Ochrony Państwa zneutralizowała drona operującego nad budynkami rządowymi (Parkowa) i Belwederem. Jak przekazał, zatrzymano dwóch obywateli Białorusi. – Policja bada okoliczności incydentu – dodał.

Tego nie mogli mu wybaczyć, dlatego Charlie Kirk musiał umrzeć tylko u nas
Tego nie mogli mu wybaczyć, dlatego Charlie Kirk musiał umrzeć

W chwili, gdy trafiła go kula, stał pod namiotem z napisem-mottem jego działalności "udowodnij mi, że się mylę". Zamachowiec mu tego nie udowodnił. Wręcz przeciwnie.

Prawica po wyborach szykuje bombę. Będzie sanacja sądownictwa? z ostatniej chwili
"Prawica po wyborach szykuje bombę". Będzie "sanacja sądownictwa"?

''Na polskiej scenie politycznej szykuje się uderzenie, które może zmienić oblicze wymiaru sprawiedliwości na długie lata'' – czytamy we wpisie komentatora platformy X, znanego jako Jack Strong. Chodzi o nowy projekt ustawy, który, jak twierdzi autor wpisu, "rodzi się w kręgach prawicy". "Jego celem jest przeciwdziałanie anarchizacji polskiego wymiaru sprawiedliwości". Projekt ten miałby być już nazywany ''sanacją sądownictwa''.

Ani żona Cezara ani bezstronna Temida. Wątpliwa reputacja TSUE tylko u nas
Ani żona Cezara ani bezstronna Temida. Wątpliwa reputacja TSUE

Po raz kolejny Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej próbuje ingerować w polski system sądowniczy. Przypomnijmy, też po raz kolejny, że nie ma on do tego żadnych uprawnień, ponieważ „wszelkie kompetencje nieprzyznane Unii w traktatach należą do państw członkowskich” (artykuł 5 Traktatu o Unii Europejskiej), a w zakresie sądownictwa państwa członkowskie nie przyznały Unii żadnych kompetencji.

Nowe informacje ws. ostrzelania auta polskiego europosła w Brukseli. Wygląda na zaplanowane działania Wiadomości
Nowe informacje ws. ostrzelania auta polskiego europosła w Brukseli. "Wygląda na zaplanowane działania"

Waldemar Buda napisał o ostrzelaniu swojego samochodu w Brukseli: "9 precyzyjnych strzałów, w momencie ataku nie byłem w aucie". Europoseł PiS zaznaczył, że tylko jego samochód został potraktowany w ten sposób. Jego zdaniem atak wygląda na zaplanowane działanie. Sprawę badają belgijskie służby.    

Karol Nawrocki w Niemczech. Deutsche Welle: Wróci kwestia reparacji Wiadomości
Karol Nawrocki w Niemczech. Deutsche Welle: "Wróci kwestia reparacji"

Prezydent Polski Karol Nawrocki przybywa do Berlina z pierwszą wizytą zagraniczną. Niemiecki rząd podkreśla wagę utrzymywania bliskich relacji z Polską, wskazując na wspólne interesy w zakresie bezpieczeństwa. Niemieckie media podkreślają też temat reparacji, do których ma wrócić Karol Nawrocki z prezydentem Frankiem-Walterem Steinmeierem.

REKLAMA

[Tylko u nas] Budzisz: Oddajemy pole Putinowi – nie ma nas na Wschodzie z naszą opowieścią o historii

W swym jerozolimskim wystąpieniu Władimir Putin wspomniał o białoruskiej wsi Chatyń. Dało to niektórym polskim komentatorom asumpt do snucia przypuszczeń, że jedynym powodem dla którego rosyjski prezydent wplótł ten wątek do swego wystąpienia jest fonetyczne podobieństwo nazwy wioski do Katynia. W takiej interpretacji intencją Putina miałoby być sianie zamętu pojęciowego na użytek niedokształconej zachodniej publiczności. Zapewne wbrew intencjom, ci którzy tak twierdzili dali świadectwo własnej ignorancji, a przynajmniej braku wiedzy na temat toczącej się w tzw. przestrzeni poradzieckiej debacie historycznej.
 [Tylko u nas] Budzisz:  Oddajemy pole Putinowi – nie ma nas na Wschodzie z naszą opowieścią o historii
/ Kreml, cerkiew św. Bazylego, Moskwa Pixabay.com
Jest to o tyle istotne, że nieznajomość w tym względzie utrudnia zrozumienia nie tylko niuansów, ale wręcz celów jakie stawiają sobie autorzy rosyjskiej narracji historycznej w kwestii II wojny światowej, a raczej jak to się ujmuje w Federacji Rosyjskiej Wielkiej Wojny Ojczyźnianej. A jeżeli nie będziemy rozumieli języka symboli, którymi posługuje się i do których odwołuje się Władimir Putin, to w jaki sposób chcemy przeciwdziałać antypolskiej propagandzie Moskwy?

Odwołanie się Putina do doświadczeń Chatynia ma związek z toczącą się w ubiegłych latach dyskusją między historykami białoruskimi a rosyjskimi na temat Wojny Ojczyźnianej. W największym skrócie rzecz ujmując dotyczyła ona odrębnego ujmowania wojny w podręcznikach obydwu krajów. Białorusini w swej narracji koncentrowali się na tym co działo się na obszarach dzisiejszej Białorusi, pomijając albo traktując dość powierzchownie inne wydarzenia wojny, w tym Stalingrad, blokadę Leningradu etc. Dla ich historycznej pamięci kluczowe były represje niemieckie, m.in. palenie wiosek przez oddziały niemieckie oddziały specjalne, zarówno w odwecie za wspieranie partyzantów jak i po to aby „oczyścić teren” dla planowanego przyszłego osadnictwa niemieckiego. Jedną z takich wsi, która urosła do miary symbolu był Chatyń, która została spalona a ludnośc bestialsko wymordowana. Rosjanie, w swych podręcznikach, byli skłonni doświadczenia białoruskiej „republiki partyzanckiej” ignorować, trochę wzorem Stalina, który traktował ją, delikatnie sprawę ujmując z dużą podejrzliwością. Ta różnica w polityce pamięci historycznej podkreślana była na najwyższym szczeblu. Sam Aleksandr Łukaszenka mówił publicznie o tym, że Białorusi wojna została narzucona przez obcych, a naród wiąże swą pamięć z doświadczeniami partyzanckimi, oporem miejscowej ludności przeciw najeźdźcom. Z rosyjskiego punktu widzenia to „rozjeżdżanie” się historycznych narracji jest zjawiskiem groźnym, bo utrudnia powstanie jednego korpusu pojęciowego, jednego mitu założycielskiego, a przez to, ujmując całą sprawę politycznie utrudnia powstanie jednego narodu złożonego z dwóch etnograficznie różniących się „szczepów”, ale stanowiących w istocie gałęzie tego samego drzewa. Należałoby w tym kontekście dodać też do tej konstrukcji Ukraińców, bo Putin nie porzucił myślenia o trzech gałęziach współczesnego narodu rosyjskiego – białoruskiej, ukraińskiej i rosyjskiej. Jak to wszystko ma się do wzmianki na temat Chatynia? Otóż w wyniku dyskusji między historykami obydwu krajów informacje na temat spalenia wsi i wymordowania jej mieszkańców (nota bene przez ludzi Dirlewangera oraz 118 batalion pomocniczy złożony z byłych żołnierzy UPA – melnykowców) znalazły się w rosyjskich podręcznikach. A zatem wzmiankę Putina uznać trzeba za wystąpienie skierowane z jednej strony pod adresem Mińska, z drugiej zaś zarówno przeciw Kijowowi, jak i po to, aby bezpośrednio zwrócić się do tej części ukraińskiej opinii publicznej, która nie identyfikuje się z tradycją UPA. Jeśli dodamy do tego fakt, iż w swym jerozolimskim wystąpieniu Putin mówił również o wymordowaniu przy współudziale miejscowej ludności Żydów zamieszkujących na Ukrainie i w Państwach Bałtyckich, to będziemy mieli pełny przekaz którego istotą jest odwołanie się do pamięci historycznej zaszczepionej przez ZSRR, w takim kształcie, jak to miało miejsce za czasów komunistycznych. Jest to ten element moskiewskiej narracji na który winniśmy zwrócić uwagę, a tego nie robimy. Chodzi w nim o reaktywowanie sowieckiej wspólnoty pamięci, co ułatwić może reaktywowanie imperialnych planów politycznych (niekoniecznie w postaci prostego odtworzenia ZSRR). Nie bez przyczyny Putin, jeszcze w grudniu wystąpił z długim „historycznym” wykładem na odbywającym się w Petersburgu spotkaniu państw Wspólnoty Niepodległych Państw. Wprost mówił wówczas o tym, że „jest to nasza wspólna historia”. Teraz, w Jerozolimie do tego w innej formule, ale powrócił.

Nie bez powodu też, bo w rosyjskiej dyplomacji niewiele, jeśli cokolwiek, dzieje się przypadkowo, rosyjska narracja historyczna koncentruje się raczej na końcu, niż początku II wojny światowej. Nie chodzi tylko o triumf ZSRR, choć to również ma znaczenie, ale przede wszystkim o zbudowanie ładu światowego, którego symbolem jest Rada Bezpieczeństwa ONZ i jej stali członkowie. W interpretacji rosyjskich politologów ład ten cechował się nie tylko trwałością, bo przez kilkadziesiąt lat nie dopuścił do wybuchu konfliktu zbrojnego. Nie mniej istotnymi jego elementami była zakorzeniona w świecie wartości prawomocność takiego porządku oraz faktyczne uznanie, że tworzące je mocarstwa (filary porządku światowego) mają swe interesy, strefy wpływów, wyłącznej dominacji. W przypadku ZSRR doskonale wiemy o jakich strefach jest mowa.

Wpisane w taki kontekst znaczeniowy jerozolimskie wystąpienie Putina nie jest wcale tak umiarkowane i niewinne jak niektórzy nasi komentatorzy po jego wysłuchaniu sądzili. Nasz problem polega wszakże na tym, że nie potrafimy prawidłowo odczytać kodów kulturowych i odwołań historycznych zawartych w wystąpieniach rosyjskich oficjeli i muszą oni powiedzieć coś „z grubej rury” albo otwartym tekstem, abyśmy to zauważyli.

Na szczęście znacznie lepiej rozumieją to nasi sojusznicy w Wilnie i w Kijowie. Mają też znakomicie lepszą dyplomację „na kierunku wschodnim” i pozostaje żywić nadzieję, że Warszawa będzie skłonna wysłuchać co mają nam do powiedzenia. A komunikat jest w sumie dość prosty. Przesłanie Putina, adresowane do narodów i rządów byłego ZSRR nie zostało podchwycone. W Jerozolimie, na uroczystościach organizowanych przez Wiaczesława Kantora nie było reprezentantów Kazachstanu i Uzbekistanu, dwóch kluczowych państw Azji Środkowej wywodzących się z ZSRR. Nie było Bałtów, prezydent Nauseda, najprawdopodobniej wiedząc co ma zamiar mówić Putin odwołał swój wyjazd do Jerozolimy. Podobnie prezydent Zełenski, który w ostatniej chwili nie przyszedł na uroczystości i w gruncie rzeczy odwołał spotkanie z Putinem, które co prawda miało mieć charakter roboczy i nieoficjalny, ale od kilkunastu dni w mediach obydwu krajów uznawano je za właściwie pewne. Reprezentacja Białorusi była też na niskim poziomie – spikera izby niższej parlamentu, a białoruska prasa, nawet oficjalna, w gruncie rzeczy zignorowała putinowskie uroczystości w Jerozolimie.

Do działania przystąpiła natomiast dyplomacja ukraińska. Wiceminister spraw zagranicznych Wasyl Bodnar opublikował artykuł, w którym apelował do Polski o wspólną politykę historyczną, wspólną narrację, bo na podziałach i naszych wzajemnych konfliktach korzysta Rosja. Ta oczywista prawda, na granicy banału, nie jest, niestety znana naszemu ambasadorowi w Kijowie, ministrowi Cichockiemu, który podpisał w ostatnich czasie wspólną z ambasadorem Izraela deklarację wzywającą Kijów do zerwania z gloryfikowaniem Bandery, tak jakby w polityce historycznej Ukrainy nic nie zmieniło się po wyborczym zwycięstwie Zełenskiego.  Co do istoty nie można mieć wątpliwości, że apel tego rodzaju jest słuszny, ale kontekst w jaki  wydane zostało to oświadczenie wpływa na jego wymowę. Po pierwsze skala obchodów rocznicy urodzin przywódcy ukraińskich nacjonalistów była w tym roku niewielka. W demonstracjach w Kijowie, metropolii zamieszkiwanej przez 3 mln ludzi wzięło udział do 2 tys. osób. Po drugie podobne oświadczenie wydane zostało rok wcześniej, a zatem nie mieliśmy do czynienia z nowym działaniem, raczej już rutynowym, jednak w zasadniczo zmienionym kontekście. I po trzecie wreszcie, minister Cichocki wdał się (a nie zrobił tego np. współ-sygnatariusz oświadczenia, ambasador Izraela) w niefortunną i niepotrzebną polemikę z tweetem rzeczniczki ukraińskiego MSZ-u, która napisała, że ukraińskich bohaterów narodowych będą wybierać sami Ukraińcy. Jeśli tak ma wyglądać nasza dyplomacja w Kijowie, to trzeba zadać pytanie pod adresem naszego MSZ-u, co chcemy w ten sposób osiągnąć?

Obecna wizyta prezydenta Zełenskiego jest nie tylko okazją do przezwyciężenia wzajemnych problemów natury historycznej, ale jest też możliwością rozpoczęcia wspólnej ofensywy narracyjnej, również dotykającej problemów II wojny światowej i doświadczeń dwóch totalitaryzmów. Na Wschodzie jesteśmy nieobecni z opowieścią o naszej historii, dbając niemal wyłącznie o to aby Zachód pisał o nas dobrze. To poważny błąd, bo jeśli gdzieś jest słaby punkt propagandy Putina, to właśnie wśród narodów państw powstałych po upadku ZSRR, które doskonale zdają sobie sprawę z tego co oznacza „wspólna pamięć” o Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej.

Marek Budzisz
 


 

Polecane
Emerytury
Stażowe