[Tylko u nas] Marcin Bąk: Czym jest solidarność?
![[Tylko u nas] Marcin Bąk: Czym jest solidarność?](https://www.tysol.pl/imgcache/750x530/c//zdj/zdjecie/48775.jpg)
Wielkie miasta w Polsce otoczone są wianuszkiem magazynów. Są wśród nich niewielkie obiekty ale są i potężne, budowane na dwa, trzy pietra w górę z licznymi bramami dla ciężarówek i z liczną załogą. Zanim nie trafiłem do pracy w takiej załodze, miałem całkowicie błędne wyobrażenie o magazynie. Myślałem, że jest to ciche miejsce, rzadko odwiedzane przez kogokolwiek, w którym to miejscu piętrzą się zakurzone przedmioty. Króluje w nim „pan Zenek - magazynier”, niemłody już facet z nieodłącznym „petem” w kąciku ust, niechętnie odpowiadający klientom. Słowem – istny raj nierobów.
Nic z tych rzeczy. Praca, jaka na mnie czekała, była bardzo ciężka. Wprawdzie miałem uprawnienia na obsługę wózka widłowego ale i tak, znaczną część prac trzeba było wykonywać siłą własnych mięśni. W ciągłym pędzie, w ciągłym niedoczasie. Przez trzy miesiące schudłem pięć kilogramów…
Byłem jedynym z załogi, liczącej prawie 30 osób, który pracował wcześniej w innych branżach niż praca fizyczna. Większość chłopaków miała za sobą firmy przeprowadzkowe, firmy budowlane, zajmujące się pracami wykończeniowymi no i oczywiście – magazyny oraz sortownie.
Dla nich była to normalna praca, innej nie znali. Ja musiałem się wszystkiego uczyć od początku. Mogłem liczyć jednak na pomocną dłoń. Brygadzista, majster, koledzy ze zmiany potrafili mi wytłumaczyć specyficzne słowa z magazynierskiego żargonu, pokazywali jak obsługiwać urządzenia, jak radzić sobie ze zdarzającymi się ciągle awariami. Praca wymagała dużej koordynacji całej zmiany i po jakimś czasie zorientowałem się, że wzajemna pomoc i współpraca leżą po prostu w interesie nas wszystkich. Im bardziej wspieraliśmy się wzajemnie, tym szybciej robota była wykonana. Nie mieliśmy wiele czasu na rozmowy ale w końcu udawało się zamienić parę słów. Czasami po pracy odwoziłem kolegów do domu, czasem oni mnie odwozili, wiec była okazja do rozmowy nie tylko na tematy pracownicze. Dość szybko zorientowałem się, że załoga stanowi pewną wspólnotę, nie tylko w pracy. Znakomita większość moich kolegów była zapalonymi kibicami piłkarskimi, na mecz swojej ulubionej drużyny szykowali się z wyprzedzeniem kilkutygodniowym. Jeśli miał to być mecz wyjazdowy, planowali trasę, organizowali transport i starali się rozkładać koszty. Utrzymywali kontakty z resztą kibicowskiej braci, wymieniając się gadżetami z nazwami zaprzyjaźnionych klubów. Tam poznałem, jak bardzo rozbudowany jest świat kibicowski, obejmuje nie tylko mecze piłkarskie ale akcje o charakterze patriotycznym, pomoc dla kombatantów, demonstracje i wiele innych działań.
Ich żony i dziewczyny w większości pracowały w sklepach, w firmach sprzątających czy w hurtowniach. To również stanowiło spore wyzwanie, gdyż w takich miejscach praca na ogół wykonywana jest na zmiany. Pamiętam, jak wspólnie głowili się w piątek nad tym, jak rozplanować na nadchodzący tydzień odbiór dzieci z przedszkola, bo „Twoja Magda ma chyba pierwszą zmianę we wtorek a my z Ewką oboje robimy do nocy, to mogła by odebrać naszą Ulę ze szkoły”. Ten system działał. Ci ludzie wspierali się – w pracy i poza pracą. Czasem dobrym słowem, czasem zajęciem się dzieckiem, czasem – wsparciem finansowym. Nie przypominam sobie za moich czasów jakiejkolwiek kradzieży. Oczekiwano za to, że na prośbę o pomoc trzeba odpowiedzieć. Oczywiście, daleki jestem od idealizowania moich kolegów z magazynu, byli ludźmi, takimi samymi jak inni. Potrafili zakląć siarczyście, potrafili się kłócić a nawet po pracy dać sobie parę razy po twarzy. Niemniej relacje panujące między nimi wspominam jako coś prawdziwego, autentycznego.
Jeśli kiedyś będę miał wnuka i wnuk spyta mnie „Dziadku, co to znaczy solidarność?” to po prostu opowiem mu o mojej pracy w magazynie i moich kolegach.
Marcin Bąk