Syn Władysława Szpilmana o pamiątkach, które przekazał Muzeum POLIN: Nigdy nie ujrzały światła dziennego

Tygodnik TVP: Ostatnio odbyła się aukcja fortepianu oraz pióra i zegarka, które należały do pana ojca. Po co pozbywać się takich przedmiotów?
Andrzej Szpilman: Żeby trafiły w dobre ręce. Zwłaszcza, jeśli chodzi o fortepian. W muzeum stałby w piwnicy i zgnił.
Tygodnik TVP: Nie lepiej mieć go w domu?
Andrzej Szpilman: Ja mam swoje lata. Jak długo można żyć? Pożegnałem już zresztą wielu przyjaciół, m.in. Grzegorza Ciechowskiego, Jacka Kaczmarskiego, więc po co mam ten fortepian ciągnąć za sobą? Skoro też nie za bardzo mam czas, by na nim grać – jestem dentystą.
Podobnie rzecz się ma z piórem i zegarkiem ojca. Mam nadzieję, że osoba, która je kupiła, uszanuje te pamiątki. Oddałem krawat ojca i opaskę z getta do Muzeum Polin i do dziś nie ujrzały światła dziennego na żadnej ekspozycji. Dlatego nie specjalnie mi zależy na takich ekspozycjach, bo też te poświęcone ojcu są w Muzeum Powstania Warszawskiego oraz Yad Vashem w Izraelu i mówią wszystko o zazdrości i zawiści pewnych środowisk w Warszawie, które kojarzą mi się niezbyt dobrze z czasami komuny.
- czytamy w wywiadzie