[Tylko u nas] Aleksandra Jakubiak: Słaby Bóg
![[Tylko u nas] Aleksandra Jakubiak: Słaby Bóg](https://www.tysol.pl/imgcache/750x530/c//uploads/cropit/16090770181d3a3fff9e90f37a15a1de260cc0b372b98e3927fffc456f2619ed312ff1ae1e.jpg)
Kiedy byłam w tym roku na Pasterce, śpiewano między innymi kolędę „Bóg się rodzi”. Znaną, słyszaną co najmniej setki razy. A jednak moje ucho pewną frazę usłyszało jakby po raz pierwszy.
Bóg jest dla naszego umysłu kimś, kto wydaje się pełen paradoksów. Wymyka się ludzkiej logice. Wynika to raczej ze zbyt niskiej pojemności „dysku”, zbyt małej ilości danych, funkcjonowania w czterech wymiarach oraz płaskości naszych definicji, niż z rzeczywistych Bożych sprzeczności, jednakże nie da się zaprzeczyć, że z naszego punktu widzenia trudno pogodzić ze sobą pewne biegunowe pary cech, z którymi kojarzy się Bóg. W szczególności wszechmocy i słabości.
Zatem wracając do zgubionego wątku, siedziałam na Pasterce i słysząc „Pan niebiosów obnażony” usłyszałam tak naprawdę „Stacja X: Pan Jezus z szat odarty”.
Są w Ewangelii dwa momenty, kiedy Jezus jest nagi - przy porodzie i podczas drogi krzyżowej. Obnażeni, jesteśmy całkowicie bezbronni. Bez względu na to, co za nagością stoi, zgoda na odsłonięcie siebie jest aktem ufności. A Syn Boży się zgodził, ponieważ ufa. Odwieczne Boże Słowo zaufało Ojcu wcielając się, a potem oddając życie, pozwalając się poprowadzić przed sąd, przez tortury, przez upokorzenia, na śmierć. Ufa i mnie i tobie. W to Boże Narodzenie najbardziej porusza mnie właśnie paralela Narodzin i Śmierci. Paralela słabości.
Nosimy w sobie stałą pokusę, by przed słabością uciekać.
Także Bożą.
Przede wszystkim Bożą.
„A myśmy się spodziewali...”. A On kochał do końca. Kocha bez końca.
My kochamy, ponieważ Go potrzebujemy. On nas potrzebuje, ponieważ nas kocha. Bo On jest Miłością. A miłość czyni słabym, nagim, obnażonym, wydanym w czyjeś ręce. Zdanym.
Że to było kiedyś? Że to inni? Obcy? Tamci, co się na Nim nie poznali? Przegapili moment nawiedzenia?
„Bierzcie i jedzcie z tego wszyscy: to jest bowiem ciało moje, które za was będzie wydane, bierzcie i pijcie z niego wszyscy to jest bowiem kielich krwi mojej, nowego i wiecznego przymierza, która za was i za wielu będzie wylana na odpuszczenie grzechów, to czyńcie na moją pamiątkę” (Mt 26, 26).
Jaka to słabość? To już nie jeden naprzeciw tłumu, już nie niemowlę zdane na dobrą wolę. A rzecz. Chleb.
I jeszcze: "Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili" (Mt 25, 40).
Więzień, bezdomny, chory, ostatni, najgorszy w rodzinie. Sami sobie winni? Być może. Było coś o tym, że Jezusowi chodziło tylko o niewinnych? Nie było. Było o słabych, nie niewinnych.
W jaki sposób miłość, która czyni słabym, jest jednocześnie źródłem mocy, przy której wszechświat to „fraszka, igraszka, zabawka blaszana”? Nie wiem. Ale to właśnie miłości uczył nas Bóg, kiedy na własne życzenie, podatny na zranienia i śmierć, stąpał po ziemi. Tylko w niej nasz obraz i podobieństwo... To jej uczył nas i uczy cierpliwie, do końca.
Kiedy próbujemy z niej odrzeć Jego lub samych siebie, kiedy chcemy tylko Boga siły, który zmiecie naszych wrogów z powierzchni ziemi, to nie Jezusa wzywamy. I nie na Niego czekamy.
Raz za razem muszę samej sobie o tym wszystkim przypominać. Bo w emocjach zapominam. I poganieję.
To wszystko jest trudne i trudu od nas wymaga, ale jest w tym i olbrzymia ulga - Bóg i w moim byciu winną, słabą, ostatnią jest. Nie tylko „nieskory do gniewu i bardzo łagodny”(Ps 103, 8), ale i obecny, utożsamiający się, najbliższy. „Nie złamie trzciny nadłamanej, nie zagasi knotka o nikłym płomyku” (Iz 42, 3). Bo Jego istotą jest Miłość.
„Znacie łaskę Pana naszego Jezusa Chrystusa, który będąc bogatym, dla was stał się ubogim, aby was ubóstwem swoim ubogacić” (2 Kor 8, 9).
Lew Judy, w naszej ułomnej logice, bywa słaby, bo chce. Tej słabości nie potrafili znieść najpierw Judasz, a potem uciekający spod krzyża inni apostołowie. Ale to tylko ta wynikająca z miłości "słabość" jest naszą nadzieją, bo tylko ona nas uratowała i jeszcze uratuje.