[Tylko u nas] Bruszewski: Niemieckie elity porównują swój kraj do upadającego Imperium Osmańskiego
![Angela Merkal [Tylko u nas] Bruszewski: Niemieckie elity porównują swój kraj do upadającego Imperium Osmańskiego](https://www.tysol.pl/imgcache/750x530/c//uploads/cropit/16169146361d3a3fff9e90f37a15a1de260cc0b372eb43d0670a56972c39480857447e36f2.jpg)
W swojej publicystyce od lat piszę o islamizacji Europy i politycznych konsekwencjach tego stanu. Fichtner sięgając po osmański synonim trafia w punkt, ale nie idzie za ciosem skupiając się głównie na imposybilizmie niemieckiego państwa, jego zbutwieniu, gospodarczej degeneracji. A w pierwszym rzędzie błędów należy ustawić niemiecki multikulturkampf. Jakie były dokładne motywacje Angeli Merkel, że stała się głównym orędownikiem otwarcia granic europejskich przed muzułmańską imigracją możemy tylko spekulować. Co takiego stało się, iż wcześniej Merkel głaszcząc po głowie małą zapłakaną Palestynkę przed kamerami tłumaczyła jej bezwzględnie, że dziewczynka musi wracać do domu, a potem chciała by domem dla milionów imigrantów stał się Stary Kontynent, w tym Republika Federalna Niemiec? Jeżeli za taką koncepcją stała cyniczna polityka pozyskania gastarbeiterów, czyli taniej siły roboczej – to już dzisiaj możemy mówić o chichocie historii. To pokolenie imigrantów okazało się zupełnie inne, niż wędrującej za pracą generacji Turków i Kurdów w latach 80’. Imigranci pokazali więc Niemcom figę. Motywacją polityczną może być eksperyment związany z głosowaniem – środowiska muzułmańskie w Europie łatwo wchodzą w alianse partyjne z partiami lewicowymi, a imamowie kupczą głosami w zamian za poparcie konkretnej partii dla rozbudowy meczetów i ośrodków islamistycznych. Już Pat Buchanan pisał, że zmiana siatki etnicznej w danym państwie premiuje wyborczą wygraną lewicy, a marginalizuje ostatecznie prawicę. Jeżeli brano taki scenariusz pod uwagę – to najlepiej pokazuje jaką „prawicą” przeglądającą się w krzywym zwierciadle jest europejska chadecja. Fakt jest jednak taki, że Berlin i Paryż starają się odwrócić obłędną politykę imigracyjną, przyznając się tym samym do błędu.
Ulrich Fichtner wymijając jak Scyllę i Charybdę przeszedł jednak do spraw gospodarczych. Jak czytamy - obraz niemieckich inwestycji to żałosna katastrofa. Państwo niemieckie nie jest w stanie zbudować większego dworca, nie umie dokończyć budowy lotniska, nie potrafi dokończyć remontu oper i sali koncertowych, a co ciekawe, mieszkańcy Hamburga i Monachium nie chcą Igrzysk Olimpijskich w swoich miastach. Założona w 2003 roku Tesla, w roku 2021, jest dwukrotnie więcej warta niż trójka niemieckich gigantów – Volkswagen, Daimler i BMW. Fichtner nie może przeboleć także faktu, iż w rankingu cyfryzacji społeczeństwa Niemców wyprzedzili Rumuni i Węgrzy. Niemiecki publicysta nie powinien być tym zaskoczony. W końcu Berlin skupił się w ostatnich latach na promowaniu antycywilizacyjnych głupot, brutalnym pouczaniu innych państw – jak komuś nie podoba się poruszanie polsko-niemieckich relacji to niech przypomni sobie jak butnie Berlin naciskał na Grecję by wyprzedawała swoje aktywa, a wtedy łaskawie może otrzyma wsparcie finansowe. Będąc prymusem „na odcinku” politycznej poprawności okazuje się, iż nie ma już czasu na coś takiego jak inwestycje. Z perspektywy Warszawy słabość Niemiec oczywiście jest bardzo dobrą informację. Jeśli Rosja i Niemcy słabną, tym bezpieczniejsza jest pozycja Warszawy. Problem w tym, że Niemcy mogą mieć problem z eksportem swoich towarów, ale nie mają problemu z eksportem swojego światopoglądu – a ten jest skrajnie niekorzystny dla Europy Ojczyzn, suwerenności i bezpieczeństwa. Bo przecież granice są otwarte, a islamizm z którym nie radzi sobie Berlin, może migrować z „niemieckiej bazy”. Co jeszcze ciekawe, a sięgające do metafory Fichtnera, Imperium Osmańskie było państwem nie tylko w kategoriach administracyjnych, sułtan był także kalifem, czyli nominalnie przywódcą wszystkich muzułmanów. I faktycznie państwo Osmanów gniło, ale jego ostatnim spoiwem był właśnie islam. Co niemieckie elity mają na myśli?