[Tylko u nas] Tadeusz Płużański: Alojzy Grabicki. Naczelnik więzienia – asystent zbrodni
![Alojzy Grabicki [Tylko u nas] Tadeusz Płużański: Alojzy Grabicki. Naczelnik więzienia – asystent zbrodni](https://www.tysol.pl/imgcache/750x530/c//uploads/cropit/16234480361d3a3fff9e90f37a15a1de260cc0b3727f3a37ee1c04da5abeb015ff3f1587a1.jpg)
Jak Alojzy Grabicki był przygotowany do ciężkiej pracy mordercy? Ukończył miesięczny kurs więziennictwa w Łodzi. Zanim trafił na warszawski Mokotów, służył „ludowej” Polsce jako naczelnik więzienia w Białymstoku. Do końca życia, przez nikogo nie nękany, ukrywał prawdę o miejscu grzebania zamordowanych. Rtm Pileckiego, gen Fieldorfa, płk Cieplińskiego i dziesiątków patriotów.
„Zrównana ziemia”
Jeden z cudem ocalałych wspominał wizytę Grabickiego w celi (w książce Małgorzaty Szejnert „Śród żywych duchów”). Do wysokiego, masywnego Woźniackiego naczelnik katowni miał powiedzieć: „O, na tym bym wykonał z przyjemnością”. Do „Łupaszki”: „Na was to bym nie wykonywał, tylko bym was trzymał w więzieniu. Czasem bym was kazał przewieźć po mieście, żebyście widzieli, że Warszawa się buduje, że w Polsce jest dobrze, a wy siedzicie zbankrutowani. To by dla was była większa kara. Bo wykonaniem to się wam idzie z pomocą”. Wobec żony jednego ze skazanych Grabicki był zbrodniczo szczery: „Po takich zbrodniarzach ziemia musi być zrównana”.
Po egzekucji Witolda Pileckiego 25 maja 1948 roku naczelnik Rakowieckiej postanowił: „ciało należy pochować”. Pochować, ale gdzie? – możemy współcześnie spytać. „Ciało należy pochować” - to była rutynowa formułka wobec zamordowanych więźniów Mokotowa. Z jednej strony sankcjonowała ona, uprawomocniała bezprawie. Z drugiej: miała dać gwarancję na przyszłość, że polskich bohaterów - wrogów uzurpatorskich rządów przestępczej komuny - nikt nigdy nie odnajdzie… Tak na wszelki wypadek, bo przecież – ja zapewniał towarzysz Wiesław (Władysław Gomułka) - władzy raz zdobytej nie oddamy nigdy.
Służew, Powązki…
O zlikwidowanych przy swoim udziale Polakach Grabicki zeznawał przed powołaną przez prokuratora generalnego PRL‑u Kazimierza Kosztirkę w 1956 r. komisją badającą sprawę utajnionych pochówków. Wskazał na ok. 250 osób zakopanych w bezimiennych dołach na Powązkach:
„W wypadku śmierci więźnia przebywającego do dyspozycji Departamentu Śledczego lub Departamentu X otrzymywałem każdorazowo dyspozycje od kierownictwa tych departamentów w sprawie pogrzebania zwłok. W niektórych wypadkach zezwalano na wydanie zwłok rodzinie, a w innych wypadkach było polecenie pogrzebania zwłok przez administrację więzienia. Początkowo administracja więzienia grzebała zwłoki zmarłych więźniów na cmentarzu na Służewcu, a od pewnego czasu - daty nie pamiętam - zwłoki więźniów grzebaliśmy na cmentarzu komunalnym na Powązkach".
Ponieważ Grabicki nie chciał mówić więcej, a członkowie komisji nie naciskali, właściwie niczego nie udało się ustalić. W protokole czytamy o braku dokumentacji więziennej wskazującej, gdzie kogo pochowano.
Po to pani przyszła
W latach 70. Grabicki zeznawał podobnie: „Regułą było, że groby zmarłych w więzieniu nie były znakowane na zewnątrz, jak również nie sporządzano dokumentacji wskazującej numer grobu”. Chcąc nie chcąc potwierdzał tym samym, że nie były to żadne groby, tylko bezimienne doły śmierci.
Tajemnicę mordowania i grzebania więźniów, podobnie jak wiele innych tajemnic Rakowieckiej, krwawy naczelnik zabrał ze sobą do grobu.
Mnie nie udało się z nim spotkać i porozmawiać. Na portalu sdp.pl znalazłem rozmowę Wiesława Łuki z Małgorzatą Szejnert, której się udało. Pytanie: „A najtrudniejsza rozmowa, jaką odbyłaś w swojej długiej karierze i podczas której musiałaś kryć emocje?”
Odpowiedź Szejnert: „Chyba to było w ostatnim roku przed transformacją ustrojową - dotarłam do naczelnika więzienia na Mokotowie, gdzie wykonano setki wyroków śmierci na więźniach politycznych okresu stalinowskiego. Alojzy Grabicki, emeryt, blisko osiemdziesięciolatek już widzący kres epoki, której wiernie służył, w poczuciu osamotnienia opowiadał mi, jaki był ludzki, jak bardzo opiekował się więźniami w latach czterdziestych i pierwszej połowy kolejnej dekady stalinowskiego terroru.
Ja przyszłam do niego z pytaniem – gdzie grzebano więźniów Mokotowa? - ale wiedziałam, że nie mogę go zadać na początku naszej znajomości. Dopiero pod koniec trzeciej, długiej rozmowy, zapytałam go o to jakby mimochodem. Zesztywniał i odparł z jawną złością: A więc po to pani tutaj przychodziła! O to pani szło! Nigdy się pani tego nie dowie!”
„Żeby śladu nie zostało”
Stanisław Krupa w książce "X Pawilon. Wspomnienia AK-owca ze śledztwa na Rakowieckiej" napisał: "Przed świtem "Ślepy Oleś" krytym konnym furgonem - takim jak do śmieci - wywoził trupa na... Tu szeptana informacja była dwojaka: jedni mówili, że gdzieś na Służewiec; inni, że na Okęcie. Czy tu, czy tam - grzebano jednakowo. Równano grób z ziemią, żeby śladu nie zostało".
Dziś wiemy, że cezurą między „pochówkami” na pierwszym polu więziennym na Służewie, a drugim – powązkowską „Łączką” był maj 1948 r. I ponieważ na Powązkach ekshumowano i zidentyfikowano ostatniego komendanta Narodowych Sił Zbrojnych płk Stanisława Kasznicę, którego ubek Piotr Śmietański zamordował strzałem w tył głowy 12 maja 1948 r., jest szansa na odnalezienie jeszcze jednego bohatera. Rotmistrz Pilecki z rąk tego samego kata Mokotowa zginął 13 dni później…