[Tylko u nas] Tomasz Terlikowski: Siła rodziny i nieoczywista wiara

Kina są otwarte od kilkunastu dni i - co bardzo cieszy - wiele w nich filmów naprawdę pięknych i mądrych. Dla mnie przeżyciem ostatnich dni stał się film „Minari” Lee Isaaca Chunga. Dawno nie oglądałem tak pięknego, mądrego i głęboko chrześcijańskiego filmu. I wcale nie chodzi tylko o sceny modlitwy, wypędzania demonów, życia kościelnego czy obrazy farmera wędrującego z wielkim, ciężkim krzyżem w niedzielne poranki i wyjaśniającego, że to jest „jego Kościół”, ale o głęboką mądrość, która przenika cały ten film.
Na pierwszy rzut oka to jest historia (pięknie sfilmowana) koreańskiej rodziny, która realizuje amerykański sen. Jej głównym problemem jest zaś to, że małżonkowie mają nieco odmienne - i jest to dość delikatne określenie - wizje tego, jak ów sen realizować. Jeśli dodać do tego specyficzną babcię (teściową bohatera), która zwala im się na głowę, i której nie potrafią zaakceptować dzieci, a także problemy życia rolnika to obraz stanie się pełny. Wiele jest w tej opowieści elementów humorystycznych, wiele trudnych i wiele takich, w których rozpoznajemy własne życie. Jest czas na śmierci i na łzy.
Jednak to tylko pierwsze wrażenie, bo głębiej ukrywaj się opowieść o ludziach, którzy wierzą, że mogą sami dla siebie stać się ratunkiem i wsparciem, którzy - choć wierzą - to nie potrafią zaufać, którzy wciąż próbują zbudować coś na sobie, ale im nie wychodzi. Jest też relacja chłopca i jego babci, trudna, pełna zwrotów, ale pokazująca jak rodzi się miłość. I wreszcie wątek wiary, modlitwy jest zarysowany delikatnie, ale z mocą. Sam reżyser przyznaje, że gdy jego rodzina przybyła z Korei to - aby lepiej poznać język i znaleźć wspólnotę weszli do zboru baptystów, który dał im wiele ciepła, a później jego rodzice założyli koreański zbór (metodystyczny), w którym spotykali się co sobotę (bo w niedzielę wszyscy musieli pracować). Oba te doświadczenia głęboko wpłynęły na jego życie, myślenie, na wiarę. I pewnie dlatego udało mu się zrobić film głęboko chrześcijański (choć on sam podkreśla, że nie dewocyjny. - Chciałem tylko, żeby ten film uchwycił pewną perspektywę i doświadczenie zmagania się z Bogiem - mówi Chung.
Jednak dla mnie ten film jest przede wszystkim przypowieścią, można powiedzieć niemal biblijną pełną odwołań do Pisma Świętego, która odnosi nas do prawdy o tym, że „jeżeli ziarno pszenicy wpadłszy w ziemię nie obumrze, zostanie tylko samo, ale jeżeli obumrze, przynosi plon obfity” (J 12,24). To jest jego najgłębsza prawda i prawda o zmaganiu Jakuba z Bogiem.