[Tylko u nas] Prof. Marek Jan Chodakiewicz: Tłumaczenie
![[Tylko u nas] Prof. Marek Jan Chodakiewicz: Tłumaczenie](https://www.tysol.pl/imgcache/750x530/c//uploads/cropit/16323926511d3a3fff9e90f37a15a1de260cc0b3728cd6499e6c0f970aa6b805316cbe3cbc.jpg)
Warto posłać autora „Anti-Jewish Violence in Poland, 1914-1920” do szkoły, aby nauczył się języka polskiego. Jego praca jest pełna elementarnych błędów ortograficznych i gramatycznych. Śmieszne, że postnaukowiec, chcąc się uwiarygodnić, podaje też ich rzekome znaczenie po polsku. Ułatwia to korektę, ale pogrąża autora. Pojawia się na przykład „Wiluś”, a nie „Willusch” (s. 232); czy dwukrotnie „Wladyslaw” zamiast „Władysław” (s. 261); „bykowce”, a nie „bychowcy” (s. 310).
A co to znaczy „roztrząskać łeb” (s. 265)? Raczej „roztrzaskać”, chyba że to jakieś mniej znane wyrażenie gwarowe. „Urżnąć się” to nie to samo, co „rżnąć” (s. 309-310), pierwsze oznacza „get drunk”, a drugie „slaughter”; jest „potworzony”, a powinno być „powtórzony” (s. 318). „Heca” to nie „polowanie” („the hunt”, s. 433), a raczej „awantura” – po angielsku „caper”, „adventure”, „raising hell”. W innym miejscu postnaukowiec w samozachwycie odszyfrowuje frazę „praca pod ziemią” („underground work”) – która jest rusycyzmem oznaczającym „pracę tajną, podziemną” – błędnie jako „arson work”, a obok zapisuje po polsku równie błędnie jako „robotę podpalną” (s. 455).
Częstokroć – jak widać – Hagen nie potrafi precyzyjnie przetłumaczyć z polskiego na angielski. Wspominaliśmy niedawno, jak pomylił „mać” z „macą”. Podobnie fanatyczne poszukiwania antysemityzmu zaprowadziły go do przetłumaczenia fałszywie jako „wiara religijna” („faith”, s. 393) kolokwialnego słowa „wiara”, co oznacza „chłopaki”, „ekipa”, „kawalerka”, a w języku jidysz oznacza „ferajna”. I z tego wywiódł, że fraza „nasza wiara idzie”, oznacza „our faith is coming”, czyli „nadchodzi nasza religia” (s. 393). Jest to według Hagena „chrześcijański zew bitewny krucjaty antyżydowskiej, którego uprzednio nie napotkaliśmy” (s. 393). Jasne, że nie napotkaliśmy, ponieważ coś takiego w języku polskim nie funkcjonowało aż do hagenowej eureki.
A jak nie znamy takiej frazy, a jeszcze napędza nas paranoja w wersji polonofobicznej, to uznajemy, że przemoc antyżydowska to spisek kleru katolickiego w imię religii („wiary”, sic!, czyli „chłopaków”), aby „wyrżnąć” (s. 394, po polsku) Żydów. I tak rzekomo „z błogosławieństwem kapłańskim… w imię swojej wiary” (s. 394) rżnięto Żydów. I voilà! Jak zwinnie udało się Hagenowi skonstruować ze swojej ignorancji jeszcze jeden wymiar polskiego rzekomo morderczego antysemityzmu. Goebbels musiał zagulgotać z dumy w kotle.
Brak postnaukowcowi wystarczającej wiedzy i finezji, aby poradzić sobie z napotkanym materiałem i przetłumaczyć go adekwatnie. Nawet w drobnostkach. Na przykład według niego słowo „święci” oznacza „błogosławieni” („blessed”, s. 419). Bardziej skomplikowane słowa i frazy nie sprawiają mu kłopotu, ponieważ im prymitywniej je „rozumie” i „tłumaczy”, tym bardziej zrozumiale dla siebie i wyznawców postmodernizmu. Stale w swojej monografii przekłada słowo „żydek” jako „Yid” (na przykład s. 344). Ale „Yid”, podobnie jak „kike”, to „żydłak” czy „parch”, a nie „żydek”. To elementarna różnica. Po polsku w kontekście historycznym „żydek” może być nawet terminem sympatycznym, choć patronizującym. Może też być pogardliwy, ale raczej nie nienawistny. W związku z tym powinno się to słowo tłumaczyć jako „Jew-boy”, który miał podobny wydźwięk jak „żydek” w kulturze amerykańskiej.
Hagen nie wyłapuje subtelności. Tłumaczy nieporadną i niegramatyczną frazę „żydek trzyma za żydek” jako „Yid holds with Yid” (s. 344). Ale lepiej by było „Żyd trzyma z Żydem” – po polsku; a po angielsku: „A Jew supports a Jew”. Albo – jeśli koniecznie postnaukowiec chce zachować wierność językowi potocznemu – „Jew-boys stick together”. W niektórych miejscach jest zupełnie bezradny, ale brnie w bagno niewiedzy. Na przykład w Wyszkowie wynalazł urzędniczkę miejską pochodzenia żydowskiego, asymilatorkę, którą nazwał „Stare Rynek” („Town Clerk Stare Rynek”, s. 431). I pisze o niej jako „panna Rynek” („Miss Rynek”, s. 431). Jasne jest, że chodzi o urzędniczkę miejską z biura przy Starym Rynku w Wyszkowie. A prawdziwe imię i nazwisko gdzieś się widocznie postnaukowcowi zawieruszyło. Ale jak nas uczy Hagen, nie fetyszyzujmy faktów. Chodziło o pokazanie „polskiego antysemityzmu”. Kobietę tę postawiono pod sąd polowy z zarzutami kolaboracji z bolszewikami. No, ale przynajmniej postnaukowiec wie, że urzędniczka ta była kobietą, bo można było zrobić z niej zasymilowaną transwestytkę, aby koło cierpiętnictwa się dopełniło w postmodernizmie.
Może Hagen – zanim podjął się tego projektu – albo powinien lepiej nauczyć się polskiego, albo powinien znaleźć dobrego redaktora swego „arcydzieła”. Być może to krytyka kierowana głównie do wydawcy. Bo aż wstyd, że taki chłam wychodzi z Cambridge University Press. Typowa „naukowość” postzachodnia.
W każdym razie z hagenowej narracji, która jest powszechnie uznawana za autorytatywną i miarodajną na post-Zachodzie, wyłania się zmora „polskiego antysemityzmu” lat 1918-1921, który był – naturalnie – jakoby zwiastunem Holocaustu. Całe społeczeństwo polskie – właściwie bez wyjątku – jawi się jako judeofobiczne, antysemickie, a „in extremis” żydożercze i ludobójcze. Szczególnie lud, bo elita jeszcze się takich rzeczy wstydziła, chociaż obóz narodowy faktycznie podgrzewał antyżydowską atmosferę swą propagandą. Ale wiele endecja nie musiała się wysilać. Lud chwytał w mig antysemityzm. Wynika to z patriotyzmu polskiego, też i piłsudczykowskiego, ale szczególnie z katolicyzmu.
Generalnie praca Hagena nie traktuje o „antyżydowskiej przemocy”, tylko o paranoi. Ta niestety rutynowo szalała wśród wielu współczesnych ludzi tworzących źródła pełne konfabulacji i przejaskrawień. Obecnie przejął je na własny użytek Hagen. Notabene Hagen naturalnie nie zapoznał się dostatecznie z historiografią polską na temat tego okresu. Jego główne autorytety naukowe znad Wisły to adeptki szkoły neostalinowskiej – Alina Cała i Joanna Tokarska-Bakir.
Przedstawił źródła odpowiednio w postmodernistycznym stroju, co sprawia miejscami wrażenie, że paranoja i jemu się udzieliła – przez osmozę. W tym sensie trzeba się zgodzić, że antysemityzm „to głęboko nieracjonalne zjawisko” (s. 65). Ale czy koniecznie trzeba w paranoiczny, postmodernistyczny (a więc nieracjonalny) sposób odnosić się do badania dziejów antyżydowskich resentymentów?