[Tylko u nas] Jakub Pacan: Polityka wschodnia. Prometeizm zamiast pragmatyzmu
![[Tylko u nas] Jakub Pacan: Polityka wschodnia. Prometeizm zamiast pragmatyzmu](https://www.tysol.pl/imgcache/750x530/c/uploads/news/93281/16662586699e04da408f9501f577005b.jpg)
Ponad pół roku wojny toczonej przeciw Ukrainie przez Rosję to pół roku heroizmu, ofiary i odwagi polskiego społeczeństwa. Warto o tym wspomnieć przy okazji pisania o naszej polityce wschodniej, ponieważ rzadko się chwalimy, a to, co pokazaliśmy, otwierając nasze domy i wpuszczając uchodźców do swojego życia rodzinnego pod wspólnym dachem, jest czymś niespotykanym i bezprecedensowym w świecie.
Adwokaci
Pomoc Ukrainie jest naszym żywotnym interesem, niemniej nasz prometeizm osiągnął w tych dniach stan gorączki. „Pojęcie wschodniej polityki RP funkcjonuje i posiada pewne cechy szczególne. Obok opisanej powyżej tendencji do traktowania każdego ze wschodnich sąsiadów Polski osobno kolejną jej właściwością jest tradycyjne spieranie się wyznawców idei «prometejskiej», związanej z Józefem Piłsudskim, z orędownikami koncepcji «realistycznej» stworzonej przez Romana Dmowskiego. Pierwsza z nich opiera się na założeniu, iż w polskiej racji stanu leży zapewnienie Ukrainie, Białorusi oraz państwom bałtyckim rzeczywistej niezależności od Moskwy, w której posunięciach Piłsudski upatrywał głównego zagrożenia dla bezpieczeństwa Rzeczypospolitej” – pisze Lucyna Osińska w pracy „Miejsce Ukrainy w koncepcjach polityki wschodniej III RP”.
Po 1989 roku nasze elity intelektualne i polityczne wzięły na siebie jednostronne zobowiązanie i powinności roli adwokata oraz rzecznika krajów wyzwolonych z sowieckiej dominacji w Europie. Giedroyciowskie UBL, Ukraina, Białoruś i Litwa miały możliwie szybko wchodzić w orbitę wpływów zachodnioeuropejskich, to był nasz żywotny interes, ale też wielka ambicja.
W relacjach z naszym wschodem przeważały zatem racje moralne, powinności historyczne – bo sami tak uważaliśmy – chęć niesienia misji cywilizacyjnej i tłumaczenia naszym wschodnim sąsiadom, czym jest Europa i nowoczesność. Tak bardzo chcieliśmy kontroli chaosu na wschodnich rubieżach III RP, tak bardzo lękaliśmy się, że obszar między Niemcami a Rosją na trwałe znajdzie się szarej strefie bezpieczeństwa, że sami wpadliśmy w pułapkę tego prometeizmu, staliśmy się jego zakładnikami.
– Prometeizm w polskiej kulturze rozumiany jako pomoc mniejszym krajom w ich zapasach z Rosją wpisuje się w naszą tradycję obronną. Inna sprawa, że nie zawsze starczało czasu, by dobrze naszą politykę wschodnią prowadzić. Po 1989 roku większość energii skupiliśmy na łączeniu się z Zachodem, realizowaliśmy dwa wielkie projekty geopolityczne: wejście do NATO i do UE. Wyzwaniem dla realizacji polityki wschodniej były problemy naszych sąsiadów, które opisałem w swojej książce o Białorusi jako „hominum sovieticorum”. Mentalne przejście z totalitaryzmu do zasad demokratycznych w życiu publicznym nie odbywa się z dnia na dzień. U nich było to widać w całej rozciągłości. Niegospodarność, korupcja, lekceważenie prawa, brak jasnych reguł gry. To były wielkie wyzwania tamtego czasu – mówi politolog prof. Roland Artur Kozłowski, ekspert ds. bezpieczeństwa i polityki wschodniej.
Szczytowym osiągnięciem jak najlepiej rozumianego prometeizmu była wizyta 12 sierpnia 2008 roku prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Tbilisi wraz z przywódcami państw bałtyckich i Ukrainy. W stolicy Gruzji, wśród tysięcy ludzi, powiedział prorocze słowa: „nasi sąsiedzi pokazali twarz, którą znamy (…). Ten kraj uważa, że dawne czasy, upadłego (…) imperium, wracają. (…) Świetnie wiemy, że dziś Gruzja, jutro Ukraina, (…) a później czas może (…) na Polskę”. Ten przełomowy moment pokrzyżował plany Moskwy rekonkwisty dawnych republik radzieckich na wiele lat i zwrócił uwagę świata zachodniego, jak realne jest zagrożenie ze strony Kremla.
Misja bez biznesplanu
Skoro zaoferowaliśmy się jako adwokat za darmo, to nie zostaliśmy odrzuceni, ale też nie potraktowano nas zbyt poważnie, często to, co jest za darmo nie jest szanowane. Poza tym dążenia modernizacyjne Ukrainy, Białorusi i Litwy miały swoją drogę i specyfikę. Przekopiowanie drogi polskiej nie do końca mogło im odpowiadać. Kraje obszaru postsowieckiego mające to nieszczęście, że były kiedyś w jednym organizmie z Rosją w ramach ZSRR i w konsekwencji startowały z zupełnie innego poziomu. Gdy polskie elity w sposób jednoznaczny wybrały absolutny okcydentalizm i goniły Zachód, na wschodzie uczyli się dopiero raczkowania bez kagańca totalitarnego komunizmu.
Ich pozycja startowa była o wiele trudniejsza. Jednak dziesięciolecia życia w ZSRR nauczyły ich szeregu umiejętności, o które ich nie podejrzewaliśmy. Polskie elity nie widziały, a jeszcze bardziej nie chciały widzieć, że narody na wschód od Bugu potrafią być cwane. Łukaszenka, kolejni przywódcy Ukrainy, Litwini dobrze opracowali instrukcję posługiwania się naszymi chęciami i powinnościami moralnymi, które sami sobie nałożyliśmy wobec nich.
W ich podejściu do Polski upowszechniły się niekorzystne dla nas narracje, z jednej strony można było słyszeć głosy, że jako adwokaci nie do końca wypełniamy nasze obowiązki wobec protegowanych. Z drugiej Kijów, Mińsk czy Wilno widząc, że nade wszystko kieruje nami strach przed Rosją i paląca potrzeba posiadania państw buforowych nie przejmowały się „polską wrażliwością”. Kiedy na Litwie zrywali tablice z polskimi nazwami ulic, zamykali w polskie szkoły, nieprzychylnie traktowali polskie ośrodki polonijne, na ukraińskiej granicy blokowali pociągi, my z uporem maniaka łechtaliśmy się pozą adwokata. Owszem, dziwiliśmy się, że atakuje nas „protegowany”, jednak swoje rozczarowanie i żal skrywaliśmy głęboko, by czasem nie urazić partnerów, którzy przecież w upowszechnianiu standardów demokratycznych mają bardzo dużo do nadrobienia. Poza tym wyrwanie ich z ruskiego miru było ważniejsze niż polski język w litewskich szkołach czy gnębieni administracyjnie działacze polonijni. Do tych szkół i działaczy się wróci kiedyś w lepszych czasach. Tak jak do ofiar Wołynia.
Kolejna sprawa, naszą politykę wschodnią znaczyły wielkie ambicje przy szczupłych zasobach. Kształtując relacje z dawnymi Kresami nie braliśmy pod uwagę interesów ekonomicznych państw europejskich, które nie znając nic z naszego prometeizmu i lekceważąc nasze lęki wobec Rosji bez problemów dawały się wciągać w interesy Putina i zarabiały tam krociowe zyski.
- Cechowała nas od samego początku wolnej Polski postawa romantyczna w polityce wschodniej. Miałem okazję zaobserwować czy to na Białorusi czy na Ukrainie bardzo konkretne owoce działania biznesu niemieckiego lub austriackiego. Ten biznes był wśród środowisk akademickich i samorządowych, które spotkałem przyjmowany z ogromnym entuzjazmem, te inwestycje tamtejsze elity bardzo sobie ceniły. Niemcy nauczyli się przychodzić na wschód z konkretami i wiązać te kraje ze sobą i Europą za pomocą pieniądza. To ważne, by na koniec nie było tak, że my będziemy przyjaciółmi z misją, ale kto inny będzie zarabiał. Analizowałem ostatnio firmy, które opuściły Rosję, okazało się, że biznes brytyjski i amerykański były tam mocno obecne. Po wojnie pewnie większa część z nich będzie chciała inwestować w Ukrainie. Wielkością swojego kapitału przerastają nasze możliwości i musimy się z tym liczyć, że na Ukrainie nie będziemy głównym rozgrywającym – dodaje prof. Kozłowski.
Europejscy adwokaci Rosji w UE
Interesy wielkich państw w Ukrainie ważnych również dla nas to kolejny temat, który nam umykał przy kształtowaniu polityki wschodniej. Jesteśmy w UE, a tutaj Rosja ma swoich starych sprawdzonych adwokatów, którzy gotowi są świadczyć jej usługi i przywracać do normalnego światowego krwioobiegu po tym co zrobiła z Ukrainą. Francja i Niemcy oraz w dużej mierze Benelux i np. Włochy mając do wyboru postponowanie Rosji w przestrzeni międzynarodowej, co jest interesem polskim, a sprzyjanie władzom Kremla w zamian za tanie surowce zawsze wybiorą to drugie. Tutaj na unijnej drodze Polska zawsze będzie się potykać o przyjaciół Rosji i musimy mieć tego świadomość.
Boleśnie przekonał się o tym były prezydent Aleksander Kwaśniewski, który realizował misję wciągania Ukrainy w europejską orbitę na tyle aktywnie, że podpadł tym Rosji, która zablokowała mu w zemście wszelkie stanowiska w ONZ, o których Kwaśniewski marzył po zakończeniu drugiej kadencji prezydentury.
Owszem próbowaliśmy to opanować, poukładać po naszemu ubierając w unijne szatki, jednak siła francuskich czy niemieckich pieniędzy i inwestycji idzie zupełnie innym torem niż nasze potrzeby.
Partnerstwo Wschodnie, polsko-szwedzka inicjatywa zainaugurowana w 2009 r. na szczycie UE w Pradze miało uprzytomnić wielu państwom UE, że bawią się zapałkami wybierając Rosję kosztem krajów Europy Wschodniej. Sporo się udało, za sukces można też uznać fakt, że już mniej postrzegano nas jako patologicznych rusofobów. Niemniej Dla Francji czy Niemiec takie państwa jak Ukraina, Białoruś czy Litwa i tak pozostały rosyjskim protektoratem. Gdy polskie władze walczyły o samodzielność tych krajów, Berlin i Paryż patrzyły na to przez pryzmat zgody Moskwy. Tyle niepodległości i suwerenności, na ile Moskwy to nie zdenerwuje. „My nie jesteśmy antyrosyjscy. My jesteśmy proukraińscy, probiałoruscy, prolitewscy i prodemokratyczni; jesteśmy za niepodległością” - mówił Zdzisław Najder tłumacząc polska politykę wschodnią partnerom zachodnim. Tyle tylko, że ich nie bardzo to obchodziło.
To paradoksalne, że najważniejszym zagadnieniem polskiej polityki, ale i największą zagadką będzie w kolejnych latach przyszłość Rosji i Ukrainy. Do tej pory wszystkie żywotne interesy realizowaliśmy na Zachodzie, teraz dochodzi Wschód. Słaba Rosja to oddech dla Ukrainy i większe bezpieczeństwo dla Polski. Słaba Rosja to słabsze niemiecko-rosyjskie więzi. To z kolei ma dla nas niebagatelne znaczenie. Zagadnienia kwestii ukraińskiej wraz z napływem uchodźców i kluczowego znaczenia Kijowa dla bezpieczeństwa Warszawy coraz bardziej będą stawały się zagadnieniami polityki wewnętrznej Polski. To już nie tylko strategie geostrategiczne, ale również polityka społeczna, edukacyjna, zdrowotna, gospodarcza, zatrudnieniowa stają przed wyzwaniami integracji ukraińskich imigrantów.