"Perspektywa mi się zupełnie zmieniła". Poruszający wpis Justyny Kowalczyk
W środę najbardziej utytułowana polska biegaczka narciarska pochowała męża, Kacpra Tekielego. Kacper miał zaledwie 38 lat; był znanym alpinistą i instruktorem wspinaczki. Porwała go lawina podczas wyprawy w szwajcarskich Alpach. Bezskutecznie próbował go ratować znany polski wspinacz Andrzej Bargiel.
Pogrzeb Kacpra odbył się 30 maja w Gdańsku-Oliwie. To stamtąd pochodził mężczyzna, to właśnie tutaj wziął ślub z Justyną Kowalczyk w 2020 roku.
Czytaj również: Nie żyje Kacper Tekieli. Legenda polskiego himalaizmu zabrała głos
"Gdy dojeżdżaliśmy do Kasiny, Kacper najpewniej odszedł"
Nie będę mówić do Kacpra, bo my żeśmy sobie wszystko mówili. Dziwne to jak na sytuację, ale ja wiem wszystko co chciał mi powiedzieć. On też, jeśli miał ten ułamek sekundy, by zrozumieć co się dzieje, wiedział, że odchodzi bardzo kochany. Będę więc mówić o Nim do Was
– rozpoczyna wpis Justyna Kowalczyk. Wspomina, że ostatnią "karkołomną" wspinaczkę Kacper miał zrobić 7 października 2021 roku w Krakowie.
Kilka dni wcześniej urodził się Hugo. Miał okazję przytulić się do naszego chłopczyka, do mnie nie. Przepisy antycovidowe. Przyjeżdżał do szpitala każdego kolejnego dnia, stał pod balkonem i z czwartego piętra rozmawiałam z Nim przez telefon. Bardzo mu uwierało to, że nie mógł mnie przytulić, podziękować. Bardzo. Kacper, jak Kacper, wysłał mi po kilku dniach sms, że dziś się do mnie będzie wspinał. Budynek otynkowany, czwarte piętro. Trochę średnio. Na szczęście w ciągu pół godziny otrzymałam również wiadomość, że możemy wyjść że szpitala. Ostatnią Jego karkołomną wspinaczką, była Direttissima na Mięguszu. Przebiegł ją wręcz. Nie myślcie, że to był szczyt Jego możliwości - wysłał w tym czasie do mnie z 10 smsów
– wspomina biegaczka. Jak wskazuje, Kacper wtedy "wrócił do domu nieswój", powiedział że "już tak nie chce".
To było ponad dwa lata temu. Uwierało Mu to trochę, ale przez te ostatnie dwa lata więcej razy się wycofywał, niż robił co zaplanował. Zmienił się. Wolał ze mną biegać częściej. Wyjść z Hugotkiem przerzucać kamyczki. Cieszyło mnie to w duchu, choć teraz myślę, że może lepiej by było, gdyby pozostał przy tych karkołomnych wyczynach, bo wtedy czekał zawsze na warunki idealne itd.. Nie zginąłby na Gubałowce swoich umiejętności. Ba, nawet by nie pomyślał, by tam pójść. Przecież byłam tam w szóstym miesiącu ciąży
– czytamy. Justyna Kowalczyk podkreśliła, że jej mąż był "świetnie przygotowany do swojego projektu: doskonały fizycznie, doskonały merytorycznie", a ona o profesjonalizmie "coś tam wie" i "podziwiała ten kacprowy profesjonalizm z zapartym tchem".
Tatuś odbierał mnie i Hugotka z lotniska w Balicach. Gdy dojeżdżaliśmy do Kasiny, Kacper najpewniej odszedł. Wiedział, że jestem w najbezpieczniejszym miejscu. Pewnie takich małych niecek nawianych śniegiem, ja ta, która spowodowała wypadek, minął w swoim życiu dziesiątki, nieświadomy zagrożenia
– opowiada Justyna Kowalczyk. Dodała, że Kacper był "cudownym człowiekiem, tak jak jego przyjaciele - Andrzej Bargiel, Janusz Gołąb".
Chłopaki, to że rzuciliście wszystko na kilka godzin po tym, jak wszczęłam alarm i ruszyliście autem do Szwajcarii, to największe człowieczeństwo, jakie mnie w życiu spotkało. Kacper zrobiłby dla Was dokładnie to samo! A gdy On pakowałbym plecak ze szpejem, ja na szybko wrzucałabym do torby pieluchy i mlenio, bo na pewno nie zostawiłabym go samego w takiej sytuacji. Bez względu na wszystkie plany. Dziękuję, że wszystko załatwiliscie za mnie już na miejscu, gdy Kacperka odnaleziono
– czytamy.
"Perspektywa mi się zupełnie zmieniła"
Byłam żoną najwspanialszego człowieka na świecie, który był ALPINISTĄ. Choć sama gór się boję (trójkowe trudności to granica mojego komfortu), to starałam się Go ze wszystkich sił wspierać. Na tym moim zdaniem polega miłość. A On nie byłby taki fantastyczny, gdyby nie góry... Doceniam, że mogłam się z Nim pożegnać. Nie każda żona alpinisty ma taką możliwość. Wyjście od Niego i zamknięcie za sobą na zawsze drzwi, to najtrudniejsza rzecz, jak mnie w życiu spotkała
– pisze Justyna Kowalczyk. Podkreśla, że z mężem nie uciekali od tematu śmierci, a rozmowy na ten temat były trudne, ale szczere i świadome.
Hugo pojawił się na świecie dlatego, że mój Kochany Mąż był pewien, że nie tylko dam sobie w każdej sytuacji radę, ale i na ile się da zrekompensuję stratę. Na pewno Go nie zawiodę. Zrobię wszystko, by wychować Hugotka na tak wspaniałego człowieka, jakim był Kacper. Żeby nasz chłopczyk dał komuś tyle szczęścia, ile dostałam ja
– kontynuuje biegaczka. Dodaje, że Kacper założył w jej głowie i sercu "mocne stanowisko".
Odpadłam z kretesem. Wszystkie przeloty wyrwałam, pokiereszowałam się strasznie, ale stanowisko trzyma. I wytrzyma lawinę smutku. Złapiemy z Hugotkiem łopatki i to lawinisko odgruzujemy. Będziemy żyć, jak nauczył nas Kacper. Pełnią. Będziemy zwiedzać świat i zdobywać szczyty. Będziemy na każdą minutę zachłanni, jak On. To wszystko przy makaronie, pysznym winie i aromatyczniej kawie (dwie ostatnie pozycje ja!). Przyznaję Mu rację: życie jest za którkie, by się pierdołami przejmować. Perspektywa mi się zupełnie zmieniła. Hugo miał cudownego Tateła! Gdybym kilka lat temu wiedziała, że ta historia będzie miała taki przebieg, wskoczyłabym w ogień z jeszcze większą siłą!!! Dla spotkania z takimi ludźmi, jak Kacper warto żyć. To że byłam całym Jego światem przez cztery lata, że dałam mu szczęście, jest dla mnie ogromnym zaszczytem
– podsumowała Justyna Kowalczyk-Tekieli.