[Tylko u nas] Aleksandra Jakubiak OV: Jedna twarz

„Największy z was niech będzie waszym sługą. Kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się poniża, będzie wywyższony” (Mt 23, 11-12).
zdjęcie poglądowe [Tylko u nas] Aleksandra Jakubiak OV: Jedna twarz
zdjęcie poglądowe / pixabay.com/medialna

Zmiana mentalności

Często słyszę ostatnio sformułowanie, iż trzeba świeckim zapewnić „należne im miejsce w Kościele”. Przyznam, że mnie to irytuje, bo to tak, jakby na łonie Kościoła były różne klasy ludzi i jedni drugim odebrali stołki, które się im należały, przez co stali się oni oszukani. Dlatego teraz, w dobie prawdziwego humanizmu, dochodząc jurydycznie rozumianej sprawiedliwości, należy im owe zaiwanione stołki zwrócić. Brzmi to podobnie absurdalnie, jak powszechne w latach 90. XX wieku określenie, że Polska wraca do Europy. Gdzie leży Polska, a gdzie granice Europy wszyscy wiemy. Potrzebujemy zdaje się rewolucji myśli, ale nie polegającej na kościelnych parytetach, ale na zmianie mentalności eklezjalnej. Świeccy nie potrzebują zwrotu miejsca w Kościele, bo świeccy SĄ Kościołem. Jedyne czego potrzeba, to sobie o tym dogłębnie przypomnieć. W Kościele nie ma jakichś lepszych i gorszych kast, bo wszyscy przyszliśmy z tego samego źródła i ku temu samemu celowi zmierzamy. Niby nie mówię niczego odkrywczego, ale takie najprostsze prawdy bywają niezwykle oporne w przyswajaniu. Co ciekawe, stosunkowo często zdarza się, że kastowego podziału bronią, jak lepszej sprawy, właśnie sami świeccy. I nie chodzi mi w tym wszystkim o to, że mamy się unifikować, nie, każdy z nas ma w Kościele swoje zadania, swoje charyzmaty, chodzi o niewynoszenie się jedni nad drugich.

Deficyt uwagi

Czasem mam wrażenie, że cała nasza kultura dotknięta jest deficytem uwagi i idącą za tym wojenką o to, kto jest lepszy, bardziej godny. Potrafi przybierać to bardzo wysublimowane formy. Całkiem niedawno, może kilka lat temu, odkryłam coś, z czego nie zdawałam sobie wcześniej sprawy, że mimo konsekracji, lat studiów teologicznych i działalności ewangelizacyjnej, gdzieś tam w środku tkwi we mnie dziecko, które jak ognia boi się instytucji kościelnych. Ich nieprzystępności. Tego, że człowiek czuje się w nich niczym trybik w biurokratycznej maszynie, ale w zupełnie inny sposób niż w państwowym urzędzie, w którym w razie czego można z urzędnikiem wejść w spór, bo obydwoje jesteśmy obywatelami tego samego kraju. Może to tylko mój problem, ale w instytucjach kościelnych odczuwalna jest dla mnie jeszcze różnica poziomów, gdzie na dzień dobry dominuje wrażenie, że petent jest moralnie podejrzany i należy mu się uważnie przyjrzeć, jakby stało się przed jakimś małym trybunałem. To nie dotyczy tylko duchownych, co najmniej równie gorliwi są w tym świeccy pracownicy. Rzecz jasna, jest to pewne uogólnienie, nie jest tak wszędzie, ale ten ukryty pod powierzchnią lęk zwykle mi towarzyszy, gdy muszę coś w Kościele załatwić.

Nieoczywiste narzędzia walki 

Wracając do walki o to, kto jest bardziej godny tego czy tamtego tytułu, mam wrażenie, że nawet z bliskości Boga potrafimy czynić oręże wojny o uwagę innych ludzi. Pamiętam, jak kiedyś w czasie kontemplacji nie mogłam pójść dalej i spędziłam sporo czasu na mocowaniu się w obrazem, który wydawał mi się mało istotny. Musiało upłynąć kilkadziesiąt minut, bym nagle zrozumiała to, co, jak wierzę, Bóg chciał, żebym zrozumiała. A odkrycie tego było szokująco bolesne. Otóż nagle zobaczyłam jak na dłoni, że jakaś część mojej uwagi skupia się na „robieniu duchowej kariery” za narzędzie biorąc sobie relację z Bogiem, która jest przecież darem. Oj gorzko mi było na sercu. To naprawdę paskudne, brać od kogoś jego miłość i obecność, by tym, jak walutą, opłacać swoje miejsce na społecznej drabinie. Bóg mnie wyciągnął w wewnętrznego złamania, które wtedy odczułam, ale w pewien sposób smak tej mojej zdrady zostanie ze mną na zawsze.

Od maleńkości uczymy się, że wiele twarzy wpatruje się w nas ze swoimi oczekiwaniami lub ocenami, często próbujemy zadowalać wszystkich i w tej pogoni za wysoko cenioną etykietką potrafimy gubić siebie i swoje prawdziwe szczęście. Pewien teolog i charyzmatyk, dr Johannes Hartl, powiedział, że ci, których szczęście opiera się na opinii innych osób, w końcu od tej opinii zginą. Nie chodzi tu oczywiście o to, by nie mieć ambicji dokonywania odkryć lub osiągania wysokiego poziomu artyzmu w tym, co robimy, a raczej o to, by nie uznanie innych było tym, co nas napędza do działania, tworzenia. Jakże często mówi się z pewną wyższością, że ludzie w Kościele w ogóle nie mają doświadczenia żywego Boga i jest to prawda, to główna bolączka współczesnego Kościoła. Pytanie tylko, kto ich do tego spotkania poprowadził, kto do niego wychował i czy za naszymi diagnozami stoi także recepta czy też może sama diagnoza i stosowne prychnięcie nam wystarcza. Bo co innego, gdy ludzie nie mają żadnej chęci przychodzenia do Boga, a zupełnie co innego, gdy nie wiedzą, jak się za to spotykanie Go zabrać. Warto zadać sobie pytanie, czy ja tymi moimi diagnozami nie leczę czasem jakichś własnych kompleksów, własnych deficytów.

Jedna twarz

Jak dobrze wiemy profesorowie na uczelni bywają bardzo różni, jedni są nimi na wskroś i bywają przykładem do naśladowania nie tylko we własnej dziedzinie nauki, ale też w swoim człowieczeństwie, inni sprawiają wrażenie, że obrażanie lub upokarzanie innych, szczególnie tych stojących niżej od siebie w hierarchii, reperuje ich ego. Jeden z moich profesorów, na ogół lubiany przez studentów, taki trochę gwiazdor całej uczelni i showman, ale bardzo dobry specjalista w swojej dziedzinie, szedł korytarzem i napotkał mocno posuniętą w latach kobietę, która szukała toalety i sprawiała wrażenie osoby zagubionej. Reakcja tego znanego uczonego i zarazem popularnego księdza była ciekawa. W rozmowie ze staruszką okazał jej troskę, ale tym, co uderzało od pierwszej chwili było to, że nijak nie dał jej odczuć różnicy między nimi, ani tonem, ani protekcjonalnością, ani w ogóle niczym. Patrzyłam potem na niego pod tym kątem i zauważyłam, że z magistrantami rozmawia na ich poziomie wiedzy, z doktorantami na ich poziomie, a z przygodnymi studentami na ich pułapie. Nikt, kto odchodził po wymianie zdań z tym człowiekiem nie czuł się zmiażdżony majestatem profesorskim, ani przepaścią w wiedzy, która ich dzieliła, każdy dostawał akurat tyle, by chcieć zrobić kolejny krok. To był oczywiście dar, który ów człowiek otrzymał, ale widziałam przed sobą naukowca i duchownego, który nie musi sobie nic udowadniać kosztem innych. Co ciekawe, nikt nie miał pokusy, by w związku z tym traktować go po kumpelsku. Ten kto szanuje innych i przedstawia światu jedną, nieupozowaną twarz, sam jest szanowany i granice ustawiają się niejako same. To oczywiście dla wielu z nas jakiś odległy cel, ale sam kierunek trasy, który poznamy, to już bardzo dużo.

"Jak niemowlę"

Taka wewnętrzna integracja to zarazem dojrzałość i dziecięctwo (nie mylić z dziecinnością). O ile łatwiej by się nam żyło i o ile przyjaźniejszym miejscem byłby świat, gdybyśmy słuchali słów Jezusa i umieli cieszyć się świadomością, że mamy jednego Ojca, nie działali na pokaz, nie próbowali robić kariery dla samej kariery, nie upatrywali źródła szczęścia w szczeblach drabiny społecznej. To wszystko ciężary, które sami - jako populacja - wkładamy sobie na barki. Uważam, że pięknie dobrany w dzisiejszej liturgii jest Psalm 131. Zostańmy może z tym psalmem w duszy, aby zapragnąć wolności płynącej z posiadania tej jednej, niezamaskowanej twarzy, którą widzi świat.

„Panie, moje serce się nie pyszni

i oczy moje nie są wyniosłe.

Nie gonię za tym, co wielkie,

albo co przerasta moje siły.

Przeciwnie: wprowadziłem ład

i spokój do mojej duszy.

Jak niemowlę u swej matki,

jak niemowlę - tak we mnie jest moja dusza.

Izraelu, złóż w Panu nadzieję

odtąd i aż na wieki!”.


Oceń artykuł
Wczytuję ocenę...

 

POLECANE
Ostatni lot „Św. Franciszka” Wiadomości
Ostatni lot „Św. Franciszka”

Siedemdziesiąt dziewięć lat temu sierżant Alvin Jerry Ellin zdołał wyskoczyć z uszkodzonej maszyny, ale gdy bezbronny opadał na spadochronie kilkanaście kilometrów od Oświęcimia, zastrzelił go hitlerowski żandarm z posterunku w Jawiszowicach w dniu 17 grudnia 1944 r. Bohaterski lotnik był strzelcem pokładowym i jednym z członków załogi strąconego przez niemiecką obronę przeciwlotniczą amerykańskiego bombowca B-17G.

Ostatni wysłannik dynastii Ming Wiadomości
Ostatni wysłannik dynastii Ming

“Ostatni wysłannik dynastii Ming” to fabularyzowana opowieść o autentycznej postaci Michała Boyma, siedemnastowiecznego polskiego jezuity i misjonarza w Chinach, który jako oficjalny wysłannik ostatniego cesarza dynastii Ming, Yongliego, udał się do Europy, by tam reprezentować ten jedyny katolicki dwór w historii Chin.

Kamil Stoch z ważnym apelem do kibiców: To nie jest łatwa sytuacja z ostatniej chwili
Kamil Stoch z ważnym apelem do kibiców: To nie jest łatwa sytuacja

Kamil Stoch ma fatalny początek sezonu. Po czterech konkursach trzykrotny mistrz olimpijski ma zaledwie trzy punkty wywalczone na skoczni Lillehammer. W rozmowie z portalem skijumping.pl podkreślił, że wierzy w polski zespół.

Paweł Jędrzejewski: Jeżeli rzeczywistość nie spełnia ideologicznych oczekiwań, tym gorzej dla rzeczywistości Wiadomości
Paweł Jędrzejewski: Jeżeli rzeczywistość nie spełnia ideologicznych oczekiwań, tym gorzej dla rzeczywistości

Jeżeli rzeczywistość nie spełnia ideologicznych oczekiwań, tym gorzej dla rzeczywistości. Zostaje przerobiona na ideologicznie właściwą.

Tragedia w Lubelskiem. Nie żyje 15-latek z ostatniej chwili
Tragedia w Lubelskiem. Nie żyje 15-latek

Strażacy wydobyli spod lodu zwłoki 15-latka, który w poniedziałkowe popołudnie wyszedł na ryby nad zbiornik wodny w miejscowości Bochotnica w powiecie puławskim (woj. lubelskie) – podała policja.

Afera wiatrakowa: Szymon Hołownia zabrał głos z ostatniej chwili
Afera wiatrakowa: Szymon Hołownia zabrał głos

– Intencje były dobre, popełniono błędy w komunikacji, w wytłumaczeniu, o co dokładnie chodzi – powiedział w poniedziałek w Polsat News marszałek Sejmu Szymon Hołownia, odnosząc się do tzw. ustawy wiatrakowej. – Ludzie nie mogą mieć wątpliwości, że nie będzie wiatraków w parkach narodowych, że nikt nie chce stawiać im wiatraków 300 metrów od domu – dodał.

Niemcy: Ujawniono nowe dokumenty obciążające Olafa Scholza z ostatniej chwili
Niemcy: Ujawniono nowe dokumenty obciążające Olafa Scholza

Nad Odrą znów głośno o aferze cum-ex i wciąż niejasna jest w niej rola kanclerza Niemiec Olafa Scholza (wówczas włodarza Hamburga).

„Washington Post”: Wszystko w ukraińskiej kontrofensywie poszło nie tak, jak powinno z ostatniej chwili
„Washington Post”: Wszystko w ukraińskiej kontrofensywie poszło nie tak, jak powinno

– Wszystko poszło nie tak, jak powinno – ocenił w poniedziałek amerykański dziennik „Washington Post” w obszernej analizie poświęconej ukraińskiej kontrofensywie przeciwko rosyjskiej armii, która rozpoczęła się w czerwcu br. Jak podkreślono, w ciągu niemal pół roku Ukraińcy zdołali przesunąć się o zaledwie 19 km i wyzwolić kilka miejscowości.

Wrocław: Nie żyje drugi z postrzelonych policjantów z ostatniej chwili
Wrocław: Nie żyje drugi z postrzelonych policjantów

Nie żyje drugi z policjantów postrzelonych przez Maksymiliana F. – poinformowała polska policja.

Paulina Hennig-Kloska odpowiadała również za projekt ograniczający wakacje kredytowe: „Zarobią na tym banki” z ostatniej chwili
Paulina Hennig-Kloska odpowiadała również za projekt ograniczający wakacje kredytowe: „Zarobią na tym banki”

„Ustawa o wakacjach kredytowych od Polski 2050 zakłada znaczące ograniczenie kręgu osób, które mogą zawiesić spłatę kredytu. Zarobią na tym banki” – pisze były minister cyfryzacji i poseł PiS Janusz Cieszyński

REKLAMA

[Tylko u nas] Aleksandra Jakubiak OV: Jedna twarz

„Największy z was niech będzie waszym sługą. Kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się poniża, będzie wywyższony” (Mt 23, 11-12).
zdjęcie poglądowe [Tylko u nas] Aleksandra Jakubiak OV: Jedna twarz
zdjęcie poglądowe / pixabay.com/medialna

Zmiana mentalności

Często słyszę ostatnio sformułowanie, iż trzeba świeckim zapewnić „należne im miejsce w Kościele”. Przyznam, że mnie to irytuje, bo to tak, jakby na łonie Kościoła były różne klasy ludzi i jedni drugim odebrali stołki, które się im należały, przez co stali się oni oszukani. Dlatego teraz, w dobie prawdziwego humanizmu, dochodząc jurydycznie rozumianej sprawiedliwości, należy im owe zaiwanione stołki zwrócić. Brzmi to podobnie absurdalnie, jak powszechne w latach 90. XX wieku określenie, że Polska wraca do Europy. Gdzie leży Polska, a gdzie granice Europy wszyscy wiemy. Potrzebujemy zdaje się rewolucji myśli, ale nie polegającej na kościelnych parytetach, ale na zmianie mentalności eklezjalnej. Świeccy nie potrzebują zwrotu miejsca w Kościele, bo świeccy SĄ Kościołem. Jedyne czego potrzeba, to sobie o tym dogłębnie przypomnieć. W Kościele nie ma jakichś lepszych i gorszych kast, bo wszyscy przyszliśmy z tego samego źródła i ku temu samemu celowi zmierzamy. Niby nie mówię niczego odkrywczego, ale takie najprostsze prawdy bywają niezwykle oporne w przyswajaniu. Co ciekawe, stosunkowo często zdarza się, że kastowego podziału bronią, jak lepszej sprawy, właśnie sami świeccy. I nie chodzi mi w tym wszystkim o to, że mamy się unifikować, nie, każdy z nas ma w Kościele swoje zadania, swoje charyzmaty, chodzi o niewynoszenie się jedni nad drugich.

Deficyt uwagi

Czasem mam wrażenie, że cała nasza kultura dotknięta jest deficytem uwagi i idącą za tym wojenką o to, kto jest lepszy, bardziej godny. Potrafi przybierać to bardzo wysublimowane formy. Całkiem niedawno, może kilka lat temu, odkryłam coś, z czego nie zdawałam sobie wcześniej sprawy, że mimo konsekracji, lat studiów teologicznych i działalności ewangelizacyjnej, gdzieś tam w środku tkwi we mnie dziecko, które jak ognia boi się instytucji kościelnych. Ich nieprzystępności. Tego, że człowiek czuje się w nich niczym trybik w biurokratycznej maszynie, ale w zupełnie inny sposób niż w państwowym urzędzie, w którym w razie czego można z urzędnikiem wejść w spór, bo obydwoje jesteśmy obywatelami tego samego kraju. Może to tylko mój problem, ale w instytucjach kościelnych odczuwalna jest dla mnie jeszcze różnica poziomów, gdzie na dzień dobry dominuje wrażenie, że petent jest moralnie podejrzany i należy mu się uważnie przyjrzeć, jakby stało się przed jakimś małym trybunałem. To nie dotyczy tylko duchownych, co najmniej równie gorliwi są w tym świeccy pracownicy. Rzecz jasna, jest to pewne uogólnienie, nie jest tak wszędzie, ale ten ukryty pod powierzchnią lęk zwykle mi towarzyszy, gdy muszę coś w Kościele załatwić.

Nieoczywiste narzędzia walki 

Wracając do walki o to, kto jest bardziej godny tego czy tamtego tytułu, mam wrażenie, że nawet z bliskości Boga potrafimy czynić oręże wojny o uwagę innych ludzi. Pamiętam, jak kiedyś w czasie kontemplacji nie mogłam pójść dalej i spędziłam sporo czasu na mocowaniu się w obrazem, który wydawał mi się mało istotny. Musiało upłynąć kilkadziesiąt minut, bym nagle zrozumiała to, co, jak wierzę, Bóg chciał, żebym zrozumiała. A odkrycie tego było szokująco bolesne. Otóż nagle zobaczyłam jak na dłoni, że jakaś część mojej uwagi skupia się na „robieniu duchowej kariery” za narzędzie biorąc sobie relację z Bogiem, która jest przecież darem. Oj gorzko mi było na sercu. To naprawdę paskudne, brać od kogoś jego miłość i obecność, by tym, jak walutą, opłacać swoje miejsce na społecznej drabinie. Bóg mnie wyciągnął w wewnętrznego złamania, które wtedy odczułam, ale w pewien sposób smak tej mojej zdrady zostanie ze mną na zawsze.

Od maleńkości uczymy się, że wiele twarzy wpatruje się w nas ze swoimi oczekiwaniami lub ocenami, często próbujemy zadowalać wszystkich i w tej pogoni za wysoko cenioną etykietką potrafimy gubić siebie i swoje prawdziwe szczęście. Pewien teolog i charyzmatyk, dr Johannes Hartl, powiedział, że ci, których szczęście opiera się na opinii innych osób, w końcu od tej opinii zginą. Nie chodzi tu oczywiście o to, by nie mieć ambicji dokonywania odkryć lub osiągania wysokiego poziomu artyzmu w tym, co robimy, a raczej o to, by nie uznanie innych było tym, co nas napędza do działania, tworzenia. Jakże często mówi się z pewną wyższością, że ludzie w Kościele w ogóle nie mają doświadczenia żywego Boga i jest to prawda, to główna bolączka współczesnego Kościoła. Pytanie tylko, kto ich do tego spotkania poprowadził, kto do niego wychował i czy za naszymi diagnozami stoi także recepta czy też może sama diagnoza i stosowne prychnięcie nam wystarcza. Bo co innego, gdy ludzie nie mają żadnej chęci przychodzenia do Boga, a zupełnie co innego, gdy nie wiedzą, jak się za to spotykanie Go zabrać. Warto zadać sobie pytanie, czy ja tymi moimi diagnozami nie leczę czasem jakichś własnych kompleksów, własnych deficytów.

Jedna twarz

Jak dobrze wiemy profesorowie na uczelni bywają bardzo różni, jedni są nimi na wskroś i bywają przykładem do naśladowania nie tylko we własnej dziedzinie nauki, ale też w swoim człowieczeństwie, inni sprawiają wrażenie, że obrażanie lub upokarzanie innych, szczególnie tych stojących niżej od siebie w hierarchii, reperuje ich ego. Jeden z moich profesorów, na ogół lubiany przez studentów, taki trochę gwiazdor całej uczelni i showman, ale bardzo dobry specjalista w swojej dziedzinie, szedł korytarzem i napotkał mocno posuniętą w latach kobietę, która szukała toalety i sprawiała wrażenie osoby zagubionej. Reakcja tego znanego uczonego i zarazem popularnego księdza była ciekawa. W rozmowie ze staruszką okazał jej troskę, ale tym, co uderzało od pierwszej chwili było to, że nijak nie dał jej odczuć różnicy między nimi, ani tonem, ani protekcjonalnością, ani w ogóle niczym. Patrzyłam potem na niego pod tym kątem i zauważyłam, że z magistrantami rozmawia na ich poziomie wiedzy, z doktorantami na ich poziomie, a z przygodnymi studentami na ich pułapie. Nikt, kto odchodził po wymianie zdań z tym człowiekiem nie czuł się zmiażdżony majestatem profesorskim, ani przepaścią w wiedzy, która ich dzieliła, każdy dostawał akurat tyle, by chcieć zrobić kolejny krok. To był oczywiście dar, który ów człowiek otrzymał, ale widziałam przed sobą naukowca i duchownego, który nie musi sobie nic udowadniać kosztem innych. Co ciekawe, nikt nie miał pokusy, by w związku z tym traktować go po kumpelsku. Ten kto szanuje innych i przedstawia światu jedną, nieupozowaną twarz, sam jest szanowany i granice ustawiają się niejako same. To oczywiście dla wielu z nas jakiś odległy cel, ale sam kierunek trasy, który poznamy, to już bardzo dużo.

"Jak niemowlę"

Taka wewnętrzna integracja to zarazem dojrzałość i dziecięctwo (nie mylić z dziecinnością). O ile łatwiej by się nam żyło i o ile przyjaźniejszym miejscem byłby świat, gdybyśmy słuchali słów Jezusa i umieli cieszyć się świadomością, że mamy jednego Ojca, nie działali na pokaz, nie próbowali robić kariery dla samej kariery, nie upatrywali źródła szczęścia w szczeblach drabiny społecznej. To wszystko ciężary, które sami - jako populacja - wkładamy sobie na barki. Uważam, że pięknie dobrany w dzisiejszej liturgii jest Psalm 131. Zostańmy może z tym psalmem w duszy, aby zapragnąć wolności płynącej z posiadania tej jednej, niezamaskowanej twarzy, którą widzi świat.

„Panie, moje serce się nie pyszni

i oczy moje nie są wyniosłe.

Nie gonię za tym, co wielkie,

albo co przerasta moje siły.

Przeciwnie: wprowadziłem ład

i spokój do mojej duszy.

Jak niemowlę u swej matki,

jak niemowlę - tak we mnie jest moja dusza.

Izraelu, złóż w Panu nadzieję

odtąd i aż na wieki!”.



Oceń artykuł
Wczytuję ocenę...

 

Polecane
Emerytury
Stażowe