[Tylko u nas] Marcin Bąk: Kierowcy kontra piesi w dobie zarazy
![[Tylko u nas] Marcin Bąk: Kierowcy kontra piesi w dobie zarazy](https://www.tysol.pl/imgcache/750x530/c//zdj/zdjecie/44481.jpg)
Samochody zostały stworzone po to, by stosunkowo szybko przemieszczać się z miejsca na miejsce. W dzisiejszych, zabieganych czasach, oddają nieraz cenne usługi, pozwalając załatwić kilka spraw w oddalonych od siebie lokalizacjach w krótkim przedziale czasowym. Rodzi się oczywiście pytanie, czy zawsze i wszędzie musimy jechać samochodem? Z pewnością nie, natomiast projekty likwidacji ruchu kołowego samochodów prywatnych w miastach idą zdecydowanie zbyt daleko. Centrum Warszawy jest od dawna objęte strefą płatnego parkowania, wiele miejsc zostało zablokowanych rzędami słupków, główne arterie na wielu odcinkach uległy zwężeniu kosztem chodników dla pieszych czy ścieżek rowerowych. Jednak każdy, kto odwiedza centrum stolicy może się przekonać, że nie wpłynęło to znacząco na komfort życia. Zaparkować samochodu i tak nie ma gdzie, mają z tym problem także mieszkańcy Śródmieścia, którzy przecież gdzieś swoje samochody parkować muszą (nie pojadą do babci pod Ostrołękę hulajnogą…) Ruch uliczny jest obłędny, tworzą się korki. Jedyne, co w miarę sprawnie funkcjonuje, to opłaty parkometrowe, spływające do kasy miejskiej oraz mandaty ściągane bezwzględnie przez Straż Miejską.
Nowych, wielopoziomowych parkingów brak.
Transport zbiorowy… wspaniale było by dojeżdżać wszędzie wygodną i komfortową kolejką ale to tylko niespełnione marzenie. Rzeczywistość bywa inna. Warszawskie metro jest chyba najbardziej zatłoczonym środkiem komunikacji. Fakt, porusza się szybko i o ile nie ma awarii, dostarcza pasażerów w punkty znajdujące się wzdłuż obu działających tras. O komforcie trudno jednak mówić. W godzinach szczytu a często i poza nimi, wagony zapełnione są ludźmi w stopniu maksymalnym. Nie lepiej wyglądają wnętrza tramwajów i autobusów. Najbardziej żal mi osób starszych, które podróżują zatłoczonym metrem nie dla przyjemności, lecz często po to, by dotrzeć na oczekiwaną z dawna wizytę lekarską, czy odwiedzić wnuki. Samochody są, przynajmniej dla części z nich, jakimś rozwiązaniem. Teraz w Warszawie poważnie debatuje się, nad dalszym ograniczeniem tego rozwiązania. Strefa płatnego parkowania ma zostać rozszerzona, miedzy innymi na Żoliborz, zwężane są cały czas ulice. Alternatywą mają być jednoślady (już widzę te tłumy siedemdziesięciolatków na rowerach i hulajnogach) oraz właśnie transport zbiorowy. Transport zbiorowy, który już teraz nie daje sobie rady.
W związku z epidemią koronawirusa słyszymy wciąż o potencjalnych mapach zagrożenia, drogach przenoszenia wirusów, i „taktyce przetrwania”. Unikać zatłoczonych miejsc, unikać kontaktu z dużą liczbą ludzi, unikać dotykania przedmiotów, które były dotykane przez inne osoby i tak dalej. Praktycznie wszystkie te zalecenia odnoszą się właśnie do transportu zbiorowego. Gdy jeżdżę warszawskim metrem w godzinach szczytu, patrzę na te tłumy ludzi stojących koło siebie, kichających, kaszlących, chwytających się poręczy i jednocześnie czytam w tym samym metrze na ekranie wyświetlające się informacje o tym, jakie zachowywać środki profilaktyczne, to mam wrażenie pewnej schizofrenii. Bardzo jestem ciekaw, jak w trakcie rozwijającej się epidemii wirusowej, entuzjaści bezwzględnej walki z „blachosmrodziarzami” będą bronili zalet transportu zbiorowego.
Indywidualny samochód pozostaje jednak najbezpieczniejszym w sytuacji zarazy środkiem transportu w mieście. Poza miastem zresztą też…