[Tylko u nas] Bruszewski: Dobrze, że Strategia Bezpieczeństwa Narod. podkreśla chrześcijańskie wartości
![[Tylko u nas] Bruszewski: Dobrze, że Strategia Bezpieczeństwa Narod. podkreśla chrześcijańskie wartości](https://www.tysol.pl/imgcache/750x530/c//zdj/zdjecie/48123.jpg)
Geopolityczna zgoda narodowa
Gdy wydawało się, że przedmiotem sporu będzie tylko wojskowy sprzęt a już nie sama doktryna obronna, pod okienkiem, zapukało grono chętnych do rozpoczęcia kolejnej debaty. Konsensus z wcześniejszych lat, co do geopolitycznych pryncypiów, pozwalał na kulturę w dyskusji, choć nad detalami można było się nie zgadzać to już w sprawach ogólnych mieliśmy chyba narodową zgodę. Probierzem takiej narodowej „omerty” jest opinia polskich polityków w sprawie uczestnictwa Polski w Sojuszu Północnoatlantyckim z kluczową rolą USA (pierwsza armia NATO) oraz definiowanie jako potencjalnego zagrożenia militarnego neoimperialnej polityki Federacji Rosyjskiej. Kiedyś dwa główne filary myślenia o sprawa międzynarodowych. Dokładnie ten atlantycki geopolityczny dyskurs znajduje się w Strategii Bezpieczeństwa Narodowego, oczywiście z istotnymi niuansami. Problem w tym, że część lewicy taką narodową umowę kontestuje. Kontestacja owa nie jest spowodowana chłodną geostrategiczną analizą kosztów i strat, nie aktualizacji geopolityki, ale wynikiem zideoligozowanych uprzedzeń do konserwatywnych polityków jako takich. Jeśli są oni, prawicowcy – w myśleniu lewicy - optującymi za wspomnianym atlantyzmem i wzrostem wydatków na wojsko zrobią zatem wszystko na odwrót. Na złość znienawidzonemu Kaczyńskiemu, Dudzie, Ziobrze, Morawieckiemu, Trumpowi czy Orbanowi, którzy są dla nich synonimem prawicy, będą zawsze głosić tezy odwrotne. Tak powstały potworki geostrategiczne rodem z memów, gdzie waluta euro miała być rzekomo ważniejszym czynnikiem bezpieczeństwa Polski niż współpraca w ramach NATO – ponieważ o bazy amerykańskie prawica zabiegała a z wprowadzeniem euro wojowała. Gdy na horyzoncie pojawiła się informacja o zakupie F-35 za chwilę pojawiła się sensacyjna propozycja budowy zamiast samolotów to żłobków (tak jakby nie było miejsca na obie inwestycje w bezpieczeństwo Polaków). Myślenie polskich elit o świecie stało się zakładnikiem podziałów partyjnych (skoro oni tak, to my inaczej). Ten euroentuzjazm podlany pacyfistycznym sosem i wiara w nienaruszalną globalną wioskę stał się nawet oficjalną doktryną geopolityczną niektórych lewicowych polityków – oni wypowiadają takie tezy z pełną emfazą chyba w to wierząc (albo dobrze odgrywają swoją rolę). Nabrało to charakteru doktryny nie do końca zdefiniowanej, umównie ją nazwijmy unionizmem, czyli ideologią zwolenników europejskiego superpaństwa w kontrze do geopolitycznych koncepcji prawicy (np. Międzymorza ze wsparciem USA, której dzielnie broni prof. Targalski). Unia Europejska nie jest zatem wspaniała dlatego, że jest dobrze rządzona i dysponuje solidnym potencjałem, ale stała się tak wspaniała i rokująca w oczach lewicy, gdyż prawica wytyka błędy wychowanych w katedrach gender-studies i europeistyki współczesnych brukselskich elit. Atak za atak. Co ciekawe, dobra współpraca z Unią Europejską także w Strategii została podkreślona.
Co w Strategii to i w polityce
Trzeba oddać autorom Strategii Bezpieczeństwa Narodowego, że w sposób syntetyczny zdefiniowali interesy militarne i dyplomatyczne Rzeczpospolitej oraz określili jak wygląda lista współczesnych zagrożeń. Wspomniana polityka rosyjska, wzrastająca dezinformacja, znaczenie cyberbezpieczeństwa, bezpieczeństwo ekonomiczne i surowcowe, oraz niepokojąca skala imigracji (wędrówki ludów) do Europy z jednoczesnym zwiększeniem wydatków na Wojsko Polskie i umacnianiem sojuszu z USA oraz regionem – tak chyba można w skrócie zrecenzować tematy poruszone w Strategii. Każdy z tych aspektów niestety stał się zakładnikiem niedojrzałej dyskusji o polskim bezpieczeństwie. Jeżeli ma to jeszcze wymiar akademicki czy analityczny jest ciekawym intelektualnym fermentem w którym mogą narodzić się różne nowe idee, niestety ma on kształt głównie polityczny. Dyskusje „cywilbandy” - jak mawiał marszałek Chrzanowski – stały się naszym sportem narodowym, nie mają końca, sam z resztą w nich uczestniczę, do sejmikowania dołączają także wojskowi. Jednym z krytyków (aczkolwiek umiarkowanym) nowej Strategii jest generał Mirosław Różański. Jeśli oficer Wojska Polskiego zajmuje się polityką, dołącza do wyborczego sztabu jednego z prezydenckich kandydatów i wypowiada się publicznie na podobne tematy to jego mundurowy immunitet medialny znika nawet dla tak bogoojczyźnianego felietonisty jak autor tego artykułu.
„Moją uwagą jest, że ta Strategia Bezpieczeństwa Narodowego betonuje archaiczne rozwiązania. Jeżeli zakładamy utratę terytorium i walkę o jego odzyskanie, jakąś obronę powszechną, to ja myślę, że to jest myślenie rodem z 1945 roku, a nie perspektywiczne i przyszłościowe. Stoję na stanowisku, że jeżeli konstytucja mówi o tym, że mamy mieć zagwarantowaną suwerenność i nienaruszalność naszych granic, to rządzący powinni budować takie zdolności, które spowodują, że ta suwerenność i granice nie zostaną naruszone. Uważam, takie kierunki rozwoju powinniśmy umieszczać w naszej strategii” – stwierdza w wywiadzie dla serwisu branżowego Defence24 emerytowany generał Różański, były dowódca Rodzajów Sił Zbrojnych, obecnie doradca kandydata prezydenckiego Szymona Hołowni.
Myśl wojskowa w reformie
Nie tylko w mojej opinii powszechna obrona jest niezastępowalna, a nawet technologizacja pola walki nie stworzyła substytutu, który zastąpi piechura z karabinem, czyli wojsk lądowych (próby z zastąpieniem ich robotami są w powijakach i są cywilizacyjnie wątpliwe). Nie zniknie „piechota, ta szara piechota”, jak śpiewali nasi dziadowie, nie znika potrzeba powszechnej obrony, nie znika potrzeba Obrony Terytorialnej. Nie zgadzam się z panem generałem zatem nie w kwestii oceny Strategii, jako dokumentu, bo przecież są to jak u Szekspira tylko spisane „słowa, słowa, słowa”, ale nie zgadzam się z nim w ocenie rzeczywistości. Oczywiście wywiad jest krótki, więc odnoszę się tylko do wypowiedzianych tez, z których wyłania się taka nie inna koncepcja generała Różańskiego. Jednym tchem jest w stanie ten wojskowy usprawiedliwić łzy swego politycznego lidera wylane nad Konstytucją („łzy w oczach mężczyzny to nie oznaka słabości” – cytat z innej wypowiedzi) i skrytykować dokument omawiający sprawy bezpieczeństwa. Ma do tego absolutnie prawo, a prawem polemiki jest się z tym nie zgadzać. Pal licho, że Konstytucja RP w sprawach bezpieczeństwa jest dziurawa jak po spotkaniu z uzbrojeniem MiGa-29. Metafora jest ciekawa bo takie maszyny pilotuje żona pana Hołowni. W ramach dygresji wystarczy wspomnieć boje sejmowe z roku 2014 o zdefiniowanie prostego określenia „czasu wojny” w kontekście użytych w Konstytucji RP terminów „stan wojny” i „stan wojenny”. Dopiero gdy rozpoczęła się wojna na Ukrainie odkryto w Warszawie pewne legislacyjne niedopatrzenia na wypadek kłopotów. Dla niepamiętających tamtej dyskusji, z różnych interpretacji prawnych kiedy zaczyna się i kończy „czas wojny” wynikło tylko tyle, że dziennikarze drapali się po czole starając się rozwikłać całą sprawę, a nieliczni patrioci zapłakali nad deficytami Ustawy Zasadniczej. Takich galimatiasów obronnych wynikających z Konstytucji RP jest więcej – pisał o nich szeroko były wiceszef MON Romuald Szeremietiew. Nie ustawa zasadnicza jest tematem niniejszego felietonu, ale akurat do wspomnianej obrony powszechnej się odnosi. Jak inaczej definiować sformułowanie, iż „obowiązkiem obywatela polskiego jest obrona Ojczyzny” (art. 85). Wróćmy jednak do innej tezy generała Różańskiego.
W obronie klasycznej myśli wojennej
To dość problematyczne, gdy tak wysoko postawiony wojskowy odwołuje się do roku 1945, jako do przykładu zaprzaństwa i anachronizmu w wojskowym myśleniu. W mojej opinii jest dokładnie odwrotnie, gdyż to w 1945 roku używano już broni rakietowej jako równoprawnej dla konwencjonalnej artylerii, prezydent Truman postanowił o zrzuceniu bomb atomowych na Hiroszimę i Nagasaki, a upadająca III Rzesza wypuściła z hangarów odrzutowe myśliwce. Jest więc rok 1945 cezurą czasową morderczego postępu w technologii wojskowej, a nawet więcej, bo początkiem nowej geopolitycznych koncepcji w których wojna zajmuje swoje poczesne miejsce do dzisiaj – odtąd za łby złapały się dwa wielkie bloki rywalizując militarnie na polu wojen zastępczych (Korea, Wietnam, Afganistan) i rzuciły się w wir zbrojeń wyciskając ze zdobyczy technologicznych ile się da. Chłód Zimnej Wojny czujemy i dzisiaj, ten paradygmat po prostu trwa nadal. Kategoriami Zimnej Wojny myślimi nieustannie bo w mediach cały czas słyszymy, że rywalizacja USA – Chiny ma zastąpić układ rywalizacyjny z czasów Związku Radzieckiego (ale to temat na odrębny felieton). Nie dostrzegam tego „archaicznego” czynnika zarówno w omawianym dokumencie jak i nawet w wojskowości 1945 roku. Jeśli ma on nastroić czytelnika, iż za nową Strategią stoi przestarzała myśl wojskowa to gen. Różański sięga, w mojej opinii, po nietrafione bon moty. Przecież Paryżanie musieli bronić swojego miasta w 1870 roku, 1914 roku i 1940 roku. Było to dla nich tak naturalne jak bagietka na śniadaniowym stole. Anno Domini 2020 mają już inną święcką tradycję, pod wieżą Eiffla, muszą co najwyżej gasić płonące samochody po „zabawie” sylwestrowej. Jeśli więc upatrywać w jakimś konkretnym roku militarno-geopolitycznego przełomu to 1945 rok nadaje się idealnie (dla Polaków o gorzkim wymiarze). Dalsza część wypowiedzi o tym „by nie dopuścić do naruszania granic” jest jak najszczerszym wyznaniem życzenia nie tylko generała Różańskiego ale wszystkich Polaków wszelako strzelam w ciemno, że taki sam cel przyświecał autorom Strategii. Nie ma innej drogi oddalającej Warszawę od hipotetycznej wojny niż wzmacnianie własnego potencjału obronnego, zręczna dyplomacja i sprzyjająca nam międzynarodowa koniunktura. Ale to nie wszystko.
Czym jest suwerenność
Suwerenność jest nie tylko czynnikiem zewnętrznym (uznanie państwa przez inne państwa), bo to w zasadzie tylko anturaż, ale ważnym motorem jest siła samego suwerena (narodu). Cóż z tych wszystkich czołgów i armat północnokoreańskiemu społeczeństwu skoro są one zabawką w rękach Kim Dzong Una a naród bieduje za drutami kolczastymi. Czy KRLD można przedstawić jako państwo silne cywilizacyjnie? Poszanowanie tradycji przodków, historii, kultury, a zatem kultywowanie patriotyzmu i zachowanie polskości jest elementem równie ważnym w przetrwaniu Polski jak utrzymanie wojskowych garnizonów. Nie pisałbym tych truizmów gdyby pan generał nie wszedł w buty dyskusji o cywilizacyjnych aspektach utrzymania bezpieczeństwa a to w przywoływanym wywiadzie mu się zdarzyło.
Wartości chrześcijańskie a Wojsko Polskie
„Dla mnie jest też niezrozumiałe podniesienie wielokrotnie kwestii wartości chrześcijańskich” – dopowiada generał Różański w wywiadzie.
To dla mnie wielka zagadka jak wychowanka armii, której od setek lat (z przerwami na państwowości satelickie ale i tak przecież z wojskiem, w którym służyli Polacy) przewodzi dewiza: „Bóg, Honor, Ojczyzna”, kuje w oczy „chrześcijaństwo” zapisane w dokumencie o wojskowych sprawach. Przecież im więcej takich sformułowań tym bardziej taki dokument odpowiada rzeczywistości czytajmy: jest polski. Kilka lat temu prof. Magdalena Środa opublikowała w mediach społecznościowych coś w rodzaju „Ody” do Wojska Polskiego, w której używała takich haseł jak: „pokraczne czołgi, falliczne karabiny, sztywni chłopcy w sztywnych mundurach”, „ludzie, których jedynym celem jest zabijanie innych ludzi”, „militarno-nekrofilna”, „ciągłe msze za poległych”, „a w tle modlitwy na Jasnej Górze (o to zapewne, by ta paranoje trwała)”. Defilada Wojska Polskiego wywołała w filozofce tak intensywne uczucia, iż musiała dać im upust na mediach społecznościowych wylewając na żołnierzy kubeł pomyj. Na jej skandaliczny wpis odpowiedziałem wówczas artykułem: „W obronie żołnierzy i księży. Po wpisie prof. Magdaleny Środy”, w którym broniłem dobrego imienia Wojska Polskiego oraz jego historycznych związków z chrześcijaństwem. Nie wiem czy generał Różański był wówczas jeszcze w czynnej służbie, ale jeśli tak, był jednym z bronionych. Nawet jeżeli ktoś nie jest katolikiem czy nawet chrześcijaninem a przykładowo ateistą nie powinno być jego życiową rolą odwracać pracy całych pokoleń. Bez względu na światopogląd osób odrzucających chrześcijaństwo, jako wiodący czynnik społeczny, w Polsce krzyż zajmuje kluczowe miejsce. Powiedzmy to z dumą: jesteśmy katolickim krajem. Religijność społeczeństw wbrew pozorom ma ogromne znaczenie w kwestiach bezpieczeństwa i w historii mamy na to wiele dowodów. Często to religia decyduje o podziale cywilizacyjnym świata, a zatem warunkuje sojusze i wojny danego państwa. Tak ten świat jest skonstruowany, iż Albańczycy nie są Serbami nie dlatego, że oddziela ich wielki ocean czy mieszkają na dwóch różnych kontynentach, bo przecież są sąsiadami. Po prostu Ci drudzy po tureckim podboju przeszli na islam. Ukraińcy oderwali się od moskiewskiej cerkwi dopiero w zeszłym roku ale skoro religijność nie odgrywa żadnej roli to po cóż niby to czynili? Chyba można zrozumieć Kijów, iż walcząc z rosyjskimi separatystami na wschodzie kraju, chciał zerwać z kilkusetletnią zależnością religijną z Moskwą (i to w samym łonie prawosławia). Sadyk Pasza Czajkowski, powieściopisarz i powstaniec, autor „Wernyhory”, zmieniał trzy raz swoją religię, ale takie osoby były raczej wyjątkami w naszej historii. Piszę o tym, ponieważ gen. Różański stwierdza dalej: „czy to znaczy, że diaspory wyznania mojżeszowego czy Tatarzy, których mamy na Podlasiu są z góry wskazani jako druga kategoria społeczeństwa?”. W Wojsku Polskim są kapelani różnych religii a przed synagogami nie są ustawiane posterunki wojska jak na zachodzie Europy. Nawet jeśli ktoś ma awersję do chrześcijańskich wartości – o co pana generała nie posądzam – to nie jest w stanie przedstawić Polski jako kraju nietolerancyjnego, bo to tylko pusta medialna formuła. Figura retoryczna lewicy pozbawiona związku z realiami. A wraca to cyklicznie przy lekcjach religii w szkole, krzyżach wiszących w urzędowych pomieszczeniach czy na defiladach i wojsku.
Pacyfizm, wojsko, chrześcijaństwo
Paradoksem całej dyskusji jest to, iż myślenie naszego pokolenia o wojsku bardzo się zmieniło. Żołnierze byli w dawnych czasach ostoją konserwatywnego porządku a zatem strażnikami religii swojego suwerena. Byli bardzo blisko katolickiego Kościoła. W zasadzie poniższa dygresja nie ma związku tylko ze słowami generała ale dotyka szerszej optyki. Dzisiaj, ku mojemu zaskoczeniu, zdarza mi się tłumaczyć jak łączę swoje felietony o szacunku do mundury, o zwiększaniu wydatków zbrojeniowych, o aspektach militarnych, o broni, z reportażami o ofiarach wojny i pokojowym chrześcijaństwie. Niektórym nie mieści się to w głowie i traktują to jak sprzeczne ze sobą żywioły. Tyle, że ta dwoistość jest imannentną cechą polskiej duszy. Wsiąkła w nasz patriotyzm. Jakże bardzo polska jest scena w „Full Metal Jacket” gdy J.T Davis tłumaczy jednemu z generałów dlaczego nosi „pacyfkę” i hełm z napisem „Born to kill” (urodzony by zabijać). Gdyby nad Wisłą kręcono kino wojenne łatwo sobie wyobrazić paralelny kadr. Nawet nie sięgając do bellum iustum - wojny sprawiedliwej z Świętego Augustyna prosto to wytłumaczyć – Wojsko Polskie jest nie tylko główną ostoją niepodległego państwa polskiego ale i sukcesorem naszej historii. Wiara i czyn zbrojny idą w naszej historii w nieodłącznej parze jak tarcza i miecz w rękach rycerza. Nie ma Wojska Polskiego bez chrześcijaństwa i nie ma polskiego katolicyzmu bez tych księży, którzy prowadzili powstańców w 1863 roku, czy ofiary księdza Skorupki na przedpolach Warszawy w 1920 roku. Ks. Piotr Skarga pisał już w XVII w. iż: „stan żołnierski jest chwalebny i czci godny” oraz „nie dlatego pokoju szukamy, abyśmy wojnę wieść mieli, ale wojnę podnosim, abyśmy pokoju dostawali”.
Zastanówmy się czym jest pacyfizm i jak go zdefiniujemy. Solidaryzuję się z ofiarami wojny, przestrzegam przed konfliktami, ale nie postuluję jak niektórzy rozbrojenia Polski, bo byłoby to szaleństwo. Im silniejszą armię Polska będzie miała tym większe prawdopobieństwo, że nikomu nie przyjdzie do głowy jej napadać jest to więc nie tyle dążenie do wojny, ale dążenie do pokoju i właśnie nienaruszalności granic. Że zdarza mi się to tłumaczyć w felietonach przedstawicielom lewicy to nie jest dla mnie żadną nowiną – pamiętajmy, że korzenie rewolucyjnego marksistowskiego myślenia sięgające XIX w. były antymilitarystyczne. Na socjalistycznych salonach krzyczano wówczas: „żadnej wojny!”. Bojkotowano wojsko. Pacyfizm jako bezmyślna doktryna polityczna nie jest realistyczny tylko utopijny, nie jest konserwatywny tylko właśnie lewicowy. Notabene na tym głównie tle nawet polska lewica spod znaku Piłsudskiego nie mogła znaleźć wspólnego języka z innymi socjalistami. Polacy krzyczeli za pamiętnymi słowami Mickiewicza „o wojnę powszechną prosimy cię Panie!”. Liczyli nie bez racji, że mocarstwa rzucą sobie do gardeł i otworzy to szansę na polską niepodległość. Prosili o mundury i karabiny. Europejska socjalistyczna międzynarodówka uważała to za nacjonalizm. Wygrażając więc Bogu i żołnierzom lewica explicite cofa się do swoich korzeni. Ale że przyjdzie mi na tym tle polemizować z wojskowymi jest to pewne zaskoczenie. Dobrze, aby oficerowie byli ostoją konserwatyzmu jak w epoce dżentelmenów a instytucja wojskowych dowódców stała bliżej „ołtarza” a nie tylko „tronu”. A wracając już do samej Strategii Bezpieczeństwa Narodowego to nikt nie przeczy, że w Wojsku Polskim jest wiele do zrobienia. Oczywiście wzrost wydatków na wojsko to bardzo dobry kierunek. Problemem nie jest jednak to co w Strategii napisano - bo jest to bardzo rozsądny dokument - ale czy słowo zostanie przekute w działanie. I ważne aby dyskusje były oparte na tym ostatnim aspekcie oraz aby nie wypłukiwały polskich fundamentów.
Michał Bruszewski