[Tylko u nas] Profesor David Engels: Wolność badań zagrożona? Tak, w Niemczech. „Network for Academic Freedom”
![cenzura [Tylko u nas] Profesor David Engels: Wolność badań zagrożona? Tak, w Niemczech. „Network for Academic Freedom”](https://www.tysol.pl/imgcache/750x530/c//uploads/cropit/16131316111d3a3fff9e90f37a15a1de260cc0b372c6b59a9fa28f8503b57aacd1272e3122.jpg)
Sukces cywilizacji zachodniej w dużej mierze wynika z jej niepohamowanego pragnienia wiedzy; pragnienia, które sięga swoimi korzeniami jeszcze średniowiecza. Już wtedy uniwersytety przekształciły się w skarbnice nieograniczonej i bezwarunkowej wolności intelektualnej, która, nawet jeśli zbyt mocno kolidowała z nauczaniem Kościoła, otrzymywała możliwość rozstrzygania swych sporów w debatach publicznych, wykorzystując argumenty, nie zaś siłę autorytetu: pierwszy krok na drodze ku nowoczesnym badaniom naukowym. Dzisiaj jednak wolność ta jest mocno zagrożona w całym zachodnim świecie i to z dwóch zasadniczych powodów. Z jednej strony słynny „Marsz przez instytucje” przekształcił stopniowo ośrodki dydaktyczne i badawcze w bastiony myślenia antykonserwatywnego, gdzie prawie nie słychać już głosów reprezentujących stanowiska odmienne, a co gorsza, są one aktywnie zwalczane i wykluczane. Z drugiej strony, na całym Zachodzie zapanował ciężki nastrój politycznej poprawności (bądź też, cytując lewicową działaczkę Sahrę Wagenknecht, „lewicowy liberalizm”), gdzie nie chodzi już o otwartą dyskusję, lecz od samego początku jasno wiadomo co jest „słuszne”, a co „niesłuszne”, i gdzie przeciwnika wystarczy nazwać ryczałtowo „prawicowcem”, aby go trwale zdyskredytować i uniknąć w ten sposób konieczności jakiejkolwiek dyskusji, a tym samym ryzyka wyznania własnych błędów. „Dużo opinii i mało wiedzy” – na co tak narzekano jeszcze dwie dekady temu – dziś zmieniło się w „jedną opinię i mało wiedzy”.
Skutki takiej sytuacji są ogromne. Dla wielu naukowców równoznaczne z naukowym i akademickim samobójstwem staje się dzisiaj nierzadko sama tylko próba wyrażenia poglądów będących czymś wręcz powszechnym przez ostatnie dwa, trzy tysiąclecia, a dziś potępianych jako „konserwatywne” i „kontrowersyjne” lub stygmatyzowanych piętnem „nowej prawicy”. Próba wyrwania się z tych narzuconych lewicowych i zielonych ram może skutkować nie tylko wizytami Antify, procesami sądowymi czy utrudnieniami w pracy kwalifikacyjnej, ale także zamykać jakąkolwiek perspektywę awansu, zatrudnienia, statusu urzędnika państwowego lub uniemożliwiać tak dzisiaj niezbędne dofinansowanie z zewnątrz. Jednocześnie w takich oto warunkach wyrasta nam młode pokolenie przyzwyczajone od początku do konformizmu politycznego, dla którego przedstawicieli czymś zupełnie normalnym jest nieprzyjmowanie do wiadomości jakichkolwiek opinii i faktów rzekomo „raniących” ich ideologiczną „safe space”, podczas gdy jednocześnie zachęcani są do potępiania i zniesławiania tych, którzy myślą inaczej – przy aplauzie opiniotwórczej prasy. Tak więc to, co jeszcze dekadę temu można było uznać za nieco surrealistyczne twierdzenia wyrażane gdzieś tam na marginesie życia społecznego, za sprawą lewicowo-zielonej hegemonii w szkolnictwie i w mediach stało się dziś obowiązującą „doksą”. Poczynając od „gender star” i „Fridays for Future”, poprzez cenzurowanie książek dla dzieci i swobodne wybieranie sobie imion, zaimków i rodzajników, a także coraz częstsze usuwanie klasyków ze „zdekolonizowanego” kanonu literatury na korzyść twórczości „postmodernistycznej”, „feministycznej” i „antyrasistowskiej”, aż po obniżanie wszelkich wymagań w odniesieniu do osiągnięć naukowych i systemu oceniania, gdzie ignoruje się nie tylko wymogi formalne, ale także samą zawartość pracy naukowej ocenia się wyłącznie wedle „uczucia” lub „indywidualnego postępu” nie zaś jej faktycznej wartości; w międzyczasie do Europy, a zwłaszcza do Niemiec, dotarła również tzw. „woke culture” – z katastrofalnymi tego konsekwencjami, jeśli wziąć pod uwagę stały upadek szkół i uniwersytetów europejskich w porównaniu z tymi z Azji Wschodniej, za co wkrótce trzeba będzie bardzo drogo zapłacić.
Dlatego z wielką satysfakcją należy przyjąć to, że wybitni naukowcy ze wszystkich dyscyplin połączyli swoje siły w ramach „Network for Academic Freedom”, gdzie wiedzeni wspólną troską o zachowanie wolności badań naukowych i edukacji w warunkach tak licznych, motywowanych ideologicznie ograniczeń i przytłaczającej wszystko tzw. „identity politics” (gdzie zaspokajane są jedynie interesy jednej grupy), opowiadają się za wzmocnieniem wolnościowego klimatu naukowego (https: //www.netzwerk-wissenschaftsfreiheit.de). Przede wszystkim jednak Manifest ten w sposób nie pozostawiający wątpliwości przedstawia samą sytuację wyjściową: „Obserwujemy oto, że zagwarantowana konstytucyjnie wolność badań i nauczania jest coraz bardziej poddawana moralnym i politycznym zastrzeżeniom. Jest to próba ujednolicenia badań i nauczania na poziomie ideologicznym oraz ich politycznej instrumentalizacji. Każdy, kto nie chce w tym uczestniczyć, musi spodziewać się zdyskredytowania. Powstaje w ten sposób silna presja na dostosowanie się, co coraz częściej prowadzi do dławienia debaty naukowej w samym zarodku”. Powstała sieć, poprzez wzajemną pomoc, poprzez pracę analityczną oraz organizowanie debat publicznych chce w szczególności „przeciwdziałać wszelkim próbom ograniczania działalności pracownikom naukowym i dydaktycznym na uczelniach. Jedynymi ograniczeniami ich wolności powinny być konstytucja i prawo”.
Należy mieć nadzieję, że owa „Sieć na rzecz Wolności w Nauce” odniesie tak bardzo oczekiwany sukces: tego rodzaju inicjatywy są dziś potrzebne bardziej niż kiedykolwiek. Aby projekt wyszedł poza etap taktycznie skutecznej walki o odwrócenie obecnych tendencji, równie ważne wydaje się nie tylko żądanie wolności, ale także aktywna praca na rzecz promowania młodych naukowców i nauczycieli o poglądach konserwatywnych – jaki bowiem sens miałoby gwarantowanie nam swobodnej dyskusji, jeśli wszyscy jej uczestnicy mają takie same poglądy? Kraje Grupy Wyszehradzkiej, a w szczególności Polska, mogłyby tu odegrać pionierską rolę – jeśli wykorzystają okazję, zanim będzie za późno.
Z niemieckiego tłumaczył Marian Panic.
Fragmenty tego artykułu pojawiły się po raz pierwszy w tygodniku „Junge Freiheit”.