"Biegliśmy szybko". 78 lat temu Witold Pilecki uciekł z Auschwitz [Fragment Raportu Witolda]

W nocy z 26 na 27 kwietnia 1943 roku, Witold Pilecki uciekł wraz z dwoma współwięźniami z niemieckiego obozu Auschwitz. Publikujemy fragment Raportu Witolda Pileckiego z 1945 roku, w których opisuje ucieczkę z KL Auschwitz.
Witold Pilecki, zdjęcie obozowe
Witold Pilecki, zdjęcie obozowe / Archiwum Muzeum Auschwitz

Skok w ciemną przestrzeń i bieg w kolejności: Jasiek, ja, Edek. Jednocześnie sypnęły się za nami strzały. Jak biegliśmy szybko - trudno opisać. Kule nas nie tknęły. Rwaliśmy powietrze w strzępy szybkimi ruchami rąk i nóg.

Gdy byliśmy mniej więcej sto metrów od piekarni, zacząłem krzyczeć: "Jasiek, Jasiek...", lecz Jasiek gnał naprzód jak koń wyścigowy. Gdybym mógł go dopędzić, chwycić za ramię. Odległość między nami trzema wciąż była jednakowa, pędziliśmy wszyscy równomiernie.

Strzałów za nami było dziewięć. Potem ucichło. Esesman przypuszczalnie rzucił się do telefonu. Ten, co spał, na pewno przez pierwszą minutę był całkowicie zdezorientowany.

Chciałem zatrzymać Jaśka, miałem bowiem w planie kierunek ucieczki pod kątem prostym w prawo od tego, w którym mknęliśmy. Udało mi się to mniej więcej po 200-300 metrach. Jasiek zwolnił, ja dopadłem go, Edek dobiegł również.

- No, co? - pytał Jasio zdyszany.

- Teraz już chyba nic - odrzekłem.

- Mówiłeś, że masz dalszy plan marszu?

Zgadzało się, plan miałem. Miałem przebrnąć Sołę i iść drugą stroną rzeki w kierunku odwrotnym - wprost na obóz i dalej na południe, na Kęty. Lecz bieg Jaśka w kierunku północnym wszystko zmienił. Teraz już zawracać było zbyt późno. Było po drugiej nad ranem. Należało się spieszyć.

- Więc co teraz? - pytali koledzy.

- Nic. Ubierajmy się - rzekłem. - Ja poprowadzę dalej.

My dwaj byliśmy prawie w kąpielówkach, z węzełkami z ubrań pod pachą. Biegliśmy dotychczas w pewnej odległości od rzeki, lecz wzdłuż Soły, na północ. Teraz, po przebraniu się i pozostawieniu dobrze ukrytych w krzakach spodni w pasy, które przez omyłkę wzięliśmy ze sobą, poprowadziłem nas na sam brzeg rzeki (lewy), i brzegiem, krzakami dalej na północ. Edek zapytany, czy ma paczkę ze sproszkowanym tytoniem, oświadczył, że miał, ale się w biegu wszystko wysypało. Jeśliby puścili psy po śladach, nawąchają się tej tabaki. Tytoń ten suszyłem i starłem na tabakę już bardzo dawno, jeszcze pracując w łyżkarni, skąd mieliśmy niegdyś przygotować ucieczkę dla kolegów. Teraz co prawda zbyt szybko się wysypała, lecz zawsze mogła nieco chronić ślady.

Nie zmieniając raz obranego kierunku na północ, mieliśmy przed sobą widły rzeczne. Soła wpadała do Wisły, lecz przed tym jeszcze przez Sołę w prawo był most kolejowy, podług zebranych wiadomości, strzeżony stale przez wartownika.

- Tomek, gdzie idziesz? - pytał Jasio.

- Nic nie gadaj. Nie mamy wyjścia innego i nie mamy wiele czasu. Idziemy możliwie najkrótszą drogą.

Zbliżaliśmy się do mostu. Szedłem pierwszy, miałem gumą podbite podeszwy. Za mną o 10-15 kroków szedł Jasio, a na końcu Edek. Ostrożnie, obserwując budkę z lewej strony na przyczółku mostu, wszedłem na nasyp kolejowy i most. Koledzy szli za mną. Cicho stąpając, zaczęliśmy jednak dość szybko posuwać się po moście. Przeszliśmy już trzecią część, potem połowę, zbliżaliśmy się do przeciwległego brzegu, do końca mostu... Na razie szliśmy bez przeszkód... Wreszcie, gdy most się skończył, skoczyliśmy szybko w lewo, z nasypu na łąkę czy pole. Niespodziewanie dla nas most przebrnęliśmy bez przeszkód. Posterunkowi musieli się gdzieś zabawiać w przyjemnym towarzystwie na święta...

Dalej, z lewej strony toru, obrałem kierunek na wschód, wzdłuż Wisły. Orientować się było łatwo, niebo było pełne iskrzących gwiazd. Już czuliśmy się w jakimś stopniu wolni. Od całkowitego uczucia wolności dzieliło nas jeszcze ciągle niebezpieczeństwo.

Rozpoczęliśmy bieg na przełaj. Z prawej strony zostawało miasteczko Oświęcim. Przesadzaliśmy rowy, przebiegaliśmy w poprzek drogi, biegliśmy po zaoranych polach i po łąkach, zbliżaliśmy się do Wisły, to znów oddalali, w zależności od skrętów rzeki. Później dopiero mogliśmy podziwiać, ile człowiek potrafi znieść, gdy pracują wszystkie nerwy. Zdobywaliśmy wznoszące się w górę zaorane pola, zjeżdżaliśmy po cementowanych skarpach, wdrapywaliśmy się jak koty na skraj regulowanych jakichś kanałów. Ominął nas, dopędzając, jakiś pociąg, gdy szliśmy wzdłuż torów.

Wreszcie po kilku kilometrach - jak nam się wtedy wydawało - dziesięciu, lecz było trochę mniej zza wyniosłości ujrzeliśmy przed nami, na naszej drodze płoty, baraki, wieżyczki, druty... Przed nami był obóz i tak dobrze znane nam pełzanie świateł reflektorów. W pierwszej chwili zdębieliśmy. Lecz w następnej wywnioskowaliśmy, że jest to filia naszego obozu, tak zwana Buna.

Nie mieliśmy czasu na zmianę kierunku. Świt barwił już niebo. W tempie przyspieszonym zaczęliśmy obóz obchodzić z lewej strony. Zetknęliśmy się z drutami. Zsuwaliśmy się znowu i drapali po skarpach. Przechodziliśmy kanały po kładce. W jednym miejscu ostrożnie stąpaliśmy po kładce, przez którą, pieniąc się, przelewała się woda. Omijaliśmy druty, obchodząc je w wodzie. Wreszcie i ten obóz został za nami.

Dobiegliśmy (bo ciągle jeszcze byliśmy zdolni biec) do brzegu Wisły i brzegiem zaczęliśmy posuwać się dalej, szukając na wszelki wypadek miejsc do ukrycia się we dnie.

Już dniało. Nie było dla nas większej osłony. Ciemny pasek lasu czernił się daleko na horyzoncie. Zrobiło się jasno zupełnie. Tuż, przy brzegu Wisły, stała wieś. Na wodzie kołysały się łódki, własność mieszkańców tej wioski. Postanowiłem przepłynąć łodzią przez Wisłę. Łodzie były przycumowane łańcuchami do wbitych pali. Łańcuchy zamknięte na kłódki. Obejrzeliśmy łańcuchy. Jeden z nich był połączony z dwóch kawałków za pomocą śruby. Jasiek wyjął klucz (kawał sztaby z otworem na mutrę), którym odkręcał śrubę w piekarni. Zaskoczył nas znowu zbieg okoliczności. Klucz akurat pasował na mutrę. Odkręciliśmy mutrę, łańcuch rozszedł się na dwoje.

Wschodziło właśnie słońce. Wsiedliśmy do łódki i odbiliśmy od brzegu. W każdej chwili mógł ktoś wyjść z domów wioski, odległych zaledwie od nas o kilkadziesiąt kroków. Kilkanaście metrów przed przeciwległym brzegiem łódź natknęła się na mieliznę. Nie mieliśmy czasu na spychanie. Skoczyliśmy do wody i brnęliśmy dalej pieszo, brodząc po pas aż do brzegu. Zgrzane przez całonocny bieg ciało i stawy zareagowały. Na razie nic jeszcze nie czuliśmy, szybko wyskakując na brzeg Wisły.

W odległości dwóch kilometrów od nas był ciemny pas lasu. Las - tak bardzo przeze mnie kochany, do którego tęskniłem przez kilka lat, w tym wypadku był zbawieniem, był pierwszą prawdziwą zasłoną w terenie, która nas mogła ukryć. Nie można powiedzieć, żeśmy do tego zbawienia pobiegli; biec nie mieliśmy już sił. Szliśmy przyspieszonym krokiem, ale czasami z braku sił zwalnialiśmy tempo.

Słońce świeciło już jasno. W oddali słychać było warkot motocykli na szosach, może nawet w pościgu za nami... A myśmy szli wolno. Moje i Edka ubrania, z bliska może nieco podejrzane, z daleka mogły ujść jako ciemne, nie rażące sylwetki. Natomiast piękny, cywilny garnitur Jasia raził z daleka krzyczącymi przeraźliwie czerwonymi pasami.

W oddali widoczni byli jacyś ludzie pracujący na polu. Musieli nas widzieć. Las zbliżał się powoli. Dziwne - po raz pierwszy w życiu poczułem zapach lasu z odległości blisko stu metrów. Nasze zmysły dobiegł potężny aromat, przemiły świergot ptaków, powiew wilgoci, zapach żywicy. Wzrok się zagłębiał w bliską już tajemniczość boru. Weszliśmy za kilkanaście pierwszych drzew i legliśmy na miękki mech. Leżąc na wznak wysyłałem ponad wierzchołki drzew myśl, która radośnie zwijała się w wielki znak zapytania. Metamorfoza. Co za kontrast z obozem, w którym, zdaje mi się, przeżyło się tysiąc lat.

Szumiały sosny, lekko kołysząc swe ogromne czapy wierzchołków. Niebieszczyły się skrawki przestworzy pomiędzy konarami drzew. Świeciły brylanty rosy na listkach krzewów i traw. Słońce miejscami wnikało złotymi promieniami, rozświetlając życie tysięcy małych istnień - świat żuczków, meszek, motyli. Świat ptaków, jak przed tysiącem lat, nadal tak samo w określonych ramach zwijał się, zbiegał, tętnił własnym życiem. A jednak pomimo tylu odgłosów, panowała tu cisza, cisza ogromna, cisza izolowana od wrzasku ludzkiego, od wszelkich podłostek bliźnich, cisza, w której nie było człowieka. Myśmy się nie liczyli. Dopiero wracaliśmy na ziemię. Do grona ludzi mieliśmy dopiero być zaliczeni.

- pisał o ucieczce z Auschwitz w Raporcie Witolda Witold Pilecki


 

POLECANE
Tego młodego człowieka powinna znać cała Polska. Polski licealista zdobył złoty medal na olimpiadzie matematycznej w Boliwii z ostatniej chwili
"Tego młodego człowieka powinna znać cała Polska". Polski licealista zdobył złoty medal na olimpiadzie matematycznej w Boliwii

Tego młodego człowieka powinna poznać cała Polska! Drodzy Państwo, uczeń XIV LO im. Stanisława Staszica w Warszawie, Michał Wolny dziś odebrał złoty medal na Międzynarodowej Olimpiadzie Informatycznej w Boliwii.

Burza w Pałacu Buckingham. Książę William zdecydował Wiadomości
Burza w Pałacu Buckingham. Książę William zdecydował

Książę William postanowił wprowadzić zmiany, które mogą zaskoczyć rodzinę królewską. Następca tronu zgodził się, aby na terenie należącym do księstwa Kornwalii powstały mieszkania dla młodych ludzi zmagających się z trudną sytuacją życiową. Choć inwestycja ma szczytny cel, może ona zmniejszyć dochody rodziny królewskiej.

Seria pożarów na niemieckiej kolei. Trzeci incydent w ciągu tygodnia Wiadomości
Seria pożarów na niemieckiej kolei. Trzeci incydent w ciągu tygodnia

W Niemczech doszło do trzeciego w ciągu tygodnia pożaru na linii kolejowej, który prawdopodobnie był rezultatem podpalenia. W piątek wieczorem spłonęły kable trakcji na linii transportu towarowego, zwłaszcza węgla, w miejscowości Hohenmoelsen w Saksonii- Anhalcie - poinformowała w sobotę firma Deutsche Bahn.

Tropikalna wyspa szykuje bezwizową rewolucję. Polacy na liście z ostatniej chwili
Tropikalna wyspa szykuje bezwizową rewolucję. Polacy na liście

Sri Lanka zapowiedziała rewolucję w systemie wizowym. Tym razem zmiany mają objąć obywateli aż 40 krajów, w tym Polaków. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, wjazd na wyspę ma być możliwy bez konieczności ubiegania się o wizę.

NASA: Czteroosobowa „Załoga 11” dotarła na stację ISS Wiadomości
NASA: Czteroosobowa „Załoga 11” dotarła na stację ISS

Czworo astronautów dotarło w sobotę na Międzynarodową Stację Kosmiczną (ISS) - podała amerykańska agencja kosmiczna NASA. Tzw. „Załoga 11” wystartowała w piątek w rakiecie Falcon 9 z kosmodromu Cape Canaveral w amerykańskim stanie Floryda.

Australijscy naukowcy odkryli gigantycznego owada. Jest nagranie gorące
Australijscy naukowcy odkryli gigantycznego owada. Jest nagranie

Poruszającego odkrycia dokonali australijscy naukowcy. Otóż w australijskich wilgotnych lasach tropikalnych odkryli oni gatunek gigantycznego patyczaka.

Komunikat dla mieszkańców woj. dolnośląskiego z ostatniej chwili
Komunikat dla mieszkańców woj. dolnośląskiego

Proces odbudowy po powodzi trwa i będzie trwał do momentu, w którym będziemy pewni, że odbudowaliśmy wszystkie kluczowe inwestycje - powiedziała w Przyłęku (Dolnośląskie) wiceminister MSWiA Magdalena Roguska. Jak mówiła, skala środków finansowych zaangażowanych w odbudowę po powodzi jest do tej pory niespotykana - to ponad 8 mln zł.

Niepokojąca fala utonięć w Wiśle. Policja bada kolejne zgłoszenie z ostatniej chwili
Niepokojąca fala utonięć w Wiśle. Policja bada kolejne zgłoszenie

W piątkowy wieczór, 1 sierpnia 2025 r., w Wiśle odnaleziono ciało kolejnej osoby. Około godziny 21:40 makabrycznego odkrycia dokonał wędkarz przebywający nad rzeką w okolicach Wybrzeża Gdyńskiego, na warszawskich Bielanach. To już kolejny przypadek utonięcia w Warszawie i okolicach w ostatnich tygodniach.

Jest nowy raport poświęcony zagrożeniom praworządności w Polsce z ostatniej chwili
Jest nowy raport poświęcony zagrożeniom praworządności w Polsce

Stowarzyszenie Prawnicy dla Polski poinformowało o powstaniu obszernego raportu, który ma ujawniać kulisy naruszeń praworządności podczas ostatnich wyborów prezydenckich. Prawnicy twierdzą, że doszło do celowego działania aparatu państwa w celu wypaczenia demokratycznych standardów.

To miał być hit Netflixa. Serial nie wróci z trzecim sezonem Wiadomości
To miał być hit Netflixa. Serial nie wróci z trzecim sezonem

Serial „Fubar” z Arnoldem Schwarzeneggerem zakończył się na dwóch sezonach. Netflix ogłosił decyzję o kasacji półtora miesiąca po premierze drugiej serii. Choć pierwszy sezon spotkał się z dobrym przyjęciem, kontynuacja nie wzbudziła większego zainteresowania.

REKLAMA

"Biegliśmy szybko". 78 lat temu Witold Pilecki uciekł z Auschwitz [Fragment Raportu Witolda]

W nocy z 26 na 27 kwietnia 1943 roku, Witold Pilecki uciekł wraz z dwoma współwięźniami z niemieckiego obozu Auschwitz. Publikujemy fragment Raportu Witolda Pileckiego z 1945 roku, w których opisuje ucieczkę z KL Auschwitz.
Witold Pilecki, zdjęcie obozowe
Witold Pilecki, zdjęcie obozowe / Archiwum Muzeum Auschwitz

Skok w ciemną przestrzeń i bieg w kolejności: Jasiek, ja, Edek. Jednocześnie sypnęły się za nami strzały. Jak biegliśmy szybko - trudno opisać. Kule nas nie tknęły. Rwaliśmy powietrze w strzępy szybkimi ruchami rąk i nóg.

Gdy byliśmy mniej więcej sto metrów od piekarni, zacząłem krzyczeć: "Jasiek, Jasiek...", lecz Jasiek gnał naprzód jak koń wyścigowy. Gdybym mógł go dopędzić, chwycić za ramię. Odległość między nami trzema wciąż była jednakowa, pędziliśmy wszyscy równomiernie.

Strzałów za nami było dziewięć. Potem ucichło. Esesman przypuszczalnie rzucił się do telefonu. Ten, co spał, na pewno przez pierwszą minutę był całkowicie zdezorientowany.

Chciałem zatrzymać Jaśka, miałem bowiem w planie kierunek ucieczki pod kątem prostym w prawo od tego, w którym mknęliśmy. Udało mi się to mniej więcej po 200-300 metrach. Jasiek zwolnił, ja dopadłem go, Edek dobiegł również.

- No, co? - pytał Jasio zdyszany.

- Teraz już chyba nic - odrzekłem.

- Mówiłeś, że masz dalszy plan marszu?

Zgadzało się, plan miałem. Miałem przebrnąć Sołę i iść drugą stroną rzeki w kierunku odwrotnym - wprost na obóz i dalej na południe, na Kęty. Lecz bieg Jaśka w kierunku północnym wszystko zmienił. Teraz już zawracać było zbyt późno. Było po drugiej nad ranem. Należało się spieszyć.

- Więc co teraz? - pytali koledzy.

- Nic. Ubierajmy się - rzekłem. - Ja poprowadzę dalej.

My dwaj byliśmy prawie w kąpielówkach, z węzełkami z ubrań pod pachą. Biegliśmy dotychczas w pewnej odległości od rzeki, lecz wzdłuż Soły, na północ. Teraz, po przebraniu się i pozostawieniu dobrze ukrytych w krzakach spodni w pasy, które przez omyłkę wzięliśmy ze sobą, poprowadziłem nas na sam brzeg rzeki (lewy), i brzegiem, krzakami dalej na północ. Edek zapytany, czy ma paczkę ze sproszkowanym tytoniem, oświadczył, że miał, ale się w biegu wszystko wysypało. Jeśliby puścili psy po śladach, nawąchają się tej tabaki. Tytoń ten suszyłem i starłem na tabakę już bardzo dawno, jeszcze pracując w łyżkarni, skąd mieliśmy niegdyś przygotować ucieczkę dla kolegów. Teraz co prawda zbyt szybko się wysypała, lecz zawsze mogła nieco chronić ślady.

Nie zmieniając raz obranego kierunku na północ, mieliśmy przed sobą widły rzeczne. Soła wpadała do Wisły, lecz przed tym jeszcze przez Sołę w prawo był most kolejowy, podług zebranych wiadomości, strzeżony stale przez wartownika.

- Tomek, gdzie idziesz? - pytał Jasio.

- Nic nie gadaj. Nie mamy wyjścia innego i nie mamy wiele czasu. Idziemy możliwie najkrótszą drogą.

Zbliżaliśmy się do mostu. Szedłem pierwszy, miałem gumą podbite podeszwy. Za mną o 10-15 kroków szedł Jasio, a na końcu Edek. Ostrożnie, obserwując budkę z lewej strony na przyczółku mostu, wszedłem na nasyp kolejowy i most. Koledzy szli za mną. Cicho stąpając, zaczęliśmy jednak dość szybko posuwać się po moście. Przeszliśmy już trzecią część, potem połowę, zbliżaliśmy się do przeciwległego brzegu, do końca mostu... Na razie szliśmy bez przeszkód... Wreszcie, gdy most się skończył, skoczyliśmy szybko w lewo, z nasypu na łąkę czy pole. Niespodziewanie dla nas most przebrnęliśmy bez przeszkód. Posterunkowi musieli się gdzieś zabawiać w przyjemnym towarzystwie na święta...

Dalej, z lewej strony toru, obrałem kierunek na wschód, wzdłuż Wisły. Orientować się było łatwo, niebo było pełne iskrzących gwiazd. Już czuliśmy się w jakimś stopniu wolni. Od całkowitego uczucia wolności dzieliło nas jeszcze ciągle niebezpieczeństwo.

Rozpoczęliśmy bieg na przełaj. Z prawej strony zostawało miasteczko Oświęcim. Przesadzaliśmy rowy, przebiegaliśmy w poprzek drogi, biegliśmy po zaoranych polach i po łąkach, zbliżaliśmy się do Wisły, to znów oddalali, w zależności od skrętów rzeki. Później dopiero mogliśmy podziwiać, ile człowiek potrafi znieść, gdy pracują wszystkie nerwy. Zdobywaliśmy wznoszące się w górę zaorane pola, zjeżdżaliśmy po cementowanych skarpach, wdrapywaliśmy się jak koty na skraj regulowanych jakichś kanałów. Ominął nas, dopędzając, jakiś pociąg, gdy szliśmy wzdłuż torów.

Wreszcie po kilku kilometrach - jak nam się wtedy wydawało - dziesięciu, lecz było trochę mniej zza wyniosłości ujrzeliśmy przed nami, na naszej drodze płoty, baraki, wieżyczki, druty... Przed nami był obóz i tak dobrze znane nam pełzanie świateł reflektorów. W pierwszej chwili zdębieliśmy. Lecz w następnej wywnioskowaliśmy, że jest to filia naszego obozu, tak zwana Buna.

Nie mieliśmy czasu na zmianę kierunku. Świt barwił już niebo. W tempie przyspieszonym zaczęliśmy obóz obchodzić z lewej strony. Zetknęliśmy się z drutami. Zsuwaliśmy się znowu i drapali po skarpach. Przechodziliśmy kanały po kładce. W jednym miejscu ostrożnie stąpaliśmy po kładce, przez którą, pieniąc się, przelewała się woda. Omijaliśmy druty, obchodząc je w wodzie. Wreszcie i ten obóz został za nami.

Dobiegliśmy (bo ciągle jeszcze byliśmy zdolni biec) do brzegu Wisły i brzegiem zaczęliśmy posuwać się dalej, szukając na wszelki wypadek miejsc do ukrycia się we dnie.

Już dniało. Nie było dla nas większej osłony. Ciemny pasek lasu czernił się daleko na horyzoncie. Zrobiło się jasno zupełnie. Tuż, przy brzegu Wisły, stała wieś. Na wodzie kołysały się łódki, własność mieszkańców tej wioski. Postanowiłem przepłynąć łodzią przez Wisłę. Łodzie były przycumowane łańcuchami do wbitych pali. Łańcuchy zamknięte na kłódki. Obejrzeliśmy łańcuchy. Jeden z nich był połączony z dwóch kawałków za pomocą śruby. Jasiek wyjął klucz (kawał sztaby z otworem na mutrę), którym odkręcał śrubę w piekarni. Zaskoczył nas znowu zbieg okoliczności. Klucz akurat pasował na mutrę. Odkręciliśmy mutrę, łańcuch rozszedł się na dwoje.

Wschodziło właśnie słońce. Wsiedliśmy do łódki i odbiliśmy od brzegu. W każdej chwili mógł ktoś wyjść z domów wioski, odległych zaledwie od nas o kilkadziesiąt kroków. Kilkanaście metrów przed przeciwległym brzegiem łódź natknęła się na mieliznę. Nie mieliśmy czasu na spychanie. Skoczyliśmy do wody i brnęliśmy dalej pieszo, brodząc po pas aż do brzegu. Zgrzane przez całonocny bieg ciało i stawy zareagowały. Na razie nic jeszcze nie czuliśmy, szybko wyskakując na brzeg Wisły.

W odległości dwóch kilometrów od nas był ciemny pas lasu. Las - tak bardzo przeze mnie kochany, do którego tęskniłem przez kilka lat, w tym wypadku był zbawieniem, był pierwszą prawdziwą zasłoną w terenie, która nas mogła ukryć. Nie można powiedzieć, żeśmy do tego zbawienia pobiegli; biec nie mieliśmy już sił. Szliśmy przyspieszonym krokiem, ale czasami z braku sił zwalnialiśmy tempo.

Słońce świeciło już jasno. W oddali słychać było warkot motocykli na szosach, może nawet w pościgu za nami... A myśmy szli wolno. Moje i Edka ubrania, z bliska może nieco podejrzane, z daleka mogły ujść jako ciemne, nie rażące sylwetki. Natomiast piękny, cywilny garnitur Jasia raził z daleka krzyczącymi przeraźliwie czerwonymi pasami.

W oddali widoczni byli jacyś ludzie pracujący na polu. Musieli nas widzieć. Las zbliżał się powoli. Dziwne - po raz pierwszy w życiu poczułem zapach lasu z odległości blisko stu metrów. Nasze zmysły dobiegł potężny aromat, przemiły świergot ptaków, powiew wilgoci, zapach żywicy. Wzrok się zagłębiał w bliską już tajemniczość boru. Weszliśmy za kilkanaście pierwszych drzew i legliśmy na miękki mech. Leżąc na wznak wysyłałem ponad wierzchołki drzew myśl, która radośnie zwijała się w wielki znak zapytania. Metamorfoza. Co za kontrast z obozem, w którym, zdaje mi się, przeżyło się tysiąc lat.

Szumiały sosny, lekko kołysząc swe ogromne czapy wierzchołków. Niebieszczyły się skrawki przestworzy pomiędzy konarami drzew. Świeciły brylanty rosy na listkach krzewów i traw. Słońce miejscami wnikało złotymi promieniami, rozświetlając życie tysięcy małych istnień - świat żuczków, meszek, motyli. Świat ptaków, jak przed tysiącem lat, nadal tak samo w określonych ramach zwijał się, zbiegał, tętnił własnym życiem. A jednak pomimo tylu odgłosów, panowała tu cisza, cisza ogromna, cisza izolowana od wrzasku ludzkiego, od wszelkich podłostek bliźnich, cisza, w której nie było człowieka. Myśmy się nie liczyli. Dopiero wracaliśmy na ziemię. Do grona ludzi mieliśmy dopiero być zaliczeni.

- pisał o ucieczce z Auschwitz w Raporcie Witolda Witold Pilecki



 

Polecane
Emerytury
Stażowe