Ryszard Czarnecki: Szaleństwo Brukseli

Pamiętam ze szczenięcych lat sympatyczny film dla młodzieży „Szaleństwo Majki Skowron”. Niestety, ostatnie szaleństwo (nie pierwsze niestety i boję się, że nie ostatnie) Unii Europejskiej przyjemne nie jest. Wręcz przeciwnie. Chodzi o decyzję w imieniu Komisji Europejskiej pani komisarz z Malty Heleny Dali odnośnie do wprowadzenia podręcznika słów i pojęć, których używać nie wolno. Dlaczego? Żeby nie denerwować muzułmanów i mniejszości seksualnych. Jednak nie chodzi o język turystów z Europy Zachodniej, w tym Polski udających się do Egiptu, Zjednoczonych Emiratów Arabskich czy Kataru, tylko o język używany u nas, na Starym Kontynencie, w naszej „Rodzinnej Europie” (by użyć tutaj tytułu książki Czesława Miłosza).
Komisja Europejska domaga się, aby zamiast mówić Boże Narodzenie, używać „neutralnego” określenia „okres świąteczny”! Serio! Ponieważ z chrześcijaństwem kojarzone są imiona takie jak „Jan” i „Maria”, trzeba je zastąpić innymi, bardziej neutralnymi, jak „Juliusz i Malika”!!! To nie kiepski żart. To dzieje się naprawdę. Cóż, cisną się na usta słowa piosenki Kuby Sienkiewicza: „To już jest koniec, nie ma już nic. Jesteśmy wolni, możemy iść”. Dokąd? Byle dalej od szaleńców.
To jednak nie wszystko. Komisja Europejska chce, aby odejść od używania słów „pan”, „pani”. Nie będzie wolno też mówić, według niej, „homoseksualista”. Jak widać, szaleństwo wchodzi na najwyższe obroty.
W Europie jednak chrześcijanie – czy po prostu ludzie normalni – stawili opór i w związku z tym, pod silną presją opinii publicznej i Kościoła (głos zabrał nawet papież Franciszek), Unia Europejska nawet nie tyle wycofała się z tego pomysłu, co zawiesiła jego realizację.
Szaleństwo odroczone w czasie…
*tekst ukazał się na portalu wio.waw.pl (08.12.2021)