Wojciech Osiński: Niemcy domagają się odcięcia nazistowskiej przeszłości "grubą kreską"

Młodzi Niemcy ochoczo otwierają swoje rodzinne archiwa, tropiąc nazistowskie ślady dziadków i chodząc na terapię. Wiele emocji jednak nie znajduje rozładowania i buzuje w nich do dziś. Zresztą większość ich niemieckich rówieśników atakuje ich z podobną wściekłością jak tych, którzy upominają się o rozliczenie zbrodni komunistów.
Więźniowie KL Neuengamme Wojciech Osiński: Niemcy domagają się odcięcia nazistowskiej przeszłości
Więźniowie KL Neuengamme / Wikipedia domena publiczna

Widzowie nie kryją wzruszenia. Ciasna sala kinowa zrobiona ze starej celi mieści się w samym centrum topografii terroru, w muzeum KZ Neuengamme. W filmie „Close to Evil” (o wyzwoleniu obozu koncentracyjnego w Bergen-Belsen) zostały wykorzystane fragmenty nagrań z archiwów aliantów. Ponure czarno-białe sceny, łudząco podobne do obrazów zachowanych z getta warszawskiego, opowiadają historię Tomáša Reichentala. 88-letni Słowak przeżył Holokaust i obecnie mieszka w Irlandii. Kiedy deportowano go wraz z rodziną do obozu w Dolnej Saksonii, miał zaledwie siedem lat. Kilka lat temu bezskutecznie ubiegał się o spotkanie Hilde Michnią, znaną m.in. z kłamliwych wypowiedzi o swojej przeszłości w Trzeciej Rzeszy. „Nie wiem, czego ten pan chce, w Bergen-Belsen byłam jedynie kucharką” - utrzymuje 101-letnia dziś Niemka. Niewykluczone, że Michnia w istocie pracowała niekiedy w kuchni, choć głównie pełniła funkcję strażniczki SS. W przeciwieństwie do niej Reichental nie ma zaników pamięci. „Close to Evil” jest wstrząsającym obrazem o nieprzedawnionej winie, prawdzie, próbie przepracowania nazistowskich zbrodni, jak i żmudnym procesie przebaczenia. Dopiero po wyemitowaniu filmu, hamburska prokuratura poczuła się zobowiązana, aby wszcząć śledztwo przeciwko „kucharce”. Niestety Michnia do dziś może się pławić w poczuciu bezbrzeżnej bezkarności.

Czytaj również: Premier: Domagamy się nie tylko pamięci i prawdy. Domagamy się zadośćuczynienia

Przekroczenie granicy polsko-białoruskiej przez polski Mi-24? "Będziemy analizowali sytuację"

 

Historyczna skleroza

Nie miejsce tu jednak na omawianie filmu, istnieje bowiem już kilka doskonałych tekstów o kłamstwach Michni, dotyczących jej przeszłości w Bergen-Belsen. Skupmy się na opisanej przed chwilą atmosferze w sali kinowej. Zaraz, zaraz, a czemu właściwie nie pokazuje się tam filmów o wyzwoleniu KZ Neuengamme? Z prostego powodu, że takowych nie ma. Wkraczający alianci nie napotkali tu niczego, co byłoby warte udokumentowania. Wszelkie ślady zostały przed ich dotarciem skrzętnie usunięte. A przecież Neuengamme był największym obozem zagłady w północnych Niemczech. Zamordowano tu ponad 50  tys. więźniów.

Hamburczycy doskonale wiedzieli, co się tam działo, ale latami milczeli, łącznie z władzami

- twierdzi historyk Johann Klarmann. W swojej niedocenionej książce „Die erneute Demütigung” („Ponowne upokorzenie”) publicysta opisuje, jak do połowy lat 80. mieszkańcy Hamburga odpychali od siebie świadomość popełnionych zbrodni.

Po wojnie senat wolał nie przypominać o cierpieniach więźniów z Neuengamme. Dlatego wkrótce wybudowano na tym terenie zwyczajny zakład karny, kojarzący się z porządkiem i prawem

- pisze Klarmann. 

Próby zakwestionowania tej polityki oraz wszelkie starania o pomnik lub choćby tablicę ku czci ofiar spełzły na niczym. Monument z 1953 r., miejsce upamiętnienia z 1965 r. oraz centrum dokumentacyjne z 1981 r. zostały założone poza terenem obozu w Neuengamme, w niepozornych zgoła miejscach. Zabiegi kolektywnego wyparcia najwyraźniej się powiodły. Niektórzy starsi mieszkańcy hanzeatyckiej metropolii jeszcze dziś ze zdumieniem reagują na wieść o tym, że zagłada Żydów i Polaków miała miejsce tuż przed ich drzwiami. Jest to o tyle zaskakujące, że budynki niemieckiego obozu Neuengamme były rozsiane po całym mieście, licząc bez mała kilkanaście „placówek”.

Więźniowie byli widoczni w całym Hamburgu, pracowali przymusowo w fabrykach, mieli na sobie ubrania więzienne. Nie można było ich nie zauważyć

- tłumaczy Klarmann. Rozpoczął się więc masowy akt wyparcia, ułatwiany przez wspomniany brak materiałów dowodowych. Po wojnie budynki pod Hamburgiem nie przypominały już o ich pierwotnej funkcji fabryk śmierci. Kiedy zdominowany przez chadeków senat przejął po siłach alianckich władzę, pośpiesznie zburzono zwiastujące niewygodne rozliczenia drewniane baraki. Skalę wyparcia uzmysławia to, że dopiero w 1984 r. były obóz znalazł się na liście zabytków i dopiero kolejne i niedoświadczone wojną pokolenie nadało temu miejscu inny wymiar. W Neuengamme młodzi ludzie próbują obecnie zmierzyć się z historią swoich rodziców i dziadków, o której oni sami nie chcieli mówić.

 

Zbyt wiele plam

Wspomniane osoby, którym pokazano film „Close to Evil”, doskonale wiedzą, o co chodzi. Są dziećmi albo wnukami hitlerowskich oprawców, a zarazem uczestnikami odbywającego się corocznie seminarium „Naziści w mojej rodzinie”. Pragną zapoznać się z historią swoich dziadków i rodziców, przede wszystkim jednak zrozumieć, jakimi motywami było podyktowane ich zachowanie i powojenne milczenie. Inspiratorem tego rodzaju „zlotów” jest Hans-Jürgen Brennecke, syn gestapowca. Jego ojciec nie sprostał powierzonym mu „zadaniom” i odebrał sobie życie. Niemniej od początku zapalczywie wspierał Hitlera. „Po jego śmierci znalazłem listy do mojej matki, w których usprawiedliwiał zabójstwa, jakich dopuszczali się Niemcy. To doświadczenie było zatrważające” - wspomina Brennecke, który przed kilkoma laty należał do współoskarżycieli w procesie Hilde Michni, a także pomysłodawców rzeczonego seminarium w Neuengamme.

Przełomowym momentem, pobudzającym do „pewnych refleksji”, był rok 1987, w którym dziennikarz Niklas Frank opublikował książkę o swoim ojcu, niemieckim zwyrodnialcu i generalnym gubernatorze okupowanych ziem polskich, Hansie Franku. „Der Vater - Die Abrechnung” to rozrachunek z człowiekiem, który ma na sumieniu miliony ludzkich żyć, zyskując niepochlebny przydomek „rzeźnika Polski”. Natomiast w 2005 r. uwagę krytyków filmowych przykuł przejmujący obraz Malte Ludina „Zwei oder drei Dinge, die ich von ihm weiß” („Dwie lub trzy rzeczy, które o nim wiem”), w którym autor rozprawia się z ojcem Hannsem. Hitler obarczył go mało chwalebnym zadaniem zagłady słowackich Żydów. „Nie można tego problemu zamieść pod dywan, pojawiło się zbyt wiele plam na skwapliwie polerowanym albumie rodzinnym” - utrzymuje Ludin, dodając, że do dziś nie radzi sobie z „nawiedzającymi go lękami”. 

 

Na własną rękę

O krok dalej jest 54-letnia Katja z nieodległego Hamburga. Miała dziadka, który wkradł się w łaski prominentnych pomagierów führera. Bernhard Rakers był wysokim rangą funkcjonariuszem SS, który swoją zawodową pasję odkrył w pełnieniu różnych „funkcji” w obozach koncentracyjnych, m.in. w Auschwitz. Był także jednym z pierwszych esesmanów, których po 1945 r. spotkała kara więzienia. Po zawieszeniu pierwszego postępowania został skazany na 15 lat pozbawienia wolności. W 1971 r. został wypuszczony na wolność i zmarł w 1980 r. w północnoniemieckim Barmstedt. Rakers był doskonale znany zarówno śledczym, jak i historykom. Jedynie Katja nie wiedziała, kim tak naprawdę był jej dziadek. Opowiada o „dziwnej atmosferze”, którą roztaczali jej bliscy wokół siebie, gdy próbowała się o niego dopytywać. „Czułam, że tu coś niezbyt ładnie pachniało, ale rodzice nie chcieli o tym rozmawiać” - opowiada. Postanowiła zadziałać na własną rękę, po czym dość szybko dotarła do aktów sądowych Rakersa i wypowiedzi świadków, głównie Żydów, którzy in extenso opowiadali o czynach jej krewnego. Po szoku, spowodowanym skalą odkrytych przez nią zbrodni, Katja zaczęła się obawiać, że nie będzie potrafiła się zmierzyć z narosłymi od dziesięcioleci problemami, lecz wkrótce została pozbawiona wątpliwości. „Im dalej się posuwałam i dowiadywałam o indolencji mojego dziadka, o jego braku empatii wobec ofiar, tym lepiej się czułam. To było oczyszczające” - utrzymuje. Wtóruje jej Hans-Jürgen Brennecke. „Zaskakuje łatwość, z jaką elity rodzącej się RFN pozwoliły byłym nazistom odzyskać wpływy. Latami milczeli, co prowadziło do licznych zaniedbań, np. w niemieckim sądownictwie, ale też psychice kolejnych pokoleń” - zaznacza. 

Skoro w 84. rocznicę wybuchu drugiej wojny światowej Niemcy zdobyli się już na szereg refleksji dotyczących nieudanej eliminacji przejawów nazizmu z państwowych struktur powojennej RFN, to może warto rozbić je jeszcze na kilka szczegółowych pytań. Przy czym każde z nich jest chyba warte osobnej książki. Pytanie pierwsze: czy tego typu „terapia” wywoła skruchę i popchnie młodych Niemców do naprawienia szkód wyrządzonych Polsce i Polakom? Mała liczba uczestników seminariów każe na nie odpowiedzieć przecząco. Większość młodych (i starych) Niemców domaga się postawienia „grubej kreski” pod nazistowską przeszłością. Drugie pytanie: czyż to nie brzmi znajomo także w kontekście komunizmu? Niemcy, które z jednej strony pokazują determinację i nieprzejednanie w udaremnianiu „rosnących patologii” w sąsiednich krajach, wykazują się daleko idącą ostrożnością w tropieniu postkomunistycznych śladów we własnym sądownictwie. Niedawno ustalono, że w brandenburskich sądach po dziś dzień działa kilkunastu sędziów, którzy posiadali legitymację partyjną SED. Co ciekawe, kilku z nich orzekało w sprawach dotyczących prawnej rehabilitacji ofiar reżimu NRD. I ostatnie pytanie: ile czasu musi jeszcze upłynąć, aby również w Polsce dzieci i wnuczęta oprawców z ubeckich katowni mogli się zdobyć na podobne terapeutyczne refleksje?
 


Oceń artykuł
Wczytuję ocenę...

 

POLECANE
Paweł Jędrzejewski: Fundacja Olgi Tokarczuk jest „wroginią” postępu Wiadomości
Paweł Jędrzejewski: Fundacja Olgi Tokarczuk jest „wroginią” postępu

Fundacja Olgi Tokarczuk wydała oświadczenie, w którym znalazł się następujący fragment: „Nie zgadzamy się na krępowanie wolności wypowiedzi artystycznej i jakiekolwiek formy nacisku na artystki i artystów oraz odbiorczynie i odbiorców ich dzieł”.

Husarski hełm, buława, obrazy. Polskie artefakty na aukcji w Niemczech z ostatniej chwili
Husarski hełm, buława, obrazy. Polskie artefakty na aukcji w Niemczech

„Tymczasem na aukcji w Niemczech znowu artefakty husarskie – szyszaki i buławy. I jak zawsze – obrazy i srebra. Te są praktycznie zawsze” – czytamy we wpisie jednej z użytkowniczek Facebooka.

Prezes PiS reaguje w sprawie pilnej debaty w PE dot. „paktu migracyjnego” z ostatniej chwili
Prezes PiS reaguje w sprawie pilnej debaty w PE dot. „paktu migracyjnego”

– Jeśli raz się otworzymy, to będziemy mieli powtórkę z tego, co jest na Zachodzie – powiedział prezes PiS Jarosław Kaczyński w TVP Info. – My powinniśmy różne rzeczy z Zachodu sprowadzać do Polski, ale nie powinniśmy sprowadzać z Zachodu błędów i to bardzo ciężkich błędów – ocenił.

„Granica została przekroczona, nie spodziewałem się tego po PO, partii, na którą głosuję całe dorosłe życie” z ostatniej chwili
„Granica została przekroczona, nie spodziewałem się tego po PO, partii, na którą głosuję całe dorosłe życie”

Maciej Fijak jest krakowskim aktywistą miejskim działającym w ramach Akcji Ratunkowej dla Krakowa. Twierdzi, że nachodzą go politycy Platformy Obywatelskiej.

Rosyjski pilot poddał się Amerykanom i zadeklarował chęć współpracy z ostatniej chwili
Rosyjski pilot poddał się Amerykanom i zadeklarował chęć współpracy

Pod pretekstem wakacji pilot lotniczej Rosgwardii, posługujący się nazwiskiem Gawryczenko, udał się wraz z rodziną na wakacje do Zjednoczonych Emiratów Arabskich, gdzie zdecydował poddać się ambasadzie USA w Dubaju.

Premier otworzył „teczkę Tuska”. „Posłuchał jednej osoby” z ostatniej chwili
Premier otworzył „teczkę Tuska”. „Posłuchał jednej osoby”

– Tusk posłuchał jednej osoby. Konkretnie Niemki. Konkretnie Angeli Merkel. Ona mu doradzała podczas rozmowy, żeby podniósł wiek emerytalny. On jej posłuchał. To jest dowód na to, że w referendum musimy pójść i odpowiedzieć jednoznacznie. Czy jest zgoda Polaków na podniesienie wieku emerytalnego – mówił w Stalowej Woli premier Mateusz Morawiecki.

Pakt migracyjny: Polska zapowiada twarde weto z ostatniej chwili
Pakt migracyjny: Polska zapowiada twarde weto

W środę w Parlamencie Europejskim ma się odbyć debata w sprawie tzw. paktu migracyjnego. Do sprawy odniósł się sekretarz stanu w Ministerstwie Spraw Zagranicznych Paweł Jabłoński.

Andrzej Rozenek kontra Tomasz Sakiewicz. Jest prawomocny wyrok z ostatniej chwili
Andrzej Rozenek kontra Tomasz Sakiewicz. Jest prawomocny wyrok

Redaktor naczelny „Gazety Polskiej” Tomasz Sakiewicz musi sprostować wypowiedź o polityku Koalicji Obywatelskiej Andrzeju Rozenku (byłym współpracowniku Jerzego Urbana i uczestniku tzw. Klubu Wałdajskiego, w spotkaniach którego uczestniczył również Władimir Putin) – orzekł prawomocnie sąd apelacyjny. Nie utrzymał jednak orzeczonego wcześniej zakazu rozpowszechniania przez Sakiewicza informacji, jakoby m.in. „Rozenek dopuszczał się prób tłumienia krytyki prasowej”.

„Prawdziwa demokracja powstanie dzięki dyktaturze rewolucyjnej”. 7 postulatów komunistycznego manifestu z Ventotene, na który powołuje się projekt Rezolucji PE z ostatniej chwili
„Prawdziwa demokracja powstanie dzięki dyktaturze rewolucyjnej”. 7 postulatów komunistycznego manifestu z Ventotene, na który powołuje się projekt Rezolucji PE

„7 głównych postulatów komunistycznego manifestu z Ventotene, na który powołuje się projekt Rezolucji PE na temat zmiany Traktatów UE. Tę Rezolucję i Raport PE popiera opozycja” – pisze w mediach społecznościowych europoseł PiS Jacek Saryusz-Wolski.

Sikorski o końcu Unii Europejskiej. Padły mocne słowa z ostatniej chwili
Sikorski o końcu Unii Europejskiej. Padły mocne słowa

Były szef MSZ Radosław Sikorski jest zaniepokojony przyszłością Unii Europejskiej. Polityk na antenie Polsat News skomentował m.in. wyniki wyborów na Słowacji, gdzie zwyciężyła partia Smer (partia polityczna o profilu socjaldemokratycznym). Uważa, że sytuacja w innych krajach może być dużo gorsza.

REKLAMA

Wojciech Osiński: Niemcy domagają się odcięcia nazistowskiej przeszłości "grubą kreską"

Młodzi Niemcy ochoczo otwierają swoje rodzinne archiwa, tropiąc nazistowskie ślady dziadków i chodząc na terapię. Wiele emocji jednak nie znajduje rozładowania i buzuje w nich do dziś. Zresztą większość ich niemieckich rówieśników atakuje ich z podobną wściekłością jak tych, którzy upominają się o rozliczenie zbrodni komunistów.
Więźniowie KL Neuengamme Wojciech Osiński: Niemcy domagają się odcięcia nazistowskiej przeszłości
Więźniowie KL Neuengamme / Wikipedia domena publiczna

Widzowie nie kryją wzruszenia. Ciasna sala kinowa zrobiona ze starej celi mieści się w samym centrum topografii terroru, w muzeum KZ Neuengamme. W filmie „Close to Evil” (o wyzwoleniu obozu koncentracyjnego w Bergen-Belsen) zostały wykorzystane fragmenty nagrań z archiwów aliantów. Ponure czarno-białe sceny, łudząco podobne do obrazów zachowanych z getta warszawskiego, opowiadają historię Tomáša Reichentala. 88-letni Słowak przeżył Holokaust i obecnie mieszka w Irlandii. Kiedy deportowano go wraz z rodziną do obozu w Dolnej Saksonii, miał zaledwie siedem lat. Kilka lat temu bezskutecznie ubiegał się o spotkanie Hilde Michnią, znaną m.in. z kłamliwych wypowiedzi o swojej przeszłości w Trzeciej Rzeszy. „Nie wiem, czego ten pan chce, w Bergen-Belsen byłam jedynie kucharką” - utrzymuje 101-letnia dziś Niemka. Niewykluczone, że Michnia w istocie pracowała niekiedy w kuchni, choć głównie pełniła funkcję strażniczki SS. W przeciwieństwie do niej Reichental nie ma zaników pamięci. „Close to Evil” jest wstrząsającym obrazem o nieprzedawnionej winie, prawdzie, próbie przepracowania nazistowskich zbrodni, jak i żmudnym procesie przebaczenia. Dopiero po wyemitowaniu filmu, hamburska prokuratura poczuła się zobowiązana, aby wszcząć śledztwo przeciwko „kucharce”. Niestety Michnia do dziś może się pławić w poczuciu bezbrzeżnej bezkarności.

Czytaj również: Premier: Domagamy się nie tylko pamięci i prawdy. Domagamy się zadośćuczynienia

Przekroczenie granicy polsko-białoruskiej przez polski Mi-24? "Będziemy analizowali sytuację"

 

Historyczna skleroza

Nie miejsce tu jednak na omawianie filmu, istnieje bowiem już kilka doskonałych tekstów o kłamstwach Michni, dotyczących jej przeszłości w Bergen-Belsen. Skupmy się na opisanej przed chwilą atmosferze w sali kinowej. Zaraz, zaraz, a czemu właściwie nie pokazuje się tam filmów o wyzwoleniu KZ Neuengamme? Z prostego powodu, że takowych nie ma. Wkraczający alianci nie napotkali tu niczego, co byłoby warte udokumentowania. Wszelkie ślady zostały przed ich dotarciem skrzętnie usunięte. A przecież Neuengamme był największym obozem zagłady w północnych Niemczech. Zamordowano tu ponad 50  tys. więźniów.

Hamburczycy doskonale wiedzieli, co się tam działo, ale latami milczeli, łącznie z władzami

- twierdzi historyk Johann Klarmann. W swojej niedocenionej książce „Die erneute Demütigung” („Ponowne upokorzenie”) publicysta opisuje, jak do połowy lat 80. mieszkańcy Hamburga odpychali od siebie świadomość popełnionych zbrodni.

Po wojnie senat wolał nie przypominać o cierpieniach więźniów z Neuengamme. Dlatego wkrótce wybudowano na tym terenie zwyczajny zakład karny, kojarzący się z porządkiem i prawem

- pisze Klarmann. 

Próby zakwestionowania tej polityki oraz wszelkie starania o pomnik lub choćby tablicę ku czci ofiar spełzły na niczym. Monument z 1953 r., miejsce upamiętnienia z 1965 r. oraz centrum dokumentacyjne z 1981 r. zostały założone poza terenem obozu w Neuengamme, w niepozornych zgoła miejscach. Zabiegi kolektywnego wyparcia najwyraźniej się powiodły. Niektórzy starsi mieszkańcy hanzeatyckiej metropolii jeszcze dziś ze zdumieniem reagują na wieść o tym, że zagłada Żydów i Polaków miała miejsce tuż przed ich drzwiami. Jest to o tyle zaskakujące, że budynki niemieckiego obozu Neuengamme były rozsiane po całym mieście, licząc bez mała kilkanaście „placówek”.

Więźniowie byli widoczni w całym Hamburgu, pracowali przymusowo w fabrykach, mieli na sobie ubrania więzienne. Nie można było ich nie zauważyć

- tłumaczy Klarmann. Rozpoczął się więc masowy akt wyparcia, ułatwiany przez wspomniany brak materiałów dowodowych. Po wojnie budynki pod Hamburgiem nie przypominały już o ich pierwotnej funkcji fabryk śmierci. Kiedy zdominowany przez chadeków senat przejął po siłach alianckich władzę, pośpiesznie zburzono zwiastujące niewygodne rozliczenia drewniane baraki. Skalę wyparcia uzmysławia to, że dopiero w 1984 r. były obóz znalazł się na liście zabytków i dopiero kolejne i niedoświadczone wojną pokolenie nadało temu miejscu inny wymiar. W Neuengamme młodzi ludzie próbują obecnie zmierzyć się z historią swoich rodziców i dziadków, o której oni sami nie chcieli mówić.

 

Zbyt wiele plam

Wspomniane osoby, którym pokazano film „Close to Evil”, doskonale wiedzą, o co chodzi. Są dziećmi albo wnukami hitlerowskich oprawców, a zarazem uczestnikami odbywającego się corocznie seminarium „Naziści w mojej rodzinie”. Pragną zapoznać się z historią swoich dziadków i rodziców, przede wszystkim jednak zrozumieć, jakimi motywami było podyktowane ich zachowanie i powojenne milczenie. Inspiratorem tego rodzaju „zlotów” jest Hans-Jürgen Brennecke, syn gestapowca. Jego ojciec nie sprostał powierzonym mu „zadaniom” i odebrał sobie życie. Niemniej od początku zapalczywie wspierał Hitlera. „Po jego śmierci znalazłem listy do mojej matki, w których usprawiedliwiał zabójstwa, jakich dopuszczali się Niemcy. To doświadczenie było zatrważające” - wspomina Brennecke, który przed kilkoma laty należał do współoskarżycieli w procesie Hilde Michni, a także pomysłodawców rzeczonego seminarium w Neuengamme.

Przełomowym momentem, pobudzającym do „pewnych refleksji”, był rok 1987, w którym dziennikarz Niklas Frank opublikował książkę o swoim ojcu, niemieckim zwyrodnialcu i generalnym gubernatorze okupowanych ziem polskich, Hansie Franku. „Der Vater - Die Abrechnung” to rozrachunek z człowiekiem, który ma na sumieniu miliony ludzkich żyć, zyskując niepochlebny przydomek „rzeźnika Polski”. Natomiast w 2005 r. uwagę krytyków filmowych przykuł przejmujący obraz Malte Ludina „Zwei oder drei Dinge, die ich von ihm weiß” („Dwie lub trzy rzeczy, które o nim wiem”), w którym autor rozprawia się z ojcem Hannsem. Hitler obarczył go mało chwalebnym zadaniem zagłady słowackich Żydów. „Nie można tego problemu zamieść pod dywan, pojawiło się zbyt wiele plam na skwapliwie polerowanym albumie rodzinnym” - utrzymuje Ludin, dodając, że do dziś nie radzi sobie z „nawiedzającymi go lękami”. 

 

Na własną rękę

O krok dalej jest 54-letnia Katja z nieodległego Hamburga. Miała dziadka, który wkradł się w łaski prominentnych pomagierów führera. Bernhard Rakers był wysokim rangą funkcjonariuszem SS, który swoją zawodową pasję odkrył w pełnieniu różnych „funkcji” w obozach koncentracyjnych, m.in. w Auschwitz. Był także jednym z pierwszych esesmanów, których po 1945 r. spotkała kara więzienia. Po zawieszeniu pierwszego postępowania został skazany na 15 lat pozbawienia wolności. W 1971 r. został wypuszczony na wolność i zmarł w 1980 r. w północnoniemieckim Barmstedt. Rakers był doskonale znany zarówno śledczym, jak i historykom. Jedynie Katja nie wiedziała, kim tak naprawdę był jej dziadek. Opowiada o „dziwnej atmosferze”, którą roztaczali jej bliscy wokół siebie, gdy próbowała się o niego dopytywać. „Czułam, że tu coś niezbyt ładnie pachniało, ale rodzice nie chcieli o tym rozmawiać” - opowiada. Postanowiła zadziałać na własną rękę, po czym dość szybko dotarła do aktów sądowych Rakersa i wypowiedzi świadków, głównie Żydów, którzy in extenso opowiadali o czynach jej krewnego. Po szoku, spowodowanym skalą odkrytych przez nią zbrodni, Katja zaczęła się obawiać, że nie będzie potrafiła się zmierzyć z narosłymi od dziesięcioleci problemami, lecz wkrótce została pozbawiona wątpliwości. „Im dalej się posuwałam i dowiadywałam o indolencji mojego dziadka, o jego braku empatii wobec ofiar, tym lepiej się czułam. To było oczyszczające” - utrzymuje. Wtóruje jej Hans-Jürgen Brennecke. „Zaskakuje łatwość, z jaką elity rodzącej się RFN pozwoliły byłym nazistom odzyskać wpływy. Latami milczeli, co prowadziło do licznych zaniedbań, np. w niemieckim sądownictwie, ale też psychice kolejnych pokoleń” - zaznacza. 

Skoro w 84. rocznicę wybuchu drugiej wojny światowej Niemcy zdobyli się już na szereg refleksji dotyczących nieudanej eliminacji przejawów nazizmu z państwowych struktur powojennej RFN, to może warto rozbić je jeszcze na kilka szczegółowych pytań. Przy czym każde z nich jest chyba warte osobnej książki. Pytanie pierwsze: czy tego typu „terapia” wywoła skruchę i popchnie młodych Niemców do naprawienia szkód wyrządzonych Polsce i Polakom? Mała liczba uczestników seminariów każe na nie odpowiedzieć przecząco. Większość młodych (i starych) Niemców domaga się postawienia „grubej kreski” pod nazistowską przeszłością. Drugie pytanie: czyż to nie brzmi znajomo także w kontekście komunizmu? Niemcy, które z jednej strony pokazują determinację i nieprzejednanie w udaremnianiu „rosnących patologii” w sąsiednich krajach, wykazują się daleko idącą ostrożnością w tropieniu postkomunistycznych śladów we własnym sądownictwie. Niedawno ustalono, że w brandenburskich sądach po dziś dzień działa kilkunastu sędziów, którzy posiadali legitymację partyjną SED. Co ciekawe, kilku z nich orzekało w sprawach dotyczących prawnej rehabilitacji ofiar reżimu NRD. I ostatnie pytanie: ile czasu musi jeszcze upłynąć, aby również w Polsce dzieci i wnuczęta oprawców z ubeckich katowni mogli się zdobyć na podobne terapeutyczne refleksje?
 



Oceń artykuł
Wczytuję ocenę...

 

Polecane
Emerytury
Stażowe