Piotr Łysakowski: Czy spór z Niemcami jest rozwiązywalny?
Zacznijmy może „neutralnie” (sarkazm) od Bismarcka „mojego bohatera” - czy możemy dojść z naszymi sąsiadami do wspólnej opinii na jego temat !? Zacięty wróg polskości, czy nieudolny pruski biurokrata usiłujący przykrawać świat do swojej zawężonej perspektywy „pomorskich pół ziemniaczanych”, który nie dał sobie rady z Polakami bo: „Polacy nie mogą powiedzieć, aby przez politykę Bismarckowską rzeczywiste straty narodowe ponieśli. Zgnębienie żywiołu polskiego w Prusach żyło li tylko w dobrych lub złych chęciach żelaznego kanclerza i jego kreatur, rozwój wypadków przynosił wręcz przeciwne owoce […] Może zmarły polityk pruski miał poczucie takiego obrotu swych antypolskich dążeń i całej bezsilności tępicielskich środków […]”, pisał po jego śmierci Przegląd Tygodniowy (nr. 32 ,25.07/6.08.1898)”. Niemcy w większości widzą tę postać zupełnie inaczej niż my, zarówno w wymiarze globalnym jak i tym węższym odnoszącym się do stosunków polsko niemieckich.
To tylko przykład jednego z problemów jakie mamy do omówienia (a może ustalenia) z Niemcami. Jest ich jednak dużo więcej.
Generują one też dziesiątki pytań, na które będzie bardzo trudno odpowiedzieć w prosty i zrozumiały, dla każdego zainteresowanego, sposób.
Czy jesteśmy w stanie dogadać się z sąsiadami?
Czy spory historyczne są generalnie „rozwiązywalne”, czy relatywizując przeszłość możemy się w dyskusji zgodzić z tym co jest oczywista nieprawdą!? Co i dla kogo jest nieprawdą!? Jak i z kim prowadzić polsko - niemiecka dyskusję o przeszłości (i także o tym co nas czeka w przyszłości) żeby cokolwiek z niej wynikało!? Czy generalnie jesteśmy w stanie dogadać się z „sąsiadami”, na których jesteśmy skazani, w kwestiach historycznych. Czy mamy dyskutować z manipulującymi obrazem Polski, Polaków i naszej historii (i równocześnie kształtującymi niemiecką opinię publiczna) dziennikarzami z których tylko kilku (co stwierdzam – na podstawie własnych obserwacji - z ogromnym żalem) można uznać za obiektywnych obserwatorów polskiego życia państwowego, i społecznego , czy tylko z „niesłyszanymi” dla ogółu Niemców uczciwymi historykami!? A może z jednymi i z drugimi!? Gdzie prowadzić tego typu dyskusje?
Takie pytania można mnożyć. Słyszałem na nie już dziesiątki odpowiedzi od takich radykalnych „z naszej strony” - „wszyscy powinni nas przepraszać i bić się w piersi za grzechy przeciwko „nam popełnione” do także radykalnych ocierających się o te, nie bardzo wiadomo czy wynikające z braku wiedzy i podstawowego wręcz wykształcenia czy wyraźnych osobistych ograniczeń wypowiadającego się urzędnika samorządowego: „...najpierw było złe słowo Polaka...” i obciążających nas winą za „Zagładę”, czyli za „wszystko”, za całe zło w dziejach świata 1939 - 1945.
A może biorąc pod uwagę Działalność „Benzingera / Grubego”, kierowanej przez niego „Agencji 114” i wynikający z tego powtarzany w zlej woli fake czyli „polskie obozy śmierci” i na przykład film „Nasze Matki nasi Ojcowie” przedstawiający AK jako „integralnych antysemitów” można założyć, że niemieckie władze uprawiając swoją politykę historyczną działały w każdym wymiarze (i w każdym czasie) ze złą wolą i w związku z tym nie ma z nimi „o czym gadać”!? To pytania uniwersalne można je stawiać wszystkim. Biorąc jednak pod uwagę istotę, wagę i rozwój stosunków polsko - niemieckich stawiamy je, dzisiaj, sobie i sąsiadom z zachodu. Czy otrzymamy na nie odpowiedź!?
"Czy Piłsudski był faszystą?"
Pisząc to co powyżej przypomniałem sobie zdarzenie z roku 2001 (może było rok później - nie ma to zresztą znaczenia) pozostające w ścisłym związku z poruszanymi wyżej kwestiami. Byłem wtedy szefem jednej z polsko - niemieckich instytucji zajmujących się kreowaniem współpracy miedzy młodzieżą naszych obu państw. Wraz z moja niemiecką vis a vis przeprowadziliśmy przez gremium nadzorujące instytucję istotne rozwiązania (miało miejsce w Gdańsku) co samo w sobie było sporym sukcesem - wieczorem podczas „oficjałki” otrzymałem od jednej z niemieckich rozgłośni radiowych (WDR, NDR - nie pamiętam dokładnie która ze stacji to była - na pewno jednak jedna z nich) prośbę o rozmowę w związku z prowadzonymi przez instytucje działaniami – tematem wywiadu miała być więc wymiana młodzieży, jej formy i korzyści płynące z tejże dla Polski i Niemiec. Zaproszenie do rozmowy przyjąłem – bo dlaczego miałbym nie przyjąć !? Rano (dużo przed ustalonym terminem, a więc bardzo nie „po niemiecku”) odebrałem telefon. Pierwsze dwa pytania - mimo upływu czasu przytaczam je prawie dosłownie bez obawy popełnienia błędu „…co pan nam powie o polskim antysemityzmie i czy Piłsudski był faktycznym faszystą ?”. Kolejnych pytań już nie było, bo nie było odpowiedzi - rozmowa skończyła się równie szybko jak się zaczęła.
Od razu w szerokim kontekście tego o czym teraz dyskutujemy i zdarzenia opisanego wyżej zwracam uwagę na niemieckie połajanki kierowane pod adresem „nadwiślańskich Irokezów”, których często zachęca się na łamach niemieckiej prasy (ale nie tylko) by „zdjęli cierniowa koronę”. I prawie zawsze robi się to w sposób odległy od eleganckiego: „My przepracowaliśmy swoją historię, wy to macie jeszcze przed sobą przestańcie obnosić się ze swoimi nieistotnymi, dla kogokolwiek, urojonymi nieszczęściami, zajmijcie się, w końcu, popełnianymi przez siebie nieprawościami”. I znowu narzucające się pytanie: na czym niby ma polegać to niemieckie „przepracowanie” w odniesieniu do stosunków polsko niemieckich i naszego wspólnego (!?) postrzegania historii ? Na tym, że Willy Brandt runął na kolana przed pomnikiem Bohaterów Getta czy na tym, że Roman Herzog (Prezydent RFN i zarazem doktor praw) pomylił w Warszawie Powstanie Warszawskie z Powstaniem w Getcie Warszawskim , a pierwszego sierpnia i pierwszego września opuszcza się przed niemieckimi placówkami dyplomatycznymi w Polsce flagi do połowy masztu !? Czy może wygląda „to” tak jak napisał (W Polityce) niedawno Jakub Maciejewski, że:„…Wreszcie same przeprosiny są, delikatnie mówiąc, pułapką. Co roku jakiś niemiecki polityk klęczy, kłania się czy modli a to na Westerplatte, a to w Warszawie, a liberalne media kwiczą z zachwytu nad wspaniałomyślnością Berlina. Nic z tych przeprosin nie wynika, są one wręcz kpiną z polskiego męczeństwa…”., a miało i powinno to wyglądać w sposób następujący „…Los rozstrzygnął, że my tu jesteśmy panami, a Polacy tylko pobitymi i poddanymi …Musi być różnica między stopą życiową narodu panów a stopą życiową narodów podbitych …Polacy muszą pojąć jak daleko sięgają możliwości ich rozwoju …” ( Dziennik Hansa Franka, s.412) czego nie chce się raczej u naszych sąsiadów pamiętać?
Niemieckiej opinii publicznej trudno zaakceptować prawdę
Wreszcie czy ktokolwiek zapytał naszych partnerów (choć to chyba zbędne i nie do końca właściwe) jak powinno, według nich, to „nasze rozliczenie” się z własną przeszłością ? I znowu retrospekcja - podczas przygotowywania (wraz z Kolegami z Niemieckiego Instytutu Historycznego w Warszawie) wystawy (2003/4) wystawy „Z największą brutalnością” pokazującej zbrodnie Wehrmachtu w Polsce podczas pierwszych 55 dni wojny i okupacji (1.09 - 25.10.1939) usłyszałem od wybitnego niemieckiego historyka opinię „…to wszystko co chcemy pokazać poprzez wystawę to prawda ale niemieckiej opinii publicznej będzie trudno to zaakceptować…”. Specjalnie podkreśliłem, że moim rozmówca był „wybitny historyk” fachowiec, a nie dziennikarz, publicysta czy jakiś Hans Müller (z góry przepraszam każdego który nosi to oryginalne imię i nazwisko) mający standardowo zerowe pojęcie o dziejach Polski. Powstaje więc natychmiast pytanie, skoro niemiecka przeszłość ‚została „przepracowana” to skąd niby i dlaczego miałby wziąć się „opór niemieckiej opinii publicznej”, przeciwko czemu i komu miałby być skierowany - przeciwko niewinnym ofiarom z Wielunia, zamordowanym pod Ciepielowem polskim jeńcom, mieszkańcom Warszawy, którzy zginęli podczas oblężenia miasta w 1939 roku, obrońcom Poczty Gdańskiej, zabijanym przez Selbtschutz nauczycielom z Bydgoszczy, czy w końcu (to już później) ofiarom Palmir lub rzezi Woli, i dlaczego (na przykład) zlikwidowano w drugiej połowie lat osiemdziesiątych na cmentarzu komunalnym w Hammeln grób Irmy Grese (kto ciekaw niech sobie sprawdzi kto zacz owa Irma).
"Dom Polski"
Pytam , o to wszystko, może naiwnie ale to pytanie musi paść, nie było bowiem do tej pory stawiane Niemcom przez Polaków - powinniśmy też otrzymać na nie precyzyjną odpowiedź. Bez niej rozpoczęcie i prowadzenie jakiejkolwiek uczciwej dyskusji nie będzie możliwe. Bo przecież do poważnej rozmowy, podobnie jak do tanga, trzeba dwojga, a uważnie obserwując nasze stosunki dzisiaj nie mogę oprzeć się wrażeniu, że de facto przynajmniej jednego partnera do tej dyskusji brakuje. Przykładem na to o czym piszę niech będą losy „polskiego upamiętnienia” jakie, z inicjatywy Floriana Mausbacha, ma (miało !?) powstać w Berlinie. Od początku przed inicjatywa piętrzono problemy używając bałamutnych argumentów (nie będziemy ich tu przytaczać to „temat” na inny tekst - wystarczy zauważyć, że większość z nich pokrywa się i wypływa z tego co napisałem wyżej) relatywizujących (ba wręcz ignorujących) polskie cierpienie, by budowę „pomnika” opóźnić.
Dziś po wystąpieniu Polski z żądaniem wypłacenia reparacji za straty poniesione przez nasz kraj w czasie II Wojny Światowej tempo prac na projektem jeszcze bardziej wyhamowało (w zamian za „to” zaproponowano coś co nazywa się „Dom Polski” i jest kompletnie wypreparowane z istotnych dla rzeczywistej współpracy, dialogu i tym samym pojednania polsko – niemieckiego treści) co wyraźnie pokazuje, że przeszłość, mimo licznych politycznych deklaracji i zaklęć, jest nadal „zakładnikiem” polityki. I to nie tylko po „polskiej stronie”
Istotnym problemem w interesujących nas kwestiach jest też i to, że nawet wśród niemieckich historyków (czyli tych którzy powinni się angażować w uczciwą dyskusję naukową odseparowaną od bieżącej polityki) pojawiają się i tacy, którzy aktywnie uczestniczą w polskim sporze politycznym deklarując się wyraźnie po jednej jego stronie, posługując się przy tym (co stwierdzam z prawdziwym żalem) ahistoryzmami i chybionymi porównaniami. W tym miejscu mogę napisać, że tęsknię za takimi osobowościami jak Hans Roos, Klaus Zernack, Andreas Hillgruber czy Karl Dedecius i instytucjami jak kierowany przez Niego „Deutsches Polen Institut”.
Grzechy i zaniechania
Biorąc pod uwagę wszystko co wyżej napisałem po raz kolejny zapytam (rozumiejąc niemieckie „prawdy” historyczne, na przykład takie jak i ta, że Bismarck od opinii o którym zaczęliśmy ten tekst, był w niemieckiej i europejskiej polityce demiurgiem, a sprawy polskie były w jego działaniach mało znaczącym dla „Zeitgeschichte” marginesem) czy jakikolwiek dialog, ujednolicenie (proszę mnie dobrze zrozumieć jeśli używam tego niekoniecznie szczęśliwego określenia) narracji w dyskursie historycznym miedzy Polską a Niemcami, Polakami a Niemcami jest możliwy!?
Nim poproszę uważnego czytelnika proszę, by przeczytawszy ten artykuł spróbował odpowiedzieć sobie na postawione wyżej pytania sam, muszę zauważyć, że do niedawna wydawało mi się (byłem wręcz tego pewien) iż będziemy w stanie spokojnie dyskutować opisane wyżej problemy i zawsze , jeśli tylko miałem możliwość, przedstawiałem polsko niemieckie spory (w przeciwieństwie do tych nierozwiązywalnych bo wynikających z głębokich różnic kulturowych, a także podejścia do prawdy, polsko rosyjskich) jako „rozwiązywalne” - dziś już nie mam co do tego 100% pewności. Nie zmienia to równocześnie , w niczym, faktu, że dialog historyczny (i dialog w ogóle) miedzy Warszawa a Berlinem jest konieczny co do tego nie mam wątpliwości !
O „naszych” grzechach i zaniechaniach pisałem już wcześniej krótko na swoim blogu w „Tysolu” - wystarczy więc powtórzyć, że w wielu przypadkach musimy teraz pić piwo, które sami przez lata naiwnie warzyliśmy nie potrafiąc wypracować „jednolitej”, uczciwej i zgodnej z faktami polskiej narracji w polsko niemieckim dyskursie.
Powyższy tekst ukazał się (w nieco zmienionej wersji) w „W Sieci Historii” nr wrzesień 2023.