Od 60-tki do 60-tki czyli koło historii wieku emerytalnego
Jeśli wieku nie podniesiemy, większość z nas na emeryturze umrze z głodu, a młode pokolenie będzie musiało pracować niemal wyłącznie na leniwych dziadków. Tak mówiono.
Kobiety – leniuchy
Za szczególnie leniwe uznano wówczas kobiety, bo nie dość, że dłużej żyją, są zdrowsze, bo jednak bardziej to zdrowie szanują, to jeszcze do tego chcą się wylegiwać na kanapach już od 60-go roku życia.
Dlatego ówczesny rząd nie miał skrupułów. Lekką ręką dołożył kobietom 12 lat pracy dłużej. Wszystkim, jak leci. Także tym, które kilka lat wcześniej straciły prawo do emerytury wcześniejszej, a nie otrzymały już tej pomostowej, choć ponad 15 lat przepracowały w szczególnie trudnych warunkach.
Ale i mężczyznom się dostało. Wprawdzie tylko 2 lata dłużej, ale za to do wydłużonego wieku emerytalnego 67 lat mieli dojść znacznie szybciej, bo do 2020 r. Kobiety, w pełni, dopiero w roku 2040.
Szacunki z rękawa
Pojawiały się oczywiście także twarde argumenty, szacunki, liczby. Zwolennicy rządowego projektu przekonywali, jak to szerokim strumieniem będę płynęły do budżetu podatki od pracowników 60 i 65 plus, że alternatywą może być jedynie podwyższenie VAT o 8 pkt proc. oraz składki emerytalnej do 30 proc. Perspektywą dla przyszłych emerytów miały być świadczenia wyższe o 20 proc. dla mężczyzn i o 60 proc. dla kobiet – tylko dla tego, że będą pracować do 67-go roku życia. Na temat wysokości wynagrodzeń oraz tego czy w ogóle są one oskładkowane, panowało milczenie. Piewcy podwyższenia wieku emerytalnego zupełnie nie brali pod uwagę zwolnień osób starszych, traktowanych nazbyt często przez pracodawców jako niedostosowanych do informatyzacji rynku, powolnych i nierozwojowych.
Popularnością wśród zwolenników dłuższej pracy cieszyły się dane o wydłużeniu przez ostatnie 20 lat życia kobiet o 3,3 roku, a mężczyzn o 2,7. Ale już milczeniem zbywano argumenty, że życie w zdrowiu wcale się nie wydłuża, a chory pracownik na nic się zda pracodawcy i całemu systemowi.
Zapowiadano wprawdzie szumne plany mające wspierać osoby 50 plus, 60 plus. Tu i ówdzie pojawiło się pojęcie „zarządzania wiekiem”, ale ostatecznie nic z tego wszystkiego nie wyszło.
Nie było to jednak już ważne. Wiek emerytalny udało się podwyższyć. Prezydent Bronisław Komorowski ustawę podpisał. Dumnie ogłoszono wejście w życie od 1 stycznia 2013 r. reformy emerytalnej.
Karykatura reformy
Tyle, że żadna reforma to nie była. Samego podwyższenia wieku emerytalnego z pewnością nie można określić tym mianem. Nikt nie pomyślał o tym, jak zwiększyć dopływ składek do systemu, jak obciążenie rozkłada się w poszczególnych grupach zawodowych, czy słuszne jest zróżnicowanie ciężarów składkowych od przedsiębiorców i pracowników najemnych itd.
Po prostu, „pomajstrowano” przy wieku, bo inni też go podwyższyli. Inni, tzn. niektóre państwa unijne. Tyle, że i tu dane były wybiórcze. Zapomniano bowiem np. o takich państwach, jak np. Czechy czy Słowacja, gdzie wiek był niższy. Zapomniano też, że chociażby w podawanych za przykład Niemczech, można odejść na częściową emeryturę wcześniej i, co ważne, da się z niej godnie żyć, w odróżnieniu od tej polskiej, nawet uzyskanej dopiero zgodnie z ustawowym wiekiem.
Związki w kontrze
Te wszystkie argumenty od początku nie przekonywały związków zawodowych. Podwyższenie wieku emerytalnego było jedną z przyczyn zawieszenia w czerwcu 2013 r. przez trzy reprezentatywne centrale związkowe prac w ówczesnej Komisji Trójstronnej.
Pod pałacem prezydenckim odbyła się wielka manifestacja Solidarności, by prezydent nie podpisywał ustawy o „pracy aż do śmierci”.
Związek zebrał też wymagane prawem podpisy pod wnioskiem o ogólnokrajowe referendum przeciwko tej ustawie. Został on jednak przez ówczesny Parlament odrzucony.
Obniżenie wieku emerytalnego było też jednym z haseł wielkiej, pokojowej manifestacji wszystkich centrali związkowych w Warszawie, we wrześniu 2013 r.
Pod Centrum Partnerstwa Społecznego Dialog protestowały pielęgniarki wskazując, że nie są w stanie opiekować się pacjentami same będąc niepełnosprawne czy niedołężne.
Nic to wszystko jednak nie dało.
Ręka w rękę z prezydentem
W końcu, w maju 2015 r. Komisja Krajowa NSZZ „Solidarność” podpisała „Umowę programową” z kandydatem PiS na prezydenta RP Andrzejem Dudą, a była w niej mowa m.in. właśnie o obniżeniu wieku emerytalnego oraz o emeryturze stażowej.
W sprawie wieku prezydent słowa dotrzymał i w w listopadzie 2015 r. przedstawił projekt ustawy obniżającej wiek emerytalny kobiet do 60 lat i mężczyzn do 65 lat, a więc de facto przywracającej rozwiązania sprzed 2013 r. Sejmu uchwalił ustawę rok później, a 19 grudnia 2016 r. podpisał ją prezydent Andrzej Duda, z datą wejścia w życie od 1 października 2017 r.
W uroczystości podpisania ustawy, która odbyła się w Pałacu Prezydenckim w Warszawie uczestniczył również przewodniczący NSZZ „Solidarność” Piotr Duda. Podkreślał wówczas, że obniżony wiek to wybór Polaków, to przywrócenie im prawa do godnej emerytury, o co związek walczył od 2012 r. i nigdy nie przestał. Podziękował członkom Solidarności za "trwanie przy interesach Polaków".
Niezachwiane zdanie Polaków
Opinie przeciwników przywrócenia wieku emerytalnego są dziś takie same, jak zwolenników jego podwyższenia z roku 2012. Bo i grono osób jest to samo. Tyle, że dziś to opozycja, a nie rząd. Ci sami są też eksperci i partnerzy społeczni.
A społeczeństwo? W 2012 r. ponad 80 proc. Polaków było przeciwnych podwyższeniu wieku emerytalnego. Dziś ten sam procent jednoznacznie opowiadał się za jego obniżeniem.
Jak szacował ZUS, prawo do przywróconego, niższego wieku emerytalnego zyskało od 1 października ok. 240 tys. Polaków. Z tego wnioski o przejście na świadczenie złożyło ponad 80 proc. uprawnionych.
Jak się okazuje, przynajmniej w tym wypadku, procenty nie kłamią.
Historia wieku emerytalnego zatoczyła koło. Jako przyszłym emerytom pozostaje nam mieć nadzieję, że już przestanie się ono kręcić.
Anna Grabowska