[Tylko u nas] Michał Bruszewski: Awantura w USA. Syria i Meksyk - Trump w ogniu krytyki
![[Tylko u nas] Michał Bruszewski: Awantura w USA. Syria i Meksyk - Trump w ogniu krytyki](https://www.tysol.pl/imgcache/750x530/c//zdj/zdjecie/27869.jpg)
W Gabinecie Owalnym Białego Domu i na Kapitolu trwają chwile grozy. Donald Trump zasygnalizował opinii publicznej, że rozważa wprowadzenie stanu wyjątkowego. Amerykański prezydent chce zrealizować swój wyborczy postulat nawet wbrew lewicowej większości w Izbie Reprezentantów - na granicy z Meksykiem ma stanąć mur. Trump obiecał to wyborcom i chce by w amerykańskim budżecie znalazło się na ten cel 5 mld USD. Demokraci zbojkotowali ten pomysł a w ich ustawie budżetowej zabrakło na to miejsca. Efekt? Cały czas trwa „shutdown”, czyli „wyłączenie” rządu federalnego. W amerykańskiej polityce dochodzi do dantejskich scen - to już nie polityczna debata a regularna awantura. Jedna z debiutujących kongresmenek, Rashida Tlaib nazwała Trumpa - „motherf***er” [bez tłumaczenia - przyp.red.] strasząc go przy tym impeachmentem. Dopiero co media rozpływały się nad Tlaib, która ma palestyńskie korzenie i należy do grupy pierwszych w historii muzułmanek w Izbie Reprezentantów. Na inauguracji obrad złożyła nawet przysięgę kładąc lewą dłoń na Koran i była ubrana w tradycyjny palestyński strój. Wystarczyło, że wypowiedziała się o Trumpie i pompowany przez polit-poprawne media PR prysł. Otrąbione już zwycięstwo idei multi-kulti okazało się pyrrusowym sukcesem. Wbrew pozorom, wobec tak intensywnego politycznego kryzysu, wojna w Syrii wcale nie zeszła na dalszy plan w międzynarodowych mediach.
Każde spotkanie Trumpa z dziennikarzami zaczyna się i kończy pytaniami o Syrię. W jednej z ostatnich wypowiedzi amerykański prezydent potwierdził, że nie widzi powodu by żołnierze USA nadal tam stacjonowali skoro „Syria to piasek i śmierć”. Amerykański rozbrat z Syrią nie oznacza bierności na tym teatrze działań - w ciągu ostatnich 2 tygodni lotnictwo wojskowe USA miało przeprowadzić 469 uderzeń na cele tzw. Państwa Islamskiego w syryjskiej Dolinie Eufratu. Nie trudno sobie wyobrazić, że podobne akcje będą nadal przeprowadzane z irackich lotnisk gdy kontyngent z Syrii zostanie ostatecznie wycofany. Sekretarz stanu Mike Pompeo wyrusza w dyplomatyczny „tour” na Bliskim Wschodzie by rozmawiać z lokalnymi politykami. W agendzie spotkań ma być wojna w Jemenie, właśnie - wycofanie amerykańskich żołnierzy z Syrii oraz zabójstwo dziennikarza Jamala Khashoggi. Wszelako nie trudno się domyślić, że priorytetowym tematem jest zmiana polityki USA na Bliskim Wschodzie. Pompeo odwiedzi Amman, Kair, Manamę, Abu Zabi, Doha, Rijad, Muskat i stolicę Kuwejtu. To nie wszystko. Dziennikarze spekulują kto finalnie wypełni wakat po Jamesie „Dzikim Psie” Mattisie i w Pentagonie będzie realizował trumpowską politykę. Amerykański prezydent chwali Patricka Shanahana, który awansował z zastępcy Mattisa na pełniącego obowiązki sekretarza obrony ale i tak giełda nazwisk ruszyła. „Pan Naprawa” (przydomek Shanahana) mimo wielu sukcesów w zarządzaniu (wywodzi się z koncernu Boeing) dla cywilnej części gabinetu Trumpa będzie świetnym menadżerem ale dla wojskowych niekoniecznie akceptowalnym. Dziennikarze piszą o kolejnych hipotetycznych kandydaturach. Potencjalną nominację Jima Webba amerykański prezydent nazwał „fakenews-em”. Wbrew pozorom taka kandydatura nie była pozbawiona politycznej logiki - Jim Webb to weteran wojny w Wietnamie, przeciwnik interwencji amerykańskiej na Bliskim Wschodzie, zwolennik zaostrzenia kursu wobec Chin - pasujący w „narracji”, którą sygnalizuje Trump. Ponadto jest luźno związany z Demokratami - był senatorem i jednym z kandydatów w prawyborach z ramienia tej partii a wcześniej pracował w republikańskiej administracji Ronalda Reagana - jako asystent Sekretarza Obrony i Sekretarz Marynarki Wojennej USA. W obliczu politycznego impasu nad Potomakiem jego kandydatura rozpaliła amerykańskie media. USA to jedno z nielicznych zachodnich państw gdzie służba w wojsku nie tylko nie jest pogardzana ale też jest ważnym elementem budowania dumy i patriotyzmu. Amerykanie są na tym punkcie bardzo wrażliwi, więc na giełdzie nazwisk pojawiają się także republikańscy politycy mający za sobą służbę w armii - Tom Cotton i Lindsey Graham.
Michał Bruszewski