[Felieton "TS"] Cezary Krysztopa: Ostre granie
Wtedy o niebo bardziej istotne wydawało mi się uprzednie odpowiednie zagruntowanie się tanim winem, pogo do upadłego, poczucie wspólnoty, kumple i szukanie przygód po krzakach, jak wtedy, gdy podszedł do mnie i kolegi łysy wąsacz, twierdząc, że „on biełaruskij nacjonalist” i że mamy mu oddać pieniądze. Pośmialiśmy się trochę wspólnie, bo w gruncie rzeczy był dosyć sympatyczny, tylko percepcję zaburzały mu jakieś skuteczne środki prorozrywkowe, a kolega, z którym byłem, był od niego większy, więc rozstaliśmy się w przyjaźni i bezgotówkowo. Albo wtedy, kiedy miałem przez całą noc fantazję na publiczne rozbieranie się i przed ostateczną publiczną kompromitacją strzegły mnie koleżanki, które cierpliwie mnie ubierały. No wesoło było. Do tego stopnia, że chyba nie wszystko nadaje się do opowiadania.
I tak po latach w zeszłym roku zabrałem na festiwal trzynastoletniego Syna. Politycznych aspektów nie stwierdziliśmy. No i wiadomo, że zabrałem go na wcześniejszą i bezpieczniejszą część. Myślałem, że się zanudzi i będzie mi marudził. Bo dla dzisiejszej młodzieży ostre granie to hip-hop. A i ostre granie jest tylko bladym odbiciem tego, czym było kiedyś. I rzeczywiście na początku nudził się jak mops. Tym bardziej że na początku były jakieś rzępolenia dla artystów.
A potem się zaczęło. Ostro. Tata zaczął pogować, a Syn wszedł w stadium szoku i zażądał współudziału. Musiałem mu obiecać, że za rok pozwolę mu pogować. Wszedł w atmosferę jak w masło. To musi mieć coś wspólnego z genami.
No i jedziemy tak, jak mu obiecałem. Zapogujemy. I uczciwie rzecz biorąc, teraz już jako ojciec, nie wiem, czy się z rozwoju sytuacji bardziej cieszyć, czy martwić.
Cezary Krysztopa
#REKLAMA_POZIOMA#