[Felieton "TS"] Cezary Krysztopa: Rany, nawet Godzilla ciśnie ekopropagandę
I tym sposobem wciągnąłem się kiedyś w Gojirę, czyli po naszemu Godzillę. Nie wiem, czy jakiś inny japoński bohater został uhonorowany większą ilością filmów. Nawiasem mówiąc, pierwszy film, na jakim byłem w kinie, no nie licząc może niedzielnych poranków, to był „Powrót Mechagodzilli”. Sami więc rozumiecie, że z pełną świadomością tego, że większość filmów z Godzillą, nie licuje z powagą miana filmu, mam jednak do niego pewną słabość.
Kiedy odgruzowałem już przynajmniej większą część stosu roboty, zrobiłem sobie herbatę i rozsiadłszy się na kanapie, postanowiłem obejrzeć sobie jakiś film, pozytywnie zaskoczony stwierdziłem, że mam szansę na obejrzenie ostatniej kinowej produkcji z Godzillą w roli głównej. Doskonale. To był właśnie ten typ mało wymagającej rozrywki, jakiej potrzebowałem, choć oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że od lat już Godzilla jest bardziej Amerykaninem niż Japończykiem.
Początek był całkiem obiecujący. Z czasem jednak coraz trudniej było mi się pozbyć pogłębiającego się uczucia zażenowania (a przecież, jak już wyjaśniłem, próg bólu w tym zakresie mam mocno wyśrubowany). Okazało się bowiem, że choć film spełniał warunki współczesnego widowiska składającego się głównie z efektów specjalnych, to nie mógł być po prostu i uczciwie głupi. Musiał być głupi ekologicznie. Oto bowiem Godzilla i jego potworni kumple okazali się być „tytanami, którzy strzegą równowagi ekologicznej, ostatnio w szczególności przed parszywą ludzkością, która tę równowagę zachwiała”. I jako tacy generalnie mają rację, paląc miasta i pożerając ludzi żywcem. Litości.
Mógłbym napisać, że „boję się teraz otwierać lodówkę”, ale to oklepane, napiszę więc, ze tęsknię za średniej wielkości kudłatym, okrągłym, podskakującym czymś.
Cezary Krysztopa