[Tylko u nas] Prof. Marek Jak Chodakiewicz: Pokój ryski

Nadchodzi rocznica pokoju ryskiego z marca 1921 r., a więc warto przypomnieć najlepszą monografię na ten temat – Jerzy Borzęcki: „The Soviet-Polish Peace of 1921 and the Creation of Interwar Europe” (New Haven, CT, and London: Yale University Press, 2008). Jego główna teza to, że „najważniejszy aspekt ryskiego kompromisu leżał w polskim zrzeknięciu się federalizmu w zamian za sowieckie koncesje terytorialne”. Autor koncentruje się głównie na stronie bolszewickiej; w tym celu przeprowadził głębokie badania w postsowieckich archiwach (s. xiv). Nie ma złudzeń, że „Moskwa, która sama wprowadzała system totalitarny, miała wielką trudność w zrozumieniu i interpretowaniu polityki w kontekście demokratycznym” oraz że „traktat ryski nigdy nie został w pełni wprowadzony w życie”. 
Podpisanie traktatu. Z lewej Leonid Obolenski i Adolf Joffe, z prawej Jan Dąbski [Tylko u nas] Prof. Marek Jak Chodakiewicz: Pokój ryski
Podpisanie traktatu. Z lewej Leonid Obolenski i Adolf Joffe, z prawej Jan Dąbski / domena publiczna - Wikimedia Commons
Ale jest się z czego cieszyć, przynajmniej umiarkowanie. Borzęcki jednoznacznie pokazuje, że wynikły ze zwycięskiej dla Warszawy wojny polsko-bolszewickiej traktat ryski utrwalił ład w Intermarium na następne 20 lat. Dzięki polskiej wiktorii wolność zachowały państwa-spadkobiercy (successor states) imperium rosyjskiego, a w tym i Polska (s. xiii). Pokój miał wszelkie cechy, jeśli nie permanentności, to przynajmniej długotrwałości, ale przerwała go II wojna światowa. Borzęcki świetnie naświetla kontekst i mechanizmy osiągania bilateralnego pokoju między Polską a Rosją sowiecką. Podkreśla, że był to pokój „kompromisowy”.

Dlaczego? Pobiliśmy bolszewików w wojnie, ale nie rozbiliśmy całkowicie Armii Czerwonej i nie wyzwoliliśmy Rosjan i innych z czerwonego jarzma. Bo nie mogliśmy, bo nie mieliśmy wystarczającej siły. Mieli ją tylko alianci zachodni, ale ci nie byli zainteresowani prawdziwą krucjatą antykomunistyczną. Borzęcki rozbija kilka ważnych mitów. Po pierwsze, autor jednoznacznie pokazuje, że w trakcie przygotowań do negocjacji ryskich endecy wcale nie chcieli granic z 1772, bo uważali je za nierealistyczne, a co najwyżej użyteczne jako punkt odniesienia w negocjacjach (s. 54). 

Po drugie, bolszewicy wcale nie oferowali Polakom Mińska, co przez niemal sto lat funkcjonowało jako antyendecka propaganda, bo to rzekomo narodowcy mieli się wyrzec Mińszczyzny i porzucić na lep czerwonych rodaków z tamtych stron, przede wszystkim szlachtę zagrodową (s. xv, 132, 134, 141, 159). Wprost przeciwnie: komuniści bronili twardo każdej pędzi ziemi, którą uważali za swoją i tylko z wielką trudnością Polakom udawało się wynegocjować wyzwolone przez siebie ziemie kresowe. W końcu bolszewickie roszczenia graniczne zgadzały się z rekomendacjami zachodnich aliantów, którzy, jak nie „linią Curzona”, to innymi podobnymi podarunkami starali się hołubić Moskwę. 
Po trzecie, Lenin i towarzysze mieli sprawę ułatwioną, bowiem biali odmawiali uznania niepodległości wszystkim poddanym carskim, a walczyli o „jedną i niezależną Rosję”. Zerwał z tym nonsensem dopiero gen. Piotr Wrangel jesienią 1920 r., kiedy było już za późno dla „białej” sprawy, uznając polskie granice daleko na Kresach (s. 108).

Po czwarte, historyk informuje czytelników anglojęzycznych, że Polska wcale nie była imperialistyczna, a walczyła o przeżycie. Jeden z najbardziej wpływowych Polaków w tym czasie, głównodowodzący WP marszałek Józef Piłsudski starał się utworzyć system zaprzyjaźnionych państw, przede wszystkim z Ukrainą, aby zbudować zaporę przeciw imperializmowi czerwonej Rosji. „Federalizm dla niego był nie celem samym w sobie, a raczej narzędziem w jego wielkim planie strategicznym, aby zagwarantować długoterminowe przeżycie Polski”.

Po piąte, to nie polscy „imperialiści”, a bolszewiccy rewolucjoniści chcieli wojny. Zgodnie ze swoją ideologią Lenin i towarzysze liczyli na wybuch rewolucji w Europie Zachodniej. Gdy zrozumieli, że sama nie wybuchnie, zdecydowali się pomóc różnymi środkami: tajnymi i otwartymi, a w tym militarną inwazją na Zachód. Już w październiku stworzono plany inwazji pod kryptonimem „Cel Wisła” („Target Vistula”, s. 8-9). Plany te korygowano zgodnie z sytuacją na frontach wojny domowej. Starano się załatwić neutralność Polaków w okresie największego zagrożenia, a gdy Piłsudski usiłował pomóc Petlurze powrócić do władzy, bolszewicy wycofali się taktycznie z Kijowa w maju 1920 r. – dla wydźwięku propagandowego, aby tym lepiej zmobilizować rosyjski nacjonalizm i antypolonizm w obronie Sowdepii (s. 66). I wtedy ruszono przeciw RP na całego. 

Po klęsce pod Warszawą w sierpniu 1920 r. i raczej składnej ucieczce na Wschód (Polakom nie udało się całkowicie oskrzydlić, otoczyć i rozbić Armii Czerwonej, a jedynie ją ostro poharatać i przepędzić), bolszewikom ponownie zależało na przerwie w operacjach. Taktycznie wycofali się nawet z Pińska i Mińska, który ponownie zajęli Polacy, tak jak również zresztą Kamieniec Podolski. Potem naciskali na jak najszybsze negocjacje, aby przerwać walkę. Po tym, jak Polska zgodziła się na zawieszenie broni z Sowietami w październiku 1920 r., Lenin i Trocki przerzucili swoje wojska na inne fronty, całkowicie i ostatecznie rozbijając białych. Od tej pory Moskwie już się nie śpieszyło w negocjacjach z Warszawą, które przeniesiono z Mińska do Rygi. Rozważano nawet opcje ponownego wzniecenia wojny.

Kreml trzymał właściwie wszystkie karty atutowe, a przede wszystkim około 1,5 miliona Polaków jako zakładników, w tym uchodźców, ewakuowanych i jeńców wojennych (zmarły ich tysiące, a śmiertelność była wyższa trzykrotnie niż wśród jeńców bolszewickich w Polsce, s. 189). Nawet w czasie negocjacji pokojowych w Rydze bolszewicy rozstrzeliwali Polaków, na przykład „tuzin zakładników, a w tym dwie 17-letnie dziewczynki... w Smoleńsku” (s. 163). Lenin trzymał również w garści nasze dobra gospodarcze (a w tym polskie złoto czy maszyny fabryczne ewakuowane na wschód oraz środki transportu, jak konie czy lokomotywy, oraz niezliczone dobra kultury – dzieła sztuki i książki, rabowane z RP przez dwa wieki przez Moskali, s. 177). 

Polacy nie mieli zbyt wiele kart przetargowych, a te nieliczne trzymane w zanadrzu były bardzo słabe. Wśród nich na przykład jeńcy bolszewiccy (było ich ok. 100 000; do 18 000 z nich zmarło na rozmaite epidemie [s. 189]). Sowieci raczej o nich nie dbali, chociaż propagandowo wyzyskiwali fakt, że władze polskie oddzieliły od reszty krasnoarmiejców „komunistów i etnicznych Żydów” („Communists and ethnic Jews”, s. 188). Najbardziej wściekało ich wcielanie ochotników wśród tych jeńców do jednostek białych walczących po stronie polskiej, e.g. tzw. 3 Armii Rosyjskiej pod komendą gen. Borysa Peremykina (s. 156). W związku z tym w ramach ugody pokojowej czerwoni wyegzekwowali rozbrojenie i internowanie tych i innych jednostek (e.g. petlurowcy) przez Polaków. 

Ponadto wielką słabością naszą było, że delegacja polska była podzielona według klucza partyjnego. Co gorsze, do profesjonalnych dyplomatów i kompetentnych ekspertów technicznych i naukowych niestety dołączono parlamentarzystów, często nie największego kalibru (s. 111). Nie było wśród nich jedności, ani jednolitej strategii negocjacyjnej. Ci z lewicy byli bardziej skłonni dogadać się z czerwonymi. Wszyscy właściwie podrzucali informacje tajne do sympatyzującej z rozmaitymi opcjami prasy polskiej. U Sowietów takich kłopotów nie było: „bolszewicy całkowicie kontrolowali sowiecką prasę. Szef sowieckiej delegacji Adolf Ioffe nawet pisywał niepodpisane artykuły, obowiązkowo publikowane w moskiewskich gazetach, tak aby mógł je potem cytować jako odzwierciedlające opinię publiczną” (s. 200). 

Zespół negocjacyjny sowiecki był zdyscyplinowany i zjednoczony. Potrafił wyzyskać sprytnie podziały między Polakami. Dyplomaci moskiewscy oszukiwali i przekręcali fakty do woli (s. 125). Nagminnie łamali dawane słowo. Na przykład Lenin wydał ostatecznie instrukcję, aby zgodzić się na zapłacenie Polakom części reparacji w złocie. Ioffe „osobiście” poczuł się „w niezręcznej sytuacji”, „ponieważ dałem [Polakom] słowo honoru, że nie mamy” złota („personally... „in an awkward position, since I have given my word of honor that we do not have it,” s. 209). 
W innym wypadku bolszewiccy negocjatorzy upierali się, że nie trzymają właściwie polskich zakładników. Jednak gdy podpisywano traktat pokojowy, który wymagał uwolnienia wszystkich Polaków, czeka postanowiła po prostu ich wszystkich rozstrzelać, aby nie było śladu, że zakładnicy rzeczywiście istnieli. Z szefem tajnej policji Feliksem Dzierżyńskim zgodził się szef dyplomacji sowieckiej Gregorii Cziczerin. Twierdził, że „żaden z Polaków… nie powinien pozostać w więzieniu. Mimo tego ci Polacy mogą być odesłani z więzienia nie tylko do Polski, ale również, w wypadku ich poważnej winy, na drugi świat” (s. 216-217). Z trudem reszta władz bolszewickich odciągnęła tajną policję od tej propozycji. 
Z reguły w trakcie negocjacji sowieccy dyplomaci z góry nie zgadzali się na nic. Ale prasie mówili, że to Polacy są uparci i stąd impas w rozmowach. Kłamali, filozofowali, przedłużali procedury (s. 205). Grali kartą litewską, straszyli osobnym przymierzem z Niemcami (s. 195-199, 201). W pewnym momencie – aby zyskać finansowo i aby osłabić (oraz skompromitować) Polaków vis-à-vis Ententy – Moskwa zaproponowała, aby Warszawa, w ramach reperacji od Rosji sowieckiej, sama uprała otrzymane od Kremla złoto i kosztowności na rynkach zachodnich i zachowała z tego część zysków, a resztę oddała Leninowi i towarzyszom (s. 210-216). 

Bolszewicy okazali się mistrzami dialektyki i moralnego relatywizmu. Szef delegacji polskiej, ludowiec Jan Dąbski, tak ich opisał w lutym 1921 r.: „ostatnie dwa miesiące «teoretycznych dyskusji» w komisjach «ledwo jakie mają dzisiaj znaczenie». Sowieci «cynicznie» przyznali, że przyjmą «jakąkolwiek teorię, aby uzyskać liczby, które im pasowały». Negocjowanie z nimi było dużo bardziej trudne niż ktokolwiek w Polsce zdawał sobie z tego sprawę. Człowiek musi mieć do czynienia z przeciwnikiem, który wiele razy wyśmiewa się ze swoich własnych «argumentów»; który przyznaje, że zmienia swoją pozycję; który czasami wycofuje następnego dnia to, co powiedział dzień przedtem; ... którego moralność jest całkowicie inna niż całego świata, co skutkuje wieloma obietnicami i zobowiązaniami bez wartości, ponieważ można je wycofać kiedykolwiek się chce. Człowiek potrzebuje cierpliwości świętego, aby wysłuchiwać wielogodzinne przemówienia [sowieckich] delegatów, którzy powtarzają tą samą rzecz dziesięciokrotnie, aby wyczerpać przeciwnika i wymusić na nim ustępstwa; którzy bezustannie straszą i proszą; a którzy w końcu mówią, że nic nie mają do stracenia i nic do oddania, «ponieważ dzisiejsza Rosja jest naga i bosa, a wy z niej nic nie wyciągniecie»” s. 205). 
Zarówno w Rydze, jak i Sowdepii komuniści szeroko korzystali z tzw. burżuazyjnych specjalistów, e.g. do spraw wojskowych czy prawnych. W ten sposób nienawidzący czerwonych Rosjanie służyli reżimowi pod przymusem, bo inaczej czekały ich represje albo śmierć głodowa. Jednocześnie bolszewicy prowadzili – zgodnie ze wzorcem wypracowanym w Brześciu Litewskim – dwutorową politykę. Oficjalnie uprawiali klasyczną dyplomację, a nieoficjalnie uprawiali wojnę polityczną za pomocą propagandy i innych narzędzi sprawowania władzy. Sowieci wysłali m.in. do Rygi swoją agenturę. Niektórzy z agentów pozowali jako dziennikarze, którym naiwni Polacy udzielali wywiadów (s. 122-123). Najbardziej sprawnym szpiegiem czerwonym miał być Rupert Orlov, któremu płacono 150 000 dolarów amerykańskich na tydzień za informacje o Polakach (s. 171). Można przypuszczać, że był on koordynatorem całej siatki obsługującej pokój ryski oraz pokrewne sprawy. Polska jawiła się Kremlowi jako kanał, przez który można było rozpracować Ententę. 

Po wielkich zmaganiach negocjacyjnych udało się pokój podpisać. Niestety bolszewicy oszukiwali stale i nie wypełnili większości jego przyrzeczeń. Co więcej, generalnie pokój ryski spowodował, że RP porzuciła formułę federacyjną i zwróciła się do modelu państwa narodowego. De facto stało się to już wcześniej, po fiasku ukraińskiej ekspedycji, gdy dopuściwszy bolszewików pod Warszawę, Piłsudski publicznie odrzucił federalizm i zwrócił się do inkorporacjonizmu (s. 77). Natomiast Sowdepia nadała swojemu imperium formę łże-federacji, którą przezwała jako Związek Socjalistycznych Republik Sowieckich. Notabene Lenin bał się polskiego federalizmu i nalegał od początku, aby Warszawa się go wyrzekła za cenę tymczasowych koncesji terytorialnych na Kresach (s. 129). A cały czas piłsudczycy z II Oddziału dawali niesolidne informacje wywiadowcze polskim dyplomatom, twierdząc, że trzeba pytać o zgodę Sowietów w sprawie rozwiązania federacyjnego (s. 136).
Jeśli chodzi o wypełnienie warunków pokoju, to najlepiej zacytować sowieckiego notabla: „nie spełniliśmy nawet jednej setnej naszych zobowiązań” (s. 269). Wciąż czekamy, aby Rosja oddała dzieła sztuki, dokumenty historyczne i inne skarby polskiej kultury. Na 20 000 skonfiskowanych dzwonów kościelnych, a wśród nich nawet egzemplarzy z XII w., Sowieci oddali tylko 7000 (s. 259). Jeśli chodzi o własność prywatną, o której zwrot Polska zabiegała, bolszewicy wywłaszczyli wszystkich obywateli polskich, a w tym naturalnie i polskich Żydów (s. 253). Złota Moskwa też poskąpiła. Oddała garść lokomotyw i trochę taboru kolejowego: właściwie wszystko w stanie nienadającym się do użytku. To samo dotyczy maszyn przemysłowych. 

Za to – zamiast Polaków – Rosja bolszewicka wysłała z terenów objętych przeraźliwym głodem przynajmniej 143 000 ludności rosyjskiej, żydowskiej i innej, aby RP zajęła się nimi, przygarnęła i nakarmiła (s. 241). Był to sabotaż zobowiązań odesłania do Polski Polaków. Razem zarejestrowanych osób powracających z Rosji było ponad 1,1 miliona, w większości (od 75 do 85 proc.) nie-Polaków (s. 244-245). 
W Sowdepii na żer czerwonych zostało rzuconych 1,5 miliona Polaków (s. 245). Jaki los ich czekał, można było wymiarkować z rozkazu czeka ze Słucka z grudnia 1921 r.: „zarejestrować wszystkich Polaków, a w wypadku najmniejszego podejrzenia aresztować [całe] rodziny i skonfiskować ich własność” s. 248). Nie trzeba wielkiej wyobraźni, aby przewidzieć następny krok: najpewniej zsyłka i eksterminacja. Na maksymalną skalę stało się to w czasie operacji antypolskiej NKWD w 1937 i 1938 r. 

W pracy można znaleźć wiele ciekawych wątków pobocznych. Na przykład Borzęcki rozbija mity o tzw. polskich pogromach. Wbrew antypolskiej propagandzie, której echo trwa do dziś, bardzo mały procent antyżydowskiej przemocy miał miejsce za sprawą Polaków (s. 336 n. 19). Autor, w oparciu o wyliczenia Henry’ego Abramsona, uważa, że na ponad 31 000 ofiar żydowskich na Ukrainie Polacy są odpowiedzialni za 132 Żydów zabitych w czasie 32 pogromów. Natomiast Armia Czerwona zabiła 725 Żydów w trakcie 106 pogromów. Całościowych badań statystycznych brak, ale można przyjąć, że z rąk polskich zginęło minimum 400 Żydów między listopadem 1918 r. a listopadem 1920 r. (s. 317 n. 18).
Jednym słowem traktat ryski to ułomny instrument dyplomatyczny, ale przynajmniej przypieczętował 20 lat pokoju. Tylko tyle udało się nam wywalczyć.

Marek Jan Chodakiewicz
Waszyngton, DC, 7 lutego 2020
Intel z DC


Oceń artykuł
Wczytuję ocenę...

 

POLECANE
Kłopot w Pałacu Buckingham. Chodzi o księcia Harry'ego z ostatniej chwili
Kłopot w Pałacu Buckingham. Chodzi o księcia Harry'ego

Informacje o chorobie nowotworowej księżnej Kate i króla Karola III spędzają sen z powiek Brytyjczykom. W mediach nie brakuje nowych informacji związanych ze stanem zdrowia arystokratów. Pojawiły się również doniesienia dotyczące księcia Harry'ego, który już niedługo ma zjawić się w Wielkiej Brytanii.

Burza w Pałacu Buckingham. Lekarz zabrał głos ws. króla Karola III z ostatniej chwili
Burza w Pałacu Buckingham. Lekarz zabrał głos ws. króla Karola III

Temat choroby króla Karola III wciąż rozgrzewa media. O monarchę martwią się zarówno członkowie rodziny królewskiej, jak i poddani. W sprawie pojawiły się nowe informacje.

Katastrofa budowlana w Małopolsce. Jest ofiara śmiertelna i osoby ranne z ostatniej chwili
Katastrofa budowlana w Małopolsce. Jest ofiara śmiertelna i osoby ranne

Jedna osoba zginęła, a trzy zostały ranne w wyniku zawalenia się ściany budynku gospodarczego w miejscowości Dębno (Małopolskie).

Katastrofa amerykańskiego myśliwca F-16 z ostatniej chwili
Katastrofa amerykańskiego myśliwca F-16

W pobliżu bazy sił powietrznych Holloman w stanie Nowy Meksyk doszło do katastrofy. Chodzi o amerykański myśliwiec F-16.

Nie żyje znany pisarz z ostatniej chwili
Nie żyje znany pisarz

Media obiegła informacja o śmierci znanego pisarza. Paul Auster miał 77 lat.

Za dostarczenie do Niemiec, migranci zapłacili przemytnikom potężne pieniądze. Są zatrzymania Wiadomości
Za dostarczenie do Niemiec, migranci zapłacili przemytnikom potężne pieniądze. Są zatrzymania

Setki tysięcy jak nie miliony ludzi na tej planecie chciałoby żyć w Europie. Dla wielu z nich spełnieniem marzeń i krajem docelowym są Niemcy. Dotarcie do tego kraju jest jednak trudne, niebezpieczne i w większości przypadków po prostu nierealne.

Ten moment... . Dramat gwiazdy M jak miłość z ostatniej chwili
"Ten moment... ". Dramat gwiazdy "M jak miłość"

Aktorka Anna Mucha podzieliła się z fanami informacją o przykrym incydencie, jaki miał miejsce w jej domu. Wszystko stało się po tym, jak gwiazda wyjechała na krótki urlop.

Ks. Janusz Chyła: Europy nie można zrozumieć i ocalić bez Chrystusa Wiadomości
Ks. Janusz Chyła: Europy nie można zrozumieć i ocalić bez Chrystusa

Kultura, w której zostaliśmy wychowani, uczy szacunku wobec starszych. Europa nazywana jest „starym kontynentem”, co budzi zrozumiały respekt. Przywilejem starszych jest prawo do zmęczenia. I chyba jesteśmy świadkami zadyszki, jakiej doznaje nasz kontynent zarówno w swoich instytucjach, jak i w świadomości wielu mieszkańców. Może to powodować zniechęcenie i prowadzić do odżywania starych lub tworzenia nowych ideologicznych uproszczeń. Postawa bardziej wyważona, wskazuje jednak na potrzebę wdzięczności za przekazane dziedzictwo i gotowości twórczego zaangażowania w jego pomnażanie.

Prezydent Duda: potrzebujemy wielkiego lotniska w sercu Europy z ostatniej chwili
Prezydent Duda: potrzebujemy wielkiego lotniska w sercu Europy

Potrzebujemy wielkiego lotniska w sercu Europy – mówił w środę w Poznaniu prezydent Andrzej Duda. Podkreślił, że koleje szybkich prędkości, wielki transport lotniczy, potężna, rozwijająca się polska gospodarka to nasze wyzwanie na kolejne 20 lat w UE.

To robi wrażenie. Von der Leyen o Polsce w UE z ostatniej chwili
"To robi wrażenie". Von der Leyen o Polsce w UE

- Powinniśmy byli bardziej słuchać tego, co mówią kraje Europy Środkowej w sprawie Rosji i wcześniej podjąć zdecydowane działania - powiedziała w środę na konferencji prasowej w Brukseli przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen przy okazji 20. rocznicy rozszerzenia UE m.in. o Polskę.

REKLAMA

[Tylko u nas] Prof. Marek Jak Chodakiewicz: Pokój ryski

Nadchodzi rocznica pokoju ryskiego z marca 1921 r., a więc warto przypomnieć najlepszą monografię na ten temat – Jerzy Borzęcki: „The Soviet-Polish Peace of 1921 and the Creation of Interwar Europe” (New Haven, CT, and London: Yale University Press, 2008). Jego główna teza to, że „najważniejszy aspekt ryskiego kompromisu leżał w polskim zrzeknięciu się federalizmu w zamian za sowieckie koncesje terytorialne”. Autor koncentruje się głównie na stronie bolszewickiej; w tym celu przeprowadził głębokie badania w postsowieckich archiwach (s. xiv). Nie ma złudzeń, że „Moskwa, która sama wprowadzała system totalitarny, miała wielką trudność w zrozumieniu i interpretowaniu polityki w kontekście demokratycznym” oraz że „traktat ryski nigdy nie został w pełni wprowadzony w życie”. 
Podpisanie traktatu. Z lewej Leonid Obolenski i Adolf Joffe, z prawej Jan Dąbski [Tylko u nas] Prof. Marek Jak Chodakiewicz: Pokój ryski
Podpisanie traktatu. Z lewej Leonid Obolenski i Adolf Joffe, z prawej Jan Dąbski / domena publiczna - Wikimedia Commons
Ale jest się z czego cieszyć, przynajmniej umiarkowanie. Borzęcki jednoznacznie pokazuje, że wynikły ze zwycięskiej dla Warszawy wojny polsko-bolszewickiej traktat ryski utrwalił ład w Intermarium na następne 20 lat. Dzięki polskiej wiktorii wolność zachowały państwa-spadkobiercy (successor states) imperium rosyjskiego, a w tym i Polska (s. xiii). Pokój miał wszelkie cechy, jeśli nie permanentności, to przynajmniej długotrwałości, ale przerwała go II wojna światowa. Borzęcki świetnie naświetla kontekst i mechanizmy osiągania bilateralnego pokoju między Polską a Rosją sowiecką. Podkreśla, że był to pokój „kompromisowy”.

Dlaczego? Pobiliśmy bolszewików w wojnie, ale nie rozbiliśmy całkowicie Armii Czerwonej i nie wyzwoliliśmy Rosjan i innych z czerwonego jarzma. Bo nie mogliśmy, bo nie mieliśmy wystarczającej siły. Mieli ją tylko alianci zachodni, ale ci nie byli zainteresowani prawdziwą krucjatą antykomunistyczną. Borzęcki rozbija kilka ważnych mitów. Po pierwsze, autor jednoznacznie pokazuje, że w trakcie przygotowań do negocjacji ryskich endecy wcale nie chcieli granic z 1772, bo uważali je za nierealistyczne, a co najwyżej użyteczne jako punkt odniesienia w negocjacjach (s. 54). 

Po drugie, bolszewicy wcale nie oferowali Polakom Mińska, co przez niemal sto lat funkcjonowało jako antyendecka propaganda, bo to rzekomo narodowcy mieli się wyrzec Mińszczyzny i porzucić na lep czerwonych rodaków z tamtych stron, przede wszystkim szlachtę zagrodową (s. xv, 132, 134, 141, 159). Wprost przeciwnie: komuniści bronili twardo każdej pędzi ziemi, którą uważali za swoją i tylko z wielką trudnością Polakom udawało się wynegocjować wyzwolone przez siebie ziemie kresowe. W końcu bolszewickie roszczenia graniczne zgadzały się z rekomendacjami zachodnich aliantów, którzy, jak nie „linią Curzona”, to innymi podobnymi podarunkami starali się hołubić Moskwę. 
Po trzecie, Lenin i towarzysze mieli sprawę ułatwioną, bowiem biali odmawiali uznania niepodległości wszystkim poddanym carskim, a walczyli o „jedną i niezależną Rosję”. Zerwał z tym nonsensem dopiero gen. Piotr Wrangel jesienią 1920 r., kiedy było już za późno dla „białej” sprawy, uznając polskie granice daleko na Kresach (s. 108).

Po czwarte, historyk informuje czytelników anglojęzycznych, że Polska wcale nie była imperialistyczna, a walczyła o przeżycie. Jeden z najbardziej wpływowych Polaków w tym czasie, głównodowodzący WP marszałek Józef Piłsudski starał się utworzyć system zaprzyjaźnionych państw, przede wszystkim z Ukrainą, aby zbudować zaporę przeciw imperializmowi czerwonej Rosji. „Federalizm dla niego był nie celem samym w sobie, a raczej narzędziem w jego wielkim planie strategicznym, aby zagwarantować długoterminowe przeżycie Polski”.

Po piąte, to nie polscy „imperialiści”, a bolszewiccy rewolucjoniści chcieli wojny. Zgodnie ze swoją ideologią Lenin i towarzysze liczyli na wybuch rewolucji w Europie Zachodniej. Gdy zrozumieli, że sama nie wybuchnie, zdecydowali się pomóc różnymi środkami: tajnymi i otwartymi, a w tym militarną inwazją na Zachód. Już w październiku stworzono plany inwazji pod kryptonimem „Cel Wisła” („Target Vistula”, s. 8-9). Plany te korygowano zgodnie z sytuacją na frontach wojny domowej. Starano się załatwić neutralność Polaków w okresie największego zagrożenia, a gdy Piłsudski usiłował pomóc Petlurze powrócić do władzy, bolszewicy wycofali się taktycznie z Kijowa w maju 1920 r. – dla wydźwięku propagandowego, aby tym lepiej zmobilizować rosyjski nacjonalizm i antypolonizm w obronie Sowdepii (s. 66). I wtedy ruszono przeciw RP na całego. 

Po klęsce pod Warszawą w sierpniu 1920 r. i raczej składnej ucieczce na Wschód (Polakom nie udało się całkowicie oskrzydlić, otoczyć i rozbić Armii Czerwonej, a jedynie ją ostro poharatać i przepędzić), bolszewikom ponownie zależało na przerwie w operacjach. Taktycznie wycofali się nawet z Pińska i Mińska, który ponownie zajęli Polacy, tak jak również zresztą Kamieniec Podolski. Potem naciskali na jak najszybsze negocjacje, aby przerwać walkę. Po tym, jak Polska zgodziła się na zawieszenie broni z Sowietami w październiku 1920 r., Lenin i Trocki przerzucili swoje wojska na inne fronty, całkowicie i ostatecznie rozbijając białych. Od tej pory Moskwie już się nie śpieszyło w negocjacjach z Warszawą, które przeniesiono z Mińska do Rygi. Rozważano nawet opcje ponownego wzniecenia wojny.

Kreml trzymał właściwie wszystkie karty atutowe, a przede wszystkim około 1,5 miliona Polaków jako zakładników, w tym uchodźców, ewakuowanych i jeńców wojennych (zmarły ich tysiące, a śmiertelność była wyższa trzykrotnie niż wśród jeńców bolszewickich w Polsce, s. 189). Nawet w czasie negocjacji pokojowych w Rydze bolszewicy rozstrzeliwali Polaków, na przykład „tuzin zakładników, a w tym dwie 17-letnie dziewczynki... w Smoleńsku” (s. 163). Lenin trzymał również w garści nasze dobra gospodarcze (a w tym polskie złoto czy maszyny fabryczne ewakuowane na wschód oraz środki transportu, jak konie czy lokomotywy, oraz niezliczone dobra kultury – dzieła sztuki i książki, rabowane z RP przez dwa wieki przez Moskali, s. 177). 

Polacy nie mieli zbyt wiele kart przetargowych, a te nieliczne trzymane w zanadrzu były bardzo słabe. Wśród nich na przykład jeńcy bolszewiccy (było ich ok. 100 000; do 18 000 z nich zmarło na rozmaite epidemie [s. 189]). Sowieci raczej o nich nie dbali, chociaż propagandowo wyzyskiwali fakt, że władze polskie oddzieliły od reszty krasnoarmiejców „komunistów i etnicznych Żydów” („Communists and ethnic Jews”, s. 188). Najbardziej wściekało ich wcielanie ochotników wśród tych jeńców do jednostek białych walczących po stronie polskiej, e.g. tzw. 3 Armii Rosyjskiej pod komendą gen. Borysa Peremykina (s. 156). W związku z tym w ramach ugody pokojowej czerwoni wyegzekwowali rozbrojenie i internowanie tych i innych jednostek (e.g. petlurowcy) przez Polaków. 

Ponadto wielką słabością naszą było, że delegacja polska była podzielona według klucza partyjnego. Co gorsze, do profesjonalnych dyplomatów i kompetentnych ekspertów technicznych i naukowych niestety dołączono parlamentarzystów, często nie największego kalibru (s. 111). Nie było wśród nich jedności, ani jednolitej strategii negocjacyjnej. Ci z lewicy byli bardziej skłonni dogadać się z czerwonymi. Wszyscy właściwie podrzucali informacje tajne do sympatyzującej z rozmaitymi opcjami prasy polskiej. U Sowietów takich kłopotów nie było: „bolszewicy całkowicie kontrolowali sowiecką prasę. Szef sowieckiej delegacji Adolf Ioffe nawet pisywał niepodpisane artykuły, obowiązkowo publikowane w moskiewskich gazetach, tak aby mógł je potem cytować jako odzwierciedlające opinię publiczną” (s. 200). 

Zespół negocjacyjny sowiecki był zdyscyplinowany i zjednoczony. Potrafił wyzyskać sprytnie podziały między Polakami. Dyplomaci moskiewscy oszukiwali i przekręcali fakty do woli (s. 125). Nagminnie łamali dawane słowo. Na przykład Lenin wydał ostatecznie instrukcję, aby zgodzić się na zapłacenie Polakom części reparacji w złocie. Ioffe „osobiście” poczuł się „w niezręcznej sytuacji”, „ponieważ dałem [Polakom] słowo honoru, że nie mamy” złota („personally... „in an awkward position, since I have given my word of honor that we do not have it,” s. 209). 
W innym wypadku bolszewiccy negocjatorzy upierali się, że nie trzymają właściwie polskich zakładników. Jednak gdy podpisywano traktat pokojowy, który wymagał uwolnienia wszystkich Polaków, czeka postanowiła po prostu ich wszystkich rozstrzelać, aby nie było śladu, że zakładnicy rzeczywiście istnieli. Z szefem tajnej policji Feliksem Dzierżyńskim zgodził się szef dyplomacji sowieckiej Gregorii Cziczerin. Twierdził, że „żaden z Polaków… nie powinien pozostać w więzieniu. Mimo tego ci Polacy mogą być odesłani z więzienia nie tylko do Polski, ale również, w wypadku ich poważnej winy, na drugi świat” (s. 216-217). Z trudem reszta władz bolszewickich odciągnęła tajną policję od tej propozycji. 
Z reguły w trakcie negocjacji sowieccy dyplomaci z góry nie zgadzali się na nic. Ale prasie mówili, że to Polacy są uparci i stąd impas w rozmowach. Kłamali, filozofowali, przedłużali procedury (s. 205). Grali kartą litewską, straszyli osobnym przymierzem z Niemcami (s. 195-199, 201). W pewnym momencie – aby zyskać finansowo i aby osłabić (oraz skompromitować) Polaków vis-à-vis Ententy – Moskwa zaproponowała, aby Warszawa, w ramach reperacji od Rosji sowieckiej, sama uprała otrzymane od Kremla złoto i kosztowności na rynkach zachodnich i zachowała z tego część zysków, a resztę oddała Leninowi i towarzyszom (s. 210-216). 

Bolszewicy okazali się mistrzami dialektyki i moralnego relatywizmu. Szef delegacji polskiej, ludowiec Jan Dąbski, tak ich opisał w lutym 1921 r.: „ostatnie dwa miesiące «teoretycznych dyskusji» w komisjach «ledwo jakie mają dzisiaj znaczenie». Sowieci «cynicznie» przyznali, że przyjmą «jakąkolwiek teorię, aby uzyskać liczby, które im pasowały». Negocjowanie z nimi było dużo bardziej trudne niż ktokolwiek w Polsce zdawał sobie z tego sprawę. Człowiek musi mieć do czynienia z przeciwnikiem, który wiele razy wyśmiewa się ze swoich własnych «argumentów»; który przyznaje, że zmienia swoją pozycję; który czasami wycofuje następnego dnia to, co powiedział dzień przedtem; ... którego moralność jest całkowicie inna niż całego świata, co skutkuje wieloma obietnicami i zobowiązaniami bez wartości, ponieważ można je wycofać kiedykolwiek się chce. Człowiek potrzebuje cierpliwości świętego, aby wysłuchiwać wielogodzinne przemówienia [sowieckich] delegatów, którzy powtarzają tą samą rzecz dziesięciokrotnie, aby wyczerpać przeciwnika i wymusić na nim ustępstwa; którzy bezustannie straszą i proszą; a którzy w końcu mówią, że nic nie mają do stracenia i nic do oddania, «ponieważ dzisiejsza Rosja jest naga i bosa, a wy z niej nic nie wyciągniecie»” s. 205). 
Zarówno w Rydze, jak i Sowdepii komuniści szeroko korzystali z tzw. burżuazyjnych specjalistów, e.g. do spraw wojskowych czy prawnych. W ten sposób nienawidzący czerwonych Rosjanie służyli reżimowi pod przymusem, bo inaczej czekały ich represje albo śmierć głodowa. Jednocześnie bolszewicy prowadzili – zgodnie ze wzorcem wypracowanym w Brześciu Litewskim – dwutorową politykę. Oficjalnie uprawiali klasyczną dyplomację, a nieoficjalnie uprawiali wojnę polityczną za pomocą propagandy i innych narzędzi sprawowania władzy. Sowieci wysłali m.in. do Rygi swoją agenturę. Niektórzy z agentów pozowali jako dziennikarze, którym naiwni Polacy udzielali wywiadów (s. 122-123). Najbardziej sprawnym szpiegiem czerwonym miał być Rupert Orlov, któremu płacono 150 000 dolarów amerykańskich na tydzień za informacje o Polakach (s. 171). Można przypuszczać, że był on koordynatorem całej siatki obsługującej pokój ryski oraz pokrewne sprawy. Polska jawiła się Kremlowi jako kanał, przez który można było rozpracować Ententę. 

Po wielkich zmaganiach negocjacyjnych udało się pokój podpisać. Niestety bolszewicy oszukiwali stale i nie wypełnili większości jego przyrzeczeń. Co więcej, generalnie pokój ryski spowodował, że RP porzuciła formułę federacyjną i zwróciła się do modelu państwa narodowego. De facto stało się to już wcześniej, po fiasku ukraińskiej ekspedycji, gdy dopuściwszy bolszewików pod Warszawę, Piłsudski publicznie odrzucił federalizm i zwrócił się do inkorporacjonizmu (s. 77). Natomiast Sowdepia nadała swojemu imperium formę łże-federacji, którą przezwała jako Związek Socjalistycznych Republik Sowieckich. Notabene Lenin bał się polskiego federalizmu i nalegał od początku, aby Warszawa się go wyrzekła za cenę tymczasowych koncesji terytorialnych na Kresach (s. 129). A cały czas piłsudczycy z II Oddziału dawali niesolidne informacje wywiadowcze polskim dyplomatom, twierdząc, że trzeba pytać o zgodę Sowietów w sprawie rozwiązania federacyjnego (s. 136).
Jeśli chodzi o wypełnienie warunków pokoju, to najlepiej zacytować sowieckiego notabla: „nie spełniliśmy nawet jednej setnej naszych zobowiązań” (s. 269). Wciąż czekamy, aby Rosja oddała dzieła sztuki, dokumenty historyczne i inne skarby polskiej kultury. Na 20 000 skonfiskowanych dzwonów kościelnych, a wśród nich nawet egzemplarzy z XII w., Sowieci oddali tylko 7000 (s. 259). Jeśli chodzi o własność prywatną, o której zwrot Polska zabiegała, bolszewicy wywłaszczyli wszystkich obywateli polskich, a w tym naturalnie i polskich Żydów (s. 253). Złota Moskwa też poskąpiła. Oddała garść lokomotyw i trochę taboru kolejowego: właściwie wszystko w stanie nienadającym się do użytku. To samo dotyczy maszyn przemysłowych. 

Za to – zamiast Polaków – Rosja bolszewicka wysłała z terenów objętych przeraźliwym głodem przynajmniej 143 000 ludności rosyjskiej, żydowskiej i innej, aby RP zajęła się nimi, przygarnęła i nakarmiła (s. 241). Był to sabotaż zobowiązań odesłania do Polski Polaków. Razem zarejestrowanych osób powracających z Rosji było ponad 1,1 miliona, w większości (od 75 do 85 proc.) nie-Polaków (s. 244-245). 
W Sowdepii na żer czerwonych zostało rzuconych 1,5 miliona Polaków (s. 245). Jaki los ich czekał, można było wymiarkować z rozkazu czeka ze Słucka z grudnia 1921 r.: „zarejestrować wszystkich Polaków, a w wypadku najmniejszego podejrzenia aresztować [całe] rodziny i skonfiskować ich własność” s. 248). Nie trzeba wielkiej wyobraźni, aby przewidzieć następny krok: najpewniej zsyłka i eksterminacja. Na maksymalną skalę stało się to w czasie operacji antypolskiej NKWD w 1937 i 1938 r. 

W pracy można znaleźć wiele ciekawych wątków pobocznych. Na przykład Borzęcki rozbija mity o tzw. polskich pogromach. Wbrew antypolskiej propagandzie, której echo trwa do dziś, bardzo mały procent antyżydowskiej przemocy miał miejsce za sprawą Polaków (s. 336 n. 19). Autor, w oparciu o wyliczenia Henry’ego Abramsona, uważa, że na ponad 31 000 ofiar żydowskich na Ukrainie Polacy są odpowiedzialni za 132 Żydów zabitych w czasie 32 pogromów. Natomiast Armia Czerwona zabiła 725 Żydów w trakcie 106 pogromów. Całościowych badań statystycznych brak, ale można przyjąć, że z rąk polskich zginęło minimum 400 Żydów między listopadem 1918 r. a listopadem 1920 r. (s. 317 n. 18).
Jednym słowem traktat ryski to ułomny instrument dyplomatyczny, ale przynajmniej przypieczętował 20 lat pokoju. Tylko tyle udało się nam wywalczyć.

Marek Jan Chodakiewicz
Waszyngton, DC, 7 lutego 2020
Intel z DC



Oceń artykuł
Wczytuję ocenę...

 

Polecane
Emerytury
Stażowe