Waldemar Żyszkiewicz: Pytania i działania, których brak umacnia hipotezę globalnej Plandemii

We wstępie do wydanej niedawno i błyskawicznie rozprzedanej Fałszywej pandemii (dodruku książki oczekuje się pod koniec sierpnia) dr Mariusz Błochowiak stawia mocną hipotezę, że w Polsce ani gdziekolwiek indziej nie ma żadnej epidemii, ani tym bardziej pandemii spowodowanej wirusem SARS-CoV-2. I zaraz dodaje: „Nie wiadomo, dlaczego nie przeprowadza się badań na reprezentatywnej próbce społeczeństwa, żeby stwierdzić, ile osób jest zakażonych, i na tej podstawie ustalić śmiertelność koronowirusa i jego rozprzestrzenianie się w czasie”.
Uzasadnione metodologicznie zdziwienie autora wstępu podchwytuje i konkretyzuje Maciej Pawlicki w ważnym tekście, który odbił się szerokim echem wśród Polaków coraz bardziej zniecierpliwionych brakiem spójności między hurrapandemiczną i proszczepionkową propagandą a sekwencją związanych z wirusem obostrzeń oraz zaleceń wydawanych cokolwiek mechanicznie przez sanitarne władze kraju. A szerzej: wśród ludzi zdumionych brakiem działań, oczywistych dla wszystkich obdarzonych choćby elementarnym zdrowym rozsądkiem, o zdolności do krytycznego myślenia już nie wspominając.
„Rzeczywiście zadziwiająco proste pytanie – konstatuje Pawlicki. – Skoro dziennie wykonujemy tysiące testów, skoro co chwila wykonujemy rozmaite badania statystyczne, to dlaczego «wymazujemy w ogniskach», a nie wykonamy testów na statystycznie reprezentacyjnej próbie? Przecież chyba chcemy zobaczyć prawdziwy stopień śmiertelności?” – stawia pytanie autor opublikowanej w Tygodniku Sieci (nr 33/ 2020) „Drugiej fali histerii”. Wątpliwość zasadna, bo problem pozostaje oczywisty, więc widocznie nie wszystkim ujawnienie realnego stanu rzeczy pasuje. Gdyby się okazało, co jakoś już jako wspólnota przeczuwamy, że wirus owszem, jest bardzo zaraźliwy, ale szczęśliwie niezbyt morderczy, to zaplanowany interes producentów szczepionek z tzw. Big Pharma mocno by ucierpiał. Tym jednak bym się nie martwił, bo przecież nasz kraj, praktycznie po roku 1989 pozbawiony przemysłu farmaceutycznego, i tak na tej szczepionce nie zarobi. Może najwyżej zostać zmuszony do zapłacenia sporej szczepionkowej kontrybucji.
Emocje Łukasza Szumowskiego
Oprócz sporego społecznego oddźwięku artykuł znanego publicysty spowodował nie tylko słabo kontrolowany wybuch emocji u ministra Szumowskiego, ale i przyczynił się do zmiany kierownictwa resortu zdrowia. Zmiany dla części obserwatorów nieco zaskakującej, ale dla wielu od pewnego czasu wyczekiwanej. Zdziwienie mogło się brać stąd, że jeszcze z początkiem sierpnia słynny minister-żeglarz mówił coś o nieopuszczaniu pokładu przez kapitana jednostki, zwłaszcza w trudnym dla nawigowania czasie, choć dla tych, którzy już wcześniej zetknęli się ze zdolnością Łukasza Szumowskiego do praktycznie jednoczesnego deklarowania prawdziwości dwóch zdań sprzecznych, specjalnego szoku być nie mogło.
Dlaczego? Otóż, ministerialny tandem Szumowski-Cieszyński, który wcześniej całkiem nieźle się sprawił przy wdrażaniu informatycznych procedur ułatwiających zawodowe funkcjonowanie lekarzom oraz wygodniejsze korzystanie (szczególnie w okresie specjalnym: tele-konsultacje, e-recepty) pacjentom ze służby zdrowia, u początków tzw. pandemii dysponował naprawdę sporym kredytem zaufania. A już osobę konstytucyjnego ministra wykreowano w mediach niemal na hybrydę świętego męża z Supermanem. Ktoś nadgorliwy zapomniał chyba, że każda przesada szybciej się dekonstruuje. I stało się.
W ciągu pół roku dezynwoltura finansowa kierownictwa resortu, mówiąc oględnie, biegunka decyzyjna ministra w zarządzaniu obostrzeniami, a także ewidentny konflikt interesów w relacjach z podmiotami zewnętrznymi (taki eufemizm) stały się zupełnie niepotrzebnym wizerunkowym obciążeniem dla rządu Mateusza Morawieckiego. Do tego wszystkiego, szef resortu w kontaktach z osobami publicznymi raz i drugi mocno wypadł z manier: przy próbie ośmieszenia Edyty Górniak niezbyt zręcznie nawiązał do Protokołów Mędrców Syjonu, natomiast już całkiem niestosownie zareagował na tekst Pawlickiego, sugerując mu potrzebę kontaktu z psychiatrą. Coś takiego naprawdę ministrowi nie przystoi.
Epidemia, której nie było
Wiosną, gdzieś w kwietniu, w niewielkim mieście Lebanon (około 13 tysięcy dusz), w stanie New Hampshire, jedna z lekarek w tamtejszym centrum medycznym Dartmouth-Hitchcock zaczęła mocno kaszleć. Ponieważ napady gwałtownego kaszlu nie ustępowały, została zbadana i zdiagnozowano u niej koklusz. To uruchomiło zrozumiałą serię działań redukujących zagrożenie: blisko tysiąc osób poddano testom i odsunięto od pracy w ośrodku. Blisko 150 osób uznano po testach za chore, paru tysiącom innych (w Dartmouth-Hitchcock było wtedy blisko 5 tysięcy zatrudnionych) podano antybiotyki lub zaszczepiono przeciwko kokluszowi. Na oddziale, w którym pracowała pierwsza zdiagnozowana osoba, przeprowadzono odkażanie i wymieniono łóżka, także te służące do intensywnej terapii.
Przekonanie, że na oddziale tego szpitala doszło do wybuchu epidemii choroby powodowanej przez bakterię Bordetella pertussis, zwaną także pałeczką krztuśca (nazwa ‘krztusiec’ zastąpiła wygodny w wymowie koklusz), utrzymywało się do końca roku. Aż pewnego dnia, po ośmiu miesiącach, personel dostał mejle od administracji szpitala, że to był jednak fałszywy alarm... Rzecz byłaby może śmieszna, gdyby nie zakres i koszty, w tym społeczne, działań w obliczu rzekomej epidemii.
Jak mogło dojść do takiej pomyłki? Specjaliści od chorób zakaźnych są zgodni, że u podstaw wydarzeń w Lebanon legło nadmierne zaufanie do wyników otrzymywanych za pomocą szybkich i superczułych testów molekularnych. Ten rodzaj testów, ceniony za ekspresowe dostarczanie wyników, jest niestety obciążony błędami, do których należą zwłaszcza wskazania fałszywie pozytywne. Co nie powinno dziwić, jeśli się pamięta, że w badaniach typu RT-PCR nie wyizolowuje się patogenu, lecz tylko stwierdza obecność jego materiału genetycznego w poddanej testowi próbce... Spektrum możliwych zafałszowań stanu realnego pozostaje zatem całkiem szerokie.
Trish M. Perl, epidemiolog z Uniwersytetu Johnsa Hopkinsa, jest zdania, że pseudoepidemia kokluszu w Lebanon nie była wcale wyjątkiem. Zostanie jednak zapamiętana ze względu na skalę podjętych działań... Cóż, zawodne testy molekularne stosuje się wtedy, gdy sytuacja grozi rozwojem epidemii i nie ma czasu na wyhodowanie patogenu (bakterii, wirusa) odpowiedzialnego za chorobę. – Bywamy niestety zmuszeni do wyboru mniejszego zła – powiedziała dr Perl, komentując ubiegłoroczne wydarzenia w Lebanon dla New York Timesa. Szczęśliwie mówiła to w styczniu 2007 roku, zanim jeszcze głównym światowym specjalistą od chorób zakaźnych, testów i szczepionek został Bill Gates III, a NYT nie eliminował ze swych łamów wszystkiego, co nie potwierdza oficjalnej narracji globalistów w tym zakresie.
Epidemiczny tercet egzotyczny
Anthoni Fauci – Bill Gates – Tedros Adhanom Ghebreyesus. Wygląda na to, że jeśli to nawet nie główni wajchowi, to z pewnością frontmeni globalnej sceny epidemiczno-szczepionkowej. Dwaj z nich – Fauci, dyrektor amerykańskich Narodowych Instytutów: Zdrowia, a także Alergii i Chorób Zakaźnych, oraz Ghebreyesus, dyrektor generalny WHO, mają do tego przynajmniej jakieś formalne uprawnienia. Trzeci przypomina raczej Dyzmę albo kapitana z Köpenick.
Dr Fauci, potomek rodziny o włosko-szwajcarskich korzeniach, lekarz i wirusolog, od lat w branży, choć głównie jako zarządzający, ma także jakieś zasługi merytoryczne. Urodzony i wychowany na Brooklynie, w rodzinie aptekarza, katolik, który teraz deklaruje humanizm jako swą światopoglądową postawę, doradca prezydentów: Reagana ds. AIDS, Trumpa ds. CoViD-19, przesłuchiwany przez kongresmenów w związku z pojawieniem się przypadków wirusa Ebola w USA. Prawie zwolniony przez Donalda Trumpa (m.in. za blokadę chlorochiny i jej pochodnych) utrzymał się jednak w prezydenckim zespole zadaniowym. Amerykanie żartują, że obronił go muskularny Brad Pitt, wcielając się w postać malutkiego Fauciego w programie telewizyjnym.
Ghebreyesus, etiopski minister zdrowia i spraw zagranicznych, wybrany w 2017 na szefa WHO, wzbudził krytykę swą prochińską stronniczością przy decyzjach z początkowej fazy proliferacji wirusa SARS-CoV-2. Jeśli dodać do tego Billa Gatesa, który przejawia niezdrową fascynację szczepionkami na cokolwiek, i który w jednym z wywiadów oznajmił, że inwestycja w produkcję szczepionek stała się interesem jego życia, to strach się bać. Zwłaszcza pamiętając, że szczodrze przez fundację Gatesów finansowana (Trump wycofał państwowe dotacje dla WHO!) organizacja teoretycznie prozdrowotnościowa od lat wykazuje dziwne zainteresowanie płodnością kobiet w państwach trzeciego świata. A przynajmniej część lekarzy działających pod auspicjami WHO przejawia zgoła nie-hipokratejską gotowość do promowania, sprzedawania i obligatoryjnego aplikowania ludziom szczepionek niedopracowanych, nieraz szkodliwych, a często po prostu sterylizujących. I dzieje się to bez informowania szczepionych osób, na jaki „prezent” się decydują.
Znaczący brak pytań podstawowych
Pytania Macieja Pawlickiego o brak badań na reprezentatywnej próbie społecznej, o jakość i wiarygodność stosowanych testów, o utożsamianie nosicielstwa wirusa z zakażeniem wirusem, a zakażenia wirusem z przechodzeniem choroby nim spowodowanej noszą już dość wysokie numery porządkowe... No cóż, Polska nie jest (na szczęście) w centrum tego mocno niejasnego, dziejącego się na naszych oczach procesu obejmującego cały świat. Tym bardziej jednak zastanawia, że także w globalnej debacie brakuje pytań, wydawałoby się, elementarnych.
Po pierwsze, co to jest SARS-CoV-2 i skąd się taka dziwna hybryda wirusa wzięła? Po drugie, kto był chorym numer jeden i gdzie się to wydarzyło? Abstrahowanie od tych dwóch podstawowych pytań, a zwłaszcza unikanie odpowiedzi na pytanie numer dwa jest naprawdę znaczące. Dziś, za sprawą kultury popularnej, powszechnie znane są procedury postępowania w razie pojawienia się zabójczej infekcji, która grozi rozprzestrzenieniem się na znacznym terytorium. Ustalenie przypadku numer jeden (parametry czasu i miejsca) to warunek sukcesu operacji powstrzymywania epidemii...
Tym razem, nie tylko brak odpowiedzi w tych kluczowych kwestiach, ale sam fakt unikania pytań numer jeden i dwa, pozwala sformułować dość istotne wnioski. Otóż, wiadomo już kto i wiadomo gdzie, nie można jednak takich pytań zadawać, bo... Event 201 i Bill Gates III? Bo Chapel Hill i Ralph S. Baric? Bo laboratorium w Wuhan i Shi Zhengli? Bo Tony Fauci i Big Pharma? Bo Ghebreyesus i wojskowe igrzyska w Wuhan? Brak tych żywotnych pytań w debacie publicznej hipotezę globalnej Plandemii tylko umacnia.
Waldemar Żyszkiewicz
(22 sierpnia 2020)