„Pompony w tyłku to słaby atrybut dla kobiety”. Ewa Minge utemperowała Maję Staśko

Czytam co jakiś czas o biednych, wykorzystywanych kobietach, czy też raczej króliczkach. One i ten dewiant Hugh Hefner. Zmuszane, upokarzane, nieszczęśliwe. Nie wyglądają, mówiąc szczerze, na licznych zdjęciach, jakie można znaleźć w sieci, na ofiary przemocy. Mogę się mylić oczywiście
– skomentowała dokument nt. „króliczków Playboya” Ewa Minge. Projektantka wskazała, że Hefner bawił się kobietami jak lalkami, ale one same wyglądały na dumne z roli, którą im wyznaczył.
Żyję na tyle długo, że doskonale pamiętam szokujące dla mnie sceny, kiedy to dziewczyny na niebotycznych szpilkach paradowały z pomponem w tyłku i uszami królika na prestiżowych imprezach organizowanych przez miesięcznik „Playboy”. U nas w stolicy były to jedne z bardziej pożądanych imprez, a ich różowa oprawa stanowiła szczyt marzeń dla młodych dziewczyn
– napisała projektantka.
Właśnie ten wpis mocno nie spodobał się lewicowej aktywistce Mai Staśko.
To, że ktoś jest uśmiechnięty na zdjęciu, nie oznacza, że nie doświadczył przemocy! To nie jest żaden argument, bo jedno z drugim po prostu nie ma nic wspólnego. Dlaczego bardziej szokujący jest strój kobiet niż przemoc seksualna wobec nich, do której to sprawy autorka się cały czas odnosi? Czy fakt, że dziewczyny na niebotycznych szpilkach paradują z pomponem w tyłku i uszami królika na prestiżowych imprezach, oznacza, że „zasłużyły” na przemoc? Ofiara przemocy nie ma jednego stroju. Może mieć krótką spódniczkę, spodnie, piżamę, kurtkę, długi płaszcz, dresy, sukienkę, być naga… To nie strój gwałci. Gwałci gwałciciel
– odpisała Ewie Minge feministka. Ta jednak nie pozostała jej dłużna.
Szanowna pani Staśko, czytanie ze zrozumieniem pomaga uniknąć podnoszącego się ciśnienia. Mój post nie wytykał ofiarom przemocy noszenia krótkich spódniczek. Ba, podkreślałam solidaryzowanie z ofiarami przemocy wszelakiej. Podkreśliłam moje doświadczenie w tym temacie i walkę z nim. Ten post dotyczył świadomego wchodzenia do burdelu (nazwijmy rzeczy po imieniu) i płaczu po zamknięciu tego burdelu, że było tam ohydnie. Z tego akurat swoistego domu dla królików wyjście było dobrowolne, a dostać się można tylko było, przechodząc ciężki, wieloetapowy casting. Nikt nie łapał, nie wiązał i nie obiecywał klasztornych manier
– odpowiedziała projektantka.