Prof. Simon Bulmer: Powiększa się armia przeciwników niemieckiej hegemonii

Dominacja Niemiec w instytucjach unijnych tak szybko się nie skończy. Oprócz przewagi ekonomicznej główny problem z dominacją Berlina polega dziś na tym, że idzie w parze z ideologicznym uciskiem - mówi prof. Simon Bulmer, brytyjski politolog i niemcoznawca, w rozmowie z Wojciechem Osińskim.
Olaf Scholz Prof. Simon Bulmer: Powiększa się armia przeciwników niemieckiej hegemonii
Olaf Scholz / Michael Kappeler / fotobaza.pap.pl

O zbyt daleko idącej przewadze Niemiec w UE publicyści nie dyskutują od dziś. Ciekawe wydaje się jednak pytanie: czy RFN - jak twierdzą jej władze -  przejęła nieoficjalne przywództwo w Europie „mimowolnie”? Czy ta dominacja w instytucjach unijnych została im w istocie „narzucona”?

Niemieccy politycy twierdzą, że RFN przejęła tę rolę „mimowolnie”, choć jednocześnie przyznają, iż w obliczu „nieuchronnego” przebiegu wydarzeń kiedyś musiała to uczynić. Prezydent Frank-Walter Steinmeier powiedział rzeczywiście jakiś czas temu, że Niemcy tej przywódczej roli w Europie same sobie nie wybrały. Jego zdaniem zawdzięczają ją temu, że w niepewnych czasach kryzysowych pozostały jedyne jako niezmiennie stabilne. Abstrahując już od tego, że powody, z jakich Niemcy pozostawały „stabilne”, głowa państwa RFN skrzętnie pomija, to należy z pewnością zauważyć jedno: Niemcy nie tylko od lat grają w Unii pierwsze skrzypce i nawet jeśli sami określają się mianem „pacyfistów”, nie wychodzą z roli hegemona Europy.

Budowanie dobrych stosunków z Moskwą dylematem Berlina

Czy mógłby pan wskazać dokładny okres, w którym Niemcy faktycznie przejęły przywództwo w Europie?

Trudno wskazać dokładną datę przejęcia przez Niemcy nieformalnego przywództwa w Europie, choć wiadomo, że nie nastąpiło ono z miesiąca na miesiąc. Prawdopodobnie należy się nawet cofnąć do 2005 r., kiedy Francja i Holandia odrzuciły Konstytucję UE w referendach, wywołując poważny kryzys we Wspólnocie. Potem nastąpiła najpierw dwuletnia faza „konsternacji”, zanim Niemcy – podczas swojego przewodnictwa w UE w pierwszym półroczu 2007 r. – przygotowali raport na temat „możliwych przyszłych rozwiązań”, co z kolei utorowało drogę do przyjęcia traktatu lizbońskiego. Nie wchodząc w szczegóły, odrzucenie przez Paryż unijnej konstytucji zadało cios niezachwianemu dotąd filarowi UE, jakim była oś niemiecko-francuska. Następnym wydarzeniem, przygotowującym grunt pod „mimowolne” przywództwo Niemiec w UE, był zapoczątkowany w 2009 r. kryzys strefy euro.

Kiedy nad Grecją zawisło widmo bankructwa, Berlin już całkiem świadomie przejął inicjatywę w szukaniu rozwiązania tego problemu. Opierało się to na przekonaniu, że gospodarkę niemiecką czekają tłuste lata, co dla polityków jak Wolfgang Schäuble stanowiło silny argument do zarządzania polityką europejskich finansów. Przy czym należy też przyznać, że niektóre państwa wspierały wtedy rząd federalny i popychały go wręcz do podjęcia samodzielnych działań antykryzysowych. Z czasem niektórym partnerom w Europie ta niemiecka dominacja zaczęła się jednak coraz mniej podobać.

Chyba najpóźniej wtedy, gdy Niemcy przestały ukrywać, że chcą budować swoją dominację w UE na „poprawnych” stosunkach z Rosją.

Jak pokazuje dziś działania Rosji na Ukrainie, budowanie dobrych stosunków z Moskwą wpędziło Berlin w pewien dylemat. Za rządów CDU i SPD nie chciano zrozumieć, że Rosja nie zrezygnuje ze stosowania dotychczasowych metod uprawiania polityki. Niemcy już w 2014 r. nie wiedziały, jak mają się zachować po aneksji Krymu. Ostatnie skrawki wiarygodności straciły jednak rok później, kiedy kanclerz Angela Merkel, już w pełni świadoma swojej władzy w Europie, zawiesiła konwencję dublińską, otwierając granice i inicjując kryzys migracyjny. Rzesze migrantów zalewających Europę Zachodnią pogłębiły kontrowersyjne opinie o przywódczej roli Niemiec w UE. Powracające niczym mantra zdanie „Wir schaffen das” („Damy radę”) utwierdziło wielu europejskich polityków w przekonaniu, że rząd niemiecki rozmijał się z rzeczywistością i że rola lidera RFN w tej kwestii została już przyjęta, i to nie „mimowolnie”, lecz aktywnie i apodyktycznie, za plecami partnerów. Decyzja Brytyjczyków o wyjściu z Unii była wyraźnym wyrazem odrzucenia formy przywództwa narzuconego przez Berlin. Odejście tak silnego gracza ze Wspólnoty paradoksalnie wzmocniło niemiecką dominację w instytucjach unijnych, gdyż na niemieckie barki spadło więcej odpowiedzialności. Tymczasem Niemcy, zamiast przemyśleć, dlaczego Brytyjczycy postanowili się wycofać z wzniosłego niegdyś projektu, zaczęły wzmacniać swoją przywódczą funkcję w oparciu o koncepcję coraz głębszej integracji europejskiej.

Dziś Emmanuel Macron i Olaf Scholz po raz kolejny występują w zgodnym tandemie. Czy Berlin podzieli się znów swoją dominacją z Paryżem?

Mimo silnej roli w ONZ i potencjału militarnego Francja jest już dziś tylko cieniem swojej dawnej potęgi. Wskaźniki ekonomiczne nie wyglądają najlepiej, a niezadowolenie społeczne rośnie. To już nie będzie ten sam niemiecko-francuski tandem. Może trudno to sobie dziś wyobrazić, ale jeszcze za prezydentury Jacques’a Chiraca Francja oceniała forsowaną przez socjaldemokratyczne Niemcy integrację w UE jako wielki błąd. Odrzuceniem w 2005 r. unijnej konstytucji Paryż pokazał, że wątpi w niemieckie apele o dalsza integrację. Jednocześnie ten opór osłabił pozycję Francuzów w Brukseli, której lewicowo-liberalni urzędnicy ostatnią nadzieję na utrzymanie status quo upatrywali w Niemczech. Bo akurat w tym kontekście trzeba przyznać rację prezydentowi Steinmeierowi - niemieckie elity pozostały w swoich poglądach „stabilne”. Co ciekawe, te ówczesne podskórne niemiecko-francuskie animozje odbijały się też w rozwoju gospodarczym obu krajów. Niemcy w pewnym sensie wykorzystały brak pokory Francji do osłabienia jej pozycji na rynkach finansowych. Obniżenie francuskich obligacji państwowych przez agencje ratingowe było wtedy symptomem zwiastującym, kto niebawem przejmie niepodzielne przywództwo w Europie.

Niemcy od lat wykorzystują w Europie swoją przewagę polityczną i ekonomiczną

Czyli Niemcy nie chciały się już z nikim podzielić swoją dominacją?

Tak, choć temu kryzysowi w niemiecko-francuskich stosunkach towarzyszył też brak alternatywnych partnerów dla Niemiec. Włochy miały i mają wystarczająco wiele własnych problemów, mój kraj również. Pomiędzy Polską a Niemcami nie układa się najpomyślniej, przy czym nie chodzi jedynie o insynuacje dotyczące polskich reform, lecz także o pojawiające się często na linii Berlin-Warszawa różnice zdań w kwestii relacji z Rosją. Słowem: pogarszające się stosunki Niemiec z innymi państwami UE paradoksalnie wzmocniły ich hegemonię, choć nie ociepliły oczywiście ich wizerunku.

Polska nie zgadza się z niemiecką dominacją w Unii, choć nie zamierza opuścić Wspólnoty. Pytanie tylko: na ile np. państwa Grupy Wyszehradzkiej są w ogóle jeszcze w stanie ograniczyć rosnącą siłę Niemiec w instytucjach unijnych? Czy to w ogóle możliwe?

Faktem jest, że Niemcy od lat bez większych zahamowań wykorzystują w Europie swoją przewagę polityczną i ekonomiczną. O tym świadczy choćby wieloletni upór, z jakim środowiska decyzyjne w RFN dążyły do sfinalizowania projektu Nord Stream 2. Nic nie jest na zawsze, ale odrzucenie przez Francję konstytucji unijnej, kryzys strefy euro, fala

Imigrantów, pandemia i wojna na wschodzie wzmocniły hegemonię Niemiec, które tym samym odebrały unijnym instytucjom autorytet i stosowne narzędzia, jakimi mogłyby same zarządzać kryzysami. Zanim powstały takie inicjatywy jak Grupa Wyszehradzka, w Unii brakowało alternatywy dla hegemonii Berlina. Po francuskim buncie nikt się nie kwapił do podzielenia się z Niemcami dominacją, co stworzyło pewien klimat przyzwolenia na niemieckie przywództwo. Ale to Niemcy same stopniowo wykorzystały sytuację dla swoich potrzeb, zdawszy sobie sprawę z rosnącej przewagi.

Silna waluta euro oraz rosnąca potęga eksportowa dostarczają Niemcom kolejnych argumentów do wypełnienia tej roli…

To prawda, właściwie od okresu rządów Schrödera Niemcy odnotowywały corocznie nadwyżki i coraz mniejsze długi. Wzmocniły swoją dominację, uzależniając gospodarki innych państw od swojego eksportu. Choć z drugiej strony wiele państw UE chwali sobie też stosunki handlowe z RFN. Niemcy uchodzą za partnera godnego zaufania. Co więcej - za dostarczyciela najwyższej próby towarów.

Czy niemieckie towary mają być nagrodą za akceptację politycznych skutków dominacji Berlina?

Jeszcze raz: inne państwa członkowskie Unii latami na to pozwalały. Jeśli dobrze pamiętam, to np. były szef polskiej dyplomacji Radosław Sikorski w listopadzie 2011 r. w Berlinie wskazywał wręcz na „konieczność” niemieckiej dominacji w Europie. Stwierdził, że mniej obawia się niemieckiego przywództwa niż niemieckiej „bezczynności”. Można uznać, że tego rodzaju wypowiedzi umacniały tylko niemiecki rząd w przekonaniu, że ta rola im się należy. Ale trzeba też przyznać, że nie wszystkim niemieckim politykom ona się podoba. O tym, że ta rola jest w pewnym stopniu mimowolna, świadczą głosy sprzeciwiające się zbyt dużej odpowiedzialności Niemiec za procesy zachodzące w UE. Ale koniec końców decyzje będzie podejmować i tak kanclerz Olaf Scholz. Przy czym w przeszłości nie interesowały go ani opinie zarządu Bundesbanku, ani sędziów Trybunału Konstytucyjnego w sprawie polityki pieniężnej EBC. Kiedy był ministrem finansów i wicekanclerzem w rządzie Merkel, wolał je ignorować. Przy czym akurat w kwestiach finansów oraz strefy euro wiodącą rolę Niemcy przyjęły już od początku istnienia wspólnej waluty. Nikt jej im nie narzucił, do głównych architektów strefy euro należą głównie niemieccy politycy i oni z pełną świadomością chcieli nadawać w tej sprawie ton. Choć na pewno wtedy jeszcze nie myśleli o uwspólnotowieniu długów. Ale dziś, już w pełni świadomi swojej rozbudowanej hegemonii, mogą wprowadzać rozmaite „konieczne” zmiany.

Niektórzy twierdzą, że dzięki ożywieniu osi Paryż-Berlin prezydent Francji ograniczy niemiecką hegemonię.

Obecna prezydencja RFN w Unii oraz postawa niemieckiej szefowej Komisji Europejskiej Ursuli von der Leyen są wyraźnymi sygnałami, że w najbliższej przyszłości Niemcy nie oddadzą swoich wpływów w kluczowych instytucjach unijnych. Poza tym wbrew głośnym zapewnieniom Macrona pozycja Francji w UE jest coraz słabsza.

Mnożą się krytyczne głosy

Z jednej strony mówi się o rosnącej hegemonii, z drugiej - o pewnej „opieszałości” kanclerza Olafa Scholza, który woli „przeczekać” kryzys, zanim podejmie decyzję. Pozycję „wyczekującą” przyjął także w pierwszych miesiącach wojny na Ukrainie. W jakim stopniu ta strategia przyczyniła się do wzmocnienia niemieckiej hegemonii w Europie?

Na początku kryzysu w strefie euro to „wyczekiwanie” było uzasadnione tym, że Niemcy jako największy kredytodawca nie chciały od razu przelewać środków państwom, które być może nie chcą spełniać stawianych im warunków. Na pewno zwlekanie niemieckiego rządu z podjęciem niektórych decyzji jest też obliczone na to, by inne państwa miały czas oswoić się z przywódczą rolą Niemiec. To „świadome czekanie” ma być skutecznym narzędziem wymuszania na innych państwach afirmacji decyzji Berlina. Jedno jest pewne: nie dadzą sobie odebrać roli lidera. I ta bezwzględna „soft power” jest oczywiście zauważana w innych krajach, gdzie w niektórych kręgach określa się Niemcy mianem „Czwartej Rzeszy”. Nie zawsze było też łatwo rozegrać Niemcom swoją dominację, choćby w przypadku unii bankowej. W Niemczech mnożą się zresztą głosy krytyczne, zarzucające Berlinowi „dyktatorskie” zapędy. W okresie kryzysu euro wybitny socjolog Jürgen Habermas mocno skrytykował ówczesnego ministra finansów Wolfganga Schäublego, który w mediach stosował politykę zastraszania, zapowiadając nieuchronność wyrzucenia Grecji ze wspólnoty walutowej w razie nieprzestrzegania przez nią nowych reguł „zaciskania pasa”.

Wróćmy do kryzysu migracyjnego, jakże aktualnego również w tych dniach. W tej kwestii nie zauważamy „opieszałości”. Przepisy zostały ostatnio nieco zaostrzone, ale w obliczu kryzysu migracyjnego Merkel i Scholz podejmowali swoje decyzje często pochopnie, wbrew napomnieniom doradców i ekspertów.

Oni nie kierowali się wyłącznie pobudkami „humanitarnymi”. Liczyli na to, że napływający imigranci zasilą niemiecką gospodarkę, zamiast obciążać kasę państwa. Kolejne miesiące oczywiście boleśnie zweryfikowały te pierwotne założenia. Jednocześnie niemiecka dominacja w Unii jest już tak rozbudowana, że rządzący w Berlinie nie zauważają swojego osamotnienia w tej sprawie. Niemcy zapomnieli o pewnej niepisanej zasadzie: aby utrzymać hegemonię, trzeba być pewnym wsparcia innych państw. Odkąd wiedzą, że tak nie jest, zaczęli brnąć w nieracjonalne zapewnienia o konieczności europejskiej integracji.

Czy Niemcy zdobędą się kiedyś na odrobinę refleksji?

Z racji swojego położenia geograficznego i wkładu w cywilizację europejską Niemcy mają pewne prawo do odegrania szczególnej roli w Unii Europejskiej. A jednak powiększa się armia przeciwników niemieckiej hegemonii. Dlaczego? Na pewno nie z zazdrości. Oprócz przewagi ekonomicznej główny problem z dominacją Berlina polega dziś na tym, że firmowana tam polityka charakteryzuje się już także ideologicznym uciskiem.

Rozmawiał: Wojciech Osiński [korespondent Polskiego Radia w Berlinie]

Simon Bulmer: Brytyjski politolog oraz historyk ekonomii i myśli politycznej, niemcoznawca. Wykładowca Uniwersytetu w Sheffield. Autor wielu publikacji o roli Niemiec w Europie i na świecie.


 

POLECANE
Portugalia rozpoczyna deportacje. Na liście 18 tysięcy nielegalnych imigrantów Wiadomości
Portugalia rozpoczyna deportacje. Na liście 18 tysięcy nielegalnych imigrantów

Rząd Portugalii uruchomił w poniedziałek procedury deportacji 18 tys. nielegalnie przebywających w tym kraju imigrantów. Zgodnie z planem rządu premiera Montenegro deportacje imigrantów będą prowadzone etapami.

Zmiana lidera. Jest nowy sondaż z ostatniej chwili
Zmiana lidera. Jest nowy sondaż

Z najnowszego sondażu wyborczego United Surveys dla Wirtualnej Polski wynika, że znów zmienił się lider poparcia.

Przedstawicielka Trzaskowskiego spytała o kawalerkę Nawrockiego. Tej riposty wolałaby nie usłyszeć Wiadomości
Przedstawicielka Trzaskowskiego spytała o kawalerkę Nawrockiego. Tej riposty wolałaby nie usłyszeć

Monika Rosa chyba na długo zapamięta debatę sztabów kandydatów na prezydentów, zorganizowaną w poniedziałkowy wieczór przez Polsat News. Przedstawicielka Rafała Trzaskowskiego zaatakowała Tobiasza Bocheńskiego ze sztabu Karola Nawrockiego i spotkała się z bolesną ripostą. Poszło o mieszkania kandydatów.     

Ukraińskie drony nad Moskwą. Wstrzymano ruch na lotniskach pilne
Ukraińskie drony nad Moskwą. Wstrzymano ruch na lotniskach

W nocy z poniedziałku na wtorek Siły Zbrojne Ukrainy przeprowadziły ataki na cele w Rosji. Bezzałogowce pojawiły się na zachodzie obwodu kurskiego w Rosji i nad Moskwą.

Publicysta Forum Żydów Polskich: Mamy prawo oburzać się na Grzegorza Brauna, ale nie mamy prawa zamykać mu ust tylko u nas
Publicysta Forum Żydów Polskich: Mamy prawo oburzać się na Grzegorza Brauna, ale nie mamy prawa zamykać mu ust

Kluczowe pytanie: czy, gdyby Grzegorz Braun za swoje słowa został oskarżony z urzędu i skazany, byłoby to dowodem siły państwa, czy wręcz odwrotnie - dowodem jego słabości?

Ostrzeżenie dla większości województw. Jest komunikat IMGW z ostatniej chwili
Ostrzeżenie dla większości województw. Jest komunikat IMGW

Instytut Meteorologii i Gospodarki Wodnej wydał ostrzeżenie I stopnia przed przymrozkami na większym obszarze kraju. Na Pomorzu, Kujawach oraz Warmii i Mazurach temperatura może spaść do minus 7 st. C przy gruncie, a na Mazowszu, w Wielkopolsce oraz w Łódzkiem do minus 3 st. C.

Była wychowawczyni o Rafale Trzaskowskim: Więcej niż rozczarowanie. Jest nagranie gorące
Była wychowawczyni o Rafale Trzaskowskim: "Więcej niż rozczarowanie". Jest nagranie

Telewizja wPolsce24 wyemitowała wypowiedź byłej wychowawczyni i nauczycielki języka polskiego Rafała Trzaskowskiego Joanny Ewy Gendek na temat kandydata Koalicji Obywatelskiej w nadchodzących wyborach prezydenckich. Jej opinia jest druzgocąca.

Niemcy mają problem. Tapinoma Magnum jest w kolejnym landzie z ostatniej chwili
Niemcy mają problem. Tapinoma Magnum jest w kolejnym landzie

Agresywne superkolonie Tapinoma magnum rozprzestrzeniają się w Nadrenii Północnej‑Westfalii zagrażając infrastrukturze i mieszkańcom – informuje ruhr24.de.

Kto wysadził Nord Stream? Tajemnicze słowa Trumpa z ostatniej chwili
Kto wysadził Nord Stream? Tajemnicze słowa Trumpa

– Wielu ludzi wie, kto wysadził gazociągi Nord Stream – powiedział w poniedziałek prezydent Donald Trump, twierdząc, że on jako pierwszy "wysadził" bałtyckie sieci przesyłowe, nakładając na nie sankcje.

Kłopoty sztabu Trzaskowskiego? Jest zawiadomienie z ostatniej chwili
Kłopoty sztabu Trzaskowskiego? Jest zawiadomienie

Czy sztab Trzaskowskiego złamał prawo? Lubelski radny wskazuje na agitację przy ratuszu i składa zawiadomienie.

REKLAMA

Prof. Simon Bulmer: Powiększa się armia przeciwników niemieckiej hegemonii

Dominacja Niemiec w instytucjach unijnych tak szybko się nie skończy. Oprócz przewagi ekonomicznej główny problem z dominacją Berlina polega dziś na tym, że idzie w parze z ideologicznym uciskiem - mówi prof. Simon Bulmer, brytyjski politolog i niemcoznawca, w rozmowie z Wojciechem Osińskim.
Olaf Scholz Prof. Simon Bulmer: Powiększa się armia przeciwników niemieckiej hegemonii
Olaf Scholz / Michael Kappeler / fotobaza.pap.pl

O zbyt daleko idącej przewadze Niemiec w UE publicyści nie dyskutują od dziś. Ciekawe wydaje się jednak pytanie: czy RFN - jak twierdzą jej władze -  przejęła nieoficjalne przywództwo w Europie „mimowolnie”? Czy ta dominacja w instytucjach unijnych została im w istocie „narzucona”?

Niemieccy politycy twierdzą, że RFN przejęła tę rolę „mimowolnie”, choć jednocześnie przyznają, iż w obliczu „nieuchronnego” przebiegu wydarzeń kiedyś musiała to uczynić. Prezydent Frank-Walter Steinmeier powiedział rzeczywiście jakiś czas temu, że Niemcy tej przywódczej roli w Europie same sobie nie wybrały. Jego zdaniem zawdzięczają ją temu, że w niepewnych czasach kryzysowych pozostały jedyne jako niezmiennie stabilne. Abstrahując już od tego, że powody, z jakich Niemcy pozostawały „stabilne”, głowa państwa RFN skrzętnie pomija, to należy z pewnością zauważyć jedno: Niemcy nie tylko od lat grają w Unii pierwsze skrzypce i nawet jeśli sami określają się mianem „pacyfistów”, nie wychodzą z roli hegemona Europy.

Budowanie dobrych stosunków z Moskwą dylematem Berlina

Czy mógłby pan wskazać dokładny okres, w którym Niemcy faktycznie przejęły przywództwo w Europie?

Trudno wskazać dokładną datę przejęcia przez Niemcy nieformalnego przywództwa w Europie, choć wiadomo, że nie nastąpiło ono z miesiąca na miesiąc. Prawdopodobnie należy się nawet cofnąć do 2005 r., kiedy Francja i Holandia odrzuciły Konstytucję UE w referendach, wywołując poważny kryzys we Wspólnocie. Potem nastąpiła najpierw dwuletnia faza „konsternacji”, zanim Niemcy – podczas swojego przewodnictwa w UE w pierwszym półroczu 2007 r. – przygotowali raport na temat „możliwych przyszłych rozwiązań”, co z kolei utorowało drogę do przyjęcia traktatu lizbońskiego. Nie wchodząc w szczegóły, odrzucenie przez Paryż unijnej konstytucji zadało cios niezachwianemu dotąd filarowi UE, jakim była oś niemiecko-francuska. Następnym wydarzeniem, przygotowującym grunt pod „mimowolne” przywództwo Niemiec w UE, był zapoczątkowany w 2009 r. kryzys strefy euro.

Kiedy nad Grecją zawisło widmo bankructwa, Berlin już całkiem świadomie przejął inicjatywę w szukaniu rozwiązania tego problemu. Opierało się to na przekonaniu, że gospodarkę niemiecką czekają tłuste lata, co dla polityków jak Wolfgang Schäuble stanowiło silny argument do zarządzania polityką europejskich finansów. Przy czym należy też przyznać, że niektóre państwa wspierały wtedy rząd federalny i popychały go wręcz do podjęcia samodzielnych działań antykryzysowych. Z czasem niektórym partnerom w Europie ta niemiecka dominacja zaczęła się jednak coraz mniej podobać.

Chyba najpóźniej wtedy, gdy Niemcy przestały ukrywać, że chcą budować swoją dominację w UE na „poprawnych” stosunkach z Rosją.

Jak pokazuje dziś działania Rosji na Ukrainie, budowanie dobrych stosunków z Moskwą wpędziło Berlin w pewien dylemat. Za rządów CDU i SPD nie chciano zrozumieć, że Rosja nie zrezygnuje ze stosowania dotychczasowych metod uprawiania polityki. Niemcy już w 2014 r. nie wiedziały, jak mają się zachować po aneksji Krymu. Ostatnie skrawki wiarygodności straciły jednak rok później, kiedy kanclerz Angela Merkel, już w pełni świadoma swojej władzy w Europie, zawiesiła konwencję dublińską, otwierając granice i inicjując kryzys migracyjny. Rzesze migrantów zalewających Europę Zachodnią pogłębiły kontrowersyjne opinie o przywódczej roli Niemiec w UE. Powracające niczym mantra zdanie „Wir schaffen das” („Damy radę”) utwierdziło wielu europejskich polityków w przekonaniu, że rząd niemiecki rozmijał się z rzeczywistością i że rola lidera RFN w tej kwestii została już przyjęta, i to nie „mimowolnie”, lecz aktywnie i apodyktycznie, za plecami partnerów. Decyzja Brytyjczyków o wyjściu z Unii była wyraźnym wyrazem odrzucenia formy przywództwa narzuconego przez Berlin. Odejście tak silnego gracza ze Wspólnoty paradoksalnie wzmocniło niemiecką dominację w instytucjach unijnych, gdyż na niemieckie barki spadło więcej odpowiedzialności. Tymczasem Niemcy, zamiast przemyśleć, dlaczego Brytyjczycy postanowili się wycofać z wzniosłego niegdyś projektu, zaczęły wzmacniać swoją przywódczą funkcję w oparciu o koncepcję coraz głębszej integracji europejskiej.

Dziś Emmanuel Macron i Olaf Scholz po raz kolejny występują w zgodnym tandemie. Czy Berlin podzieli się znów swoją dominacją z Paryżem?

Mimo silnej roli w ONZ i potencjału militarnego Francja jest już dziś tylko cieniem swojej dawnej potęgi. Wskaźniki ekonomiczne nie wyglądają najlepiej, a niezadowolenie społeczne rośnie. To już nie będzie ten sam niemiecko-francuski tandem. Może trudno to sobie dziś wyobrazić, ale jeszcze za prezydentury Jacques’a Chiraca Francja oceniała forsowaną przez socjaldemokratyczne Niemcy integrację w UE jako wielki błąd. Odrzuceniem w 2005 r. unijnej konstytucji Paryż pokazał, że wątpi w niemieckie apele o dalsza integrację. Jednocześnie ten opór osłabił pozycję Francuzów w Brukseli, której lewicowo-liberalni urzędnicy ostatnią nadzieję na utrzymanie status quo upatrywali w Niemczech. Bo akurat w tym kontekście trzeba przyznać rację prezydentowi Steinmeierowi - niemieckie elity pozostały w swoich poglądach „stabilne”. Co ciekawe, te ówczesne podskórne niemiecko-francuskie animozje odbijały się też w rozwoju gospodarczym obu krajów. Niemcy w pewnym sensie wykorzystały brak pokory Francji do osłabienia jej pozycji na rynkach finansowych. Obniżenie francuskich obligacji państwowych przez agencje ratingowe było wtedy symptomem zwiastującym, kto niebawem przejmie niepodzielne przywództwo w Europie.

Niemcy od lat wykorzystują w Europie swoją przewagę polityczną i ekonomiczną

Czyli Niemcy nie chciały się już z nikim podzielić swoją dominacją?

Tak, choć temu kryzysowi w niemiecko-francuskich stosunkach towarzyszył też brak alternatywnych partnerów dla Niemiec. Włochy miały i mają wystarczająco wiele własnych problemów, mój kraj również. Pomiędzy Polską a Niemcami nie układa się najpomyślniej, przy czym nie chodzi jedynie o insynuacje dotyczące polskich reform, lecz także o pojawiające się często na linii Berlin-Warszawa różnice zdań w kwestii relacji z Rosją. Słowem: pogarszające się stosunki Niemiec z innymi państwami UE paradoksalnie wzmocniły ich hegemonię, choć nie ociepliły oczywiście ich wizerunku.

Polska nie zgadza się z niemiecką dominacją w Unii, choć nie zamierza opuścić Wspólnoty. Pytanie tylko: na ile np. państwa Grupy Wyszehradzkiej są w ogóle jeszcze w stanie ograniczyć rosnącą siłę Niemiec w instytucjach unijnych? Czy to w ogóle możliwe?

Faktem jest, że Niemcy od lat bez większych zahamowań wykorzystują w Europie swoją przewagę polityczną i ekonomiczną. O tym świadczy choćby wieloletni upór, z jakim środowiska decyzyjne w RFN dążyły do sfinalizowania projektu Nord Stream 2. Nic nie jest na zawsze, ale odrzucenie przez Francję konstytucji unijnej, kryzys strefy euro, fala

Imigrantów, pandemia i wojna na wschodzie wzmocniły hegemonię Niemiec, które tym samym odebrały unijnym instytucjom autorytet i stosowne narzędzia, jakimi mogłyby same zarządzać kryzysami. Zanim powstały takie inicjatywy jak Grupa Wyszehradzka, w Unii brakowało alternatywy dla hegemonii Berlina. Po francuskim buncie nikt się nie kwapił do podzielenia się z Niemcami dominacją, co stworzyło pewien klimat przyzwolenia na niemieckie przywództwo. Ale to Niemcy same stopniowo wykorzystały sytuację dla swoich potrzeb, zdawszy sobie sprawę z rosnącej przewagi.

Silna waluta euro oraz rosnąca potęga eksportowa dostarczają Niemcom kolejnych argumentów do wypełnienia tej roli…

To prawda, właściwie od okresu rządów Schrödera Niemcy odnotowywały corocznie nadwyżki i coraz mniejsze długi. Wzmocniły swoją dominację, uzależniając gospodarki innych państw od swojego eksportu. Choć z drugiej strony wiele państw UE chwali sobie też stosunki handlowe z RFN. Niemcy uchodzą za partnera godnego zaufania. Co więcej - za dostarczyciela najwyższej próby towarów.

Czy niemieckie towary mają być nagrodą za akceptację politycznych skutków dominacji Berlina?

Jeszcze raz: inne państwa członkowskie Unii latami na to pozwalały. Jeśli dobrze pamiętam, to np. były szef polskiej dyplomacji Radosław Sikorski w listopadzie 2011 r. w Berlinie wskazywał wręcz na „konieczność” niemieckiej dominacji w Europie. Stwierdził, że mniej obawia się niemieckiego przywództwa niż niemieckiej „bezczynności”. Można uznać, że tego rodzaju wypowiedzi umacniały tylko niemiecki rząd w przekonaniu, że ta rola im się należy. Ale trzeba też przyznać, że nie wszystkim niemieckim politykom ona się podoba. O tym, że ta rola jest w pewnym stopniu mimowolna, świadczą głosy sprzeciwiające się zbyt dużej odpowiedzialności Niemiec za procesy zachodzące w UE. Ale koniec końców decyzje będzie podejmować i tak kanclerz Olaf Scholz. Przy czym w przeszłości nie interesowały go ani opinie zarządu Bundesbanku, ani sędziów Trybunału Konstytucyjnego w sprawie polityki pieniężnej EBC. Kiedy był ministrem finansów i wicekanclerzem w rządzie Merkel, wolał je ignorować. Przy czym akurat w kwestiach finansów oraz strefy euro wiodącą rolę Niemcy przyjęły już od początku istnienia wspólnej waluty. Nikt jej im nie narzucił, do głównych architektów strefy euro należą głównie niemieccy politycy i oni z pełną świadomością chcieli nadawać w tej sprawie ton. Choć na pewno wtedy jeszcze nie myśleli o uwspólnotowieniu długów. Ale dziś, już w pełni świadomi swojej rozbudowanej hegemonii, mogą wprowadzać rozmaite „konieczne” zmiany.

Niektórzy twierdzą, że dzięki ożywieniu osi Paryż-Berlin prezydent Francji ograniczy niemiecką hegemonię.

Obecna prezydencja RFN w Unii oraz postawa niemieckiej szefowej Komisji Europejskiej Ursuli von der Leyen są wyraźnymi sygnałami, że w najbliższej przyszłości Niemcy nie oddadzą swoich wpływów w kluczowych instytucjach unijnych. Poza tym wbrew głośnym zapewnieniom Macrona pozycja Francji w UE jest coraz słabsza.

Mnożą się krytyczne głosy

Z jednej strony mówi się o rosnącej hegemonii, z drugiej - o pewnej „opieszałości” kanclerza Olafa Scholza, który woli „przeczekać” kryzys, zanim podejmie decyzję. Pozycję „wyczekującą” przyjął także w pierwszych miesiącach wojny na Ukrainie. W jakim stopniu ta strategia przyczyniła się do wzmocnienia niemieckiej hegemonii w Europie?

Na początku kryzysu w strefie euro to „wyczekiwanie” było uzasadnione tym, że Niemcy jako największy kredytodawca nie chciały od razu przelewać środków państwom, które być może nie chcą spełniać stawianych im warunków. Na pewno zwlekanie niemieckiego rządu z podjęciem niektórych decyzji jest też obliczone na to, by inne państwa miały czas oswoić się z przywódczą rolą Niemiec. To „świadome czekanie” ma być skutecznym narzędziem wymuszania na innych państwach afirmacji decyzji Berlina. Jedno jest pewne: nie dadzą sobie odebrać roli lidera. I ta bezwzględna „soft power” jest oczywiście zauważana w innych krajach, gdzie w niektórych kręgach określa się Niemcy mianem „Czwartej Rzeszy”. Nie zawsze było też łatwo rozegrać Niemcom swoją dominację, choćby w przypadku unii bankowej. W Niemczech mnożą się zresztą głosy krytyczne, zarzucające Berlinowi „dyktatorskie” zapędy. W okresie kryzysu euro wybitny socjolog Jürgen Habermas mocno skrytykował ówczesnego ministra finansów Wolfganga Schäublego, który w mediach stosował politykę zastraszania, zapowiadając nieuchronność wyrzucenia Grecji ze wspólnoty walutowej w razie nieprzestrzegania przez nią nowych reguł „zaciskania pasa”.

Wróćmy do kryzysu migracyjnego, jakże aktualnego również w tych dniach. W tej kwestii nie zauważamy „opieszałości”. Przepisy zostały ostatnio nieco zaostrzone, ale w obliczu kryzysu migracyjnego Merkel i Scholz podejmowali swoje decyzje często pochopnie, wbrew napomnieniom doradców i ekspertów.

Oni nie kierowali się wyłącznie pobudkami „humanitarnymi”. Liczyli na to, że napływający imigranci zasilą niemiecką gospodarkę, zamiast obciążać kasę państwa. Kolejne miesiące oczywiście boleśnie zweryfikowały te pierwotne założenia. Jednocześnie niemiecka dominacja w Unii jest już tak rozbudowana, że rządzący w Berlinie nie zauważają swojego osamotnienia w tej sprawie. Niemcy zapomnieli o pewnej niepisanej zasadzie: aby utrzymać hegemonię, trzeba być pewnym wsparcia innych państw. Odkąd wiedzą, że tak nie jest, zaczęli brnąć w nieracjonalne zapewnienia o konieczności europejskiej integracji.

Czy Niemcy zdobędą się kiedyś na odrobinę refleksji?

Z racji swojego położenia geograficznego i wkładu w cywilizację europejską Niemcy mają pewne prawo do odegrania szczególnej roli w Unii Europejskiej. A jednak powiększa się armia przeciwników niemieckiej hegemonii. Dlaczego? Na pewno nie z zazdrości. Oprócz przewagi ekonomicznej główny problem z dominacją Berlina polega dziś na tym, że firmowana tam polityka charakteryzuje się już także ideologicznym uciskiem.

Rozmawiał: Wojciech Osiński [korespondent Polskiego Radia w Berlinie]

Simon Bulmer: Brytyjski politolog oraz historyk ekonomii i myśli politycznej, niemcoznawca. Wykładowca Uniwersytetu w Sheffield. Autor wielu publikacji o roli Niemiec w Europie i na świecie.



 

Polecane
Emerytury
Stażowe