Trump walczy. Biden liczy na litość
Każdy kolejny dzień zaskakuje. Gdy do byłego prezydenta, Donalda Trumpa strzela zamachowiec, kandydat demokratów na kolejną kadencję na stanowisku prezydenta, Joe Biden jest celem ciągłego i brutalnego ataku nie ze strony republikańskich przeciwników, ale własnej partii. A także sprzyjających mu dotąd mediów głównego nurtu, które tradycyjnie popierają kandydatów demokratycznych. Media i politycy są bezlitośni wobec własnego prezydenta. Więcej: są wobec niego okrutni. Nienawiść do Trumpa i paniczny strach przed nim zaślepiają ich i powodują, że wyżywają się na Bidenie, słusznie obawiając się, że przegra z Trumpem.
"Kochamy cię, ale zniknij"
Sytuacja jest bezprecedensowa i surrealistyczna. Zwolennicy demokratów i ważni demokraci (senatorowie i kongresmeni), którzy zawsze twierdzili, że Joe Biden jest znakomitym prezydentem, obecnie robią wszystko, żeby go psychicznie zniszczyć ciągłymi atakami i krytyką, by zniechęcić go do kontynuowania kampanii wyborczej oraz wymusić na nim złożenie rezygnacji. Bogaci sponsorzy partii demokratycznej (np. spadkobierczyni fortuny Walta Disneya, Abigail Disney) ostentacyjnie zapowiadają, że nie dadzą ani centa i "zamrożą" już obiecane 90 milionów dolarów, jeśli Joe Biden nie zniknie. Celebryci (np. aktor George Clooney) piszą listy do prezydenta, wzywając go do wycofania się z wyborów. Przyjaciele partyjni odwracają się od niego i robią to masowo, publicznie i ostentacyjnie. Wszyscy zaczynają ataki identycznie: "kochamy Joe Bidena, ale ... musi zniknąć".
"Nigdzie się nie wybieram"
Biden próbuje walczyć. Popełnia gafy i kontynuuje spektakularne "wpadki" - np. myląc swoją wiceprezydent Kamalę Harris z Donaldem Trumpem, prezydenta Zełenskiego z Putinem, a Europę z Chinami - ale jednocześnie zdarza mu się wypowiadać zdania całkiem sensowne i zrozumiałe, jakkolwiek znacznie częściej całkowicie gubi wątek, a wtedy wypowiada pozbawione sensu "w każdym razie" ("anyway") i zmienia temat.
Sytuację komplikują następujące fakty: po pierwsze, Joe Biden nie ma - jak dotąd - najmniejszego zamiaru zrezygnować, żadnych planów, żeby zniknąć. "Nigdzie się nie wybieram" powtarza wyborcom. W udzielonym przed kilkoma dniami wywiadzie stwierdził, że "tylko Wszechmogący Bóg może sprawić, że się wycofam", co należy odczytywać, że dopóki żyje, dopóty nie ustąpi. Po drugie, w prawyborach, które odbyły się wiosną we wszystkich stanach USA, Biden zyskał ogromne poparcie i zebrał więcej delegatów (3949) na konwencję demokratów, która ma odbyć się w sierpniu, niż mu potrzeba do uzyskania nominacji. Ci delegaci są zobowiązani przez wyborców do głosowania na Bidena jako niekwestionowanego nominata partii demokratycznej na prezydenta. Teoretycznie wolno im zmienić zdanie, wtedy najbardziej logicznym kandydatem byłaby dla nich Kamala Harris - obecna wiceprezydent. Może to jednak nastąpić wyłącznie, gdy sytuacja staje się ekstremalna i tego bezwzględnie wymaga (kandydat może np. trwale zachorować), ale decyzje takie nie są łatwe, bo jest to działanie przeciwko woli milionów wyborców. Przyczyna zmiany przez delegatów decyzji wyborców musi być absolutnie bezdyskusyjna. Czy tu mamy do czynienia z taką sytuacją? Odpowiedź nie jest łatwa. Zwłaszcza, że w partii demokratycznej z pewnością nie ma jednomyślności w sprawie usunięcia Bidena. Są liczni demokraci, którzy go popierają, także wśród partyjnej elity.
Komu potrzebny jest słaby prezydent?
Nawet więcej: istnieją ludzie, którym perspektywa prezydenta tracącego kontakt z rzeczywistością jest - paradoksalnie - na rękę. Przecież im mniej Biden jest w stanie podejmować samodzielne decyzje, tym łatwiej da się nim sterować, wpływać na niego i podsuwać mu rozwiązania i pomysły tak, by uwierzył, że to jego własne. Jest to na pewno korzystne dla rodziny Bidena - jego żony, Jill Biden i dla syna, Huntera Bidena, który podobno - jak ujawniają dopiero obecnie media - odgrywa rolę w Białym Domu daleko przekraczającą jego formalne uprawnienia. Hunter Biden już dawniej, w okresie, gdy jego ojciec był wiceprezydentem Obamy, czerpał wielkie finansowe korzyści z pozycji ojca, otrzymując pieniądze na stanowisku członka zarządu Burisma Holdings Ltd., jednej z największych firm naftowych i gazowych na Ukrainie, mimo że nie miał żadnych kwalifikacji. Była to oczywista forma korupcji. A zatrudnienie syna Bidena przez ukraińskich oligarchów mogło być jedynie wierzchołkiem góry lodowej. Tak czy inaczej, dla Huntera Bidena ojciec-prezydent, szczególnie prezydent stary i słaby, to kura znosząca złote jajka.
Tajemnica państwowa
Mentalna zapaść prezydenta, która została ujawniona przez fatalną dla niego debatę z Donaldem Trumpem, nie jest niczym zaskakującym dla ludzi, którzy mieli z nim bliższy kontakt w ostatnich latach i uzyskali na niego wpływ. Ktoś przecież rządził państwem przez te ostatnie lata, a na pewno nie był to Biden. Wszystko wskazuje na to, że problem pojawił się już w trakcie kampanii wyborczej w roku 2020. Wówczas, pod pretekstem środków bezpieczeństwa z powodu pandemii, Biden nie pojawiał się w zasadzie na żadnych publicznych wiecach i spotkaniach z wyborcami. Ułatwiało to otoczeniu Bidena ukrywanie - z premedytacją - przed wyborcami jego prawdziwego stanu, przede wszystkim jego gwałtownie pogarszającej się sprawności intelektualnej. Stan Bidena stał się najpilniej strzeżoną tajemnicą państwową. Prezydent nadal miał rekordowo małą liczbę spotkań z dziennikarzami, a nawet unikał posiedzeń swojego gabinetu (przed dwoma dniami ujawniono, że ostatnie takie spotkanie odbyło się przed wieloma miesiącami, bo w październiku 2023 roku). Dlatego gdy stan Bidena ujawniła czerwcowa debata z Trumpem, jej konsekwencje w amerykańskiej polityce przypominały wybuch bomby atomowej.
Republikanie z popcornem
Była to eksplozja tak potężna, że polityczni przeciwnicy Bidena, czyli republikanie, nie muszą już nic robić. Mogą siedzieć z kubełkiem popcornu i obserwować jak Biden jest zatapiany przez własną partię. Paradoksalnie, republikanom powinno jednak zależeć, żeby Biden przetrwał, bo Trumpowi będzie łatwiej wygrać z Bidenem, który jest miażdżony przez demokratów, niż z kimś innym. Trump prawdopodobnie nie miałby kłopotów z pokonaniem Kamali Harris, która jest wyjątkowo niepopularna, ale już z Gavinem Newsomem, gubernatorem Kalifornii, nie byłoby mu tak łatwo.
Wielki strach w obozie demokratów
Każdy mijający dzień komplikuje sytuację demokratów. Siły w partii demokratycznej, które dążą do zastąpienia Bidena kimś innym i siły, które chcą, żeby pozostał kandydatem demokratów, toczą zaciętą walkę za zamkniętymi drzwiami, w tajemnicy przed opinią publiczną. Wielu demokratów jest przekonanych, że przegrywający wybory Biden "pociągnie" za sobą demokratów ubiegających się o miejsca w Senacie i Izbie Reprezentantów. Inni obawiają się braku zgody w partii, kto miałby go zastąpić. Strach jest gigantyczny. Listopadowe wybory mogą się stać z powodu Bidena dniem historycznej klęski demokratów. Z kolei frakcja popierającą pozostawienie Bidena w wyścigu wyborczym liczy na to, że temat znudzi opinię publiczną. I mogą mieć rację. Paradoksalnie, gdy najważniejszym tematem stała się niesprawność intelektualna, nawet demencja Bidena, przestano mówić o tym, że jego prezydentura była pasmem potężnych niepowodzeń, wśród których wyjątkiem jest jedynie jego twarda postawa wobec agresji rosyjskiej na Ukrainę. Inflacja, katastrofalny sposób w jaki USA wyszły z Afganistanu, wysyłający na cały świat sygnał o słabości Stanów, a przede wszystkim totalne fiasko jego polityki migracyjnej, czyli otwarcie granicy z Meksykiem na nieporównywalną z niczym gigantyczną falę nielegalnych migrantów - zeszły na dalszy plan, przytłoczone przez fakt, że Biden jest po prostu za stary, aby być prezydentem USA przez kolejne cztery lata.
Biden liczy na litość
Biden przestał być krytykowany za błędne decyzje, a jest krytykowany za przejęzyczenia, powtarzanie słów, niewyraźną wymowę i mylenie nazwisk oraz faktów. Zaskakująco, może to okazać się dla niego w ostatecznym rozliczeniu korzystne. Może nawet zjednać mu sympatię wyborców, gdy współczucie dla atakowanego starca przeważy obawy, a nawet pewność, że nie nadaje się on na prezydenta. Sondaże wyborcze Bidena, po raptownej zapaści w reakcji na debatę, ustabilizowały się i już nie pogarszają. Czy jednak Amerykanie będą w stanie zlekceważyć zdrowy rozsądek i dać zniedołężniałemu prezydentowi drugą kadencję wyłącznie z litości? Szczególnie, gdy stanowi on przejmujący kontrast z Trumpem, który - mimo że niewiele młodszy od Bidena - aż kipi energią i nie traci woli walki nawet w sekundy po zamachu na jego życie!
Nie ma sposobu, żeby przewidzieć, kto wygra ten niezwykły spór o dalszy los kandydatury Bidena. Kto zwycięży? Ci, którzy chcą zepchnąć nieudolnego prezydenta ze sceny politycznej, czy ci, którzy go popierają? Walka toczy się o kolosalną stawkę - o dalsze losy USA, a więc także - bez przesady - o losy świata. Biorąc pod uwagę, jaki wpływ na przyszłość mają wydarzenia rozgrywające się obecnie, należy spodziewać się w najbliższym czasie wyjątkowych, być może dramatycznych akcji po obu stronach tego niesamowitego konfliktu oraz w samej kampanii wyborczej.