[Tylko u nas] Osiński: Namibia żąda odszkodowań. Niemcy dokonali tam ludobójstwa jeszcze przed Hitlerem

Słodkie słowa w okrągłe rocznice tracą na znaczeniu, jeśli w kwestii reparacji Berlin dba o swoje interesy z bezwględnością egzekutora długów
 [Tylko u nas] Osiński: Namibia żąda odszkodowań. Niemcy dokonali tam ludobójstwa jeszcze przed Hitlerem
/ Wikimedia Commons
Po ostatnich obchodach 80. rocznicy II WŚ wielu polskich redaktorów z uznaniem odniosło się do "pełnych pokory" słów prezydenta Niemiec Franka-Waltera Steinmeiera.
 

"Nie ma nigdzie w Europie takiego miejsca, gdzie byłoby mi trudniej powiedzieć i podnieść głos w moim ojczystym języku. Trudno mi jest wypowiadać się do was głośno"

 
- przekonywał gość z Berlina.
 
Zachowanie niemieckiej głowy państwa było w istocie szlachetne, płynące niewątpliwie ze szczerych wzruszeń, wiodących nas ku pojednaniu z naszym zachodnim sąsiadem. Tyle tylko, że Steinmeier niczego nowego nam nie oznajmił. Dla dzisiejszych elit znad Sprewy okrągłe rocznice i związane z nimi dostarczenie światu poruszającej opowieści o "niemieckiej winie" jest już częścią ich zawodowej rutyny, zwanej z przekąsem "kiczem pojednania".
 
Nie sposób odrysować tu całej galerii błogich zdań, które padły już z ust jego poprzedników. Zainteresowanych odsyłam do internetu, ale tyle mogę powiedzieć - brzmiały one za każdym razem bliźniaczo podobnie.
 
Nie trzeba oczywiście podejrzewać niemieckich polityków o z góry zamierzoną nieuczciwość, ale ich uroczyste słowa tracą nieco na znaczeniu, kiedy potem przechodzą do porządku dziennego i w biurowym zaciszu dbają o własne interesy, dochodząc ich z bezwzględnością egzekutora długów.
 
Co z tego, że Steinmeier 1 września stanął przed nami "boso", skoro wcześniej już wielokrotnie zaznaczył, jakoby kwestia reparacji była "definitywnie zamknięta". Trudno się bez reszty zachwycać oczywistymi stwierdzeniami, że "Niemcy od pierwszego dnia wojny równali Polskę z ziemią", jeśli nie idą za tym wiążące deklaracje. Trudno ulegać urokowi zdawkowych komplementów, nie zagwarantowawszy sobie trwałości wzajemnych świadczeń.
 
Szef niemieckiej dyplomacji Heiko Maas w 75. rocznicę Powstania Warszawskiego wylewał podobne "krokodyle łzy", a trzy tygodnie później, w rocznicę Paktu Ribbentrop-Mołotow, odwiedził Ławrowa, aby pod płasczykiem rozmów o Ukrainie dopiąć szereg intratnych interesów. Tak się składa, że w politycznej rozgrywce "okrągłe rocznice" są niestety jedynie dekoracją.
 
To samo dotyczy niemieckich mediów. Co z tego, że w 80. rocznicę wybuchu II WŚ gazeta "Die Welt" skutecznie uśpiła czujność Polaków, drukując doskonałe teksty Mateusza Morawieckiego i prof. Piotra Glińskiego, podczas gdy ten sam dziennik dwa dni wcześniej wysłał nad Wisłę kolejne medialne "bombowce", stwierdziwszy, że polskie starania o reparacje "kwestionują porządek europejski"? Już nie mówiąc o tym, że spokrewnione z nim środki przekazu uruchamiają regularnie oszczercze kampanie, z całym zestawem kłamliwych insynuacji, które już nieraz posłużyły do wyprodukowania i puszczenia w świat bredni o "żydożerczych żołnierzach AK". Gorzej, że w wyszukiwaniu przykładów "polskiego antysemityzmu" gorliwie sekunduje niemieckim dziennikarzom część polskiej opozycji, u której wygrywa impuls każący atakować PiS zawsze, za wszystko i we wszelkich nadarzających się "paktach".
 
Charakterystyczne zresztą, że w kontekście reparacji wojennych niemieckie elity polityczne i opiniotwórcze stosują te same zabiegi nie tylko wobec Polski. Już w latach 90. kanclerz Helmut Kohl i oddany my tabloid "Bild" dokładali wszelkich starań, aby zapomniano o żądaniach płynących z Grecji. Zadośćuczynienia za poniesione straty domaga się też od lat Namibia, która znalazła się niegdyś w obrębie strefy kolonialnej kajzerowskich Niemiec. Akurat ta kwestia wymaga głębszej refleksji, bo w RFN nadal często podnoszony jest argument, że "Hitler wprawdzie złym człowiekiem był", ale przed II WŚ Niemcy były "przecież cywilizowanym krajem".
 
Otóż dwa lata temu wykipiała w Afryce wzbierająca dekadami fala goryczy. Potomkowie ofiar ludobójstwa na terenie dzisiejszej Namibii wnieśli do amerykańskiego sądu sprawę o odszkodowania. Niemiecki rząd zareagował zgodnie z oczekiwaniem: wykazał jak zwykle "skruchę", choć samą skargę uznał za niedopuszczalną, domagając się wycofania pozwu.
 

"Dla Niemiec porozumienie z Namibią w tej sprawie jest moralnym obowiązkiem leczenia historycznych ran, ale oczekiwania Namibijczyków przekraczają nasze możliwości"

 
- powtarza od lat Ruprecht Polenz, pełnomocnik niemieckiego rządu.
 
Przypomnijmy - ponad sto lat temu Niemcy stłumili na terenie dzisiejszej Namibii powstania plemion Nama i Herero, co można śmiało nazwać pierwszym ludobójstwem w XX w. Namibijczycy domagają się dziś 50 mld euro odszkodowania. Berlin wspiera co prawda od jakiegoś czasu projekty w tym kraju, które są jednak obwarowane pewnymi warunkami: z przekazanych środków ma m.in. zostać sfinansowana reforma rolna.
 
W porównaniu z Francją i Wielką Brytanią kajzerowskie Niemcy dość późno sięgnęły po swój kawałek "kolonialnego tortu". Gdy w 1871 r. doszło do zjednoczenia państw niemieckich, uwieńczonego proklamacją II Rzeszy, inne europejskie imperia już dawno wykroiły zeń swoje kawałki. Dopiero w 1876 r. powstały niemieckie protektoraty m.in. w Namibii, Tanzanii, Kamerunie i Togo. Flagi z czarnym orłem Rzeszy powiewały także w Papui-Nowej Gwinei i na wyspach Samoa. Po wybuchu I WŚ w 1914 r. Cesarstwo Niemieckie przestało istnieć, tracąc również swoje kolonie. O ile Belgowie czy Francuzi zmagali się więc jeszcze do lat 60. XX w. z problemami postkolonializmu, o tyle niemiecka "zamorska" przygoda szybko dobiegła końca. I była widocznie na tyle krótka, że nie doczekała się w tutejszej historiografii szerszych, sprawiedliwych syntez.
 
Półki z niemieckimi książkami o tematyce kolonializmu są wprawdzie pełne, jednak niestety również pełne mitów. Tymczasem na poziomie spajających wspólnotę narodową mitów nie da się uniknąć faktograficznych uchybień. Nie byłoby więc potrzeby rozliczenia się z niemieckim kolonializmem w ponad sto lat po zatrzaśnięciu trumny Bismarcka, gdyby niemieccy historycy oddali kolejnym pokoleniom to, co im należne.
 
Albowiem dziś nadal zasłaniają się argumentem, że "Niemcy to nie tylko Hitler, lecz także Johann Wolfgang Goethe i bracia Mann". Tyle tylko, że kiedy w niemieckich księgarniach pojawiały się bestsellery jak "Buddenbrookowie", niemieccy kolonizatorzy w najgorętszym ogniu rewolty pacyfikowali afrykańskie plemiona. Jeszcze bardziej zepchnięto w niepamięć zbrodnie, na których budowali swoje kariery niemieccy naukowcy, jak choćby czczony po dziś dzień lekarz i bakteriolog Robert Koch.
 
Na początku Afrykanie nieco prostodusznie zakładali, że wyciagną z obecności Niemców korzyści i wykorzystają ich we własnych plemiennych zatargach. Te rachuby okazały się jednak płonne. Nie było śladu przyzwolenia na autonomiczne dążenia czarnoskórych włodarzy. Z czasem "krzewiciele cywilizacji" zaczęli urozmaicać system kontroli nad ludnością tubylczą, posuwając się do fizycznej liwkidacji osób, mogących im zagrozić.
 
Przygoda kolonialna była również wielkim snem o mocarstwowej potędze w samych kajzerowskich Niemczech. Na półki w sklepach spożywczych w Berlinie trafiały produkty opatrzone etykietkami nawiązującymi do kolonialnej nostalgii. W berlińskim Ogrodzie Zoologicznym pokazywano przywiezione zza mórz grupy "nowych rodaków" z Nowej Gwinei. Zwyczaje niemieckich kolonizatorów odbiły się skądinąd na tubylczej sztuce i kulturze w Afryce.
 
W okresie Republiki Weimarskiej utrata kolonialnych zdobyczy występowała jako "ból fantomowy", z którym wielu Niemców nie mogło się pogodzić. Tęsknota za Niemiecką Afryką Wschodnią znajdowała upust w międzywojennej kinematografii, w której "nowi rodacy" grali w egzotycznych filmach.
 
Powrót do kolonialnej światłości okazał się jednak już tylko marzeniem, które bieg dziejów definitywnie rozwiał. Stracone afrykańskie kolonie wspominano w Niemczech wnet z takim samym utęsknieniem jak będące w obrębie II RP Poznań, Górny Śląsk czy Pomorze - zresztą nie bez przypadku. Już w drugiej połowie XIX w. niemiecki kolonializm rozszczepił się na kilka nurtów, w tym na ten (zapomniany nieco) wschodnioeuropejski. Warto przypomnieć, że Niemcy nigdy nie stałyby się kolonialnym imperium, gdyby się nie zjednoczyły pod pruskim berłem. Z kolei nigdy by się w 1871 r. nie zjednoczyły, gdyby wcześniej nie wykroiły części "polskiego tortu".
 
I podobnie jak w podzielonej Polsce "misja cywilizacyjna" okazała się niezwykle trudna, jako że przywódcy lokalnych społeczności nie zrezygnowali z własnych ambicji państwotwórczych. Toteż niemieckie władze szybko rozbudowały system kontroli nad ludnością tubylczą.
 
Niemcy rozgrywali skądinąd umiejętnie plemienne konflikty wśród napotkanej ludności. Gdy w 1897 r. kolonią zawładnęła śmiercionośna dżuma i kolonizatorzy sięgali po coraz to drastyczniejsze metody przemocy (także gospodarczej), plemiona Nama i Herero się zbuntowały i stawiły zbrojny opór. W 1904 r. Afrykanie zaatakowali niemieckie farmy, zabijając ok. stu ich właścicieli. Odpowiedź Berlina była tyleż szybka, co brutalna. Niemcy wysłali komendanta Lothara von Trothę, uchodzącego za wyjątkowo bezlitosnego, który już wcześniej krwawo rozprawił się z plemieniem Wahehe na wschodzie kontynentu.
 
Niemieckie wojska zabijały głównie kobiety i dzieci. Afrykańscy powstańcy walczyli dzielnie, ale nie mieli cienia szansy wobec karabinów i wytoczonych armat. Zbuntowani tubylcy albo ginęli na miejscu, albo uciekali na pustynne rubieże, gdzie dziesiątkowały ich głód i epidemie. Tysiące Herero umarło z pragnienia. Rozpaczone rodziny, które wracały do niemieckich osiedelisk po wodę, zostały albo od razu zastrzelone, albo przepędzone lub zamknięte w "obozach koncentracyjnych" (tak, one już wtedy się tak nazywały), gdzie najczęściej umierali wskutek ciężkiej pracy przymusowej i celowego zaniedbywania.
 
Historycy zakładają, że między 1904 i 1908 r. zginęło ok. 10 tys. członków plemion Herero i Nama. Nawiasem mówiąc, nazwa "Herero" to właściwie również koloniozatorskie określenie. Pierwotna nazwa tej ludności to "Ovaherero", lecz "ova" oznacza "człowiek". Wszak zdaniem Niemców Afrykanie nie zasługiwali na ten atrybut. Gorzej, że niemieccy "przodownicy demokracji" do dziś wzdragają się przed uznaniem określenia "ludobójstwo".
 

"Niemiecki rząd zachował się jak zwykle: arogancko. Berlin powinien był już dawno temu bezwarunkowo przeprosić Namibię za niemieckie zbrodnie i zapłacić za wyrządzone krzywdy. A także zainwestować w nowe szkoły i infrastrukturę. Mimo ogromych spustoszeń, na które zdobyli się niemieccy osadnicy, namibijskie władze były zawsze pozytywnie nastawione wobec RFN. Dzisiaj jest już chyba za późno"

 
- uważa Jürgen Zimmerer, profesor Historii Afryki na Uniwersytecie w Hamburgu.
 
Dziś już może być rzeczywiście za późno na poprawę stosunków między Berlinem i Windhukiem, tym bardziej że w marcu 2019 r. sąd na Manhattanie odrzucił skargę Namibijczyków. Berlin dalej kategorycznie odmawia im reparacji, oferując za to środki na projekty rozwojowe i "oficjalne przeprosiny", na pewno pełne "empatii" i "pokory", zwłaszcza w okrągłe rocznice.
 
Czy to nie brzmi znajomo? Chcecie odbudowę wysadzonego przez nas w powietrze Pałacu Saskiego? W porządku. Pomnik bohaterów Powstania Warszawskiego w Berlinie? Czemu nie, możemy o tym pogadać. Ale miliardowe odszkodowania? Panie i panowie, no bądźmy poważni.
 
W czasach dyplomatycznych "flirtów" powinniśmy zauważyć, że w berlińskim Tiergarten nadal stoi odlany z brązu "żelazny kanclerz" Bismarck, który wciąż zerka na przechodzących turystów z tą samą "wyższością cywilizacyjną", która kiedyś wyłączyła u Niemców wszelkie elementarne ludzkie odruchy.

Wojciech Osiński

Oceń artykuł
Wczytuję ocenę...

 

POLECANE
Nuclear Sharing. Państwo NATO popiera umieszczenie broni nuklearnej w Polsce z ostatniej chwili
Nuclear Sharing. Państwo NATO popiera umieszczenie broni nuklearnej w Polsce

– Ten pomysł rzeczywiście jest istotny, odstrasza i w naturalny sposób budzi niepokój kremlowskich polityków – mówił w rozmowie z dziennikarzami Gitanas Nauseda. Prezydent Litwy pozytywnie ocenia pomysł umieszczenia w Polsce broni nuklearnej sił NATO.

Lasek: „Konieczna jest modyfikacja planów z czasów rządów PiS” z ostatniej chwili
Lasek: „Konieczna jest modyfikacja planów z czasów rządów PiS”

– Nasi poprzednicy próbowali zrobić wszystko, by nie można się było z projektu CPK wycofać. Konieczna jest modyfikacja planów z czasów rządów PiS – mówi w „Rz"” Maciej Lasek. Wg pełnomocnika rządu ds. CPK „jeśli zostanie wybudowane lotnisko w Baranowie, dalsza eksploatacja Lotniska Chopina nie ma sensu”.

Wojna wybuchnie w ciągu godziny. Niepokojące doniesienia niemieckiego dziennika z ostatniej chwili
"Wojna wybuchnie w ciągu godziny". Niepokojące doniesienia niemieckiego dziennika

Jeśli przywódcy Republiki Serbskiej - większościowo serbskiej części Bośni i Hercegowiny - ogłoszą secesję, w ciągu godziny wybuchnie w kraju wojna - ostrzega niemiecki dziennik "Die Welt".

Burza w Pałacu Buckingam. Samotna podróż księcia Harry’ego z ostatniej chwili
Burza w Pałacu Buckingam. Samotna podróż księcia Harry’ego

Media obiegły informacje dotyczące księcia Harry’ego, który podjął ważną decyzję. Arystokrata pojawi się w Wielkiej Brytanii, jednak wizyta ta może nie spełnić oczekiwań wielu osób.

Trzyletnia dziewczynka w szpitalu. 23-latek usłyszał zarzuty z ostatniej chwili
Trzyletnia dziewczynka w szpitalu. 23-latek usłyszał zarzuty

Zarzuty fizycznego znęcania się nad trzyletnią dziewczynką usłyszał 23-latek, który w piątek został zatrzymany przez policję w Wejherowie po tym, gdy dziecko trafiło do szpitala. Prokuratura przygotowuje wniosek o tymczasowe aresztowanie mężczyzny.

Strajk na największym lotnisku w Wielkiej Brytanii z ostatniej chwili
Strajk na największym lotnisku w Wielkiej Brytanii

Jutro rozpocznie się czterodniowy strajk na najbardziej ruchliwym i popularnym lotnisku w Wielkiej Brytanii. Swoje niezadowolenie dotyczące warunków pracy wyrazić mają funkcjonariusze Straży Granicznej. O szczegółach poinformował związek zawodowy PCS.

Siatkarze Jastrzębskiego Węgla mistrzami Polski z ostatniej chwili
Siatkarze Jastrzębskiego Węgla mistrzami Polski

Siatkarze Jastrzębskiego Węgla wywalczyli czwarty w historii i drugi z rzędu tytuł mistrza Polski. W niedzielę pokonali u siebie Aluron CMC Wartę Zawiercie 3:1 25:19, 21:25, 25:23, 25:18) w trzecim decydującym meczu finałowym i wygrali tę rywalizację 2-1.

Dużo się dzieje. Niepokojące doniesienia z Pałacu Buckingham z ostatniej chwili
"Dużo się dzieje". Niepokojące doniesienia z Pałacu Buckingham

Ostatnie tygodnie w Pałacu Buckingham nie należały do spokojnych. Zarówno członkowie rodziny królewskiej, jak i poddani martwią się o księżną Kate i króla Karola III, którzy zmagają się z chorobą nowotworową. W sprawie żony księcia Williama pojawiły się nowe informacje.

To byłaby rewolucja. Deklaracja premier Włoch przed wyborami do PE z ostatniej chwili
"To byłaby rewolucja". Deklaracja premier Włoch przed wyborami do PE

Premier Włoch Giorgia Meloni ogłosiła w niedzielę, że będzie "jedynką" na wszystkich listach swej macierzystej partii Bracia Włosi w wyborach do Parlamentu Europejskiego w czerwcu.

Rekord sprzedaży. Chodzi o przedmiot z Titanica z ostatniej chwili
Rekord sprzedaży. Chodzi o przedmiot z Titanica

W Anglii odbyła się licytacja, na której pojawił się złoty zegarek kieszonkowy, który niegdyś należał do Johna Jacoba Astora, jednego z najbogatszych pasażerów Titanica. Zegarek, który przetrwał katastrofę, został odnowiony, a następnie sprzedany za rekordową sumę - aż sześciokrotność ceny wywoławczej.

REKLAMA

[Tylko u nas] Osiński: Namibia żąda odszkodowań. Niemcy dokonali tam ludobójstwa jeszcze przed Hitlerem

Słodkie słowa w okrągłe rocznice tracą na znaczeniu, jeśli w kwestii reparacji Berlin dba o swoje interesy z bezwględnością egzekutora długów
 [Tylko u nas] Osiński: Namibia żąda odszkodowań. Niemcy dokonali tam ludobójstwa jeszcze przed Hitlerem
/ Wikimedia Commons
Po ostatnich obchodach 80. rocznicy II WŚ wielu polskich redaktorów z uznaniem odniosło się do "pełnych pokory" słów prezydenta Niemiec Franka-Waltera Steinmeiera.
 

"Nie ma nigdzie w Europie takiego miejsca, gdzie byłoby mi trudniej powiedzieć i podnieść głos w moim ojczystym języku. Trudno mi jest wypowiadać się do was głośno"

 
- przekonywał gość z Berlina.
 
Zachowanie niemieckiej głowy państwa było w istocie szlachetne, płynące niewątpliwie ze szczerych wzruszeń, wiodących nas ku pojednaniu z naszym zachodnim sąsiadem. Tyle tylko, że Steinmeier niczego nowego nam nie oznajmił. Dla dzisiejszych elit znad Sprewy okrągłe rocznice i związane z nimi dostarczenie światu poruszającej opowieści o "niemieckiej winie" jest już częścią ich zawodowej rutyny, zwanej z przekąsem "kiczem pojednania".
 
Nie sposób odrysować tu całej galerii błogich zdań, które padły już z ust jego poprzedników. Zainteresowanych odsyłam do internetu, ale tyle mogę powiedzieć - brzmiały one za każdym razem bliźniaczo podobnie.
 
Nie trzeba oczywiście podejrzewać niemieckich polityków o z góry zamierzoną nieuczciwość, ale ich uroczyste słowa tracą nieco na znaczeniu, kiedy potem przechodzą do porządku dziennego i w biurowym zaciszu dbają o własne interesy, dochodząc ich z bezwzględnością egzekutora długów.
 
Co z tego, że Steinmeier 1 września stanął przed nami "boso", skoro wcześniej już wielokrotnie zaznaczył, jakoby kwestia reparacji była "definitywnie zamknięta". Trudno się bez reszty zachwycać oczywistymi stwierdzeniami, że "Niemcy od pierwszego dnia wojny równali Polskę z ziemią", jeśli nie idą za tym wiążące deklaracje. Trudno ulegać urokowi zdawkowych komplementów, nie zagwarantowawszy sobie trwałości wzajemnych świadczeń.
 
Szef niemieckiej dyplomacji Heiko Maas w 75. rocznicę Powstania Warszawskiego wylewał podobne "krokodyle łzy", a trzy tygodnie później, w rocznicę Paktu Ribbentrop-Mołotow, odwiedził Ławrowa, aby pod płasczykiem rozmów o Ukrainie dopiąć szereg intratnych interesów. Tak się składa, że w politycznej rozgrywce "okrągłe rocznice" są niestety jedynie dekoracją.
 
To samo dotyczy niemieckich mediów. Co z tego, że w 80. rocznicę wybuchu II WŚ gazeta "Die Welt" skutecznie uśpiła czujność Polaków, drukując doskonałe teksty Mateusza Morawieckiego i prof. Piotra Glińskiego, podczas gdy ten sam dziennik dwa dni wcześniej wysłał nad Wisłę kolejne medialne "bombowce", stwierdziwszy, że polskie starania o reparacje "kwestionują porządek europejski"? Już nie mówiąc o tym, że spokrewnione z nim środki przekazu uruchamiają regularnie oszczercze kampanie, z całym zestawem kłamliwych insynuacji, które już nieraz posłużyły do wyprodukowania i puszczenia w świat bredni o "żydożerczych żołnierzach AK". Gorzej, że w wyszukiwaniu przykładów "polskiego antysemityzmu" gorliwie sekunduje niemieckim dziennikarzom część polskiej opozycji, u której wygrywa impuls każący atakować PiS zawsze, za wszystko i we wszelkich nadarzających się "paktach".
 
Charakterystyczne zresztą, że w kontekście reparacji wojennych niemieckie elity polityczne i opiniotwórcze stosują te same zabiegi nie tylko wobec Polski. Już w latach 90. kanclerz Helmut Kohl i oddany my tabloid "Bild" dokładali wszelkich starań, aby zapomniano o żądaniach płynących z Grecji. Zadośćuczynienia za poniesione straty domaga się też od lat Namibia, która znalazła się niegdyś w obrębie strefy kolonialnej kajzerowskich Niemiec. Akurat ta kwestia wymaga głębszej refleksji, bo w RFN nadal często podnoszony jest argument, że "Hitler wprawdzie złym człowiekiem był", ale przed II WŚ Niemcy były "przecież cywilizowanym krajem".
 
Otóż dwa lata temu wykipiała w Afryce wzbierająca dekadami fala goryczy. Potomkowie ofiar ludobójstwa na terenie dzisiejszej Namibii wnieśli do amerykańskiego sądu sprawę o odszkodowania. Niemiecki rząd zareagował zgodnie z oczekiwaniem: wykazał jak zwykle "skruchę", choć samą skargę uznał za niedopuszczalną, domagając się wycofania pozwu.
 

"Dla Niemiec porozumienie z Namibią w tej sprawie jest moralnym obowiązkiem leczenia historycznych ran, ale oczekiwania Namibijczyków przekraczają nasze możliwości"

 
- powtarza od lat Ruprecht Polenz, pełnomocnik niemieckiego rządu.
 
Przypomnijmy - ponad sto lat temu Niemcy stłumili na terenie dzisiejszej Namibii powstania plemion Nama i Herero, co można śmiało nazwać pierwszym ludobójstwem w XX w. Namibijczycy domagają się dziś 50 mld euro odszkodowania. Berlin wspiera co prawda od jakiegoś czasu projekty w tym kraju, które są jednak obwarowane pewnymi warunkami: z przekazanych środków ma m.in. zostać sfinansowana reforma rolna.
 
W porównaniu z Francją i Wielką Brytanią kajzerowskie Niemcy dość późno sięgnęły po swój kawałek "kolonialnego tortu". Gdy w 1871 r. doszło do zjednoczenia państw niemieckich, uwieńczonego proklamacją II Rzeszy, inne europejskie imperia już dawno wykroiły zeń swoje kawałki. Dopiero w 1876 r. powstały niemieckie protektoraty m.in. w Namibii, Tanzanii, Kamerunie i Togo. Flagi z czarnym orłem Rzeszy powiewały także w Papui-Nowej Gwinei i na wyspach Samoa. Po wybuchu I WŚ w 1914 r. Cesarstwo Niemieckie przestało istnieć, tracąc również swoje kolonie. O ile Belgowie czy Francuzi zmagali się więc jeszcze do lat 60. XX w. z problemami postkolonializmu, o tyle niemiecka "zamorska" przygoda szybko dobiegła końca. I była widocznie na tyle krótka, że nie doczekała się w tutejszej historiografii szerszych, sprawiedliwych syntez.
 
Półki z niemieckimi książkami o tematyce kolonializmu są wprawdzie pełne, jednak niestety również pełne mitów. Tymczasem na poziomie spajających wspólnotę narodową mitów nie da się uniknąć faktograficznych uchybień. Nie byłoby więc potrzeby rozliczenia się z niemieckim kolonializmem w ponad sto lat po zatrzaśnięciu trumny Bismarcka, gdyby niemieccy historycy oddali kolejnym pokoleniom to, co im należne.
 
Albowiem dziś nadal zasłaniają się argumentem, że "Niemcy to nie tylko Hitler, lecz także Johann Wolfgang Goethe i bracia Mann". Tyle tylko, że kiedy w niemieckich księgarniach pojawiały się bestsellery jak "Buddenbrookowie", niemieccy kolonizatorzy w najgorętszym ogniu rewolty pacyfikowali afrykańskie plemiona. Jeszcze bardziej zepchnięto w niepamięć zbrodnie, na których budowali swoje kariery niemieccy naukowcy, jak choćby czczony po dziś dzień lekarz i bakteriolog Robert Koch.
 
Na początku Afrykanie nieco prostodusznie zakładali, że wyciagną z obecności Niemców korzyści i wykorzystają ich we własnych plemiennych zatargach. Te rachuby okazały się jednak płonne. Nie było śladu przyzwolenia na autonomiczne dążenia czarnoskórych włodarzy. Z czasem "krzewiciele cywilizacji" zaczęli urozmaicać system kontroli nad ludnością tubylczą, posuwając się do fizycznej liwkidacji osób, mogących im zagrozić.
 
Przygoda kolonialna była również wielkim snem o mocarstwowej potędze w samych kajzerowskich Niemczech. Na półki w sklepach spożywczych w Berlinie trafiały produkty opatrzone etykietkami nawiązującymi do kolonialnej nostalgii. W berlińskim Ogrodzie Zoologicznym pokazywano przywiezione zza mórz grupy "nowych rodaków" z Nowej Gwinei. Zwyczaje niemieckich kolonizatorów odbiły się skądinąd na tubylczej sztuce i kulturze w Afryce.
 
W okresie Republiki Weimarskiej utrata kolonialnych zdobyczy występowała jako "ból fantomowy", z którym wielu Niemców nie mogło się pogodzić. Tęsknota za Niemiecką Afryką Wschodnią znajdowała upust w międzywojennej kinematografii, w której "nowi rodacy" grali w egzotycznych filmach.
 
Powrót do kolonialnej światłości okazał się jednak już tylko marzeniem, które bieg dziejów definitywnie rozwiał. Stracone afrykańskie kolonie wspominano w Niemczech wnet z takim samym utęsknieniem jak będące w obrębie II RP Poznań, Górny Śląsk czy Pomorze - zresztą nie bez przypadku. Już w drugiej połowie XIX w. niemiecki kolonializm rozszczepił się na kilka nurtów, w tym na ten (zapomniany nieco) wschodnioeuropejski. Warto przypomnieć, że Niemcy nigdy nie stałyby się kolonialnym imperium, gdyby się nie zjednoczyły pod pruskim berłem. Z kolei nigdy by się w 1871 r. nie zjednoczyły, gdyby wcześniej nie wykroiły części "polskiego tortu".
 
I podobnie jak w podzielonej Polsce "misja cywilizacyjna" okazała się niezwykle trudna, jako że przywódcy lokalnych społeczności nie zrezygnowali z własnych ambicji państwotwórczych. Toteż niemieckie władze szybko rozbudowały system kontroli nad ludnością tubylczą.
 
Niemcy rozgrywali skądinąd umiejętnie plemienne konflikty wśród napotkanej ludności. Gdy w 1897 r. kolonią zawładnęła śmiercionośna dżuma i kolonizatorzy sięgali po coraz to drastyczniejsze metody przemocy (także gospodarczej), plemiona Nama i Herero się zbuntowały i stawiły zbrojny opór. W 1904 r. Afrykanie zaatakowali niemieckie farmy, zabijając ok. stu ich właścicieli. Odpowiedź Berlina była tyleż szybka, co brutalna. Niemcy wysłali komendanta Lothara von Trothę, uchodzącego za wyjątkowo bezlitosnego, który już wcześniej krwawo rozprawił się z plemieniem Wahehe na wschodzie kontynentu.
 
Niemieckie wojska zabijały głównie kobiety i dzieci. Afrykańscy powstańcy walczyli dzielnie, ale nie mieli cienia szansy wobec karabinów i wytoczonych armat. Zbuntowani tubylcy albo ginęli na miejscu, albo uciekali na pustynne rubieże, gdzie dziesiątkowały ich głód i epidemie. Tysiące Herero umarło z pragnienia. Rozpaczone rodziny, które wracały do niemieckich osiedelisk po wodę, zostały albo od razu zastrzelone, albo przepędzone lub zamknięte w "obozach koncentracyjnych" (tak, one już wtedy się tak nazywały), gdzie najczęściej umierali wskutek ciężkiej pracy przymusowej i celowego zaniedbywania.
 
Historycy zakładają, że między 1904 i 1908 r. zginęło ok. 10 tys. członków plemion Herero i Nama. Nawiasem mówiąc, nazwa "Herero" to właściwie również koloniozatorskie określenie. Pierwotna nazwa tej ludności to "Ovaherero", lecz "ova" oznacza "człowiek". Wszak zdaniem Niemców Afrykanie nie zasługiwali na ten atrybut. Gorzej, że niemieccy "przodownicy demokracji" do dziś wzdragają się przed uznaniem określenia "ludobójstwo".
 

"Niemiecki rząd zachował się jak zwykle: arogancko. Berlin powinien był już dawno temu bezwarunkowo przeprosić Namibię za niemieckie zbrodnie i zapłacić za wyrządzone krzywdy. A także zainwestować w nowe szkoły i infrastrukturę. Mimo ogromych spustoszeń, na które zdobyli się niemieccy osadnicy, namibijskie władze były zawsze pozytywnie nastawione wobec RFN. Dzisiaj jest już chyba za późno"

 
- uważa Jürgen Zimmerer, profesor Historii Afryki na Uniwersytecie w Hamburgu.
 
Dziś już może być rzeczywiście za późno na poprawę stosunków między Berlinem i Windhukiem, tym bardziej że w marcu 2019 r. sąd na Manhattanie odrzucił skargę Namibijczyków. Berlin dalej kategorycznie odmawia im reparacji, oferując za to środki na projekty rozwojowe i "oficjalne przeprosiny", na pewno pełne "empatii" i "pokory", zwłaszcza w okrągłe rocznice.
 
Czy to nie brzmi znajomo? Chcecie odbudowę wysadzonego przez nas w powietrze Pałacu Saskiego? W porządku. Pomnik bohaterów Powstania Warszawskiego w Berlinie? Czemu nie, możemy o tym pogadać. Ale miliardowe odszkodowania? Panie i panowie, no bądźmy poważni.
 
W czasach dyplomatycznych "flirtów" powinniśmy zauważyć, że w berlińskim Tiergarten nadal stoi odlany z brązu "żelazny kanclerz" Bismarck, który wciąż zerka na przechodzących turystów z tą samą "wyższością cywilizacyjną", która kiedyś wyłączyła u Niemców wszelkie elementarne ludzkie odruchy.

Wojciech Osiński


Oceń artykuł
Wczytuję ocenę...

 

Polecane
Emerytury
Stażowe