Powyborczy relaks? Nic z tych rzeczy! Politycy wszystkich opcji podsumowują, dywagują, cieszą się lub są rozgoryczeni. Elektoraty też rozemocjonowane: tym, co się wydarzyło, tym, kto co powiedział, tym, czy kandydatury były trafione, tym, że zwyciężyli i dali popalić drugiej stronie. Chwilę to jeszcze potrwa i temperatura powyborczych dyskusji ulegnie schłodzeniu. Tak musi być, bo przed nami kolejne, bardzo ważne wybory. Już w maju 2020 r. Tym razem rozegra się bój o prezydenturę.
Oczywistym wyborem dla Zjednoczonej Prawicy jest kandydatura Andrzeja Dudy. Kogo wytypuje opozycja, by stanął do pojedynku z obecnym prezydentem? Jedno jest pewne: prezydentura to ostatnia deska ratunku, by opozycja mogła zapewnić sobie choćby częściowy wpływ na rządzenie. Z racji obowiązujących procedur nie gwarantuje tego Senat, w którym opozycja ma niewielką przewagę. To dlatego tak ważnym celem jest odbicie prezydentury. Jakim sposobem, z kim, jakim kosztem – to już nieważne. Podziały polityczne, ideologiczne, programowe nie będą w ogóle się liczyły. Grzegorz Schetyna będzie dogadywał się z Adrianem Zandbergiem, a w wolnych od negocjacji chwilach będzie utrzymywał, że PiS to komuniści i bolszewia. Czy i tym razem, podobnie jak w przypadku Koalicji Europejskiej, szef PO da się ograć starym komunistycznym wygom? Niewykluczone. Tym bardziej że tym nieprzemyślanym ruchem Schetyna reaktywował rozproszoną i ledwo utrzymującą się na powierzchni lewicę. Ale nie wzmocnił własnej partii. A jej członkowie, po czterech latach przykręconego kurka z benefitami, którymi dysponuje władza, są wrogo nastawieni nie tylko do rządzących, ale i kierujących (nieudolnie) ich własną partią. Choć nikt do tego z oczywistych względów się nie przyzna, odebranie władzy dla samej władzy jest istotą problemu. Na użytek swojego elektoratu nazywa to się walką o demokrację, niezależne sądy, prawa człowieka i co tam tylko przyjdzie człowiekowi do głowy.
Jeśli ktoś myśli, że czeka nas uspokojenie sytuacji, to jest w błędzie. Wprost przeciwnie, będzie hałaśliwie, oszczerczo, demagogicznie i konfrontacyjnie. Uczynienie z Małgorzaty Kidawy-Błońskiej liderki ugrupowania na miesiąc przed wyborami powiodło się. Schetynę, który nawoływał, by strząsnąć z polskiego drzewa PiS-owską szarańczę, zastąpiła miła, kulturalna pani. Mająca co prawda problemy z czytaniem z promptera, ale tego można się nauczyć. Instytut Badań Spraw Publicznych w telefonicznej sondzie potwierdził jej duże szanse, w drugiej turze, na prezydenturę. Ale nie sądzę, by zdecydowano się wystawić jej kandydaturę.
Mieczysław Gil
