[Z Niemiec dla Tysol.pl] Wojciech Osiński: Brunatne odium Bundesligi

Niemiecki klub Roberta Lewandowskiego podkreśla dziś z zamiłowaniem, że czerpie swoją siłę z "różnorodności, otwartości i tolerancji". Czy zawsze tak było?
/ Koszulka reprezentacji III Rzeszy w piłce nożnej - screen YT dudd1982
Trudno wyobrazić sobie nadchodzące listopadowe mecze reprezentacji Polski bez jej kapitana. Awans na Euro 2020 mamy już wprawdzie w kieszeni, choć zacięta walka o pierwsze miejsce w grupie wciąż trwa. Robert Lewandowski jest obecnie w życiowej formie, mimo dokuczającej przepukliny pachwinowej.
 
Lider polskiej drużyny nie schodzi także z czołówek mediów niemieckich. Dzięki dwóm golom wbitym Borussii Dortmund w hicie rundy jesiennej, czołowy napastnik Bayernu Monachium stał się pierwszym piłkarzem w historii Bundesligi, który po jedenastu kolejkach uzbierał aż 16 bramek. Niemieccy kibice muszą się więc powoli oswoić z myślą, że "Lewy" może niebawem pobić rekord legendarnego "Bombera" Gerda Müllera. Bawarczycy oczywiście się cieszą, gdy Monachium wygrywa, ale jeśli ich coś szczególnie boli, to owa wiekopomna chwila, w której zagraniczny piłkarz pobija jakiś rekord ustanowiony przez piłkarza z Niemiec.
 
Bundesliga czerpie dzisiaj swoją niezaprzeczalną siłę z różnorodności, otwartości i tolerancji. A jednak nie zawsze tak było. Dzieje ligi niemieckiej są pełne wstydliwych tajemnic, tuszujących ciemne plamy w biografiach ludzi, którzy nią zarządzali. To dotyczy w szczególności Bayernu Monachium, który próbuje dziś wybielać haniebne rozdziały w swojej historii.
 
W stadionowym muzeum Bayernu wszędzie widzimy zastygłych w heroicznych pozach bohaterów, bez których sukcesy tego klubu byłyby niemożliwe: Beckenbauera, Hoenessa, Maiera, Müllera, Makaaya. Kolejną gwiazdą zdobiącą oblicze wystawy jest od kilku lat także nasz polski napastnik.
 
Lwia część eksponatów skupia się na niełatwych początkach założonego w 1900 r. klubu. Bayern potrzebował bowiem jeszcze kliku lat, żeby się rozpędzić. Pierwsze krajowe mistrzostwo uzyskał w 1932 r., kilka miesięcy przed objęciem władzy przez Adolfa Hitlera. Prawdziwy okres świetności piłkarzy znad Izary miał zaś przypaść dopiero na lata 70., wraz z rosnącym potencjałem reprezentacji RFN, najeżonej głównymi aktorami z bawarskiej stolicy.
 
Niepozorny kącik w stadionowym muzeum poświęcony jest także historii klubu w mrocznych latach 1933-45. Widnieje nad nim czerwony napis "Gorzkie lata, trudne czasy". Natomiast pod nim pyszni się krótki tekst: "Podczas gdy inne niemieckie kluby szybko szukały punktów zaczepienia w systemie nazistowskim, Bayern jako jedyny się temu sprzeciwił". To zdanie zręcznie wpisuje się w "bohaterską" historię kultowego klubu. Ale czy to prawda?
 
Otóż w ostatnich latach niektórzy niemieccy historycy dodali kilka łyżek dziegciu do beczki "bawarskiego miodu". Ich gruntowne kwerendy nie pozostawiają złudzeń - gigant z Monachium do dziś wybiela swoją rolę w narodowym socjalizmie. Pisze o tym m.in. niemiecki historyk Markwart Herzog, który przyjrzał się monachijskiemu klubowi w okresie hitleryzmu.
 
W oficjalnym przekazie FC Bayern dotąd nie miał sobie nic do zarzucenia. W przeciwieństwie do lokalnego rywala TSV 1860 Monachium, którego zarząd nie taił sympatii do führera, uchodził raczej za dywerstanta, opierającego się nazistowskiemu ujednoliceniu klubów piłkarskich. Ten okres kojarzony jest z nazwiskiem prezesa Kurta Landauera (1884-1961), który zapewnił swojemu klubowi pierwsze mistrzostwo. Landauer był Żydem. Po objęciu władzy przez Hitlera, lubiany prezes musiał ustąpić ze stanowiska i sprzedać swój dom, jako że został pozbawiony środków. W 1938 r. trafił do obozu koncentracyjnego w Dachau, po czym udało mu się zbiec do Szwajcarii. Jego rodzeństwo padło ofiarą niemieckiego przemysłu zagłady. W 1947 r. Landauer wrócił do Niemiec i ponownie został wybrany na prezesa Bayernu. Jego barwna biografia doczekała się kilka lat temu ekranizacji, która bez wątpienia utrwaliła wizerunek Bayernu jako "klubu oporu".
 

"Bayern nie odbiegał od nazistowskich wytycznych, przeciwnie, w sporządzaniu antysemickich paragrafów zarząd klubu był niekiedy szybszy od samego führera"

 
- przekonuje z kolei Herzog.
 
Zdaniem historyka odnalezione protokoły z zebrań dowodzą niezbicie, że Bayern z zapałem przeprowadzał aryzację swoich członków. W pierwszym kwartale 1933 r., czyli tuż przed triumfalnym pochodem NSDAP po władzę, miał ich mniej więcej tysiąc, wśród nich ok. 50 Żydów. W kwietniu tego samego roku, zaledwie miesiąc po zwolnieniu Landauera, klub podpisał tzw. "deklarację stuttgarcką", wysyłając sygnał chęci pozbycia się osób pochodzenia żydowskiego. Wyjątkiem byli żołnierze, którzy walczyli w pierwszej wojnie światowej. Lecz wkrótce "paragraf aryjski" w statucie został zaostrzony. W 1935 r. do uruchomienia procedury wydalenia wystarczyło posiadanie w rodzinie jednej osoby pochodzenia żydowskiego, nawet jeśli była to np. prababcia.
 

"Robili to dobrowolnie, chcąc podlizać się Hitlerowi"

 
- utrzymuje Herzog.
 
Na ironię zakrawa fakt, że niebawem führer istotnie zaczął naciskać... żeby prezes monachijskiego klubu złagodził swoje trzy paragrafy aryjskie. Wszak nic nie miało zagrozić zbliżającej się olimpiadzie w Berlinie lub dać zagranicznym sportowcom pretekstu do bojkotu imprezy.
 

"Należy wreszcie przyznać się do tego, że szefowie Bayernu przez jakiś czas traktowali niemieckich Żydów gorzej, niż przewidywały to hitlerowskie 'ustawy rasowe'"

 
- wyjaśnia niemiecki historyk.
 
W 1938 r. wszystkie antysemickie paragrafy zostały wykreślone ze statutu, przypuszczalnie przez ówczesnego prezesa Franza Nusshardta, który zauważył, że wcześniejsze władze klubu się zagalopowały. Jednak dwa lata później zapisy powróciły, tym razem już z nakazu Hitlera. Musiały je już wprowadzić wszystkie kluby na terenie III Rzeszy.
 
Realizacja antysemickich wytycznych w niemieckich klubach piłkarskich była niejako papierkiem lakmusowym dla ich postawy wobec Hitlera. Bayern się do nich - najoględniej mówiąc - "ustosunkował". Klub miał w statucie trzy paragrafy aryjskie, bez wahania podporządkowując się nazistowskim elitom i wychodząc im nawet naprzeciw. Herzog podtrzymuje tezę, jakoby dzisiejsza mentalność klubowa, podparta (aroganckim nieco) sloganem "mia san mia" ("my to my"), miała początek właśnie w epoce nazizmu.
 

"Bawarczycy już wtedy chcieli po po prostu trwać, grać, wygrywać i zdobywać tytuły. Zawsze chcieli podążać własną scieżką, tyle że po 1933 r. przez 12 lat szli ramię w ramię z bonzami hitlerowskimi"

 
- tłumaczy Herzog.
 
W ostatnich latach pojawiło się wiele opasłych i pełnych dowodów prac historyków, które zapoznały czytelników z tym, co działo się z niemieckimi klubami piłkarskimi w latach 30. i 40. XX w. Warto choćby wspomnieć o kapitalnej książce Daniela Koerfera o Hercie BSC Berlin. Tyle że w odróżnieniu od Bayernu stołeczny klub nigdy swoich przewinień nie zatajał, zaakceptowawszy porządki zaprowadzone przez historyków sportu. Tymczasem władze Bayernu, Karl-Heinz Rummenigge i odchodzący Uli Hoeness, nie kwapią się do poruszania tego drażliwego tematu, jakby obawiali się, że niewygodne fakty przetrącą kręgosłup branżowego tytana.
 

"Do dziś w muzeum stadionowym można przeczytać, że pierwszy nazistowski prezes został wybrany dopiero w 1943 r. To się nie zgadza, od 1933 r. wszyscy byli gorliwymi zwolennikami reżimu, szczególnie Karl-Heinz Oettinger"

 
- twierdzi Herzog.
 
Zaiste, na klubowym zebraniu w 1935 r. Oettinger miał grzmieć:
 

"9 marca 1933 r. jest najważniejszą datą w naszej najnowszej historii. Nasz führer znalazł odwagę, na którą nikt wcześniej się nie zdobył. My, jako instytucja sportowa, musimy mu teraz pomóc, wychowując silnych Niemców, którzy będą potrafili wszystkiemu się przeciwstawić"

 
W monachijskim muzeum można przeczytać wzruszającą historię o "dobrym" Niemcu Sigmundzie Haringerze, który w latach nazizmu był piłkarzem tradycyjnego bawarskiego klubu. Haringer miał nazwać pochód nazistów "teatrzykiem pajaców", po czym został zatrzymany i wypuszczony dopiero po interwencji władz Bayernu.
 
Postaci jak Landauer i Haringer służą wzmocnieniu reputacji "klubu oporu". Ale co z innymi? Co ze wspomnianym Oettingerem lub Kaiserem? Michael Wilhelm Kaiser był ważną osobą w zarządzie Bayernu, przy okazji także członkiem osławionej Sturmabteilung (SA) oraz innych nazistowskich organizacji. Kiedy w 1939 r. w monachijskim lokalu Bürgerbräukeller Georg Elser dokonał nieudanego zamachu na Hitlera, Kaiser był blisko führera i zginął.
 
W szmatławcach typu "Völkischer Beobachter" otoczono tę śmierć nimbem męczeństwa. Oprócz świadomego wybielania swojej historii przez władze klubu jest jeszcze inne wyjaśnienie. W jednej z witryn w stadionowym muzeum znajduje się niepozorna książeczka pt. "Kronika z okazji 50. rocznicy powstania Bayernu Monachium". Po nalocie bombowym w 1944 r. znaczna część archiwów uległa zniszczeniu. Siegfried Herrmann, następca zdymisjowanego Landauera, który nieco później popadł w niełaskę u hitlerowskich zbirów, został po wojnie obarczony obowiązkiem odtworzenia z pamięci niektórych faktów. W kronice tej niezwykle mgliście opisuje lata hitleryzmu. Z ustaleń Herzoga wynika zaś, że Herrmann przygotował w 1933 r. podwaliny zmian w statucie klubu umożliwających wprowadzenie ustaw aryjskich.
 

"Na jakiej podstawie ten wielki klub opiera swoją bohaterską historię? Na tej bezrefleksyjnej, fragmentarycznej książeczce?"

 
- pyta Herzog.
 
W pewnej mierze można zrozumieć dzisiejszych włodarzy Bayernu, którzy nie chcą kolejnego skandalu. Można też zrozumieć koncepcję wystawy, zaadresowanej do wielbiących swój klub kibiców. A jednak mroczna przeszłość klubów Bundesligi nie powinna być wypychana poza debatę publiczną. No cóż, żyjemy w zupełnie innych czasach. Zresztą w historii futbolu wydarzenia zapadają szybciej w niepamięć. Kto pamięta choćby wynik przedostatniego meczu reprezentacji polskiej? No właśnie. Dziś liczy się już tylko jutrzejsze spotkanie z Izraelem w Jerozolimie.

Wojciech Osiński
 

 

POLECANE
Zimny prysznic dla polskiego przemysłu. Dane GUS studzą optymizm rządu Wiadomości
Zimny prysznic dla polskiego przemysłu. Dane GUS studzą optymizm rządu

Jeszcze niedawno rząd chętnie wskazywał na poprawę kondycji polskiego przemysłu. Najnowsze dane Głównego Urzędu Statystycznego szybko jednak sprowadziły te nastroje na ziemię. Listopad przyniósł wyraźne pogorszenie wyników produkcji, a skala spadku okazała się zaskoczeniem nawet dla ekonomistów.

Tusk wyszedł do dziennikarzy: Polska niepodległość będzie zagrożona, gdyby Ukraina... z ostatniej chwili
Tusk wyszedł do dziennikarzy: "Polska niepodległość będzie zagrożona, gdyby Ukraina..."

– Polska niepodległość będzie zagrożona, gdyby się okazało, że w konsekwencji złych decyzji albo braku decyzji, np. ze strony Europy, Ukraina musiałaby skapitulować – stwierdził w czwartek w Brukseli szef polskiego rządu Donald Tusk.

Wiadomości
Jakie buty na sylwestra wybrać, by wyglądać i czuć się świetnie?

Sylwestrowa noc to wyjątkowy moment, gdy chcesz wyglądać olśniewająco, tańczyć do białego rana i cieszyć się każdą chwilą zabawy. Kluczem do udanego wieczoru są właściwie dobrane buty – takie, które połączą styl z komfortem i pozwolą Ci świętować bez bólu stóp. Sprawdź praktyczne porady, jak wybrać idealne obuwie na ostatnią noc roku, poznasz najmodniejsze trendy na 2025/2026 rok oraz dowiesz się, jak uniknąć typowych błędów przy wyborze butów wieczorowych.

Niepokojące doniesienia z granicy. Straż Graniczna wydała komunikat z ostatniej chwili
Niepokojące doniesienia z granicy. Straż Graniczna wydała komunikat

Straż Graniczna publikuje raporty dotyczące wydarzeń na polskiej granicy z Białorusią. Ponadto zaraportowano także o sytuacji na granicy z Litwą i Niemcami w związku z przywróceniem na nich tymczasowych kontroli.

Rosyjscy pogranicznicy przekroczyli granicę NATO z ostatniej chwili
Rosyjscy pogranicznicy przekroczyli granicę NATO

Trzech funkcjonariuszy rosyjskiej straży granicznej bez zezwolenia przekroczyło granicę z Estonią. Tallinn domaga się wyjaśnień.

Świąteczny chaos na lotniskach. Pracownicy  w Europie zapowiadają strajki z ostatniej chwili
Świąteczny chaos na lotniskach. Pracownicy w Europie zapowiadają strajki

Podróżujący w okresie Bożego Narodzenia i Nowego Roku muszą liczyć się z poważnymi utrudnieniami. Pracownicy lotnisk i linii lotniczych w kilku krajach Europy zapowiadają strajki, domagając się wyższych płac i lepszych warunków pracy. Protesty mogą oznaczać opóźnienia, odwołania lotów oraz długie kolejki do odprawy i odbioru bagażu.

Komunikat dla mieszkańców woj. podkarpackiego z ostatniej chwili
Komunikat dla mieszkańców woj. podkarpackiego

Od 19 grudnia 2025 r. w Pałacu Prezydenckim będzie można zobaczyć bożonarodzeniową szopkę z Markowej, nawiązującą do historii Rodziny Ulmów. Będzie można ją podziwiać do 6 stycznia 2026 r.

W Pałacu Prezydenckim trwa demontaż Okrągłego Stołu z ostatniej chwili
W Pałacu Prezydenckim trwa demontaż Okrągłego Stołu

Decyzją prezydenta Karola Nawrockiego z Pałacu Prezydenckiego znika Okrągły Stół. – Niezależnie od tego, jak oceniamy Okrągły Stół, to z całą pewnością Pałac Prezydencki nie jest miejscem, w którym powinien on stać – powiedział prezydent Karol Nawrocki.

TK reaguje na wyrok TSUE z ostatniej chwili
TK reaguje na wyrok TSUE

Trybunał Konstytucyjny skomentował czwartkowy wyrok Trybunału Sprawiedliwości UE. "Decyzja TSUE nie ma żadnego wpływu na funkcjonowanie konstytucyjnych organów Rzeczypospolitej Polskiej. Zapadła ona całkowicie poza kompetencjami tego organu" – podkreślono.

Prezydent Karol Nawrocki spotkał się z szefem NATO z ostatniej chwili
Prezydent Karol Nawrocki spotkał się z szefem NATO

W czwartek od godz. 10 w Pałacu Prezydenckim trwa spotkanie prezydenta Karola Nawrockiego z sekretarzem generalnym NATO Markiem Rutte. Zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami tematami rozmowy mają być m.in. bezpieczeństwo i sytuacja na Ukrainie.

REKLAMA

[Z Niemiec dla Tysol.pl] Wojciech Osiński: Brunatne odium Bundesligi

Niemiecki klub Roberta Lewandowskiego podkreśla dziś z zamiłowaniem, że czerpie swoją siłę z "różnorodności, otwartości i tolerancji". Czy zawsze tak było?
/ Koszulka reprezentacji III Rzeszy w piłce nożnej - screen YT dudd1982
Trudno wyobrazić sobie nadchodzące listopadowe mecze reprezentacji Polski bez jej kapitana. Awans na Euro 2020 mamy już wprawdzie w kieszeni, choć zacięta walka o pierwsze miejsce w grupie wciąż trwa. Robert Lewandowski jest obecnie w życiowej formie, mimo dokuczającej przepukliny pachwinowej.
 
Lider polskiej drużyny nie schodzi także z czołówek mediów niemieckich. Dzięki dwóm golom wbitym Borussii Dortmund w hicie rundy jesiennej, czołowy napastnik Bayernu Monachium stał się pierwszym piłkarzem w historii Bundesligi, który po jedenastu kolejkach uzbierał aż 16 bramek. Niemieccy kibice muszą się więc powoli oswoić z myślą, że "Lewy" może niebawem pobić rekord legendarnego "Bombera" Gerda Müllera. Bawarczycy oczywiście się cieszą, gdy Monachium wygrywa, ale jeśli ich coś szczególnie boli, to owa wiekopomna chwila, w której zagraniczny piłkarz pobija jakiś rekord ustanowiony przez piłkarza z Niemiec.
 
Bundesliga czerpie dzisiaj swoją niezaprzeczalną siłę z różnorodności, otwartości i tolerancji. A jednak nie zawsze tak było. Dzieje ligi niemieckiej są pełne wstydliwych tajemnic, tuszujących ciemne plamy w biografiach ludzi, którzy nią zarządzali. To dotyczy w szczególności Bayernu Monachium, który próbuje dziś wybielać haniebne rozdziały w swojej historii.
 
W stadionowym muzeum Bayernu wszędzie widzimy zastygłych w heroicznych pozach bohaterów, bez których sukcesy tego klubu byłyby niemożliwe: Beckenbauera, Hoenessa, Maiera, Müllera, Makaaya. Kolejną gwiazdą zdobiącą oblicze wystawy jest od kilku lat także nasz polski napastnik.
 
Lwia część eksponatów skupia się na niełatwych początkach założonego w 1900 r. klubu. Bayern potrzebował bowiem jeszcze kliku lat, żeby się rozpędzić. Pierwsze krajowe mistrzostwo uzyskał w 1932 r., kilka miesięcy przed objęciem władzy przez Adolfa Hitlera. Prawdziwy okres świetności piłkarzy znad Izary miał zaś przypaść dopiero na lata 70., wraz z rosnącym potencjałem reprezentacji RFN, najeżonej głównymi aktorami z bawarskiej stolicy.
 
Niepozorny kącik w stadionowym muzeum poświęcony jest także historii klubu w mrocznych latach 1933-45. Widnieje nad nim czerwony napis "Gorzkie lata, trudne czasy". Natomiast pod nim pyszni się krótki tekst: "Podczas gdy inne niemieckie kluby szybko szukały punktów zaczepienia w systemie nazistowskim, Bayern jako jedyny się temu sprzeciwił". To zdanie zręcznie wpisuje się w "bohaterską" historię kultowego klubu. Ale czy to prawda?
 
Otóż w ostatnich latach niektórzy niemieccy historycy dodali kilka łyżek dziegciu do beczki "bawarskiego miodu". Ich gruntowne kwerendy nie pozostawiają złudzeń - gigant z Monachium do dziś wybiela swoją rolę w narodowym socjalizmie. Pisze o tym m.in. niemiecki historyk Markwart Herzog, który przyjrzał się monachijskiemu klubowi w okresie hitleryzmu.
 
W oficjalnym przekazie FC Bayern dotąd nie miał sobie nic do zarzucenia. W przeciwieństwie do lokalnego rywala TSV 1860 Monachium, którego zarząd nie taił sympatii do führera, uchodził raczej za dywerstanta, opierającego się nazistowskiemu ujednoliceniu klubów piłkarskich. Ten okres kojarzony jest z nazwiskiem prezesa Kurta Landauera (1884-1961), który zapewnił swojemu klubowi pierwsze mistrzostwo. Landauer był Żydem. Po objęciu władzy przez Hitlera, lubiany prezes musiał ustąpić ze stanowiska i sprzedać swój dom, jako że został pozbawiony środków. W 1938 r. trafił do obozu koncentracyjnego w Dachau, po czym udało mu się zbiec do Szwajcarii. Jego rodzeństwo padło ofiarą niemieckiego przemysłu zagłady. W 1947 r. Landauer wrócił do Niemiec i ponownie został wybrany na prezesa Bayernu. Jego barwna biografia doczekała się kilka lat temu ekranizacji, która bez wątpienia utrwaliła wizerunek Bayernu jako "klubu oporu".
 

"Bayern nie odbiegał od nazistowskich wytycznych, przeciwnie, w sporządzaniu antysemickich paragrafów zarząd klubu był niekiedy szybszy od samego führera"

 
- przekonuje z kolei Herzog.
 
Zdaniem historyka odnalezione protokoły z zebrań dowodzą niezbicie, że Bayern z zapałem przeprowadzał aryzację swoich członków. W pierwszym kwartale 1933 r., czyli tuż przed triumfalnym pochodem NSDAP po władzę, miał ich mniej więcej tysiąc, wśród nich ok. 50 Żydów. W kwietniu tego samego roku, zaledwie miesiąc po zwolnieniu Landauera, klub podpisał tzw. "deklarację stuttgarcką", wysyłając sygnał chęci pozbycia się osób pochodzenia żydowskiego. Wyjątkiem byli żołnierze, którzy walczyli w pierwszej wojnie światowej. Lecz wkrótce "paragraf aryjski" w statucie został zaostrzony. W 1935 r. do uruchomienia procedury wydalenia wystarczyło posiadanie w rodzinie jednej osoby pochodzenia żydowskiego, nawet jeśli była to np. prababcia.
 

"Robili to dobrowolnie, chcąc podlizać się Hitlerowi"

 
- utrzymuje Herzog.
 
Na ironię zakrawa fakt, że niebawem führer istotnie zaczął naciskać... żeby prezes monachijskiego klubu złagodził swoje trzy paragrafy aryjskie. Wszak nic nie miało zagrozić zbliżającej się olimpiadzie w Berlinie lub dać zagranicznym sportowcom pretekstu do bojkotu imprezy.
 

"Należy wreszcie przyznać się do tego, że szefowie Bayernu przez jakiś czas traktowali niemieckich Żydów gorzej, niż przewidywały to hitlerowskie 'ustawy rasowe'"

 
- wyjaśnia niemiecki historyk.
 
W 1938 r. wszystkie antysemickie paragrafy zostały wykreślone ze statutu, przypuszczalnie przez ówczesnego prezesa Franza Nusshardta, który zauważył, że wcześniejsze władze klubu się zagalopowały. Jednak dwa lata później zapisy powróciły, tym razem już z nakazu Hitlera. Musiały je już wprowadzić wszystkie kluby na terenie III Rzeszy.
 
Realizacja antysemickich wytycznych w niemieckich klubach piłkarskich była niejako papierkiem lakmusowym dla ich postawy wobec Hitlera. Bayern się do nich - najoględniej mówiąc - "ustosunkował". Klub miał w statucie trzy paragrafy aryjskie, bez wahania podporządkowując się nazistowskim elitom i wychodząc im nawet naprzeciw. Herzog podtrzymuje tezę, jakoby dzisiejsza mentalność klubowa, podparta (aroganckim nieco) sloganem "mia san mia" ("my to my"), miała początek właśnie w epoce nazizmu.
 

"Bawarczycy już wtedy chcieli po po prostu trwać, grać, wygrywać i zdobywać tytuły. Zawsze chcieli podążać własną scieżką, tyle że po 1933 r. przez 12 lat szli ramię w ramię z bonzami hitlerowskimi"

 
- tłumaczy Herzog.
 
W ostatnich latach pojawiło się wiele opasłych i pełnych dowodów prac historyków, które zapoznały czytelników z tym, co działo się z niemieckimi klubami piłkarskimi w latach 30. i 40. XX w. Warto choćby wspomnieć o kapitalnej książce Daniela Koerfera o Hercie BSC Berlin. Tyle że w odróżnieniu od Bayernu stołeczny klub nigdy swoich przewinień nie zatajał, zaakceptowawszy porządki zaprowadzone przez historyków sportu. Tymczasem władze Bayernu, Karl-Heinz Rummenigge i odchodzący Uli Hoeness, nie kwapią się do poruszania tego drażliwego tematu, jakby obawiali się, że niewygodne fakty przetrącą kręgosłup branżowego tytana.
 

"Do dziś w muzeum stadionowym można przeczytać, że pierwszy nazistowski prezes został wybrany dopiero w 1943 r. To się nie zgadza, od 1933 r. wszyscy byli gorliwymi zwolennikami reżimu, szczególnie Karl-Heinz Oettinger"

 
- twierdzi Herzog.
 
Zaiste, na klubowym zebraniu w 1935 r. Oettinger miał grzmieć:
 

"9 marca 1933 r. jest najważniejszą datą w naszej najnowszej historii. Nasz führer znalazł odwagę, na którą nikt wcześniej się nie zdobył. My, jako instytucja sportowa, musimy mu teraz pomóc, wychowując silnych Niemców, którzy będą potrafili wszystkiemu się przeciwstawić"

 
W monachijskim muzeum można przeczytać wzruszającą historię o "dobrym" Niemcu Sigmundzie Haringerze, który w latach nazizmu był piłkarzem tradycyjnego bawarskiego klubu. Haringer miał nazwać pochód nazistów "teatrzykiem pajaców", po czym został zatrzymany i wypuszczony dopiero po interwencji władz Bayernu.
 
Postaci jak Landauer i Haringer służą wzmocnieniu reputacji "klubu oporu". Ale co z innymi? Co ze wspomnianym Oettingerem lub Kaiserem? Michael Wilhelm Kaiser był ważną osobą w zarządzie Bayernu, przy okazji także członkiem osławionej Sturmabteilung (SA) oraz innych nazistowskich organizacji. Kiedy w 1939 r. w monachijskim lokalu Bürgerbräukeller Georg Elser dokonał nieudanego zamachu na Hitlera, Kaiser był blisko führera i zginął.
 
W szmatławcach typu "Völkischer Beobachter" otoczono tę śmierć nimbem męczeństwa. Oprócz świadomego wybielania swojej historii przez władze klubu jest jeszcze inne wyjaśnienie. W jednej z witryn w stadionowym muzeum znajduje się niepozorna książeczka pt. "Kronika z okazji 50. rocznicy powstania Bayernu Monachium". Po nalocie bombowym w 1944 r. znaczna część archiwów uległa zniszczeniu. Siegfried Herrmann, następca zdymisjowanego Landauera, który nieco później popadł w niełaskę u hitlerowskich zbirów, został po wojnie obarczony obowiązkiem odtworzenia z pamięci niektórych faktów. W kronice tej niezwykle mgliście opisuje lata hitleryzmu. Z ustaleń Herzoga wynika zaś, że Herrmann przygotował w 1933 r. podwaliny zmian w statucie klubu umożliwających wprowadzenie ustaw aryjskich.
 

"Na jakiej podstawie ten wielki klub opiera swoją bohaterską historię? Na tej bezrefleksyjnej, fragmentarycznej książeczce?"

 
- pyta Herzog.
 
W pewnej mierze można zrozumieć dzisiejszych włodarzy Bayernu, którzy nie chcą kolejnego skandalu. Można też zrozumieć koncepcję wystawy, zaadresowanej do wielbiących swój klub kibiców. A jednak mroczna przeszłość klubów Bundesligi nie powinna być wypychana poza debatę publiczną. No cóż, żyjemy w zupełnie innych czasach. Zresztą w historii futbolu wydarzenia zapadają szybciej w niepamięć. Kto pamięta choćby wynik przedostatniego meczu reprezentacji polskiej? No właśnie. Dziś liczy się już tylko jutrzejsze spotkanie z Izraelem w Jerozolimie.

Wojciech Osiński
 


 

Polecane