[Tylko u nas] Marek Budzisz: Nowaja Gazieta - "Czy Stalin mógł przyjąć żydowską emigrację z III Rzeszy?"
![[Tylko u nas] Marek Budzisz: Nowaja Gazieta - "Czy Stalin mógł przyjąć żydowską emigrację z III Rzeszy?"](https://www.tysol.pl/imgcache/750x530/c//zdj/zdjecie/41934.jpg)
Czy Stalin mógł przyjąć żydowską emigrację z III Rzeszy, pyta retorycznie rosyjski historyk? Oczywiście, że mógł, ale tego nie zrobił co najmniej z kilku powodów. Po pierwsze na terenach zajętych przez Rosję Sowiecką w efekcie paktu Ribbentrop - Mołotow już znalazła się ogromna społeczność żydowska, do której komuniści mieli ograniczone zaufanie, bo nawet biednych Żydów uważali za przesiąkniętych „kapitalistyczną zgnilizną”. W realiach państwa policyjnego stworzonego przez Stalina, gdzie każdy obszar życia był nadzorowany przez funkcjonariuszy NKWD, przyjazd milionowej rzeszy cudzoziemców (a może nawet szpiegów!) wymagałby stworzenia gigantycznego nowego aparatu kontroli i represji. Stalin nie chciał iść na takie ryzyko również i z tego powodu, że był antysemitą, po części antysemicki charakter miała wielka czystka 1937 roku, późniejsza eliminacja w przeddzień wojny wyższego dowództwa sowieckich sił zbrojnych, o aferze moskiewskich lekarzy 1953 roku nie wspominając. Artykuł Polana wyraźnie wskazuje na jakie ryzyko idzie ten, kto tak jak Putin, na podstawie jednej wypowiedzi i to wyrwanej z kontekstu mówi o antysemityzmie polskiego ambasadora, czy nawet całej polskiej przedwrześniowej elity. Posługując się tą metodą, może warto jeśli wyskoki rosyjskiego prezydenta będą się powtarzały, można by, jak pisze rosyjski historyk, oskarżyć Rosję Sowiecką o to, że przez swoje zaniechania umożliwiła Holocaust, do którego by zapewne nie doszło, gdyby żydowska emigracja ruszyła.
Artykuł ten jest również istotny z innego powodu. Skłania bowiem, a przynajmniej winien skłaniać, każdego myślącego człowieka do zastanowienia zanim wypowiadać będzie oceny zdarzeń historycznych z dzisiejszej perspektywy, biorąc pod uwagę wyłącznie swój punkt widzenia.
Od takich zagrożeń my jako Polacy nie jesteśmy, o czym należy pamiętać, wolni. Posłużmy się przykładem o innym zgoła kalibrze, ale równie ważnym. Otóż podobnie jak rok wcześniej, tak i w tym roku polski oraz izraelscy ambasadorowie w Kijowie opublikowali 2 stycznia wspólny list krytykujący odbywające się w ukraińskiej stolicy i w innych miastach, obchody ku czci liderów UPA w tym Stepana Bandery, Andrija Melnyka oraz Ivana i Jurija Lypów.
Trzy dni później, 5 stycznia, z oświadczeniem odnoszącym się do tych samych obchodów wystąpił rosyjski MSZ, który „wyraził zdziwienie”, że z takim uporem władze Ukrainy od lat uprawiają „politykę heroizacji tzw. ruchu narodowo – wyzwoleńczego z lat 1940 – 1950” i wzywa Kijów do zaniechania polityki będącej „kpiną z historii” oraz relatywizowania zbrodni dokonanych przez faszystów.
Piszę o rosyjskim oświadczeniu z tego powodu, że chcąc ocenić działania naszej dyplomacji, winniśmy znać kontekst podejmowanych przez nią kroków. Do kontekstu należy też skala odbywających się w ukraińskich miastach uroczystości. Miejscowe media informują, że w Kijowie wzięło w nich udział 1600 osób, rok wcześniej 2000.
Od razu chcę uprzedzić wszystkich krytyków tego co piszę. Nie nawołuję do zapomnienia tego co działo się na Wołyniu. Wręcz przeciwnie, musimy dążyć do upamiętnienia ofiar i napiętnowania sprawców. Piszę to zresztą mając w pamięci moich pradziadków zamordowanych tam przez ich ukraińskich sąsiadów.
Pytanie tylko czy przedsięwzięte przez polską ambasadę środki są adekwatne do skali problemu? Tym bardziej mało celowe wydaje się to co się stało później. Otóż w odpowiedzi na stanowisko polskiego i izraelskiego ambasadora, rzeczniczka ukraińskiego MSZ Jekaterina Zelenko umieściła post w sieci w którym napisała, że „każdy naród ma prawo samodzielnie nazywać i czcić swoich bohaterów”. I ten pogląd, nie będący, co trzeba zauważyć oficjalnym stanowiskiem ukraińskiej dyplomacji spotkał się z polemiczna odpowiedzią polskiej ambasady. Pytanie tylko po co? Jak informuje telewizja Hromadskie, wyrażono zdziwienie, że takie słowa mogły paść „z ust ukraińskiego dyplomaty” oraz jeżeli zgodzić się ze słowami Zełenko, to trzeba byłoby uznać za uprawnione to, że narodowymi bohaterami Ukrainy będą „ideologowie ukraińskiego integralnego nacjonalizmu, którego ofiarami było dziesiątki tysięcy Polaków, Żydów i tysiące przedstawicieli innych narodów”. Ta indywidualna odpowiedź polskie placówki jest w gruncie rzeczy zbieżna z tym co napisał rosyjski MSZ. Czy tego rodzaju polityka jest nam potrzebna? Zwłaszcza zestawiając historyczną nadaktywność polskiej dyplomacji nad Dnieprem z niemal całkowitą pasywnością na innych polach. Piszę o tym z całą odpowiedzialnością, bo czytam codziennie kilkanaście tytułów ukraińskiej prasy i Polska jest tam właściwie nieobecna. Ani w planie kulturalnym, ani gospodarczy, ani niestety też i politycznym. Aktywność polskiej ambasady i polskich dyplomatów (np. niedawna wizyta wiceministra Przydacza) w obszarze dyplomacji publicznej koncentruje się niemal wyłącznie na kwestiach historycznych. Przy czym polskiej nadwrażliwości i dbałości o każdy szczegół historycznej narracji towarzyszy zadziwiający brak wyczucia jeśli idzie o stanowisko Ukrainy. Weźmy choćby ostatni wywiad szefa ukraińskiego IPN-u Antona Drobowycza, którego trudno zaliczyć do zwolenników polityki gloryfikacji Bandery. W Polsce odnotowano jedynie z niego, że przeczy on ludobójstwu na Wołyniu. Trzeba jednak zauważyć, że Kijów nie kwestionuje czystek etnicznych i to przeprowadzanych na masową skalę. Terminologia jest tu niezmiernie istotna, czym innym jest bowiem ludobójstwo, czym innym czystki etniczne. Te kwestie winny być dyskutowane przez historyków, nawet jeżeli nie mamy wielkich nadziei wypracowania wspólnego poglądu. Jeśli jednak stają się istotnym czynnikiem dyskusji dyplomatów, to trzeba pamiętać po pierwsze o kontekście i za wszelką cenę starać się uniknąć wpisania tego co chcemy powiedzieć w cudzą narrację. Równie zła jest sytuacja kiedy pasywność, brak inicjatywy, brak pomysłów, i brak jakichkolwiek osiągnięć na innych polach (np. w kwestii otwarcia nowych przejść granicznych) „przykrywana” jest nadaktywnością na polu interpretacji historii. Taka polityka, która jest niestety udziałem naszej Kijowskiej placówki, nie przyniesie sukcesów. Historia, o czym, warto zawsze pamiętać, to bardzo ryzykowne dla dyplomacji pole.
Marek Budzisz