[Tylko u nas] Bruszewski: Ostrzegał przed koronawirusem. Bohaterski lekarz wzorem dla chrześcijan w Azji
![[Tylko u nas] Bruszewski: Ostrzegał przed koronawirusem. Bohaterski lekarz wzorem dla chrześcijan w Azji](https://www.tysol.pl/imgcache/750x530/c//zdj/zdjecie/46282.jpg)
Powiedzieć, że chrześcijaństwo w Chinach to temat bardzo złożony można uznać za stwierdzenie bardzo dyplomatyczne. Losy misji chrystianizacyjnej w Państwie Środka są bardzo skomplikowane. Chiny były poligonem kolonizacji w XIX w. i wiele ucierpiały z rąk zachodnich imperiów. Ekspansjonizm koncertu mocarstw odbił się na percepcji białych ludzi w chińskich oczach, wraz z ich praktyką religijną. Reperkusje odbijały się, więc na katolickich misjach i chrześcijanach jako takich. To ujście chińskiego nacjonalizmu i wycelowanie mieczy w stronę chrześcijan było widoczne w trakcie powstania bokserów (1899-1901) gdy księża i nawróceni Chińczycy byli po prostu mordowani. Nawet takie praktyki jak odpoczynek w niedziele, czy niekrępowanie stóp u dziewcząt był powodem kulturowych wzburzeń. Kościół w Chinach stał się więc ofiarą burzy ale wiatr „zasiały” Londyn, Berlin, Paryż i Moskwa. Chiny miały być nieograniczonym rynkiem zbytu i zakupów a europejskie kanonierki i słabiutki rozhamletyzowany dwór cesarski miał być gwarantem tych układów. Zewnętrzna interwencja obudziła jednak w Chinach nieprzewidywalne pokłady rewolucyjne. Stary skostniały konfucjański porządek państwowości tylko z nazwy, rozległej na dużą część świata, anemiczny twór mandarynów, zderzył się z nagłymi tendencjami reformatorskimi, odśrodkowymi rewolucyjnymi nastrojami, buntem studentów, demokratów, chłopów, nacjonalistów, komunistów, a nawet sportretowanych w szlagierach kina akcji mistrzów wushu. Część Chińczyków wpadła na pomysł by nadgonić stracony czas, problem w tym, że zapóźnienie na kilkaset lat próbowano odrobić z dnia na dzień. To ten chiński paradoks, że państwowość, która stosowała banknoty gdy my wymienialiśmy wisiorki na kalarepę oraz używało prochu strzelniczego w czasach gdy my strzelaliśmy z łuków, było później dramatycznie zacofane i słabe. I w tej chińskiej spirali dziejów mniejszymi lub większymi ofiarami są chrześcijanie.
Zwycięski długi marsz Mao Zedonga po władzę w 1949 roku zaowocował wydaleniem katolickich kapłanów i utożsamianiem w państwowej propagandzie chrześcijaństwa z zachodnim interwencjonizmem. Jak wspominałem, wobec chińskich doświadczeń nie było to trudne zadanie. Ciekawą intelektualną rozgrywką może być analiza na ile dzisiejszy wzrost chińskiej potęgi jest efektem głęboko uśpionego rewanżyzmu za epokę upokorzeń. Sięga to nawet nie Zedonga czy bokserów ale o wiele głębiej, do giganta myśli wojskowej Sun Zi. Wróćmy jednak do dechrystianizacji Chin. W 1957 roku powstało Patriotyczne Stowarzyszenie Katolików Chińskich, czyli organizacyjna efemeryda, która miała zastąpić Katolicki Kościół i stworzyć nad Żółtą Rzekę wersję gwarantującą pełną lojalność wobec komunistycznych władz w Pekinie. Każda chrześcijańska aktywność poza tzw. kościołem patriotycznym była piętnowana. Pontyfikat papieża Benedykta XVI jako jeden z celów postawił sobie normalizację relacji na linii Watykan-Pekin. W roku 2018 doszło nawet do porozumienia i kompromisowo Stolica Apostolska wybiera i zatwierdza hierarchów wskazanych przez chińskich „księży-patriotów”. Kompromis oczywiście znalazł się w ogniu krytyki z wielu stron, nawet w samym łonie katolickiego kościoła. Pojawiły się pytania o prześladowania chrześcijan. W czasie gdy większość świata z zamkniętymi oczami ściska się z chińskim globalizmem to krew chrześcijańska miałaby się lać strumieniami a Watykan byłby ostatnim szańcem realnej walki z Komunistyczną Partią Chin. Może i tak. Byłoby to pewnie wygodne dla korporacji i państw, które chrześcijańskimi rękami uspokoiłyby nieużywane sumienie. Jak skończyłoby się to dla chińskich katolików nie trzeba się nawet zastanawiać a w międzyczasie mocarstwa uzbrojone w istotne argumenty by wpływać na chińskie władze z pysznym uśmiechem zapomniałyby o swoim instrumentarium. O powinnościach nie wspomnę. Niedawna historia pokazała, że bez względu na postawę Watykanu i tak przymknięto oczy na rosnącą rolę Chin w koncercie mocarstw. W okresie pandemii widać to dobitnie. Nie winię papieży zaangażowanych w proces porozumienia z Chinami o to, że chcieli w tym czasie ocalić jak najwięcej chrześcijan i nie pakować do dłoni amunicji kolejnym gensekom. Wbrew pozorom to głęboka rozgrywka, która może zadecydować o przyszłości Chin i chrześcijaństwo Wenlianga może być tego elementem. To memento dla tych, którzy kwestie cywilizacyjne pomijają w swoich analizach. Imponderabilia, by przywołać ulubione słowo Piłsudskiego - są rzeczy nieuchwytne, niemierzalne i nieszacowane.
Lubię także wracać do innego uniwersalnego cytatu z następnego pokolenia polskich bohaterów, dotyczącego antykomunistycznego powstania - „chcieli nas zakopać. Nie wiedzieli, że jesteśmy ziarnem”. To zdanie o wiele szersze niż nam się wydaje. Odzwierciedla ono, moim zdaniem, dokładnie to jak działa męczeństwo chrześcijan. Li Wenliang już dzisiaj stał się wzorem dla azjatyckich wyznawców Chrystusa. Profesor socjologii Fenggang Yang, autor książki „Religia w Chinach: Przetrwanie i Odrodzenie pod rządami komunistów” postawił nawet tezę, że Chiny będą największym chrześcijańskim państwem świata. W 2030 roku w Państwie Środka ma być prawie 250 mln chrześcijan a w przyszłości mają stanowić 30 proc. społeczeństwa. Bez względu na różne szacunki i do jakiej liczby wzrosną to jest to proces, którego nie zatrzyma Komunistyczna Partia Chin. Jest to dzieło większe niż cała geopolityka razem wzięta, to proces z którym nie są w stanie wygrać najtęższe czerwone elity, bo żadne elity go nie zatrzymały. Wzrost chrześcijaństwa w Chinach jest koszmarem maoistów, którzy próbowali zadać mu ostateczny cios. Pojawianie się katolickich bohaterów w Państwie Środka musi spędzać sen z powiek czerwonych mandarynów. A Wenliang i jego niezłomna postawa wobec epidemii a teraz jeszcze artykuły o jego chrześcijaństwie pokazują, że nawet uzbrojona po zęby w technologię władzuchna musi spoglądać w niebo i nie na wszystko ma wpływ. W tym rozumieniu legendarny chiński termin Mandatu Niebios stanął po stronie Wenlianga. Inaczej chiński rząd nie pokłoniłby się jego rodzinie tylko dalej ukręcał sprawie łeb. Wybitny znawca Chin, polski duchowny o. Jan Konior nie ma wątpliwości, że lekarz był wierzącym katolikiem. Kontestowanie tego było do przewidzenia, ostatnio mogliśmy się też dowiedzieć, że włoski ksiądz rzekomo nie oddał respiratora młodszemu pacjentowi. Nasze pokolenia osądzi Bóg i historia. To nasze prawnuki będą czytały kto i co dokonał w czasach pandemii.
Michał Bruszewski