Gruzini próbują zapomnieć o Stalinie

Gruzini nigdy nie mieli szczęścia do obcych. Najeżdżały ich niemal wszystkie imperia – byli rzymską prowincją, której narzucano chrześcijaństwo jako religię państwową. Najeżdżali ją Arabowie, Mongołowie, Persowie, odbijali Rosjanie, a potem próbowali Turcy. To wszystko widać we wnętrzach gruzińskich kościołów, gdzie oryginalny i niepowtarzalny alfabet tego kraju zastępowany był przez arabskie cytaty z Koranu, później przez pisane cyrylicą cytaty z dzieł Lenina czy spisaną w staro-cerkiewno-słowiańskim Biblią. Po odzyskaniu niepodległości Gruzini od nowa zamalowywali obce alfabety i pisali swój, nieodmienny od wieków i niepodobny do żadnego innego, który – jak mówią – przechował ducha tego kaukaskiego narodu.
Tbilisi - zdjęcie poglądowe Gruzini próbują zapomnieć o Stalinie
Tbilisi - zdjęcie poglądowe / fot. pixabay.com

Gruzja na Zachodzie znana jest od niedawna. To my, Polacy, wiedzieliśmy, gdzie znajduje się kraj Grigorija z „Czterech pancernych i psa”, choć większość z nas raczej po prostu wiedziała, że jest gdzieś na południu. PRL-owscy szczęściarze mieli szansę wyrwać się na wakacje – dla wielu jedyne zagraniczne – do malowniczego Batumi rozsławionego w latach 60. piosenką Filipinek.

O Gruzji bogaci Niemcy, Francuzi czy Amerykanie wiedzieli tylko tyle, że jest i że to właśnie stamtąd pochodzi Józef Stalin. Ciemni kaukascy górale mówiący językiem w żaden sposób niemożliwym do powtórzenia na Zachodzie ze względu na zapożyczone przed wiekami gardłowe spółgłoski języka arabskiego nie cieszyli się szczególnym zaufaniem demokratycznego świata stojącego w opozycji do radzieckiej Rosji – więc ani w Europie Zachodniej, ani w Stanach Zjednoczonych nie mogli łatwo znaleźć pracy. Często działali więc na granicy prawa, zakładając mniejsze czy większe gangi. Do dzisiaj w wielu miejscach słowo „Gruzin” bywa synonimem gangstera. Jednak to nie uwierało ich aż tak bardzo, jak ten Stalin.

Ten paskudny Stalin

– Prawdę mówiąc, Stalin, o którym już od półwiecza staramy się zapomnieć, przeszkadzał nam bardzo. Szczęśliwie kolejne pokolenia na Zachodzie coraz mniej o nim wiedzą – opowiada mi Grigol, 40-letni pół-Gruzin, pół-Polak, z którym zbliżają mnie zawodowe obowiązki. Grigol naukowo zajmuje się polityką, szefując Foreign Policy Council, jednemu z bardziej prężnych europejskich think tanków zajmujących się m.in. sytuacją na Kaukazie. – Ale co jakiś czas ktoś w świecie przypomina sobie, że ten bandyta pochodził właśnie stąd. Szkoda, że gruzińska polityka znana jest z dwóch nazwisk. Drugie to oczywiście Micheil Saakaszwili, były prezydent, który dzisiaj siedzi w gruzińskim więzieniu i próbuje zainteresować sobą świat.

Kiedy szybko przeglądamy najnowszą historię Europy, odkrywamy, że i Saakaszwili, i Gruzja są wyjątkowi w tym sensie, że nigdzie indziej kraj zachodniej demokracji nie wsadził swojego byłego prezydenta do więzienia. Bywało tak w Azji czy Ameryce Łacińskiej. Jednak w Europie byli prezydenci cieszyli się i cieszą immunitetem – formalnym lub choćby tylko uznaniowym.

Czy Saakaszwili zasłużył na swoją karę? Czy może był to akt zemsty ze strony oligarchów i związanych z Moskwą polityków, którym – przynajmniej deklaratywnie i publicznie – wypowiadał wojnę?

– Saakaszwili dzisiaj nie jest w Gruzji popularny – słyszę od Grigola. – Wszyscy go oczywiście znają, jednak żeby zrozumieć, jak bardzo bez znaczenia jest obecnie jego pozycja, powiem ci tylko, że o ile Gruzini są w stanie wybaczyć łajdactwa polityczne czy nawet korupcję, o tyle nikt mu nie wybaczył tego, że zrzekł się gruzińskiego obywatelstwa i razem z propozycją pracy w rządzie w Kijowie przyjął ukraińskie. Później sytuację w Gruzji krytykował już tylko z Kijowa i zawsze po ukraińsku, co rodaków drażniło podwójnie.

Koniec końców były prezydent, w latach 90. XX wieku nagradzany medalami wolności i kochany przez cały zachodni świat, trafił do gruzińskiego więzienia, gdzie jeszcze niedawno prowadził głodówkę, prosząc Zachód o pomoc na nagraniu zrobionym przemyconą do zakładu karnego kamerą. Jakkolwiek skończy się sprawa Saakaszwilego, Gruzini mu już nie zaufają, choć przyznają, że zrobił dużo dla zachowania niepodległości ich kraju od Rosji, która niespełna trzy dekady po upadku Związku Radzieckiego znów sięgnęła po ten malowniczy kaukaski kraj.

Nikt nie lubi Rosjan

Dzisiaj Rosjanie nie są w Gruzji lubiani. Można ich spotkać na ulicach Tbilisi, ale z daleka widać, że nie czują się tu jak u siebie. Szczególnie po tym, jak Tbilisi zdecydowało się przyjąć zaatakowanych przez Moskwę Ukraińców i udzielić im – nie tylko humanitarnej – pomocy. Na ukraińskich stepach bohatersko walczy Legion Gruziński dowodzony przez Mamukę Mamulaszwilego, wojskowego, który przygotował międzynarodowy oddział chyba najbardziej dający Rosjanom w kość.

Tu, w Gruzji, już drugie pokolenie jest wychowywane w niechęci do byłego okupanta. Rząd zabronił Rosjanom prowadzenia gruzińskich biznesów, choć – jak to bywa w byłych republikach radzieckich – przymknięcie oka przez władze jest kwestią odpowiednio wysokiej łapówki. Można więc spotkać Rosjan za kasami w sklepach, na recepcjach w mniejszych hotelach czy obserwując ich z daleka, jak nocą malują na murach sprayem antyukraińskie napisy.

„Fuck Kherson” – malują na ścianie jednej z bibliotek dwaj młodzieńcy, szybko uciekając po skończonej pracy. To kolejny z kilku napisów, które deprecjonują miasta znane z ukraińskiej wojny jako szczególnie mocno stawiające opór rosyjskiemu najeźdźcy. Wszystkie są po angielsku. Dopiero po dwóch dniach dowiem się, że nie są wcale adresowane do anglojęzycznych turystów, których jesienią wcale nie ma dużo w Tbilisi. To napisy, które mają dotrzeć do gruzińskiej młodzieży. Młodzieży, która choć wychowała się w domach, w których dziadkowie i rodzice mówili po rosyjsku, jeżeli nie po gruzińsku, i wypowiada się wyłącznie po angielsku. Dzisiaj rosyjski jest passé. Nie wypada go znać, nawet jeżeli tak bardzo wżarł się w kulturę Gruzji.

– Zastanawiam się, czy pani mówi po rosyjsku, czy rozumie pani ten język? I czy mogę w nim zamówić filiżankę gruzińskiej herbaty? – zaczepiam po rosyjsku na oko dwudziestokilkuletnią kelnerkę w jednej z kawiarni w centrum Tbilisi.

Bez uśmiechu odpowiada mi tylko jednym słowem: „niet” i odchodzi od stolika. Nona, jedna ze wschodzących gwiazd gruzińskiej polityki, wyjaśnia, że młodzi dzisiaj nie mówią po rosyjsku.

– Ale jednak mnie zrozumiała – upieram się. – Wiedziała, o co pytam, i dość konkretnie odpowiedziała.

– Może i zrozumiała, ale teraz będziemy musieli poczekać, aż podejdzie do stolika znowu – słyszę w odpowiedzi.

Po kilku minutach sam idę do kelnerki. Tym razem rozmawiamy po angielsku. Już po moim „przepraszam” młoda dziewczyna wyjaśnia mi, że „nie rozmawia po rosyjsku i nawet nie zna tego języka”. Choć swoje wiem, przyjmuję jej wyjaśnienie. W końcu jest z pokolenia, które dojrzewało, kiedy na Gruzję najechała armia Władimira Putina i które wciąż – trochę w przeciwieństwie do Polaków – podziwia śp. Lecha Kaczyńskiego, prezydenta Polski, który wspólnie z innymi politykami przyleciał do Tbilisi w noc ataku Rosjan na ten kraj.

Obecność prezydentów z Europy Środkowej i Wschodniej zatrzymała marsz Putina, który być może skończyłby się tym, czym skończył się na Ukrainie. To właśnie tu stanął jeden z najważniejszych pomników Lecha Kaczyńskiego, co nie udało się w wielu miastach Polski.

Narodowcy i marzyciele

Z Noną umówiliśmy się w kawiarni Republika – to nowoczesny, choć nie najpiękniejszy budynek w sercu Tbilisi. Jednak i samą bryłę budynku, i znajdujące się tu lokale zna każdy Gruzin. Budynek stanął bowiem w miejscu innego, zbudowanego jako dar Narodów Radzieckich dla Gruzinów socrealistycznego biurowca o dostojeństwie i uroku bunkra przeciwatomowego. Dwa charakterystyczne wykusze na frontowej ścianie budynku w połączeniu z wystającymi z dachu pomieszczeniami na windę sprawiały wrażenie głowy robota, tak jak wyobrażano sobie androidy w latach 60. XX wieku. Budynek jeszcze w czasie budowy zyskał niechlubne miano „Uszy Andropowa” i nie mówi się o nim inaczej nawet dzisiaj. Gruzini zburzyli go z prawdziwą radością, stawiając w miejscu przeszklony biurowiec z tarasami dla restauracji i kawiarni, a naprzeciwko nowoczesny i ekskluzywny hotel. Z tarasu obu w słoneczny dzień widać pokryty śniegiem Kazbek, drugi najważniejszy szczyt Kaukazu. To – podobnie do Elbrusa i Tebulosmta – drzemiący wulkan, który w każdej chwili może wybuchnąć i jest jednym z ulubionych wyzwań nie tylko europejskich alpinistów.

Patrząc na Kazbek, mimowolnie podsłuchuję rozmowę stojących obok osób. Są starsi ode mnie i co jakiś czas przechodzą na rosyjski, kłócąc się o… gruzińską politykę. W tonie obu wypowiedzi słyszę coraz bardziej gniewne nuty, jednocześnie panowie przepijają do siebie, wznosząc toasty gruzińskim winem. Gdyby nie polityczne różnice, może byliby świetnymi przyjaciółmi. Jednak odmienne światopoglądy nie pozwalają im zmniejszyć dystansu czy może wrócić do poprzednich, pewnie cieplejszych, relacji.

Czasem mam wrażenie, że rozmowa zaprzyjaźnionych zwolenników PiS i PO w Polsce mogłaby wyglądać podobnie. Jednak w gruzińskiej polityce subtelności są znacznie bardziej złożone.

Walkę o rząd dusz w ojczyźnie Stalina prowadzą między sobą rządzące obecnie Gruzińskie Marzenie i Zjednoczony Ruch Narodowy. Na pierwszy rzut oka obie partie dążą do tego samego – chcą Gruzji w Unii Europejskiej i zupełnie niezależnej od Rosji. Diabeł oczywiście tkwi w szczegółach. Jedni dopuszczają możliwość otwarcia się na Moskwę, inni chcieliby zupełnego zamknięcia granic.

Do Moskwy, nie do Kairu

Obie partie podzielone są na frakcje, więc w gruzińskim parlamencie tak naprawdę jest przynajmniej pięć różnych ugrupowań. To Gruzińskie Marzenie – Wolni Demokraci wspierani w rządzie przez Gruzińskie Marzenie – Republikanów, przeciwko którym głosują Zjednoczony Ruch Narodowy – Większościowcy i Zjednoczony Ruch Narodowy – Regiony. Na scenie politycznej aktywni są również działacze Sojuszu Patriotów Gruzji czy ugrupowania Przemysł Ocali Gruzję.

– Jaka jest tak naprawdę gruzińska polityka? – pytam Nony, próbując przebrnąć przez programy i deklaracje polityczne tych frakcji i partii.

– Obiecałam sobie, że nie będę w kawiarni przeklinać – śmieje się, jednocześnie dając mi do zrozumienia, że na polityczne zwierzenia nie da się namówić. Świetnie ją rozumiem. Sam myśląc o polskiej scenie politycznej, którą opozycja sprowadziła do ośmiogwiadkowych okrzyków, miałbym ochotę rzucić mięsem. Politykę zahaczam w naszej rozmowie nieco później, pytając o Przemysł Ocali Gruzję, ewidentnie związany z oligarchami.

– Jakie drzewo, taki wiór – Nona odpowiada mi przysłowiem. Gruzini lubią odpowiadać przysłowiami i mają ich tysiące, na każdą okazję. Z tym jednym spotykam się dzisiaj już drugi raz. Po raz pierwszy usłyszałem je od Ammana, śniadego hotelowego boya nieznającego ani słowa po gruzińsku, z dość dobrym angielskim i doskonałym rosyjskim. Poskarżyłem mu się, że miałem rano zimną wodę. Usłyszałem, że dyżurnym hydraulikiem jest u nich Azer, wyraźnie niecieszący się sympatią Ammana. – Jakie drzewo, taki wiór – powiedział wtedy, dodając po chwili: „jak cały ten kraj”.

Amman wyjaśnił mi, że nie – nie przyjechał z Egiptu z falą bliskowschodnich uchodźców, których znamy z granicy z Białorusią. Przyjechał tu z Moskwy – tam mieszkał i studiował. I prawdę mówiąc, trochę za Moskwą tęskni, jednak wyjechać musiał po tym, jak wszystkich o ciemniejszej karnacji zaczęto traktować gorzej. – Prawie jak Czeczenów – mówi cicho. Potem dodaje, że i tu nie jest mu najlepiej. Ale ma pracę, jest stabilnie, a Gruzja – już stowarzyszona z Unią Europejską – lada moment znajdzie się w UE. Wtedy pojedzie dalej. A jeżeli będzie miał gdzieś wracać, to nie do Tbilisi. Wróci do Moskwy, jak zrobi się tam lepiej.

Tekst pochodzi z 49 (1819) numeru „Tygodnika Solidarność”.


 

POLECANE
Ministerstwo Sprawiedliwości mianowało nowego rzecznika dyscyplinarnego sędziów. Pierwsze zadanie: usunąć rzeczników z ostatniej chwili
Ministerstwo Sprawiedliwości mianowało nowego rzecznika dyscyplinarnego sędziów. Pierwsze zadanie: usunąć rzeczników

Nowym rzecznikiem dyscyplinarnym sędziów sądów powszechnych została Joanna Raczkowska - przekazało PAP w poniedziałek Ministerstwo Sprawiedliwości. Raczkowska jest sędzią Sądu Rejonowego dla Warszawy-Mokotowa; pracuje w Wydziale Karnym.

Premier: zneutralizowano drona nad budynkami rządu i Belwederem. Zatrzymano Białorusinów z ostatniej chwili
Premier: zneutralizowano drona nad budynkami rządu i Belwederem. Zatrzymano Białorusinów

Premier Donald Tusk poinformował w poniedziałek wieczorem, że Służba Ochrony Państwa zneutralizowała drona operującego nad budynkami rządowymi (Parkowa) i Belwederem. Jak przekazał, zatrzymano dwóch obywateli Białorusi. Policja bada okoliczności incydentu - dodał.

Tego nie mogli mu wybaczyć, dlatego Charlie Kirk musiał umrzeć tylko u nas
Tego nie mogli mu wybaczyć, dlatego Charlie Kirk musiał umrzeć

W chwili, gdy trafiła go kula, stał pod namiotem z napisem-mottem jego działalności "udowodnij mi, że się mylę". Zamachowiec mu tego nie udowodnił. Wręcz przeciwnie.

Prawica po wyborach szykuje bombę. Będzie sanacja sądownictwa? z ostatniej chwili
"Prawica po wyborach szykuje bombę". Będzie "sanacja sądownictwa"?

Na polskiej scenie politycznej szykuje się uderzenie, które może zmienić oblicze wymiaru sprawiedliwości na długie lata - czytamy we wpisie komentatora platformy X, znanego jako Jack Strong. Chodzi o nowy projekt ustawy, który, jak twierdzi autor wpisu, "rodzi się w kręgach prawicy". "Jego celem jest przeciwdziałanie anarchizacji polskiego wymiaru sprawiedliwości". Projekt ten miałby być już nazywany „sanacją sądownictwa”.

Ani żona Cezara ani bezstronna Temida. Wątpliwa reputacja TSUE tylko u nas
Ani żona Cezara ani bezstronna Temida. Wątpliwa reputacja TSUE

Po raz kolejny Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej próbuje ingerować w polski system sądowniczy. Przypomnijmy, też po raz kolejny, że nie ma on do tego żadnych uprawnień, ponieważ „wszelkie kompetencje nieprzyznane Unii w traktatach należą do państw członkowskich” (artykuł 5 Traktatu o Unii Europejskiej), a w zakresie sądownictwa państwa członkowskie nie przyznały Unii żadnych kompetencji.

Nowe informacje ws. ostrzelania auta polskiego europosła w Brukseli. Wygląda na zaplanowane działania Wiadomości
Nowe informacje ws. ostrzelania auta polskiego europosła w Brukseli. "Wygląda na zaplanowane działania"

Waldemar Buda napisał o ostrzelaniu swojego samochodu w Brukseli: "9 precyzyjnych strzałów, w momencie ataku nie byłem w aucie". Europoseł PiS zaznaczył, że tylko jego samochód został potraktowany w ten sposób. Jego zdaniem zatem, atak wygląda na zaplanowane działanie. Sprawę badają belgijskie służby.    

Karol Nawrocki w Niemczech. Deutsche Welle: wróci kwestia reparacji Wiadomości
Karol Nawrocki w Niemczech. Deutsche Welle: "wróci kwestia reparacji"

Prezydent Polski Karol Nawrocki przybywa do Berlina z pierwszą wizytą zagraniczną. Niemiecki rząd podkreśla wagę utrzymywania bliskich relacji z Polską, wskazując na wspólne interesy w zakresie bezpieczeństwa. Niemieckie media podkreślają też temat reparacji, do których ma wrócić Karol Nawrocki z prezydentem Frankiem-Walterem Steinmeierem

Komunikat dla mieszkańców województwa świętokrzyskiego pilne
Komunikat dla mieszkańców województwa świętokrzyskiego

Ważna informacja dla mieszkańców województwa świętokrzyskiego. W związku z budową obwodnicy Opatowa muszą się liczyć z poważnymi utrudnieniami na drogach.

Von der Leyen broni Zielonego Ładu: Świat puka się w głowę. Co zrobi polski rząd? z ostatniej chwili
Von der Leyen broni Zielonego Ładu: "Świat puka się w głowę". Co zrobi polski rząd?

Dzisiejszy kurs Komisji Europejskiej jest nieodpowiedzialny - ocenili europosłowie PiS odnosząc się do wystąpienia szefowej KE Ursuli von der Leyen w PE . Świat puka się po głowie, kiedy to wszystko słyszy; żądamy weta polskiego - mówiła Anna Zalewska.

Zła wiadomość dla pana ministra. Waldemar Żurek odwołał sędziów wbrew negatywnym opiniom pilne
"Zła wiadomość dla pana ministra". Waldemar Żurek odwołał sędziów wbrew negatywnym opiniom

Ministerstwo Sprawiedliwości poinformowało, że minister Waldemar Żurek odwołał 25 prezesów i wiceprezesów sądów, mimo że kolegia sądów wydały negatywne opinie wobec wniosków o ich odwołanie. Żurek pominął też KRS, której nie uznaje. "To  nie wywołuje jakichkolwiek skutków prawnych" - skomentował na platformie X mec. Bartosz Lewandowski.

REKLAMA

Gruzini próbują zapomnieć o Stalinie

Gruzini nigdy nie mieli szczęścia do obcych. Najeżdżały ich niemal wszystkie imperia – byli rzymską prowincją, której narzucano chrześcijaństwo jako religię państwową. Najeżdżali ją Arabowie, Mongołowie, Persowie, odbijali Rosjanie, a potem próbowali Turcy. To wszystko widać we wnętrzach gruzińskich kościołów, gdzie oryginalny i niepowtarzalny alfabet tego kraju zastępowany był przez arabskie cytaty z Koranu, później przez pisane cyrylicą cytaty z dzieł Lenina czy spisaną w staro-cerkiewno-słowiańskim Biblią. Po odzyskaniu niepodległości Gruzini od nowa zamalowywali obce alfabety i pisali swój, nieodmienny od wieków i niepodobny do żadnego innego, który – jak mówią – przechował ducha tego kaukaskiego narodu.
Tbilisi - zdjęcie poglądowe Gruzini próbują zapomnieć o Stalinie
Tbilisi - zdjęcie poglądowe / fot. pixabay.com

Gruzja na Zachodzie znana jest od niedawna. To my, Polacy, wiedzieliśmy, gdzie znajduje się kraj Grigorija z „Czterech pancernych i psa”, choć większość z nas raczej po prostu wiedziała, że jest gdzieś na południu. PRL-owscy szczęściarze mieli szansę wyrwać się na wakacje – dla wielu jedyne zagraniczne – do malowniczego Batumi rozsławionego w latach 60. piosenką Filipinek.

O Gruzji bogaci Niemcy, Francuzi czy Amerykanie wiedzieli tylko tyle, że jest i że to właśnie stamtąd pochodzi Józef Stalin. Ciemni kaukascy górale mówiący językiem w żaden sposób niemożliwym do powtórzenia na Zachodzie ze względu na zapożyczone przed wiekami gardłowe spółgłoski języka arabskiego nie cieszyli się szczególnym zaufaniem demokratycznego świata stojącego w opozycji do radzieckiej Rosji – więc ani w Europie Zachodniej, ani w Stanach Zjednoczonych nie mogli łatwo znaleźć pracy. Często działali więc na granicy prawa, zakładając mniejsze czy większe gangi. Do dzisiaj w wielu miejscach słowo „Gruzin” bywa synonimem gangstera. Jednak to nie uwierało ich aż tak bardzo, jak ten Stalin.

Ten paskudny Stalin

– Prawdę mówiąc, Stalin, o którym już od półwiecza staramy się zapomnieć, przeszkadzał nam bardzo. Szczęśliwie kolejne pokolenia na Zachodzie coraz mniej o nim wiedzą – opowiada mi Grigol, 40-letni pół-Gruzin, pół-Polak, z którym zbliżają mnie zawodowe obowiązki. Grigol naukowo zajmuje się polityką, szefując Foreign Policy Council, jednemu z bardziej prężnych europejskich think tanków zajmujących się m.in. sytuacją na Kaukazie. – Ale co jakiś czas ktoś w świecie przypomina sobie, że ten bandyta pochodził właśnie stąd. Szkoda, że gruzińska polityka znana jest z dwóch nazwisk. Drugie to oczywiście Micheil Saakaszwili, były prezydent, który dzisiaj siedzi w gruzińskim więzieniu i próbuje zainteresować sobą świat.

Kiedy szybko przeglądamy najnowszą historię Europy, odkrywamy, że i Saakaszwili, i Gruzja są wyjątkowi w tym sensie, że nigdzie indziej kraj zachodniej demokracji nie wsadził swojego byłego prezydenta do więzienia. Bywało tak w Azji czy Ameryce Łacińskiej. Jednak w Europie byli prezydenci cieszyli się i cieszą immunitetem – formalnym lub choćby tylko uznaniowym.

Czy Saakaszwili zasłużył na swoją karę? Czy może był to akt zemsty ze strony oligarchów i związanych z Moskwą polityków, którym – przynajmniej deklaratywnie i publicznie – wypowiadał wojnę?

– Saakaszwili dzisiaj nie jest w Gruzji popularny – słyszę od Grigola. – Wszyscy go oczywiście znają, jednak żeby zrozumieć, jak bardzo bez znaczenia jest obecnie jego pozycja, powiem ci tylko, że o ile Gruzini są w stanie wybaczyć łajdactwa polityczne czy nawet korupcję, o tyle nikt mu nie wybaczył tego, że zrzekł się gruzińskiego obywatelstwa i razem z propozycją pracy w rządzie w Kijowie przyjął ukraińskie. Później sytuację w Gruzji krytykował już tylko z Kijowa i zawsze po ukraińsku, co rodaków drażniło podwójnie.

Koniec końców były prezydent, w latach 90. XX wieku nagradzany medalami wolności i kochany przez cały zachodni świat, trafił do gruzińskiego więzienia, gdzie jeszcze niedawno prowadził głodówkę, prosząc Zachód o pomoc na nagraniu zrobionym przemyconą do zakładu karnego kamerą. Jakkolwiek skończy się sprawa Saakaszwilego, Gruzini mu już nie zaufają, choć przyznają, że zrobił dużo dla zachowania niepodległości ich kraju od Rosji, która niespełna trzy dekady po upadku Związku Radzieckiego znów sięgnęła po ten malowniczy kaukaski kraj.

Nikt nie lubi Rosjan

Dzisiaj Rosjanie nie są w Gruzji lubiani. Można ich spotkać na ulicach Tbilisi, ale z daleka widać, że nie czują się tu jak u siebie. Szczególnie po tym, jak Tbilisi zdecydowało się przyjąć zaatakowanych przez Moskwę Ukraińców i udzielić im – nie tylko humanitarnej – pomocy. Na ukraińskich stepach bohatersko walczy Legion Gruziński dowodzony przez Mamukę Mamulaszwilego, wojskowego, który przygotował międzynarodowy oddział chyba najbardziej dający Rosjanom w kość.

Tu, w Gruzji, już drugie pokolenie jest wychowywane w niechęci do byłego okupanta. Rząd zabronił Rosjanom prowadzenia gruzińskich biznesów, choć – jak to bywa w byłych republikach radzieckich – przymknięcie oka przez władze jest kwestią odpowiednio wysokiej łapówki. Można więc spotkać Rosjan za kasami w sklepach, na recepcjach w mniejszych hotelach czy obserwując ich z daleka, jak nocą malują na murach sprayem antyukraińskie napisy.

„Fuck Kherson” – malują na ścianie jednej z bibliotek dwaj młodzieńcy, szybko uciekając po skończonej pracy. To kolejny z kilku napisów, które deprecjonują miasta znane z ukraińskiej wojny jako szczególnie mocno stawiające opór rosyjskiemu najeźdźcy. Wszystkie są po angielsku. Dopiero po dwóch dniach dowiem się, że nie są wcale adresowane do anglojęzycznych turystów, których jesienią wcale nie ma dużo w Tbilisi. To napisy, które mają dotrzeć do gruzińskiej młodzieży. Młodzieży, która choć wychowała się w domach, w których dziadkowie i rodzice mówili po rosyjsku, jeżeli nie po gruzińsku, i wypowiada się wyłącznie po angielsku. Dzisiaj rosyjski jest passé. Nie wypada go znać, nawet jeżeli tak bardzo wżarł się w kulturę Gruzji.

– Zastanawiam się, czy pani mówi po rosyjsku, czy rozumie pani ten język? I czy mogę w nim zamówić filiżankę gruzińskiej herbaty? – zaczepiam po rosyjsku na oko dwudziestokilkuletnią kelnerkę w jednej z kawiarni w centrum Tbilisi.

Bez uśmiechu odpowiada mi tylko jednym słowem: „niet” i odchodzi od stolika. Nona, jedna ze wschodzących gwiazd gruzińskiej polityki, wyjaśnia, że młodzi dzisiaj nie mówią po rosyjsku.

– Ale jednak mnie zrozumiała – upieram się. – Wiedziała, o co pytam, i dość konkretnie odpowiedziała.

– Może i zrozumiała, ale teraz będziemy musieli poczekać, aż podejdzie do stolika znowu – słyszę w odpowiedzi.

Po kilku minutach sam idę do kelnerki. Tym razem rozmawiamy po angielsku. Już po moim „przepraszam” młoda dziewczyna wyjaśnia mi, że „nie rozmawia po rosyjsku i nawet nie zna tego języka”. Choć swoje wiem, przyjmuję jej wyjaśnienie. W końcu jest z pokolenia, które dojrzewało, kiedy na Gruzję najechała armia Władimira Putina i które wciąż – trochę w przeciwieństwie do Polaków – podziwia śp. Lecha Kaczyńskiego, prezydenta Polski, który wspólnie z innymi politykami przyleciał do Tbilisi w noc ataku Rosjan na ten kraj.

Obecność prezydentów z Europy Środkowej i Wschodniej zatrzymała marsz Putina, który być może skończyłby się tym, czym skończył się na Ukrainie. To właśnie tu stanął jeden z najważniejszych pomników Lecha Kaczyńskiego, co nie udało się w wielu miastach Polski.

Narodowcy i marzyciele

Z Noną umówiliśmy się w kawiarni Republika – to nowoczesny, choć nie najpiękniejszy budynek w sercu Tbilisi. Jednak i samą bryłę budynku, i znajdujące się tu lokale zna każdy Gruzin. Budynek stanął bowiem w miejscu innego, zbudowanego jako dar Narodów Radzieckich dla Gruzinów socrealistycznego biurowca o dostojeństwie i uroku bunkra przeciwatomowego. Dwa charakterystyczne wykusze na frontowej ścianie budynku w połączeniu z wystającymi z dachu pomieszczeniami na windę sprawiały wrażenie głowy robota, tak jak wyobrażano sobie androidy w latach 60. XX wieku. Budynek jeszcze w czasie budowy zyskał niechlubne miano „Uszy Andropowa” i nie mówi się o nim inaczej nawet dzisiaj. Gruzini zburzyli go z prawdziwą radością, stawiając w miejscu przeszklony biurowiec z tarasami dla restauracji i kawiarni, a naprzeciwko nowoczesny i ekskluzywny hotel. Z tarasu obu w słoneczny dzień widać pokryty śniegiem Kazbek, drugi najważniejszy szczyt Kaukazu. To – podobnie do Elbrusa i Tebulosmta – drzemiący wulkan, który w każdej chwili może wybuchnąć i jest jednym z ulubionych wyzwań nie tylko europejskich alpinistów.

Patrząc na Kazbek, mimowolnie podsłuchuję rozmowę stojących obok osób. Są starsi ode mnie i co jakiś czas przechodzą na rosyjski, kłócąc się o… gruzińską politykę. W tonie obu wypowiedzi słyszę coraz bardziej gniewne nuty, jednocześnie panowie przepijają do siebie, wznosząc toasty gruzińskim winem. Gdyby nie polityczne różnice, może byliby świetnymi przyjaciółmi. Jednak odmienne światopoglądy nie pozwalają im zmniejszyć dystansu czy może wrócić do poprzednich, pewnie cieplejszych, relacji.

Czasem mam wrażenie, że rozmowa zaprzyjaźnionych zwolenników PiS i PO w Polsce mogłaby wyglądać podobnie. Jednak w gruzińskiej polityce subtelności są znacznie bardziej złożone.

Walkę o rząd dusz w ojczyźnie Stalina prowadzą między sobą rządzące obecnie Gruzińskie Marzenie i Zjednoczony Ruch Narodowy. Na pierwszy rzut oka obie partie dążą do tego samego – chcą Gruzji w Unii Europejskiej i zupełnie niezależnej od Rosji. Diabeł oczywiście tkwi w szczegółach. Jedni dopuszczają możliwość otwarcia się na Moskwę, inni chcieliby zupełnego zamknięcia granic.

Do Moskwy, nie do Kairu

Obie partie podzielone są na frakcje, więc w gruzińskim parlamencie tak naprawdę jest przynajmniej pięć różnych ugrupowań. To Gruzińskie Marzenie – Wolni Demokraci wspierani w rządzie przez Gruzińskie Marzenie – Republikanów, przeciwko którym głosują Zjednoczony Ruch Narodowy – Większościowcy i Zjednoczony Ruch Narodowy – Regiony. Na scenie politycznej aktywni są również działacze Sojuszu Patriotów Gruzji czy ugrupowania Przemysł Ocali Gruzję.

– Jaka jest tak naprawdę gruzińska polityka? – pytam Nony, próbując przebrnąć przez programy i deklaracje polityczne tych frakcji i partii.

– Obiecałam sobie, że nie będę w kawiarni przeklinać – śmieje się, jednocześnie dając mi do zrozumienia, że na polityczne zwierzenia nie da się namówić. Świetnie ją rozumiem. Sam myśląc o polskiej scenie politycznej, którą opozycja sprowadziła do ośmiogwiadkowych okrzyków, miałbym ochotę rzucić mięsem. Politykę zahaczam w naszej rozmowie nieco później, pytając o Przemysł Ocali Gruzję, ewidentnie związany z oligarchami.

– Jakie drzewo, taki wiór – Nona odpowiada mi przysłowiem. Gruzini lubią odpowiadać przysłowiami i mają ich tysiące, na każdą okazję. Z tym jednym spotykam się dzisiaj już drugi raz. Po raz pierwszy usłyszałem je od Ammana, śniadego hotelowego boya nieznającego ani słowa po gruzińsku, z dość dobrym angielskim i doskonałym rosyjskim. Poskarżyłem mu się, że miałem rano zimną wodę. Usłyszałem, że dyżurnym hydraulikiem jest u nich Azer, wyraźnie niecieszący się sympatią Ammana. – Jakie drzewo, taki wiór – powiedział wtedy, dodając po chwili: „jak cały ten kraj”.

Amman wyjaśnił mi, że nie – nie przyjechał z Egiptu z falą bliskowschodnich uchodźców, których znamy z granicy z Białorusią. Przyjechał tu z Moskwy – tam mieszkał i studiował. I prawdę mówiąc, trochę za Moskwą tęskni, jednak wyjechać musiał po tym, jak wszystkich o ciemniejszej karnacji zaczęto traktować gorzej. – Prawie jak Czeczenów – mówi cicho. Potem dodaje, że i tu nie jest mu najlepiej. Ale ma pracę, jest stabilnie, a Gruzja – już stowarzyszona z Unią Europejską – lada moment znajdzie się w UE. Wtedy pojedzie dalej. A jeżeli będzie miał gdzieś wracać, to nie do Tbilisi. Wróci do Moskwy, jak zrobi się tam lepiej.

Tekst pochodzi z 49 (1819) numeru „Tygodnika Solidarność”.



 

Polecane
Emerytury
Stażowe