Paweł Jędrzejewski: Ignorancja Tuska

Obywatele USA czują się poważnie zagrożeni milionami nielegalnych migrantów przekraczających corocznie południową granicę USA. Szanse na zwycięstwo republikańskiego kandydata, czyli Donalda Trumpa, rosną, bo w kwestii migracji amerykańscy wyborcy wiążą z Trumpem wielkie nadzieje. Przecież tylko Trump był wobec tego problemu skuteczny. Już to udowodnił. Potwierdzają to jednoznacznie liczby. W ostatnim roku prezydentury Trumpa, liczba nielegalnych przekroczeń granicy wynosiła 458 tysięcy. W pierwszym roku Bidena natychmiast skoczyła do 1.7 miliona. W zeszłym roku straż graniczna zatrzymała ponad 2 miliony ludzi. Obecnie liczba migrantów zatrzymanych na granicy wskazuje, że do Stanów wejdą nielegalnie w tym roku ponad 3 miliony. W tym samym czasie, Amerykanie dostrzegają wielomiliardowe wydatki na pomoc dla Ukrainy, broniącej swoich granic przed inwazją rosyjską. Wiedzą, że koszt tej pomocy pokrywany jest pieniędzmi z ich podatków, czyli z ich pracy. Jednocześnie widzą, jak w tym samym czasie ich własne granice są codziennie swobodnie przekraczane przez tysiące łamiących amerykańskie prawo ludzi. I co? I nic - administracja Bidena nie próbuje nawet rozwiązać tego problemu. Granica jest otwarta. Wobec projektu nowej ustawy imigracyjnej wysuwane są poważne zarzuty, także przez Trumpa. Dominuje przekonanie, że ustawa absolutnie nie spełni oczekiwań, że nie zlikwiduje, ani nawet nie zmniejszy gigantycznego problemu. Dlatego senatorowie odrzucający nową ustawę imigracyjną są postrzegani przez wiele milionów obywateli USA jako obrońcy suwerenności ich państwa. To są fakty, z którymi każdy polityk powinien się liczyć, nawet jeśli nie podziela tych poglądów.
Donald Tusk nie wie, czy udaje, że nie wie?
Donald Tusk zupełnie nie bierze tego pod uwagę. Premier polskiego rządu swoim tweetem "nakazuje" republikańskim senatorom, żeby się wstydzili odrzucenia przez Senat USA projektu ustawy o ochronie granic (koszt 20 miliardów), w której zapisano dodatkowe kolosalne sumy na pomoc dla Ukrainy (60 miliardów), Izraela (14 miliardów) i Gazy (10 miliardów). Tuskowi chodzi o to, że Senat nie przyznał pieniędzy dla Ukrainy. Ten gest polskiego premiera jest świadectwem jego zarozumiałości i zarazem dowodem ignorancji.
Ignorancja przejawia się tu na kilku poziomach. Tusk nie wie, albo udaje, że nie wie, o co chodziło w tym senackim odrzuceniu. Oczywiście, o tę część ustawy, która dotyczy "ochrony granic", a tak naprawdę nie jest żadną "ochroną" lecz legitymizacją inwazji milionów nielegalnych migrantów na Stany Zjednoczone. Najlepszym dowodem, czym miała być ta ustawa, jest w niej paragraf mówiący o obowiązku kryzysowego zamykania granicy dopiero wówczas, gdy liczba usiłujących się przez nią nielegalnie przedostać przekroczy średnio 5 tysięcy dziennie przez nieprzerwany okres 7 dni. Oznacza to w praktyce, że do USA będzie mogło przedostawać się rocznie ponad 1.8 miliona (5000 x 365) nielegalnych migrantów i granice będą cały czas otwarte. A na to nie mogło być zgody. Kto nie wyrażał zgody na ustawę?
I tu przechodzimy do sedna sprawy
Bowiem ustawa ta, która była efektem dogadania się przywództwa senackiego (Charles Schumer i Mitch McConnell) obu partii, wywołała tak wielkie oburzenie amerykańskiego społeczeństwa, że lawina telefonów, SMS-ów oraz mailów od wyborców spowodowała zmianę stosunku do niej większości senatorów. Jest to rok wyborczy, senatorowie nie mogli zlekceważyć tej reakcji. Stąd wynik głosowania. To wynik oddolnej presji. Tusk udaje, że tego także nie wie. Gdyby ustawa została przegłosowana, w niższej izbie Kongresu nie miałaby szans. „Ta ustawa jest jeszcze gorsza, niż się spodziewaliśmy i nie zakończy katastrofy granicznej, którą spowodował prezydent” – stwierdził Spiker Izby Reprezentantów, Mike Johnson. Na koniec, Tusk popełnia dodatkowy błąd, zamieszczając swojego tweeta za pochopnie, bo przecież wkrótce po odrzuceniu tej ustawy Senat jednak przegłosował (67:32) rozpatrywanie pomocy finansowej dla Ukrainy i pozostałych państw - osobno, bez powiązania z ochroną granic. Jaki będzie dalszy los tego projektu w Senacie i w niższej izbie Kongresu okaże się później, ale pomocy dla Ukrainy Senat ostatecznie wcale - co najmniej dotychczas - nie odrzucił. Temat jest nadal aktualny.
Ktokolwiek ocenia postawę Senatu, musi o tym wiedzieć i powinien to pamiętać. W tej sytuacji wypowiedź Donalda Tuska, jako premiera RP, jest - mówiąc bardzo delikatnie - skrajnie niefortunna. Gdyby wypowiadał się byle polityk z centralnej Europy, sprawa przeszłaby bez echa, a wyrządzona szkoda byłaby całkiem minimalna lub zerowa. Jednak gdy się jest premierem państwa sojuszniczego w NATO, należy najpierw pomyśleć o konsekwencjach własnych słów, nim się z nieuzasadnioną wyższością zaatakuje senatorów pogardliwymi słowami "wstydźcie się".
Wtrącanie się premiera polskiego rządu w wewnętrzne sprawy amerykańskie jest nie tylko niepotrzebne, ale może być dla kontaktów polsko-amerykańskich szkodliwe. Widać to już po reakcji dwóch senatorów (Marco Rubio i James David Vance), których oburzyły słowa Tuska. Nie należy poddawać się złudzeniu, że jeśli ambasador Mark Brzezinski poklepie polskiego premiera po ramieniu, to wszystko jest w porządku. Jemu złośliwości Tuska mogą się nawet podobać. Ambasador Brzezinski jest ambasadorem USA, ale przede wszystkim ambasadorem prezydenta Bidena. A kadencja tego polityka kończy się już bardzo niedługo. Po niej w Warszawie może zjawić się ambasador prezydenta-republikanina. Dlatego unikanie stawania po jednej stronie wewnętrznych, amerykańskich konfliktów powinno być dla premiera Tuska oczywiste. A nie jest. Polska ma utrzymywać dobre stosunki z USA, a nie z jedną z dwóch amerykańskich partii.
Czy, gdy się jest premierem polskiego rządu, nie należy, nim się zacznie "ustawiać" senatorów, zadać sobie proste, elementarne pytanie: "czy i jaka będzie z tego korzyść dla Polski?"
Kosiniaka-Kamysza kłopoty z logiką
I gdy się jest ministrem obrony narodowej - również trzeba zadawać sobie to pytanie. Bo wpis Kosiniaka-Kamysza na platformie X po słowach Trumpa, to mistrzostwo świata w braku dyplomacji. I braku elementarnej logiki. Trump domaga się od państw NATO dotrzymywania zobowiązań sojuszniczych - wydawania minimum 2% PKB na obronność. Trump żąda wywiązywania się z obietnic przez państwa europejskie. Stany Zjednoczone już trzykrotnie uratowały Europę przed zagładą - w obu wojnach światowych i w okresie zimnej wojny. I dziś wydają więcej na obronność niż wszystkie pozostałe państwa NATO razem wzięte. Kosiniak-Kamysz nazywa słowa Trumpa "podważaniem wiarygodności państw sojuszniczych" i "osłabianiem całego Paktu Północnoatlantyckiego". Chwileczkę! Czyli nawoływanie do wzmocnienia to "osłabianie" według logiki ministra obrony narodowej? I - według takiego samego rozumowania - nie ten członek NATO "podważa wiarygodność" sojuszników, który żałuje pieniędzy na obronę, licząc, że zapłaci za nią podatnik amerykański, a odda życie za jego wolność amerykański żołnierz, tylko podważa ją Trump, który żąda przestrzegania obietnic i umów w kwestii wydatków na obronę? Przecież to absurdalne. I to mówi szef ministerstwa obrony Polski - państwa, które wydaje 4% na potrzeby militarne i które za swojej prezydentury Trump stawiał jako przykład wzorcowego wypełniania sojuszniczych zobowiązań!?
Nowy polski rząd funkcjonuje od zaledwie dwóch miesięcy, a jego dwie najważniejsze postacie zdążyły już wykonać niemądre ruchy. Tusk - wejść w całkiem niepotrzebny konflikt z republikańskimi senatorami; Kosiniak-Kamysz - bezsensownie skrytykować republikańskiego kandydata na prezydenta USA.