Alexander Degrejt: Chore ambicje ziobrystów

A otóż gie prawda.
Po pierwsze Solidarna Polska liczy sobie tylko dziewięciu posłów, których odejście bardzo łatwo można zniwelować chociażby proponując koalicję (i jakieś stanowisko na zachętę) politykom koła Wolni i Solidarni Kornela Morawieckiego.
Po drugie jestem gotów postawić złote dolary przeciwko orzechom, że nie wszyscy członkowie SP zdecydowaliby się opuścić klub Zjednoczonej Prawicy bo oznaczałoby to dla nich koniec politycznej kariery. A nie uwierzę, że położą na szali własną przyszłość by pompować przerost ambicji Zbigniewa Ziobry.
Po trzecie wreszcie można wiele zarzucić Jarosławowi Kaczyńskiemu ale nie to, że jest idiotą ani, tym bardziej, sklerotykiem. I doskonale pamięta numer jaki wywinął mu obecny minister sprawiedliwości i prokurator generalny sam siebie namaszczający na spadkobiercę prezesa w związku z czym – ponownie mogę się założyć – jest przygotowany na podobny scenariusz.
Idiotą nie jest też Ziobro i doskonale zdaje sobie sprawę, że jeżeli postawi sprawę na ostrzu noża to nie tylko niczego nie ugra ale sam przytnie sobie paluchy. O co zatem chodzi i po co to głupie gadanie?
Moim zdaniem to balon próbny, którego zadaniem jest wysondowanie opinii publicznej i sprawdzenie poparcia na jakie może liczyć Zbigniew Ziobro gdyby chciał startować w wyborach na jakieś samodzielne stanowisko – na przykład Prezydenta Rzeczypospolitej. Nie jest chyba dla nikogo tajemnicą, że kiedy w marcu 2012 roku grupa posłów Prawa i Sprawiedliwości zakładała nową partyjkę próbowała skaptować do niej Andrzeja Dudę, jednak ten pozostał lojalny wobec partii i prezesa. Dlatego twierdzę, że dzisiejszy konflikt wokół reformy sądownictwa (miała ona według programu PiS wyglądać nieco inaczej), który mocno nadwyrężył pozycję Prezydenta wśród wyborców tzw. prawicy jest podsycany przez frakcję ministra sprawiedliwości mającego nadzieję zostać kandydatem obozu „Dobrej Zmiany” w wyborach roku 2020. Oczywiście sam Prezydent też nie występuje tutaj w charakterze niewinnej lilii, ale to temat na całkiem inną dyskusję.
Wracając do Ziobry – jego ambicje nie mają najmniejszych szans na realizację z prostego powodu: nawet gdyby Jarosław Kaczyński uległ i zgodził się go wystawić to w wyborach przepadłby z kretesem, ma zbyt silny elektorat negatywny by wygrać wybory prezydenckie. W dodatku z miejsca wykorzystałby sytuację Donald Tusk, który z Andrzejem Dudą w szranki nie wystartuje bojąc się sromotnej klęski ale gdyby jego przeciwnikiem miał być Zbigniew Ziobro nie zastanawiałby się ani sekundy. I – prawie na pewno – wygrałby. I wtenczas nastąpiłby ostateczny koniec dobrej zmiany.
Chyba, że Zjednoczona Prawica w najbliższych wyborach parlamentarnych zdobyłaby większość 3/5 głosów w sejmie pozwalającą obalić prezydenckie weto albo większość konstytucyjną i osłabić pozycję prezydenta. A na to się nie zanosi mimo bardzo sprzyjających sondaży.
Alexander Degrejt www.babaichlop.pl