[Z Niemiec dla Tysol.pl] Osiński: Niemieckie media nie zakończyły jeszcze procesu denazyfikacji

Niemieckie media negują kłamstwa Putina na temat początku II WŚ, choć z drugiej strony chętnie podchwytują bzdury o 'antyizraelskiej wrażliwości' Polaków. Z drugiej strony tylko niechętnie grzebią w historycznych nieczystościach własnych redakcji.
 [Z Niemiec dla Tysol.pl] Osiński: Niemieckie media nie zakończyły jeszcze procesu denazyfikacji
/ screen YouTube British Path
Po rezygnacji prezydenta Andrzeja Dudy z udziału w izraelskich obchodach związanych z 75. rocznicą wyzwolenia Auschwitz-Birkenau w antyrządowych mediach niczym gruszki z otrząsanego drzewa posypały się komentarze mające zdezawuować jego decyzję. Na głowę państwa rzuciły się także zwabione krwią "piranie" z największej partii opozycyjnej.
 

"To jest konsekwencja bardzo złej polityki zagranicznej"

 
- stwierdził kandydat na szefa Platformy Obywatelskiej Borys Budka.
 
Widocznie u niektórych polityków podporządkowanie wszystkiego przemożnej chęci sprawowania władzy posunęło się już tak daleko, że w beztroskim przekonaniu ignorują fakty, które w oczywisty sposób powinny nimi wstrząsnąć. Pogrążają się w nim do tego stopnia, że atakują pierwszą osobę w państwie zawsze, za wszystko i na wszelkich możliwych frontach. Każde oświadczenie prezydenta Dudy natychmiast odbijane jest wściekłym kontratakiem.
 
Tyle tylko, że w kwestii styczniowych obchodów w Jerozolimie liderzy opozycji stracili już zupełnie swój polityczny węch, bo akurat ta sprawa jest wyjątkowo poważna. W tym wypadku już nie sposób nie zauważyć kontrastu między wagą stawianych zarzutów, a użytymi argumentami. Tym bardziej, że po stronie prezydenta RP stanęło także wielu polskich Żydów, którzy przyjęli podgryzanie autorytetu głowy państwa z niesmakiem.
 
Co ciekawe, podczas gdy niestrudzeni 'totalsi' reagują na decyzję Andrzeja Dudy wyparciem rzeczywistości i stawianiem fałszywych tez, niektóre niemieckie media zauważają, że prezydent RP podjął słuszną decyzję. Nawet (krytyczny wobec Warszawy) berliński dziennik 'Der Tagesspiegel' zarzuca Władimirowi Putinowi 'nieprzypadkowe zatrucie politycznego klimatu przed rocznicami wyzwolenia obozu Auschwitz i końca drugiej wojny światowej'. Nagłówek artykułu Christopha von Marschalla bije po oczach informacją o 'prowokacjach' Kremla, a w treści uzupełnia, że Kreml dopuszcza się 'fałszowania historii'.
 
Prawda rzeczywiście 'bije po oczach': prezydenta RP pozbawiono głosu w miejscu, gdzie przemawiać będzie Putin, który na tę okoliczność prawdopodobnie znów posunie się do odświeżenia kłamstw o 'polskiej winie'. Brak polskiego głosu w Yad Vashem może wprawdzie sprawić, że sprostowania nie dotrą do ludzi albo wcale, albo poniewczasie, gdy to już nie będzie miało większego znaczenia. Ale obecność prezydenta Dudy w Jerozolimie bez możliwości zabrania głosu zostałaby odebrana jako przyzwolenie na rzucane przez Moskwę oskarżenia.
 
W swoją ponawianą bez przerwy narrację historyczną Putin zaangażuje się najpóźniej znów w przededniu majowych obchodów końca II WŚ. Toteż w podobnych sytuacjach Polacy powinni tym dobitniej bronić prawdy historycznej, zwłaszcza w kontekście zbliżającej się 100. rocznicy Bitwy Warszawskiej, podczas której nasi przodkowie dokonali cudu odepchnięcia bolszewików na daleki wschód. Powinniśmy dalej głośno mówić o bohaterach jak Witold Pilecki oraz przypominać przywódcom państw zachodnich, że nie mają prawa usuwać istotnych dla nas śladów historii oraz miejsc pamięci.
 
Kłamstwa prezydenta Rosji nie sprowadzają się bowiem jedynie do kwestionowania rzeczywistych przyczyn II WŚ, lecz dotyczą również rzekomego 'polskiego antysemityzmu'. Natomiast w tym kontekście niemieckie media już chętniej podchwytują enuncjacje Putina oraz niektórych niereformowalnych 'totalsów'. Wyjąwszy ostatnie koncyliacyjne gesty w sprawie wybuchu II WŚ sporą część niemieckiej publicystyki zajmuje nadal krytyczny ton wobec polskich 'współsprawców'.
 
Kilka dni temu dziennik 'Süddeutsche Zeitung' zasugerował, że polscy rządzący chcą 'zakryć ciemniejszą stronę swojej historii'.
 

"Liczba polskich policjantów, strażaków, partyzantów i mieszkańców wsi, którzy pomogli Niemcom w zamordowaniu co najmniej 200 tysięcy Żydów, uciekających przed transportem do komór gazowych na wieś i do lasów, była ogromna. Już przed natarciem Niemców antysemityzm był w Polsce bardzo rozpowszechniony"

 
- czytamy w monachijskiej gazecie, która opiera się na publikacjach Jana Tomasza Grossa.
 
Wyspecjalizowany w kolportowaniu antypolskich bredni Florian Hassel oczywiście nie wie, że Gross, który z wykształcenia jest socjologiem, tylko rzadko dba w swoich tekstach o rzetelność warsztatu historyka. A może wie? Tym gorzej, bo trzeba mieć w sobie dużo złej woli, żeby traktować tezy Grossa jakby pochodziły z księgi objawionej. Jego często gołosłowne i niczym nieuzasadnione insynuacje są bowiem jedną z głównych przyczyn narastających napięć między Polską a Izraelem oraz pietrzących się kłamstw w niemieckiej prasie. W każdym razie wbrew zapewnieniom Budki i Biedronia nie jest nią polityka historyczna tych, którzy dziś próbują naprawić błędy swoich poprzedników. 

Dlatego Hassel woli nie denerwować swoich czytelników informacjami o milionach Polaków, którzy w Generalnej Guberni ratowali Żydów, narażając tym samym swoje życie. Refren o polskich 'współsprawcach' powtarza zresztą prawie cała medialna orkiestra między Renem a Odrą. Niemieccy redaktorzy za to z zamiłowaniem przytaczają wątpliwe sceny z filmów jak 'Pokłosie' czy 'Kler', zaświadczające, jakoby 'wyssany z mlekiem matki polski antysemityzm' nie był wyssany z palca. Przekaz tych tekstów jest oczywiście subtelniejszy niż artykuły w prasie izraelskiej, niemniej pozostawia wielokroć miejsce na niedomówienia, wypełniając je niekiedy zdjęciami 'zniszczonych nagrobków' lub 'hajlujących chłopców'. Wówczas oburzenie na 'polskich skinów' stopniowo rozlewa się po czołowych portalach społecznościowych. Natomiast wszelkie próby sprostowania tylko z trudem przebijają się do niemieckich mediów, nieskorych skądinąd do grzebania we własnych historycznych 'nieczystościach'. W beztroskim biadoleniu naszych sąsiadów odzywa się bowiem pewien zgrzyt.
 
Skłania do zadumy, że w redakcjach niemieckich gazet jak 'Süddeutsche Zeitung', które po 1968 r. zaczęły się licytować w piętrzeniu 'antyfaszystowskich' nastrojów, denazyfikacja trwała jeszcze do początku lat 80. A w niektórych innych ten proces trwa do dziś.
 
Jedna z najbardziej opiniotwórczych gazet na świecie, 'Frankfurter Allgemeine Zeitung', niedawno z pompą obeszła swoje 70. urodziny. Przy czym znów skrzętnie przemilczała, że przez dekady jej redakcyjne szeregi zasilały osoby, które przed 1945 r. należały do najzacieklejszych obrońców władz hitlerowskich oraz ścisłej czołówki pomagierów ministra propagandy Josepha Goebbelsa.
 
Nikt nie zadał sobie pytania, dlaczego w maju 1960 r. akurat korespondent 'FAZ' Otto Ehlert chełpił się tym, że jako pierwszy wytropił w Argentynie Adolfa Eichmanna. Niemiecki zbrodniarz został wkrótce zatrzymany przez Mosad i postawiony przed izraelskim rządem. Wszak dziś już wiemy, że Ehlert już wcześniej znał Eichmanna, a jego późniejsze wywiady z rodziną nazistowskiego zwyrodnialca nie wynikały bynajmniej z 'mozolnego śledztwa dzienikarskiego'. Redaktor frankfurckiego dziennika po prostu 'wpadł na herbatę'.
 
Po 1945 r. w zachodnioniemieckich redakcjach zasiadało wielu dziennikarzy, którzy schowali swoją partyjną legitymację NSDAP pod sukno. Sam Ehlert był znajomym Goebbelsa, który w latach 30. wysłał go do Madrytu, gdzie zajmował się kolportażem nazistowskich gadzinówek. Gdy w 1947 r. USA zażądały od władz hiszpańskich jego deportacji, Ehlert zbiegł do Argentyny, tak jak Eichmann i wielu innych. Zanim w 1960 r. został korespondentem 'FAZ', był redaktorem wydawanego w Buenos Aires faszystowskiego pisma 'La Plata Ruf', gdzie dzielił biuro z niejakim Wilfriedem von Ovenem. Były rzecznik Goebbelsa Oven też niebawem zaczął pracować w 'FAZ'.  
 

"Niemieckie gazety miały wielkie serce dla dziennikarskich niedobitków z NSDAP"

 
- twierdzi historyk Maximilian Kutzner.
 
Właściwie jeszcze w 1979 r. zręby 'światowej renomy' frankfurckiej gazety budowały osoby, które 30 lat wcześniej opłakiwały śmierć Hitlera, jak choćby Viktor Muckel, który był autorem nośnego do dziś sloganu reklamowego "Za dziennikiem 'FAZ' kryje się zawsze mądra głowa". A jego wieloletni korespondent w Londynie Heinz Höpfl był jednym z czołowych redaktorów nazistowskiego tygodnika 'Der Stürmer', wyjątkowo żydożerczego szmatławca, którego twórcą i wydawcą był skazany później w Norymberdze zbrodniarz Julius Streicher. Ten bliski przyjaciel Hitlera, zarzucający swego czasu führerowi, jakoby był zbyt 'litościwy' wobec Żydów, pisał także antysemickie książki dla dzieci, które po 1945 r. często dalej gościły na półkach wielu niemieckich rodzin. 'Uozdabiał' je swoimi ilustracjami niejaki Philipp Rupprecht, który był też rysownikiem 'Stürmera'. Rupprecht (pseudonim 'Fips'), który dostarczał tygodnikowi obrzydliwe antyżydowskie i antypolskie karykatury, po wojnie współpracował jeszcze z niektórymi niemieckimi redakcjami.
 
Przefarbowani na 'demokratów' naziści pisali też dla 'Süddeutsche Zeitung' i hamburskiego 'Spiegla', tyle że dziennikarze tych pism nie robili z tego większej tajemnicy. Natomiast nie dość, że redaktorzy 'FAZ' nadal uporczywie milczą, to na ostatnie przyjęcie z okazji 70. rocznicy gazety zaprosili kilka starszych osób, którym ta zmowa milczenia na pewno nie przeszkadza.
 
Dziś już wiemy, że Republika Federalna Niemiec została zbudowana rękami byłych nazistów. Politycy, sędziowie i urzędnicy nawzajem się chronili, zapewniając sobie bezkarność. W bońskim Bundestagu zasiadali gorliwi wyznawcy Hitlera. Prawą ręką kanclerza Konrada Adenauera został Hans Globke, jeden z ważniejszych bonzów NSDAP. Podobnych przykładów jest co niemiara. Niemieccy lekarze, którzy w po 1940 r. przykładali ręce do programu eutanazyjnego T4, w ramach którego zamordowano tysiące małych dzieci, po wojnie nie tylko nie zostali w wielu przypadkach oskarżeni, lecz nadal leczyli w szpitalach i prywatnych gabinetach. Jak widać, parasol ochronny rozpostarł się także nad zachodnioniemieckimi redakcjami. Walkę z owymi niewygodnymi 'nieścisłościami' w historii RFN pozostawmy ekspertom zza Odry. Ale czy medialni spadkobiercy tych tradycji naprawdę powinni się włączać w dyskusję o 'antyizraelskiej wrażliwości' Polaków?
 
Wojciech Osiński
 

 

POLECANE
Jest zawiadomienie do prokuratury na Tuska z ostatniej chwili
Jest zawiadomienie do prokuratury na Tuska

Klub parlamentarny PiS poinformował w piątek o skierowaniu do stołecznej prokuratury zawiadomienia o podejrzeniu popełnienia przestępstwa m.in. przez premiera Donalda Tuska w związku z dodaniem adnotacji do uchwały Sądu Najwyższego stwierdzającej ważność wyboru prezydenta Karola Nawrockiego.

IMGW wydał komunikat. Oto co nas czeka z ostatniej chwili
IMGW wydał komunikat. Oto co nas czeka

W piątek Instytut Meteorologii i Gospodarki Wodnej wydał ostrzeżenia I stopnia przed silnym deszczem z burzami dla północno-wschodniej części kraju.

Niemcy piszą o upadku Tuska. Zmęczony i rozdrażniony z ostatniej chwili
Niemcy piszą o upadku Tuska. "Zmęczony i rozdrażniony"

Donald Tusk sprawia wrażenie zarówno zmęczonego, jak i rozdrażnionego. Spekuluje się, że może oddać ster Radosławowi Sikorskiemu – pisze w piątek niemiecki Der Spiegel

NFZ wydał pilny komunikat z ostatniej chwili
NFZ wydał pilny komunikat

Kwalifikacja do Krajowej Sieci Kardiologicznej. Jak i gdzie złożyć protest? NFZ wyjaśnia.

Ordo Iuris zapewni pomoc prawną uczestnikom antyimigranckich manifestacji gorące
Ordo Iuris zapewni pomoc prawną uczestnikom antyimigranckich manifestacji

W związku z zaplanowanymi na sobotę, 19 lipca, ogólnopolskimi protestami przeciwko masowej imigracji, Instytut Ordo Iuris będzie uważnie monitorował działania służb państwowych wobec uczestników i organizatorów tych wydarzeń. W przypadku stwierdzenia jakichkolwiek prób bezprawnego ograniczania wolności zgromadzeń, brutalnych interwencji lub innych naruszeń praw obywatelskich – Instytut zaoferuje pokrzywdzonym takimi działaniami nieodpłatną pomoc prawną.

Funkcjonariusz o sytuacji na granicy z Białorusią: Zaczynamy się bać z ostatniej chwili
Funkcjonariusz o sytuacji na granicy z Białorusią: Zaczynamy się bać

Anonimowy funkcjonariusz Straży Granicznej w rozmowie z Kanałem Zero opisał narastającą przemoc na polsko‑białoruskiej granicy i strach przed konsekwencjami.

Komisja Europejska uderza w nadzwyczajną kastę. Koniec mitu o neo-KRS tylko u nas
Komisja Europejska uderza w nadzwyczajną kastę. Koniec mitu o "neo-KRS"

Komisja Europejska właśnie zburzyła gmach narracji, który przez lata budowali aktywiści sędziowscy -mit o rzekomo ‘wadliwej KRS’, mający podważać legalność tysięcy wyroków i sędziów powołanych po 2018 r. To nie tylko kompromitacja, ale akt oskarżenia wobec środowisk, które przez lata działały przeciwko własnemu państwu – pod pretekstem ‘obrony praworządności’!

Opolskie: Wypadek na poligonie wojskowym z ostatniej chwili
Opolskie: Wypadek na poligonie wojskowym

Wybuch imitatora trotylu ranił kanadyjskiego żołnierza podczas ćwiczeń na poligonie pod Brzegiem w woj. opolskim.

Pożar hotelu w Wiśle. Strażacy walczą z ogniem z ostatniej chwili
Pożar hotelu w Wiśle. Strażacy walczą z ogniem

W piątek po południu w Wiśle (pow. cieszyński, woj. śląskie) wybuchł pożar w hotelu przy ulicy Wyzwolenia. Strażacy walczą z trudnym do opanowania ogniem – informuje RMF FM.

Akademia Wymiaru Sprawiedliwości na celowniku Adama Bodnara tylko u nas
Akademia Wymiaru Sprawiedliwości na celowniku Adama Bodnara

Akademia Wymiaru Sprawiedliwości jest pierwszą w Polsce i wyjątkową w skali Europy publiczną uczelnią akademicką służb państwowych, kształcącą i wychowującą funkcjonariuszy Służby Więziennej. Obecne Ministerstwo Sprawiedliwości zmierza do likwidacji uczelni.

REKLAMA

[Z Niemiec dla Tysol.pl] Osiński: Niemieckie media nie zakończyły jeszcze procesu denazyfikacji

Niemieckie media negują kłamstwa Putina na temat początku II WŚ, choć z drugiej strony chętnie podchwytują bzdury o 'antyizraelskiej wrażliwości' Polaków. Z drugiej strony tylko niechętnie grzebią w historycznych nieczystościach własnych redakcji.
 [Z Niemiec dla Tysol.pl] Osiński: Niemieckie media nie zakończyły jeszcze procesu denazyfikacji
/ screen YouTube British Path
Po rezygnacji prezydenta Andrzeja Dudy z udziału w izraelskich obchodach związanych z 75. rocznicą wyzwolenia Auschwitz-Birkenau w antyrządowych mediach niczym gruszki z otrząsanego drzewa posypały się komentarze mające zdezawuować jego decyzję. Na głowę państwa rzuciły się także zwabione krwią "piranie" z największej partii opozycyjnej.
 

"To jest konsekwencja bardzo złej polityki zagranicznej"

 
- stwierdził kandydat na szefa Platformy Obywatelskiej Borys Budka.
 
Widocznie u niektórych polityków podporządkowanie wszystkiego przemożnej chęci sprawowania władzy posunęło się już tak daleko, że w beztroskim przekonaniu ignorują fakty, które w oczywisty sposób powinny nimi wstrząsnąć. Pogrążają się w nim do tego stopnia, że atakują pierwszą osobę w państwie zawsze, za wszystko i na wszelkich możliwych frontach. Każde oświadczenie prezydenta Dudy natychmiast odbijane jest wściekłym kontratakiem.
 
Tyle tylko, że w kwestii styczniowych obchodów w Jerozolimie liderzy opozycji stracili już zupełnie swój polityczny węch, bo akurat ta sprawa jest wyjątkowo poważna. W tym wypadku już nie sposób nie zauważyć kontrastu między wagą stawianych zarzutów, a użytymi argumentami. Tym bardziej, że po stronie prezydenta RP stanęło także wielu polskich Żydów, którzy przyjęli podgryzanie autorytetu głowy państwa z niesmakiem.
 
Co ciekawe, podczas gdy niestrudzeni 'totalsi' reagują na decyzję Andrzeja Dudy wyparciem rzeczywistości i stawianiem fałszywych tez, niektóre niemieckie media zauważają, że prezydent RP podjął słuszną decyzję. Nawet (krytyczny wobec Warszawy) berliński dziennik 'Der Tagesspiegel' zarzuca Władimirowi Putinowi 'nieprzypadkowe zatrucie politycznego klimatu przed rocznicami wyzwolenia obozu Auschwitz i końca drugiej wojny światowej'. Nagłówek artykułu Christopha von Marschalla bije po oczach informacją o 'prowokacjach' Kremla, a w treści uzupełnia, że Kreml dopuszcza się 'fałszowania historii'.
 
Prawda rzeczywiście 'bije po oczach': prezydenta RP pozbawiono głosu w miejscu, gdzie przemawiać będzie Putin, który na tę okoliczność prawdopodobnie znów posunie się do odświeżenia kłamstw o 'polskiej winie'. Brak polskiego głosu w Yad Vashem może wprawdzie sprawić, że sprostowania nie dotrą do ludzi albo wcale, albo poniewczasie, gdy to już nie będzie miało większego znaczenia. Ale obecność prezydenta Dudy w Jerozolimie bez możliwości zabrania głosu zostałaby odebrana jako przyzwolenie na rzucane przez Moskwę oskarżenia.
 
W swoją ponawianą bez przerwy narrację historyczną Putin zaangażuje się najpóźniej znów w przededniu majowych obchodów końca II WŚ. Toteż w podobnych sytuacjach Polacy powinni tym dobitniej bronić prawdy historycznej, zwłaszcza w kontekście zbliżającej się 100. rocznicy Bitwy Warszawskiej, podczas której nasi przodkowie dokonali cudu odepchnięcia bolszewików na daleki wschód. Powinniśmy dalej głośno mówić o bohaterach jak Witold Pilecki oraz przypominać przywódcom państw zachodnich, że nie mają prawa usuwać istotnych dla nas śladów historii oraz miejsc pamięci.
 
Kłamstwa prezydenta Rosji nie sprowadzają się bowiem jedynie do kwestionowania rzeczywistych przyczyn II WŚ, lecz dotyczą również rzekomego 'polskiego antysemityzmu'. Natomiast w tym kontekście niemieckie media już chętniej podchwytują enuncjacje Putina oraz niektórych niereformowalnych 'totalsów'. Wyjąwszy ostatnie koncyliacyjne gesty w sprawie wybuchu II WŚ sporą część niemieckiej publicystyki zajmuje nadal krytyczny ton wobec polskich 'współsprawców'.
 
Kilka dni temu dziennik 'Süddeutsche Zeitung' zasugerował, że polscy rządzący chcą 'zakryć ciemniejszą stronę swojej historii'.
 

"Liczba polskich policjantów, strażaków, partyzantów i mieszkańców wsi, którzy pomogli Niemcom w zamordowaniu co najmniej 200 tysięcy Żydów, uciekających przed transportem do komór gazowych na wieś i do lasów, była ogromna. Już przed natarciem Niemców antysemityzm był w Polsce bardzo rozpowszechniony"

 
- czytamy w monachijskiej gazecie, która opiera się na publikacjach Jana Tomasza Grossa.
 
Wyspecjalizowany w kolportowaniu antypolskich bredni Florian Hassel oczywiście nie wie, że Gross, który z wykształcenia jest socjologiem, tylko rzadko dba w swoich tekstach o rzetelność warsztatu historyka. A może wie? Tym gorzej, bo trzeba mieć w sobie dużo złej woli, żeby traktować tezy Grossa jakby pochodziły z księgi objawionej. Jego często gołosłowne i niczym nieuzasadnione insynuacje są bowiem jedną z głównych przyczyn narastających napięć między Polską a Izraelem oraz pietrzących się kłamstw w niemieckiej prasie. W każdym razie wbrew zapewnieniom Budki i Biedronia nie jest nią polityka historyczna tych, którzy dziś próbują naprawić błędy swoich poprzedników. 

Dlatego Hassel woli nie denerwować swoich czytelników informacjami o milionach Polaków, którzy w Generalnej Guberni ratowali Żydów, narażając tym samym swoje życie. Refren o polskich 'współsprawcach' powtarza zresztą prawie cała medialna orkiestra między Renem a Odrą. Niemieccy redaktorzy za to z zamiłowaniem przytaczają wątpliwe sceny z filmów jak 'Pokłosie' czy 'Kler', zaświadczające, jakoby 'wyssany z mlekiem matki polski antysemityzm' nie był wyssany z palca. Przekaz tych tekstów jest oczywiście subtelniejszy niż artykuły w prasie izraelskiej, niemniej pozostawia wielokroć miejsce na niedomówienia, wypełniając je niekiedy zdjęciami 'zniszczonych nagrobków' lub 'hajlujących chłopców'. Wówczas oburzenie na 'polskich skinów' stopniowo rozlewa się po czołowych portalach społecznościowych. Natomiast wszelkie próby sprostowania tylko z trudem przebijają się do niemieckich mediów, nieskorych skądinąd do grzebania we własnych historycznych 'nieczystościach'. W beztroskim biadoleniu naszych sąsiadów odzywa się bowiem pewien zgrzyt.
 
Skłania do zadumy, że w redakcjach niemieckich gazet jak 'Süddeutsche Zeitung', które po 1968 r. zaczęły się licytować w piętrzeniu 'antyfaszystowskich' nastrojów, denazyfikacja trwała jeszcze do początku lat 80. A w niektórych innych ten proces trwa do dziś.
 
Jedna z najbardziej opiniotwórczych gazet na świecie, 'Frankfurter Allgemeine Zeitung', niedawno z pompą obeszła swoje 70. urodziny. Przy czym znów skrzętnie przemilczała, że przez dekady jej redakcyjne szeregi zasilały osoby, które przed 1945 r. należały do najzacieklejszych obrońców władz hitlerowskich oraz ścisłej czołówki pomagierów ministra propagandy Josepha Goebbelsa.
 
Nikt nie zadał sobie pytania, dlaczego w maju 1960 r. akurat korespondent 'FAZ' Otto Ehlert chełpił się tym, że jako pierwszy wytropił w Argentynie Adolfa Eichmanna. Niemiecki zbrodniarz został wkrótce zatrzymany przez Mosad i postawiony przed izraelskim rządem. Wszak dziś już wiemy, że Ehlert już wcześniej znał Eichmanna, a jego późniejsze wywiady z rodziną nazistowskiego zwyrodnialca nie wynikały bynajmniej z 'mozolnego śledztwa dzienikarskiego'. Redaktor frankfurckiego dziennika po prostu 'wpadł na herbatę'.
 
Po 1945 r. w zachodnioniemieckich redakcjach zasiadało wielu dziennikarzy, którzy schowali swoją partyjną legitymację NSDAP pod sukno. Sam Ehlert był znajomym Goebbelsa, który w latach 30. wysłał go do Madrytu, gdzie zajmował się kolportażem nazistowskich gadzinówek. Gdy w 1947 r. USA zażądały od władz hiszpańskich jego deportacji, Ehlert zbiegł do Argentyny, tak jak Eichmann i wielu innych. Zanim w 1960 r. został korespondentem 'FAZ', był redaktorem wydawanego w Buenos Aires faszystowskiego pisma 'La Plata Ruf', gdzie dzielił biuro z niejakim Wilfriedem von Ovenem. Były rzecznik Goebbelsa Oven też niebawem zaczął pracować w 'FAZ'.  
 

"Niemieckie gazety miały wielkie serce dla dziennikarskich niedobitków z NSDAP"

 
- twierdzi historyk Maximilian Kutzner.
 
Właściwie jeszcze w 1979 r. zręby 'światowej renomy' frankfurckiej gazety budowały osoby, które 30 lat wcześniej opłakiwały śmierć Hitlera, jak choćby Viktor Muckel, który był autorem nośnego do dziś sloganu reklamowego "Za dziennikiem 'FAZ' kryje się zawsze mądra głowa". A jego wieloletni korespondent w Londynie Heinz Höpfl był jednym z czołowych redaktorów nazistowskiego tygodnika 'Der Stürmer', wyjątkowo żydożerczego szmatławca, którego twórcą i wydawcą był skazany później w Norymberdze zbrodniarz Julius Streicher. Ten bliski przyjaciel Hitlera, zarzucający swego czasu führerowi, jakoby był zbyt 'litościwy' wobec Żydów, pisał także antysemickie książki dla dzieci, które po 1945 r. często dalej gościły na półkach wielu niemieckich rodzin. 'Uozdabiał' je swoimi ilustracjami niejaki Philipp Rupprecht, który był też rysownikiem 'Stürmera'. Rupprecht (pseudonim 'Fips'), który dostarczał tygodnikowi obrzydliwe antyżydowskie i antypolskie karykatury, po wojnie współpracował jeszcze z niektórymi niemieckimi redakcjami.
 
Przefarbowani na 'demokratów' naziści pisali też dla 'Süddeutsche Zeitung' i hamburskiego 'Spiegla', tyle że dziennikarze tych pism nie robili z tego większej tajemnicy. Natomiast nie dość, że redaktorzy 'FAZ' nadal uporczywie milczą, to na ostatnie przyjęcie z okazji 70. rocznicy gazety zaprosili kilka starszych osób, którym ta zmowa milczenia na pewno nie przeszkadza.
 
Dziś już wiemy, że Republika Federalna Niemiec została zbudowana rękami byłych nazistów. Politycy, sędziowie i urzędnicy nawzajem się chronili, zapewniając sobie bezkarność. W bońskim Bundestagu zasiadali gorliwi wyznawcy Hitlera. Prawą ręką kanclerza Konrada Adenauera został Hans Globke, jeden z ważniejszych bonzów NSDAP. Podobnych przykładów jest co niemiara. Niemieccy lekarze, którzy w po 1940 r. przykładali ręce do programu eutanazyjnego T4, w ramach którego zamordowano tysiące małych dzieci, po wojnie nie tylko nie zostali w wielu przypadkach oskarżeni, lecz nadal leczyli w szpitalach i prywatnych gabinetach. Jak widać, parasol ochronny rozpostarł się także nad zachodnioniemieckimi redakcjami. Walkę z owymi niewygodnymi 'nieścisłościami' w historii RFN pozostawmy ekspertom zza Odry. Ale czy medialni spadkobiercy tych tradycji naprawdę powinni się włączać w dyskusję o 'antyizraelskiej wrażliwości' Polaków?
 
Wojciech Osiński
 


 

Polecane
Emerytury
Stażowe