[Tylko u nas] Prof. Marek Jan Chodakiewicz: Wojna domowa?

Wojna domowa oznacza zwykle, że brat wyrzyna braci, tak jak w wojnie secesyjnej w USA czy w czasie rewolucji w Rosji (1917-1921). No, ale wojna domowa w Rosji nakładała się też na wojny dekolonizacyjne, choćby polskie walki o niepodległość i granice, czy też gruzińskie boje o wolność i suwerenność. Tymczasem Jochen Böhler, „Civil War in Central Europe, 1918-1921: The Reconstruction of Poland” (Oxford: Oxford University Press, 2018) upiera się, że w Polsce po I wojnie światowej rozegrała się „postkolonialna bitwa” („post-colonial battle”, s. 62) o spuściznę postimperialną. Przyjęło to formę wojny domowej. Dlaczego? Dlatego, że walczyli przeciw sobie byli poddani trzech imperiów, które się rozpadły. I każdy z nich walczył o państwo narodowe, w miejscu gdzie nie istniały dobrze zdefiniowane granice w przestrzeni postimperialnej (s. 61).
 [Tylko u nas] Prof. Marek Jan Chodakiewicz: Wojna domowa?
/ foto. Tomasz Gutry, Tygodnik Solidarność

To tak jakby powiedzieć, że wybuchające po implozji czerwonego imperium hipotetyczne powstanie w Gułagu to wojna domowa, bo wszyscy więźniowie to niewolnicy Związku Sowieckiego. I walczą nie tylko przeciw NKWD-owskim strażnikom, ale również między sobą. Kryminalne urki vs. polityczni, polityczni między sobą (e.g. antykomuniści vs. komuniści czy nacjonaliści ukraińscy przeciwko polskim patriotom). Jaka to wojna domowa? System prześladujący wszystkie (czy większość) osoby, które mają nieszczęście w nim żyć, nie stanowi domu, tylko więzienie. Nawet jeśli w totalitaryzmie trudno określić, gdzie kończy się Gułag, a gdzie zaczyna się tzw. komunistyczna wolność.

Böhler upiera się jednak, że „dowiemy się więcej [o konfliktach po 1918], jeśli dostrzeżemy je jako fragmenty jednej wszechogarniającej walki o porządek powojenny w tej części kontynentu, co my możemy nazwać Środkowoeuropejską Wojną Domową. To nowe podejście bierze pod uwagę, że te konflikty zdarzyły się w tym samym kontekście międzynarodowym, były napędzane tą samą dynamiką etno-narodową oraz stworzyły ten sam rodzaj doświadczenia dla ludności Europy Środkowej. Nawet wojna bolszewicka dla historyka „to była wojna domowa w najgorszym stylu” („this was civil war at its worst”, s. 136). Kto niby był bratem dla Polaków? Lenin? Trocki? Dzierżyński? Czyli według tej logiki walka Armii Krajowej przeciwko SS i NKWD dwadzieścia lat potem to była „wojna domowa” w Europie Środkowej?

Jednak paradygmat wojny domowej do Polski po 1918 r. po prostu nie pasuje. Warunki i okoliczności w Polsce znacznie się różniły od choćby tych w Czechosłowacji czy na Ukrainie, nie mówiąc o Łotwie i Estonii. Polska bowiem walczyła o restaurację państwa, a nie o utworzenie bytu zupełnie nowego. Polska miała kontynuację elit, tradycji, historii i kultury. Inne państwa „spadkobiercy” – zupełnie nie.

Jeśli jednak przyjmiemy propozycję Böhlera o rzekomej „wojnie domowej”, to musimy przyjąć też automatycznie, że i zabory, i państwa zaborcze były prawomocne (legitimate). A przecież nie były. Jest jasne, że nie wystarcza być włączonym w jakieś państwo, aby poczuć się jego częścią, szczególnie gdy nie chce się w nim być. Inaczej trwający 800 lat opór Irlandczyków przeciw Anglikom należy uznać za nieuprawniony, a irlandzkie powstania i inne formy negacji okupacji przez Londyn – wojną domową. To samo dotyczy Greków, Serbów i innych, którzy przez pół tysiąclecia przynajmniej zmagali się z turecką okupacją. Czy rozpad imperium osmańskiego to wojna domowa? Trzeba mieć naprawdę bujną wyobraźnię. To była walka między cudzoziemskimi niewolnikami chrześcijańskimi (dhimmi) a muzułmańskimi imperialistami opartymi na tureckim rdzeniu.

To samo z Rzeczpospolitą. Po 123 latach w niewoli Polacy nie chcieli żyć pod obcą władzą, a więc w 1918 r. ponownie się zbuntowali. I chcieli, aby była Polska, a ich wzorcem w dużym stopniu pozostawała I RP. Innej nie znali. Nie pasowało to wielu wmieszanym w polskie wysiłki obcym. W tym: świeżo obudzonym integralnie nacjonalistycznym elitom ludów chłopskich, niehistorycznych – takim jak Ukraińcy czy Litwini, oraz nacjom postimperialnym, a szczególnie Niemcom i rosyjskim bolszewikom, jak również bytom historycznie autonomicznym, a więc przede wszystkim Żydom, którzy też poczęli się organizować w ramach paradygmatu nacjonalistycznego.

Wszyscy oni odrzucili uniwersalizm I RP i prymat patriotyzmu polskiego. A ten oparty był nie na „krwi i glebie”, a na kulturze i tradycji. Stąd nie sposób zgodzić się z Böhlerem, że walka szła o „etniczne polskie państwo narodowe” („an ethnic Polish nation state”, s. 65). To nie było ani celem, ani obliczem polskiego nacjonalizmu jagiellońskiego, którego spadkobiercami byli zarówno Piłsudski, jak i Dmowski. Ale autor upiera się, że „paramilitarna natura wszystkich konfliktów prowadzonych przez powstające państwo polskie określa je jako wojnę domową raczej niż wojnę między państwami narodowymi, konfrontacja pomieszanych ludności raczej niż między przeciwnych sobie narodów”.

Tylko w jednym Böhler ma rację: to nie była konfrontacja między „państwami narodowymi”. To była konfrontacja wielowarstwowa między spadkobiercami wielonarodowej I RP z jednej strony a spadkobiercami wielkich mocarstw z drugiej, czyli z Rosją bolszewicką i Republiką Weimarską. Oba mocarstwa wyzyskiwały mniejszości zamieszkujące terytorium starej Rzeczypospolitej, podbechtując ich separatyzmy i nacjonalizmy pod pokrywką ochrony praw tych mniejszości. Do tego dochodziły też walki Polaków starających się o restaurację starej Polski przeciwko mniejszościom, szczególnie tym, które odrzucały uniwersalistyczny paradygmat sprzed 1772-1795 na rzecz integralnego nacjonalizmu własnego, głównie Ukraińcom i Litwinom wyrastającym z etno-nacjonalistycznej ideologii ludowej. Polacy nie zgadzali się na takie rozwiązanie systemowe.

Böhler albo nie rozumie, albo ignoruje tamtejszą rzeczywistość. Trzeba sobie jednak zdać sprawę z następujących realiów. Po pierwsze, wynurzająca się z niewoli Polska napotkała wyzwania paramilitarne ze strony sąsiadów oraz współzawodniczących z nią o terytorium grup etnicznych. Po drugie, w związku z tym początkowo w podobny paramilitarny sposób odpowiedziała na takie wyzwanie. Po trzecie, zgodne to było ze sztuką wojenną, gdzie działania nieregularne zwalcza się, stosując siły specjalne zorganizowane w podobny sposób. Po czwarte, stało się tak również siłą rzeczy dlatego, że powstające oddolnie i odgórnie oddziały Wojska Polskiego oparte były przede wszystkim na woluntariuszach. Wynikało to z tradycji powstańczej oraz jeszcze wcześniej z pamięci o pospolitym ruszeniu. Inaczej nie byłoby wojska.
Po piąte, wnet nastąpiła profesjonalizacja armii polskiej. I tutaj – po tym, jak wylał morze atramentu o bandytyzmie i braku dyscypliny w WP, przedstawiając go jako normę (a wręcz poświęcił temu zjawisku dodatkowo cały rozdział IV, s. 146-186), historyk niespodziewanie przyznaje nam rację: „Jeśliby większość polskich żołnierzy nie podporządkowała się dyscyplinie, żywot II RP najprawdopodobniej wnet by się skończył”. Ale kilka stron wcześniej tak pisał o WP: „Dyscyplina była najgorsza... To nie były pojedyncze sprawy, one ilustrują zjawiska masowe... Sponiewieranie, kryminalność, korupcja oraz bandytyzm były codzienną sprawą podczas pierwszych lat II RP”.

Po szóste, I RP była heterogeniczna, a mniejszości – w tym Niemcy – wierne królowi i Sejmowi. Zabory podkopały tę wierność: mimo asymilacji wielu mniejszości wśród niektórych nastąpiła „deasymilacja”. Proces ten spotęgowało napływanie fali emigrantów z zewnątrz, którzy nie mieli historycznych związków z I RP i z polskością. Wymieńmy tutaj choćby Litwaków czy kolonistów pruskich. Po siódme, wszyscy oni zamieszkiwali polskie ziemie w sensie I RP (bez względu na to, czy były one pod jurysdykcją mocarstw ościennych, czy nie). Polacy spodziewali się, że nowo napływający, jak również tubylcze mniejszości, też będą dążyły do restauracji I RP. Zawiedli się, ale to inna sprawa. Być może faktycznie nie można dwukrotnie wejść do tej samej rzeki.

Wszystkim świadomym polskim patriotom chodziło właśnie o przywrócenie starej Rzeczpospolitej. To był ideał. To, że ten cel strategiczny nie został osiągnięty, że trzeba było iść na kompromis w Rydze, odzwierciedla słabość Polski, która tylko cudem zwyciężyła w końcu w 1920 r.
W międzyczasie wrogowie tak rozumianej Polski w rozmaity sposób zagrozili odradzającemu się państwu polskiemu swymi nacjonalistycznymi aspiracjami. Jeśli Polacy chcieli niepodległości, to w obliczu takiej negacji trzeba było z tymi wszystkimi walczyć. To był typowy konflikt interesów. Bardzo trudny do rozwiązania. To się nazywa zero sum game, czyli gra o sumie zerowej: zwycięstwo jednej ze stron oznacza klęskę drugiej; nie ma możliwości kompromisu i modyfikacji gry. To właśnie była sytuacja w Polsce w 1918 r. Nie rozumie tego Böhler, choć cytuje podobną opinię Ericha W. Weitza w potępiającym powyższy obraz kontekście (s. 147-148). Stąd desperackie próby stworzenia alternatywnego pryzmatu, przez który można pojąć te skomplikowane procesy. Stąd obsesja rzekomej „wojny domowej”.

W rzeczywistości jednak Böhler nie jest oryginalny. Koncepcja „wojny domowej” służy do skompromitowania państwa narodowego. Jego „środkowoeuropejska wojna domowa” („the Central European Civil War”, s. 9) jest pochodną modnej obecnie tezy o „europejskich wojnach domowych” („European civil wars”). Pisał o tym choćby Enzo Traverso, „Fire and Blood: The European Civil War, 1914-1945” (London: Verso, 2017). Według tej wykładni I i II wojny światowe to bratobójcze wojny domowe wywołane przez nacjonalizmy. Naprawdę? To Belgia czy Bułgaria wywołały I wojnę, a Polska i Dania II wojnę? To nonsens. Przecież w tych małych państwach wtedy dominującym paradygmatem był nacjonalizm. I nikt rozsądny nie wini tych krajów – i innych małych narodów – za globalne rzezie w latach 1914-1918 i 1939-1945.
Wprost przeciwnie. Wina leży w imperializmie połączonym z szowinizmem i nacjonalizmem wielkich mocarstw, a szczególnie Niemiec i Rosji: II i III Rzeszy oraz imperium Romanowów i Związku Sowieckiego. Böhler cwanie stara się zwalić winę na karzełków, za nacjonalistyczne winy wielkich mocarstw obsmarowuje Polskę i innych. Tym sposobem chciałby sprytnie (może podświadomie) podzielić się winą, która leży wyłącznie w Berlinie i Moskwie (Petersburgu). W świetle tego staje się jasne, dlaczego Böhler traktuje koncepcje federalistyczne Józefa Piłsudskiego jako imperializm. Wynurza się parytet: Piłsudski = Kajzer = Car = Lenin = Stalin = Hitler. Wszyscy imperialiści na jedno kopyto. I dlatego historyk odrzuca propozycję, że w Międzymorzu mieliśmy wojnę „dekolonizacyjną” przeciw Rosji bolszewickiej. Zamiast tego argumentuje, że „podczas gdy interpretacja ta dotyczy azjatyckich i kaukaskich części byłej imperialnej Rosji, nie dotyczy to polskich kresów, gdzie «zdekolonizowani» polscy spadkobiercy imperiów, które zniknęły [i.e. I RP], stosowali praktyki władzy kolonialnej, aby kontrolować i stłamsić swoich etno-nacjonalistycznych rywali. To był tragiczny rezultat transformacji polskiego nacjonalizmu – z włączającego do wykluczającego, co stało się w XIX w., kiedy – jak to powiedział Brian Porter – zaczął nienawidzić. Czyli obecność Polaków i ich kultury na Wschodzie to kolonializm. I bez znaczenia jest fakt, że większość szlachty naszej etnicznie była Rusinami i Litwinami. Stali się na użytek tej narracji „etno-nacjonalistami”, „kolonialistami” i „imperialistami”.

Tym sposobem wstrętni Polacy są tak samo winni za wojny jak Niemcy i Rosjanie. Nie są nic lepsi. Jest to bardzo sprytny sposób na zwalenie winy przez winowajców na swoje ofiary. A federalizm Piłsudskiego czy inkorporacjonizm Dmowskiego to były przecież tylko warianty na restaurację I RP, którą Rosja, Niemcy i Austria zamordowały między 1772 a 1795 rokiem. Jaki imperializm? To próba przywrócenia status quo ante. I obrona Polski i Europy przed komunizmem. Ale aby to pojąć, trzeba najpierw zrozumieć, co to był komunizm i co niosła na swoich bagnetach Rosja Sowiecka. Böhler tego śmiertelnego zagrożenia nie dostrzega. Dla niego to „bolszewicki projekt modernizacyjny” („the Bolshevik modernization project”, s. 152). Składał się głównie z drutu kolczastego i stert kości ludzkich. Ale to drobnostka zapewne dla autorów takiego autoramentu.
 
cdn.
Marek Jan Chodakiewicz
Waszyngton, DC, 23 marca 2020 r.
Intel z DC


 

POLECANE
Papież Leon XIV zabrał głos ws. wojny na Ukrainie z ostatniej chwili
Papież Leon XIV zabrał głos ws. wojny na Ukrainie

Papież Leon XIV podczas spotkania z wiernymi na niedzielnej południowej modlitwie Regina Coeli w Watykanie zaapelował o "autentyczny, sprawiedliwy i trwały pokój" na Ukrainie

Tych leków może zabraknąć w aptekach. Ministerstwo Zdrowia opublikowało listę Wiadomości
Tych leków może zabraknąć w aptekach. Ministerstwo Zdrowia opublikowało listę

Ministerstwo Zdrowia opublikowało nową listę leków, których może zabraknąć w aptekach. Wśród nich znalazły się m.in popularne antybiotyki i leki stosowane w leczeniu cukrzycy.

Niemcy nie wierzą w Merza. Sondaż nie pozostawia złudzeń z ostatniej chwili
Niemcy nie wierzą w Merza. Sondaż nie pozostawia złudzeń

Mniej niż 25% Niemców jest zadowolonych z pracy nowego kanclerza Friedricha Merza, a z nowej koalicji CDU/CSU-SPD zadowolonych jest jedynie 29% Niemców – informuje Bild.

Mniejszość niemiecka chce upamiętnienia Niemców w Panteonie Górnośląskim pilne
Mniejszość niemiecka chce upamiętnienia Niemców w Panteonie Górnośląskim

Panteon Górnośląski w Katowicach jest instytucją kultury, która ma być "formą uznania i podziękowania za wierność i poświęcenie dla Ojczyzny, widzianej zawsze w polskiej macierzy". Jednak zdaniem Związku Niemieckich Stowarzyszeń Społeczno-Kulturalnych obecny statut PG zniekształca prawdę na temat historii Górnego Śląska i udziału w niej osób narodowości niemieckiej.

Polak zamordowany w Meksyku. Brutalny lincz oparty na plotce? z ostatniej chwili
Polak zamordowany w Meksyku. Brutalny lincz oparty na plotce?

Brutalny lincz na 35‑letnim Polaku w Tijuanie w stanie Baja California. Zginął od kilkunastu ciosów nożem, oskarżony o próbę porwania dziecka.

Holenderski wywiad ostrzega: Rosja przesuwa wojska w kierunku granic NATO polityka
Holenderski wywiad ostrzega: Rosja przesuwa wojska w kierunku granic NATO

Rosja produkuje znacznie więcej artylerii, także z pomocą innych krajów, niż potrzebuje na wojnę z Ukrainą - mówi w wywiadzie dla Politico szef holenderskiej Służby Wywiadu Wojskowego i Bezpieczeństwa (MIVD), wiceadmirał Peter Reesink.

Złe wieści dla Trzaskowskiego. Jest nowy sondaż prezydencki z ostatniej chwili
Złe wieści dla Trzaskowskiego. Jest nowy sondaż prezydencki

Rafał Trzaskowski uzyskuje jedynie 30 proc. To "jeden z najgorszych wyników kandydata KO w tej kampanii" – informuje "Newsweek" powołując się na badania Opinia24.

Organizacja promująca prostytucję z milionową dotacją od Trzaskowskiego Wiadomości
Organizacja promująca prostytucję z milionową dotacją od Trzaskowskiego

"Kolektyw Kamelia" to nowa nazwa organizacji "Sex Work Polska", która całkiem niedawno dostała od Trzaskowskiego ponad 1 mln zł dotacji. Kolektyw pieniędzmi z ratusza promuje prostytucję i tworzy "koalicję na rzecz pracownic seksualnych" - zwraca uwagę Mateusz Kurzejewski, rzecznik PiS.

Gigantyczny pożar w Sosnowcu. W akcji 30 zastępów straży pożarnej pilne
Gigantyczny pożar w Sosnowcu. W akcji 30 zastępów straży pożarnej

Jak podała Komenda Główna Państwowej Straży Pożarnej, do godziny 7.00 w niedzielę w działania przy pożarze hali przy ul. Baczyńskiego w Sosnowcu zaangażowanych było ponad 170 strażaków. Dogaszanie budynku potrwa jeszcze wiele godzin.

Giertych zaatakował Stanowskiego za wpis o Nawrockim. Dostał szybką ripostę Wiadomości
Giertych zaatakował Stanowskiego za wpis o Nawrockim. Dostał szybką ripostę

Na wczorajszy wpis Krzysztofa Stanowskiego, w którym relacjonował on swoją rozmowę po debacie prezydenckiej z Karolem Nawrockim, zareagował w drwiącym tonie Roman Giertych. „Uważam, że każdy człowiek, którego pan atakuje, musi być na swój sposób przyzwoity” - odpowiedział mu szef Kanału Zero.

REKLAMA

[Tylko u nas] Prof. Marek Jan Chodakiewicz: Wojna domowa?

Wojna domowa oznacza zwykle, że brat wyrzyna braci, tak jak w wojnie secesyjnej w USA czy w czasie rewolucji w Rosji (1917-1921). No, ale wojna domowa w Rosji nakładała się też na wojny dekolonizacyjne, choćby polskie walki o niepodległość i granice, czy też gruzińskie boje o wolność i suwerenność. Tymczasem Jochen Böhler, „Civil War in Central Europe, 1918-1921: The Reconstruction of Poland” (Oxford: Oxford University Press, 2018) upiera się, że w Polsce po I wojnie światowej rozegrała się „postkolonialna bitwa” („post-colonial battle”, s. 62) o spuściznę postimperialną. Przyjęło to formę wojny domowej. Dlaczego? Dlatego, że walczyli przeciw sobie byli poddani trzech imperiów, które się rozpadły. I każdy z nich walczył o państwo narodowe, w miejscu gdzie nie istniały dobrze zdefiniowane granice w przestrzeni postimperialnej (s. 61).
 [Tylko u nas] Prof. Marek Jan Chodakiewicz: Wojna domowa?
/ foto. Tomasz Gutry, Tygodnik Solidarność

To tak jakby powiedzieć, że wybuchające po implozji czerwonego imperium hipotetyczne powstanie w Gułagu to wojna domowa, bo wszyscy więźniowie to niewolnicy Związku Sowieckiego. I walczą nie tylko przeciw NKWD-owskim strażnikom, ale również między sobą. Kryminalne urki vs. polityczni, polityczni między sobą (e.g. antykomuniści vs. komuniści czy nacjonaliści ukraińscy przeciwko polskim patriotom). Jaka to wojna domowa? System prześladujący wszystkie (czy większość) osoby, które mają nieszczęście w nim żyć, nie stanowi domu, tylko więzienie. Nawet jeśli w totalitaryzmie trudno określić, gdzie kończy się Gułag, a gdzie zaczyna się tzw. komunistyczna wolność.

Böhler upiera się jednak, że „dowiemy się więcej [o konfliktach po 1918], jeśli dostrzeżemy je jako fragmenty jednej wszechogarniającej walki o porządek powojenny w tej części kontynentu, co my możemy nazwać Środkowoeuropejską Wojną Domową. To nowe podejście bierze pod uwagę, że te konflikty zdarzyły się w tym samym kontekście międzynarodowym, były napędzane tą samą dynamiką etno-narodową oraz stworzyły ten sam rodzaj doświadczenia dla ludności Europy Środkowej. Nawet wojna bolszewicka dla historyka „to była wojna domowa w najgorszym stylu” („this was civil war at its worst”, s. 136). Kto niby był bratem dla Polaków? Lenin? Trocki? Dzierżyński? Czyli według tej logiki walka Armii Krajowej przeciwko SS i NKWD dwadzieścia lat potem to była „wojna domowa” w Europie Środkowej?

Jednak paradygmat wojny domowej do Polski po 1918 r. po prostu nie pasuje. Warunki i okoliczności w Polsce znacznie się różniły od choćby tych w Czechosłowacji czy na Ukrainie, nie mówiąc o Łotwie i Estonii. Polska bowiem walczyła o restaurację państwa, a nie o utworzenie bytu zupełnie nowego. Polska miała kontynuację elit, tradycji, historii i kultury. Inne państwa „spadkobiercy” – zupełnie nie.

Jeśli jednak przyjmiemy propozycję Böhlera o rzekomej „wojnie domowej”, to musimy przyjąć też automatycznie, że i zabory, i państwa zaborcze były prawomocne (legitimate). A przecież nie były. Jest jasne, że nie wystarcza być włączonym w jakieś państwo, aby poczuć się jego częścią, szczególnie gdy nie chce się w nim być. Inaczej trwający 800 lat opór Irlandczyków przeciw Anglikom należy uznać za nieuprawniony, a irlandzkie powstania i inne formy negacji okupacji przez Londyn – wojną domową. To samo dotyczy Greków, Serbów i innych, którzy przez pół tysiąclecia przynajmniej zmagali się z turecką okupacją. Czy rozpad imperium osmańskiego to wojna domowa? Trzeba mieć naprawdę bujną wyobraźnię. To była walka między cudzoziemskimi niewolnikami chrześcijańskimi (dhimmi) a muzułmańskimi imperialistami opartymi na tureckim rdzeniu.

To samo z Rzeczpospolitą. Po 123 latach w niewoli Polacy nie chcieli żyć pod obcą władzą, a więc w 1918 r. ponownie się zbuntowali. I chcieli, aby była Polska, a ich wzorcem w dużym stopniu pozostawała I RP. Innej nie znali. Nie pasowało to wielu wmieszanym w polskie wysiłki obcym. W tym: świeżo obudzonym integralnie nacjonalistycznym elitom ludów chłopskich, niehistorycznych – takim jak Ukraińcy czy Litwini, oraz nacjom postimperialnym, a szczególnie Niemcom i rosyjskim bolszewikom, jak również bytom historycznie autonomicznym, a więc przede wszystkim Żydom, którzy też poczęli się organizować w ramach paradygmatu nacjonalistycznego.

Wszyscy oni odrzucili uniwersalizm I RP i prymat patriotyzmu polskiego. A ten oparty był nie na „krwi i glebie”, a na kulturze i tradycji. Stąd nie sposób zgodzić się z Böhlerem, że walka szła o „etniczne polskie państwo narodowe” („an ethnic Polish nation state”, s. 65). To nie było ani celem, ani obliczem polskiego nacjonalizmu jagiellońskiego, którego spadkobiercami byli zarówno Piłsudski, jak i Dmowski. Ale autor upiera się, że „paramilitarna natura wszystkich konfliktów prowadzonych przez powstające państwo polskie określa je jako wojnę domową raczej niż wojnę między państwami narodowymi, konfrontacja pomieszanych ludności raczej niż między przeciwnych sobie narodów”.

Tylko w jednym Böhler ma rację: to nie była konfrontacja między „państwami narodowymi”. To była konfrontacja wielowarstwowa między spadkobiercami wielonarodowej I RP z jednej strony a spadkobiercami wielkich mocarstw z drugiej, czyli z Rosją bolszewicką i Republiką Weimarską. Oba mocarstwa wyzyskiwały mniejszości zamieszkujące terytorium starej Rzeczypospolitej, podbechtując ich separatyzmy i nacjonalizmy pod pokrywką ochrony praw tych mniejszości. Do tego dochodziły też walki Polaków starających się o restaurację starej Polski przeciwko mniejszościom, szczególnie tym, które odrzucały uniwersalistyczny paradygmat sprzed 1772-1795 na rzecz integralnego nacjonalizmu własnego, głównie Ukraińcom i Litwinom wyrastającym z etno-nacjonalistycznej ideologii ludowej. Polacy nie zgadzali się na takie rozwiązanie systemowe.

Böhler albo nie rozumie, albo ignoruje tamtejszą rzeczywistość. Trzeba sobie jednak zdać sprawę z następujących realiów. Po pierwsze, wynurzająca się z niewoli Polska napotkała wyzwania paramilitarne ze strony sąsiadów oraz współzawodniczących z nią o terytorium grup etnicznych. Po drugie, w związku z tym początkowo w podobny paramilitarny sposób odpowiedziała na takie wyzwanie. Po trzecie, zgodne to było ze sztuką wojenną, gdzie działania nieregularne zwalcza się, stosując siły specjalne zorganizowane w podobny sposób. Po czwarte, stało się tak również siłą rzeczy dlatego, że powstające oddolnie i odgórnie oddziały Wojska Polskiego oparte były przede wszystkim na woluntariuszach. Wynikało to z tradycji powstańczej oraz jeszcze wcześniej z pamięci o pospolitym ruszeniu. Inaczej nie byłoby wojska.
Po piąte, wnet nastąpiła profesjonalizacja armii polskiej. I tutaj – po tym, jak wylał morze atramentu o bandytyzmie i braku dyscypliny w WP, przedstawiając go jako normę (a wręcz poświęcił temu zjawisku dodatkowo cały rozdział IV, s. 146-186), historyk niespodziewanie przyznaje nam rację: „Jeśliby większość polskich żołnierzy nie podporządkowała się dyscyplinie, żywot II RP najprawdopodobniej wnet by się skończył”. Ale kilka stron wcześniej tak pisał o WP: „Dyscyplina była najgorsza... To nie były pojedyncze sprawy, one ilustrują zjawiska masowe... Sponiewieranie, kryminalność, korupcja oraz bandytyzm były codzienną sprawą podczas pierwszych lat II RP”.

Po szóste, I RP była heterogeniczna, a mniejszości – w tym Niemcy – wierne królowi i Sejmowi. Zabory podkopały tę wierność: mimo asymilacji wielu mniejszości wśród niektórych nastąpiła „deasymilacja”. Proces ten spotęgowało napływanie fali emigrantów z zewnątrz, którzy nie mieli historycznych związków z I RP i z polskością. Wymieńmy tutaj choćby Litwaków czy kolonistów pruskich. Po siódme, wszyscy oni zamieszkiwali polskie ziemie w sensie I RP (bez względu na to, czy były one pod jurysdykcją mocarstw ościennych, czy nie). Polacy spodziewali się, że nowo napływający, jak również tubylcze mniejszości, też będą dążyły do restauracji I RP. Zawiedli się, ale to inna sprawa. Być może faktycznie nie można dwukrotnie wejść do tej samej rzeki.

Wszystkim świadomym polskim patriotom chodziło właśnie o przywrócenie starej Rzeczpospolitej. To był ideał. To, że ten cel strategiczny nie został osiągnięty, że trzeba było iść na kompromis w Rydze, odzwierciedla słabość Polski, która tylko cudem zwyciężyła w końcu w 1920 r.
W międzyczasie wrogowie tak rozumianej Polski w rozmaity sposób zagrozili odradzającemu się państwu polskiemu swymi nacjonalistycznymi aspiracjami. Jeśli Polacy chcieli niepodległości, to w obliczu takiej negacji trzeba było z tymi wszystkimi walczyć. To był typowy konflikt interesów. Bardzo trudny do rozwiązania. To się nazywa zero sum game, czyli gra o sumie zerowej: zwycięstwo jednej ze stron oznacza klęskę drugiej; nie ma możliwości kompromisu i modyfikacji gry. To właśnie była sytuacja w Polsce w 1918 r. Nie rozumie tego Böhler, choć cytuje podobną opinię Ericha W. Weitza w potępiającym powyższy obraz kontekście (s. 147-148). Stąd desperackie próby stworzenia alternatywnego pryzmatu, przez który można pojąć te skomplikowane procesy. Stąd obsesja rzekomej „wojny domowej”.

W rzeczywistości jednak Böhler nie jest oryginalny. Koncepcja „wojny domowej” służy do skompromitowania państwa narodowego. Jego „środkowoeuropejska wojna domowa” („the Central European Civil War”, s. 9) jest pochodną modnej obecnie tezy o „europejskich wojnach domowych” („European civil wars”). Pisał o tym choćby Enzo Traverso, „Fire and Blood: The European Civil War, 1914-1945” (London: Verso, 2017). Według tej wykładni I i II wojny światowe to bratobójcze wojny domowe wywołane przez nacjonalizmy. Naprawdę? To Belgia czy Bułgaria wywołały I wojnę, a Polska i Dania II wojnę? To nonsens. Przecież w tych małych państwach wtedy dominującym paradygmatem był nacjonalizm. I nikt rozsądny nie wini tych krajów – i innych małych narodów – za globalne rzezie w latach 1914-1918 i 1939-1945.
Wprost przeciwnie. Wina leży w imperializmie połączonym z szowinizmem i nacjonalizmem wielkich mocarstw, a szczególnie Niemiec i Rosji: II i III Rzeszy oraz imperium Romanowów i Związku Sowieckiego. Böhler cwanie stara się zwalić winę na karzełków, za nacjonalistyczne winy wielkich mocarstw obsmarowuje Polskę i innych. Tym sposobem chciałby sprytnie (może podświadomie) podzielić się winą, która leży wyłącznie w Berlinie i Moskwie (Petersburgu). W świetle tego staje się jasne, dlaczego Böhler traktuje koncepcje federalistyczne Józefa Piłsudskiego jako imperializm. Wynurza się parytet: Piłsudski = Kajzer = Car = Lenin = Stalin = Hitler. Wszyscy imperialiści na jedno kopyto. I dlatego historyk odrzuca propozycję, że w Międzymorzu mieliśmy wojnę „dekolonizacyjną” przeciw Rosji bolszewickiej. Zamiast tego argumentuje, że „podczas gdy interpretacja ta dotyczy azjatyckich i kaukaskich części byłej imperialnej Rosji, nie dotyczy to polskich kresów, gdzie «zdekolonizowani» polscy spadkobiercy imperiów, które zniknęły [i.e. I RP], stosowali praktyki władzy kolonialnej, aby kontrolować i stłamsić swoich etno-nacjonalistycznych rywali. To był tragiczny rezultat transformacji polskiego nacjonalizmu – z włączającego do wykluczającego, co stało się w XIX w., kiedy – jak to powiedział Brian Porter – zaczął nienawidzić. Czyli obecność Polaków i ich kultury na Wschodzie to kolonializm. I bez znaczenia jest fakt, że większość szlachty naszej etnicznie była Rusinami i Litwinami. Stali się na użytek tej narracji „etno-nacjonalistami”, „kolonialistami” i „imperialistami”.

Tym sposobem wstrętni Polacy są tak samo winni za wojny jak Niemcy i Rosjanie. Nie są nic lepsi. Jest to bardzo sprytny sposób na zwalenie winy przez winowajców na swoje ofiary. A federalizm Piłsudskiego czy inkorporacjonizm Dmowskiego to były przecież tylko warianty na restaurację I RP, którą Rosja, Niemcy i Austria zamordowały między 1772 a 1795 rokiem. Jaki imperializm? To próba przywrócenia status quo ante. I obrona Polski i Europy przed komunizmem. Ale aby to pojąć, trzeba najpierw zrozumieć, co to był komunizm i co niosła na swoich bagnetach Rosja Sowiecka. Böhler tego śmiertelnego zagrożenia nie dostrzega. Dla niego to „bolszewicki projekt modernizacyjny” („the Bolshevik modernization project”, s. 152). Składał się głównie z drutu kolczastego i stert kości ludzkich. Ale to drobnostka zapewne dla autorów takiego autoramentu.
 
cdn.
Marek Jan Chodakiewicz
Waszyngton, DC, 23 marca 2020 r.
Intel z DC



 

Polecane
Emerytury
Stażowe