[Tylko u nas] Waldemar Krysiak: Czy to się kiedyś skończy? Drakońskie obostrzenia w Niemczech

Zakaz wstępu do sklepów, zakaz spotkań z niezaszczepionymi przyjaciółmi, ograniczenia dla imprez: to tylko niektóre z nowych obostrzeń wkraczających do Niemiec. Co będzie z niemiecką Wigilią? Co z niezaszczepionymi rodzinami? I jak naprawdę wyglądały dotąd lockdowny? Opowiem wam z perspektywy Berlina!
Berlin, Brama Brandenburska [Tylko u nas] Waldemar Krysiak: Czy to się kiedyś skończy? Drakońskie obostrzenia w Niemczech
Berlin, Brama Brandenburska / Pixabay.com

W dyskusjach o pandemii i jej skutkach często znajduję się gdzieś pośrodku. Z jednej strony nie jestem antyszczepionkowcem. Doinformowałem się i wiem, że szczepionki nie powodują autyzmu. Nie uważam też, żeby obecnie stosowane szczepionki, również te przeciwko COVID-owi, były niebezpieczne. Tu, co prawda, moje wykształcenie nie wystarcza, by ocenić cały przebieg tworzenia szczepionki i jej działania, ale mój najlepszy przyjaciel jest lekarzem i to po dyskusjach z nim zostałem przekonany do strzykawy.

Z drugiej strony nigdy nie miałem covidowej paniki. Ani nie bałem się, że pandemia oznacza koniec świata, ani nie bałem się o własne życie. Na początku nawet nie brałem pandemii na serio: z racji niespójnych danych i informacji, docierających z całego świata, nie potrafiłem nawet stwierdzić, czy mamy do czynienia z czymś poważnym, czy kolejną odmianą grypy. Dopiero kiedy na koronę – lub na osłabienie organizmu jej towarzyszące – zmarło dwóch moich znajomych, pandemia stała się dla mnie czymś rzeczywistym.

Bez względu na stronę: nie jestem też zwolennikiem przymusu szczepień. Po części z powodów etycznych (państwo nie powinno móc, uważam, zmuszać do czegoś takiego), po części ze względów prawnych (czy konstytucja na takie coś pozwala?), a po części na podstawie danych naukowych, które nie pokazują jasno, że szczepienia i towarzyszący im lockdown redukują ilość zakażeń.

Nie należę więc ani do obozu „ta pandemia jest zmyślona”, ani do sekty „zamknąć wszystko!”. Kiedy jednak patrzę na nowe obostrzenia, jakie wprowadzane są w całych Niemczech, również w moim Berlinie, to przypominam sobie dotychczasowe lockdowny. I coraz bardziej jestem po stronie… kompletnego powrotu do normalności. Powrotu do normalności, którego może nigdy nie być…

 

Dotychczasowe lockdowny

Pierwszy lockdown był w Niemczech tragedią. Podróżowałem wtedy między Dortmundem i Monachium, spędzając kilka dni w każdym mieście i wracając na koniec do Berlina. Miałem więc porównanie z trzech różnych rogów Federacji, z trzech landów i miast o bardzo różnej historii i populacji.

Największą panikę dało się odczuć w bogatych, niemieckich dzielnicach, gdzie szturmowane były sklepy i wykupywany był papier toaletowy. To w eleganckich częściach niemieckich miast pustoszały potem ulice, a jedyne widoczne grupy ludzi gromadziły się przed stoiskami z mięsem, konserwami i makaronem, zabierając do domów tyle, ile się dało.

Inaczej wyglądało to w dzielnicach bloków przełomu lat 60. i 70., dzielnicach mieszkaniowych. Tutaj życie toczyło się dalej. Jedyną widoczną dobrze zmianą było pojawienie się masek. Te, mimo nadziei, że zagoszczą tylko na miesiąc, dwa, zostały na zawsze, i do dzisiaj część populacji nosi je nawet na zewnątrz, kiedy nie musi.

Dopiero drugi lockdown stał się czasem sporu o szczepienia. I chyba jednym z moich większych rozczarowań dotyczących Niemiec.

W Niemczech panuje wolność opinii. Możesz przecież mieć każdą opinię, jaką tylko chcesz, ale nie wolno niektórych wygłaszać! – mówili mi znajomi Niemcy, ludzie, których intelekt wcześniej szanowałem.

Nie było żadnych manifestacji przeciwko szczepieniom. To wszystko szurska propaganda! – zapewniali inni, naginając rzeczywistość.

W Niemczech – szczególnie w Berlinie – odbyły się ogromne protesty przeciwko przymusowi szczepień i akcji „zostawania w domu”. W mediach, które w Niemczech o wiele bardziej niż w Polsce zgadzają się (muszą się zgadzać?) z rządem, sprawa była uciszana. Niezależni dziennikarze mówili w internecie o setkach tysięcy protestujących, uśmiechnięta pani w telewizji zbywała jednak demonstracje jako mikroskopijne wybryki zacofanych histeryków.

W którymś momencie – podczas jednego ze szczytowych wyników zakażeń – obostrzenia wdarły się głęboko do życia prywatnego. Oznajmiono wtedy w Berlinie, że nie można spotykać się z członkami cudzych gospodarstw domowych w swoim własnym mieszkaniu. Oznaczało to de facto ostateczną kontrolę państwa nad tym, jak wygląda życie prywatne.

Czy wolno nam siedzieć na tym samym kocu? – pytał znajomy, gdy na początku minionej wiosny widzieliśmy się pierwszy raz od miesięcy i poszliśmy razem na piknik. – To się chyba nie liczy jako odwiedziny jednego gospodarstwa domowego u drugiego?

Ja nie mam w moim dowodzie adresu zameldowania – tłumaczyłem. – Jak ktoś nas wylegitymuje, to powiemy, że jesteś moim wujkiem, a ja mieszkam przejściowo u ciebie.

Zachowywanie wyznaczonego odstępu podczas takich spotkań na zewnątrz też było kontrolowane. Po mieście, szczególnie po bardziej zielonych jego częściach, chodzili policjanci, którzy sprawdzali, czy piknik nie zamienił się w zbyt szaloną imprezę i czy nie doszła, na ten przykład, trzecia osoba.

Najbardziej odczuwalnym skutkiem lockdownu – pomijając inwigilację – była sama nuda. Miesiącami zamknięte były kina, siłownie, restauracje, bary i kluby. Zamknięciu musiały poddać się również lokale należące do jednej osoby lub konkretnej rodziny. Dopiero pod koniec drugiego lockdownu okazało się, że właścicielowi restauracji wolno sprzedawać we własnym lokalu i wreszcie można było kupić coś do jedzenia na mieście.

Najbardziej absurdalnym zaś efektem lockdownu był… wzrost cen produktów i usług, które – gdyby nie lockdown – nigdy by nie podrożały.

– Niestety, nie mamy już żadnych hantli do ćwiczeń. Wczoraj poszły ostatnie. Ale tutaj jest sztanga, sama sztanga, jakby pan chciał – dowiadywałem się w prawie każdym sklepie sportowym, gdy moje centrum fitness zostało zamknięte na dobre.

Sama sztanga za prawie 100 euro?!

– Możemy też specjalnie dla pana zamówić ciężarki. Ale tutaj czas oczekiwania jest do…

– …sześciu tygodni – kończyłem zdanie, usłyszawszy już wielokrotnie, że nawet dostawy z internetu trwają miesiącami.

Ostry lockdown zakończył się w Berlinie kilka miesięcy temu. Pierwszych poluzowań zaznały tu dzielnice tureckie i studenckie, gdzie policja przestała w pewnym momencie interweniować, gdy ktoś nie nosił maski, a w sklepie było więcej klientów. Później regulacje zniesiono oficjalnie, ale okres wolności nie trwał długo.

 

Tam i z powrotem

Jak będzie jeszcze jeden lockdown, to się chyba powieszę! – mówił jeszcze niedawno mój eks, pracujący w gastronomii. W jego przypadku był to okrutny żart, w przypadku wielu innych podobne słowa były jednak  groźbą graniczącą z rzeczywistością.

Ostatnie kilka miesięcy było okresem małej normalności w Berlinie. Baseny i studia sportowe mogły znowu wrócić do działań, choć często z ograniczoną liczbą miejsc i wcześniejszą rejestracją. Do akcji wróciły też kina i wielkie tłumy mogły zobaczyć na srebrnym ekranie „Dune”, najnowszy hit science fiction. Razem z końcem lockdownu zapełniły się także restauracje – miło było wreszcie móc gdzieś usiąść w spokoju do pizzy i sznycla. Ta radość z normalnych rzeczy nie trwała jednak długo – dla mnie skończyła się dzisiaj.

– To już nie można usiąść tutaj na miejscu? – zapytałem, kupując dzisiaj posiłek w mojej ulubionej burgerowni.

– Niestety nie. Tylko do wzięcia! – odpowiedział Turek, czekając na moją decyzję.

Zamówiłem co prawda burgera, ale w momencie, w którym wyszedłem poza restaurację, przypomniałem sobie, że nie zjem go na ławeczce – przy zerowej temperaturze i mocnym wietrze perspektywa posiłku na zewnątrz przestała być atrakcyjna. To tłumaczyło też brak kolejki w lokalu, w którym zwykle trzeba na zamówienie czekać.

Dopiero kiedy wróciłem do domu, dowiedziałem się, co się w Niemczech szykuje.

 

Auto da fé

„Jest to akt solidarności narodowej!” – takimi słowy Angela Merkel, niemiecka kanclerz kończąca swoją ostatnią kadencję, nazwała nową falę restrykcji, która tutaj nadchodzi. 

Wśród ograniczeń jest zakaz wstępu do sklepów i miejsc kultury dla niezaczepionych, którzy jeszcze nie chorowali na koronę. Jedynym wyjątkiem są sklepy spożywcze i drogerie, poza nimi jednak wejście zostanie wzbronione tym, którzy nie spełniają tzw. warunków 2G, geimpft/genesen, zaszczepiony/ozdrowiały.

Inne ograniczenie znowu dotyczy życia prywatnego i rodzinnego. Nie będzie się bowiem można spotykać z więcej niż dwiema niezaszczepionymi osobami z obcego gospodarstwa jednocześnie. Oprócz tego, do szkół wraca obowiązek noszenia masek, grupowe wydarzenia zostają ograniczone liczbowo do 30 lub 50 proc., zamknięte zostają (od odpowiedniej liczby zakażeń w okolicy) kluby i dyskoteki, a nielegalną staje się sprzedaż i odpalanie fajerwerków w sylwestra. Dodatkowo planowane jest kolejne, trzecie szczepienie na skalę ogólnokrajową oraz absolutny obowiązek szczepień dla wszystkich aktywnych zawodowo. Jak więc odbędą się niemieckie święta? Czy trzeba będzie sprawdzać, czy wigilijni goście mają aktualny certyfikat szczepień? Ile kolejnych lokali upadnie przez ograniczenia? Tylko czas pokaże.

W tym momencie zaczynam wierzyć w mroczne przewidywania sprzed dwóch lat – w wizje, które uważałem za możliwe, ale nierealne. Że to się nigdy nie skończy. I że będziemy tak żyli od lockdownu do lockdownu, całując władzę po rękach za to, że oddała nam na tydzień wolność, która kiedyś była nasza.

I teraz myślę sobie na koniec tego dnia – może warto iść w ten weekend na imprezę? Od trzech lat nie byłem na żadnym techno ravie, a chciałbym. Może więc warto wykorzystać te ostatnie dni, kiedy jeszcze wolno, bo niedługo będę mógł tańczyć tylko sam, trzymając odstęp od własnych czterech ścian i nosząc – nawet będąc samemu w domu – dwie warstwy masek?


 

POLECANE
Pierwszy komentarz George Simiona po ogłoszeniu sondażowych wyników wyborów prezydenckich z ostatniej chwili
Pierwszy komentarz George Simiona po ogłoszeniu sondażowych wyników wyborów prezydenckich

– Jestem tu, by Rumunia powróciła do porządku konstytucyjnego. Mam jeden cel: zwrócić narodowi rumuńskiemu to, co mu odebrano – oświadczył w niedzielę George Simion, kandydat na prezydenta Rumunii, który wygrał I turę.

Duży pożar w Łodzi. Doszło do kilku eksplozji z ostatniej chwili
Duży pożar w Łodzi. Doszło do kilku eksplozji

W niedzielę 4 maja po godzinie 17:30 przy ul. Starorudzkiej w Łodzi doszło do pożaru. Płoną dwa samochody ciężarowe z naczepami, wiata magazynowa oraz składowisko palet.

Wybory prezydenckie w Rumunii. Są wyniki exit poll z ostatniej chwili
Wybory prezydenckie w Rumunii. Są wyniki exit poll

George Simion uzyskał 33,1 proc. wynik i wygrał I turę wyborów prezydenckich w Rumunii, które odbyły się w niedzielę. Na drugim miejscu z wynikiem 22,9 proc. znalazł się Crin Antonescu, liberał wspierany przez koalicję rządzącą – wynika z badania exit poll Curs.

Utrudnienia w ruchu. Komunikat dla mieszkańców Katowic z ostatniej chwili
Utrudnienia w ruchu. Komunikat dla mieszkańców Katowic

Trzy osoby w szpitalu po wykolejeniu tramwaju na ul. Chorzowskiej w Katowicach. Ruch jest utrudniony, trwa akcja służb.

Rosnący problem w stolicy. Mieszkańcy Warszawy alarmują z ostatniej chwili
Rosnący problem w stolicy. Mieszkańcy Warszawy alarmują

Warszawa walczy z dzikami. Lasy Miejskie stosują metodę odławiania z uśmiercaniem, by ograniczyć zagrożenie dla mieszkańców.

Groźny incydent w gdyńskim szpitalu. 28-latka usłyszała zarzuty Wiadomości
Groźny incydent w gdyńskim szpitalu. 28-latka usłyszała zarzuty

28-latka, która w nocy z piątku na sobotę zaatakowała lekarzy na oddziale SOR gdyńskiego szpitala, usłyszała zarzuty. Prokuratura zastosowała wobec kobiety dozór policyjny i zakaz zbliżania się do pokrzywdzonych.

Świetne wieści dla kibiców Barcelony. Chodzi o Roberta Lewandowskiego Wiadomości
Świetne wieści dla kibiców Barcelony. Chodzi o Roberta Lewandowskiego

Robert Lewandowski znów trenuje z drużyną i jest gotowy do gry po kontuzji. Klub pokazał zdjęcie z treningu, na którym Polak ćwiczy razem z nowym trenerem - Hansim Flickiem.

„Cała Polska go przejrzała”. Kibice Lecha Poznań z jasnym przekazem Wiadomości
„Cała Polska go przejrzała”. Kibice Lecha Poznań z jasnym przekazem

W sobotę, 3 maja, Lech Poznań rozbił Puszczę Niepołomice aż 8:1. Mecz odbył się w ramach 31. kolejki Ekstraklasy. Już od początku było jasne, kto tu rządzi. Ale głośno było nie tylko o wyniku - kibice Lecha wywiesili bowiem mocny transparent dotyczący kandydata na prezydenta z ramienia KO Rafała Trzaskowskiego.

Sam na siebie podpisał wyrok. Szczerba szybko skasował udostępniony film, ale w internecie nic nie ginie z ostatniej chwili
"Sam na siebie podpisał wyrok". Szczerba szybko skasował udostępniony film, ale w internecie nic nie ginie

Seria kontrowersyjnych spotów Fundacji „Twój Głos Jest Ważny” wywołała burzę. Padają zarzuty o manipulację i finansowanie z państwowych spółek. Tymczasem nagranie fundacji udostępnił europoseł KO Michał Szczerba.

Nie mogę w to uwierzyć. Emocjonujący finał w „The Voice Kids” Wiadomości
"Nie mogę w to uwierzyć". Emocjonujący finał w „The Voice Kids”

Za nami wielki finał 8. sezonu „The Voice Kids” - programu, który od lat odkrywa młode wokalne talenty w Polsce. W ostatnim odcinku dziewięcioro uczestników dało z siebie wszystko, by zdobyć prestiżową statuetkę, kontrakt płytowy oraz nagrodę pieniężną w wysokości 50 tysięcy złotych.

REKLAMA

[Tylko u nas] Waldemar Krysiak: Czy to się kiedyś skończy? Drakońskie obostrzenia w Niemczech

Zakaz wstępu do sklepów, zakaz spotkań z niezaszczepionymi przyjaciółmi, ograniczenia dla imprez: to tylko niektóre z nowych obostrzeń wkraczających do Niemiec. Co będzie z niemiecką Wigilią? Co z niezaszczepionymi rodzinami? I jak naprawdę wyglądały dotąd lockdowny? Opowiem wam z perspektywy Berlina!
Berlin, Brama Brandenburska [Tylko u nas] Waldemar Krysiak: Czy to się kiedyś skończy? Drakońskie obostrzenia w Niemczech
Berlin, Brama Brandenburska / Pixabay.com

W dyskusjach o pandemii i jej skutkach często znajduję się gdzieś pośrodku. Z jednej strony nie jestem antyszczepionkowcem. Doinformowałem się i wiem, że szczepionki nie powodują autyzmu. Nie uważam też, żeby obecnie stosowane szczepionki, również te przeciwko COVID-owi, były niebezpieczne. Tu, co prawda, moje wykształcenie nie wystarcza, by ocenić cały przebieg tworzenia szczepionki i jej działania, ale mój najlepszy przyjaciel jest lekarzem i to po dyskusjach z nim zostałem przekonany do strzykawy.

Z drugiej strony nigdy nie miałem covidowej paniki. Ani nie bałem się, że pandemia oznacza koniec świata, ani nie bałem się o własne życie. Na początku nawet nie brałem pandemii na serio: z racji niespójnych danych i informacji, docierających z całego świata, nie potrafiłem nawet stwierdzić, czy mamy do czynienia z czymś poważnym, czy kolejną odmianą grypy. Dopiero kiedy na koronę – lub na osłabienie organizmu jej towarzyszące – zmarło dwóch moich znajomych, pandemia stała się dla mnie czymś rzeczywistym.

Bez względu na stronę: nie jestem też zwolennikiem przymusu szczepień. Po części z powodów etycznych (państwo nie powinno móc, uważam, zmuszać do czegoś takiego), po części ze względów prawnych (czy konstytucja na takie coś pozwala?), a po części na podstawie danych naukowych, które nie pokazują jasno, że szczepienia i towarzyszący im lockdown redukują ilość zakażeń.

Nie należę więc ani do obozu „ta pandemia jest zmyślona”, ani do sekty „zamknąć wszystko!”. Kiedy jednak patrzę na nowe obostrzenia, jakie wprowadzane są w całych Niemczech, również w moim Berlinie, to przypominam sobie dotychczasowe lockdowny. I coraz bardziej jestem po stronie… kompletnego powrotu do normalności. Powrotu do normalności, którego może nigdy nie być…

 

Dotychczasowe lockdowny

Pierwszy lockdown był w Niemczech tragedią. Podróżowałem wtedy między Dortmundem i Monachium, spędzając kilka dni w każdym mieście i wracając na koniec do Berlina. Miałem więc porównanie z trzech różnych rogów Federacji, z trzech landów i miast o bardzo różnej historii i populacji.

Największą panikę dało się odczuć w bogatych, niemieckich dzielnicach, gdzie szturmowane były sklepy i wykupywany był papier toaletowy. To w eleganckich częściach niemieckich miast pustoszały potem ulice, a jedyne widoczne grupy ludzi gromadziły się przed stoiskami z mięsem, konserwami i makaronem, zabierając do domów tyle, ile się dało.

Inaczej wyglądało to w dzielnicach bloków przełomu lat 60. i 70., dzielnicach mieszkaniowych. Tutaj życie toczyło się dalej. Jedyną widoczną dobrze zmianą było pojawienie się masek. Te, mimo nadziei, że zagoszczą tylko na miesiąc, dwa, zostały na zawsze, i do dzisiaj część populacji nosi je nawet na zewnątrz, kiedy nie musi.

Dopiero drugi lockdown stał się czasem sporu o szczepienia. I chyba jednym z moich większych rozczarowań dotyczących Niemiec.

W Niemczech panuje wolność opinii. Możesz przecież mieć każdą opinię, jaką tylko chcesz, ale nie wolno niektórych wygłaszać! – mówili mi znajomi Niemcy, ludzie, których intelekt wcześniej szanowałem.

Nie było żadnych manifestacji przeciwko szczepieniom. To wszystko szurska propaganda! – zapewniali inni, naginając rzeczywistość.

W Niemczech – szczególnie w Berlinie – odbyły się ogromne protesty przeciwko przymusowi szczepień i akcji „zostawania w domu”. W mediach, które w Niemczech o wiele bardziej niż w Polsce zgadzają się (muszą się zgadzać?) z rządem, sprawa była uciszana. Niezależni dziennikarze mówili w internecie o setkach tysięcy protestujących, uśmiechnięta pani w telewizji zbywała jednak demonstracje jako mikroskopijne wybryki zacofanych histeryków.

W którymś momencie – podczas jednego ze szczytowych wyników zakażeń – obostrzenia wdarły się głęboko do życia prywatnego. Oznajmiono wtedy w Berlinie, że nie można spotykać się z członkami cudzych gospodarstw domowych w swoim własnym mieszkaniu. Oznaczało to de facto ostateczną kontrolę państwa nad tym, jak wygląda życie prywatne.

Czy wolno nam siedzieć na tym samym kocu? – pytał znajomy, gdy na początku minionej wiosny widzieliśmy się pierwszy raz od miesięcy i poszliśmy razem na piknik. – To się chyba nie liczy jako odwiedziny jednego gospodarstwa domowego u drugiego?

Ja nie mam w moim dowodzie adresu zameldowania – tłumaczyłem. – Jak ktoś nas wylegitymuje, to powiemy, że jesteś moim wujkiem, a ja mieszkam przejściowo u ciebie.

Zachowywanie wyznaczonego odstępu podczas takich spotkań na zewnątrz też było kontrolowane. Po mieście, szczególnie po bardziej zielonych jego częściach, chodzili policjanci, którzy sprawdzali, czy piknik nie zamienił się w zbyt szaloną imprezę i czy nie doszła, na ten przykład, trzecia osoba.

Najbardziej odczuwalnym skutkiem lockdownu – pomijając inwigilację – była sama nuda. Miesiącami zamknięte były kina, siłownie, restauracje, bary i kluby. Zamknięciu musiały poddać się również lokale należące do jednej osoby lub konkretnej rodziny. Dopiero pod koniec drugiego lockdownu okazało się, że właścicielowi restauracji wolno sprzedawać we własnym lokalu i wreszcie można było kupić coś do jedzenia na mieście.

Najbardziej absurdalnym zaś efektem lockdownu był… wzrost cen produktów i usług, które – gdyby nie lockdown – nigdy by nie podrożały.

– Niestety, nie mamy już żadnych hantli do ćwiczeń. Wczoraj poszły ostatnie. Ale tutaj jest sztanga, sama sztanga, jakby pan chciał – dowiadywałem się w prawie każdym sklepie sportowym, gdy moje centrum fitness zostało zamknięte na dobre.

Sama sztanga za prawie 100 euro?!

– Możemy też specjalnie dla pana zamówić ciężarki. Ale tutaj czas oczekiwania jest do…

– …sześciu tygodni – kończyłem zdanie, usłyszawszy już wielokrotnie, że nawet dostawy z internetu trwają miesiącami.

Ostry lockdown zakończył się w Berlinie kilka miesięcy temu. Pierwszych poluzowań zaznały tu dzielnice tureckie i studenckie, gdzie policja przestała w pewnym momencie interweniować, gdy ktoś nie nosił maski, a w sklepie było więcej klientów. Później regulacje zniesiono oficjalnie, ale okres wolności nie trwał długo.

 

Tam i z powrotem

Jak będzie jeszcze jeden lockdown, to się chyba powieszę! – mówił jeszcze niedawno mój eks, pracujący w gastronomii. W jego przypadku był to okrutny żart, w przypadku wielu innych podobne słowa były jednak  groźbą graniczącą z rzeczywistością.

Ostatnie kilka miesięcy było okresem małej normalności w Berlinie. Baseny i studia sportowe mogły znowu wrócić do działań, choć często z ograniczoną liczbą miejsc i wcześniejszą rejestracją. Do akcji wróciły też kina i wielkie tłumy mogły zobaczyć na srebrnym ekranie „Dune”, najnowszy hit science fiction. Razem z końcem lockdownu zapełniły się także restauracje – miło było wreszcie móc gdzieś usiąść w spokoju do pizzy i sznycla. Ta radość z normalnych rzeczy nie trwała jednak długo – dla mnie skończyła się dzisiaj.

– To już nie można usiąść tutaj na miejscu? – zapytałem, kupując dzisiaj posiłek w mojej ulubionej burgerowni.

– Niestety nie. Tylko do wzięcia! – odpowiedział Turek, czekając na moją decyzję.

Zamówiłem co prawda burgera, ale w momencie, w którym wyszedłem poza restaurację, przypomniałem sobie, że nie zjem go na ławeczce – przy zerowej temperaturze i mocnym wietrze perspektywa posiłku na zewnątrz przestała być atrakcyjna. To tłumaczyło też brak kolejki w lokalu, w którym zwykle trzeba na zamówienie czekać.

Dopiero kiedy wróciłem do domu, dowiedziałem się, co się w Niemczech szykuje.

 

Auto da fé

„Jest to akt solidarności narodowej!” – takimi słowy Angela Merkel, niemiecka kanclerz kończąca swoją ostatnią kadencję, nazwała nową falę restrykcji, która tutaj nadchodzi. 

Wśród ograniczeń jest zakaz wstępu do sklepów i miejsc kultury dla niezaczepionych, którzy jeszcze nie chorowali na koronę. Jedynym wyjątkiem są sklepy spożywcze i drogerie, poza nimi jednak wejście zostanie wzbronione tym, którzy nie spełniają tzw. warunków 2G, geimpft/genesen, zaszczepiony/ozdrowiały.

Inne ograniczenie znowu dotyczy życia prywatnego i rodzinnego. Nie będzie się bowiem można spotykać z więcej niż dwiema niezaszczepionymi osobami z obcego gospodarstwa jednocześnie. Oprócz tego, do szkół wraca obowiązek noszenia masek, grupowe wydarzenia zostają ograniczone liczbowo do 30 lub 50 proc., zamknięte zostają (od odpowiedniej liczby zakażeń w okolicy) kluby i dyskoteki, a nielegalną staje się sprzedaż i odpalanie fajerwerków w sylwestra. Dodatkowo planowane jest kolejne, trzecie szczepienie na skalę ogólnokrajową oraz absolutny obowiązek szczepień dla wszystkich aktywnych zawodowo. Jak więc odbędą się niemieckie święta? Czy trzeba będzie sprawdzać, czy wigilijni goście mają aktualny certyfikat szczepień? Ile kolejnych lokali upadnie przez ograniczenia? Tylko czas pokaże.

W tym momencie zaczynam wierzyć w mroczne przewidywania sprzed dwóch lat – w wizje, które uważałem za możliwe, ale nierealne. Że to się nigdy nie skończy. I że będziemy tak żyli od lockdownu do lockdownu, całując władzę po rękach za to, że oddała nam na tydzień wolność, która kiedyś była nasza.

I teraz myślę sobie na koniec tego dnia – może warto iść w ten weekend na imprezę? Od trzech lat nie byłem na żadnym techno ravie, a chciałbym. Może więc warto wykorzystać te ostatnie dni, kiedy jeszcze wolno, bo niedługo będę mógł tańczyć tylko sam, trzymając odstęp od własnych czterech ścian i nosząc – nawet będąc samemu w domu – dwie warstwy masek?



 

Polecane
Emerytury
Stażowe