Waldemar Krysiak: Transaktywiści chcą mnie skasować i pobić

W ostatnich tygodniach udało mi się zwiększyć zasięgi. Tym bardziej starałem się więc pokazać w socjalach, jakie skutki – szczególnie dla nieletnich – niesie ze sobą ideologia gender i tęczowe subkultury. Pokazywałem przykłady obnażania się trans aktywistów przed dziećmi, publikowałem dane o niszczących skutkach tranzycji, krytykowałem lewicowych działaczy. To było coś, czego – kolejny już raz – tęczowi nie mogli znieść. Krytyka jest bowiem w lewicowym świecie równoznaczna z nienawiścią, a nienawidzić wolno tylko lewicy. Rozpoczęła się więc nagonka na mnie.
Rzekoma "kradzież"
Najpierw jedna pomniejsza działaczka oskarżyła mnie o... kradzież. Kradzież jej dawnego „handla” na Twitterze, czyli jednostkowej nazwy, specyficznej dla każdego konta. Na Twitterze są bowiem dwa przekierowania dla użytkowników: jest imię, które może się powtarzać i nazwa po znaku @, która się nie powtarza. Działaczka tęczy sama zmieniała ją sobie w ostatnich dniach, potem jednak się rozmyśliła i chciała wrócić do starej. Ta została już jednak przez kogoś w międzyczasie zajęta i lewaczka uznała, że to ja jej ją podwędziłem.
Nie byłoby w tym też nic niekoszernego: tak działa Twitter, nie jest to też nielegalne, szczególnie, że nazwa nie była nawet jej realnym imieniem i nazwiskiem. Zmyślone imię, przekręcone nazwisko – każdy mógł to przejąć. Żebym jednak był to konkretnie ja, to musiałbym non stop siedzieć nad jej kontem, znać jej myśli, wiedzieć, że zmieni handla, ale potem spróbuje wrócić do pierwotnego i musiałbym co minutę czy pół odświeżać stronę, by móc przejąć jej ksywkę. Bananowe dzieci lewicy może nie mają co robić, nie mają pracy, przyjaciół i zainteresowań poza własnym rozporkiem. Oni więc może mogli i chcieliby się w takie coś bawić, ja natomiast – nie.
Nagonka
No, ale tęczak, który myśli, że nie jest ani chłopcem, ani dziewczynką stwierdził, że ukradłem jej słówko w internecie i zaczął nagonkę na mnie. Obok absurdalnego oskarżenia o kradzież poleciały też oskarżenia o sadyzm, znęcanie się i... stalkowanie. Czyli prześladowanie obsesyjne, nielegalne nagabywanie.
Czemu tak? No, bo ja od czasu do czasu komentuję treści, które ona – samozwańcza pisarka bez jednej książki, działaczka polityczna i twórczyni (lol) kontentu – wrzuca do sieci. A że ja nie komentuję jej treści przychylnie, to jestem złolem, który łamie rzekomo prawo. I polskie, i niemieckie, i międzynarodowe. A poza tym pochwalam morderstwa na transseksualistach.
A czemu niby? Skąd ten zarzut? Bo w Wielkiej Brytanii zabity został niedawno chłopak, który identyfikował się jako dziewczyna. A ja nie napisałem, że to dziewczyna, jak wymaga ideologia gender. I powiedziałem, że nie wiem, dlaczego zginął. Nie wie tego też brytyjska policja, ja wolę więc poczekać na wyniki śledztwa. Trans aktywiści uznali jednak a priori, że zabójstwo było wynikiem „transfobii”, wszyscy więc muszą tak mówić. Nie wolno myśleć samodzielnie, nie wolno wcale myśleć.
Eskalacja
Do pierwszych oszczerstw działaczki przyłączyły się jej koleżanki – większe konta, grubsze ryby. I tak histeryczny krzyk jednej dżenderówki zamienił się w zbiorowe gdakanie wielu. Kilku, kilkudziesięciu, kilkuset. Kiedy minął wieczór i poranek – dzień pierwszy – do nagonki włączyły się lewackie kolektywy z całej Polski.
Okazało się więc, że trzeba mnie zezłomować – takie hasło pojawiło się na grafikach produkowanych przez postępaków. Jestem rzekomo "faszystą", którego trzeba skasować z mediów i skopać w tak zwanym „realu”. Do pomocy została wezwana nawet Antifa i inni śmierdziele, nieroby i komuchy. Zadarłem z tęczą, tęcza mnie więc zbije!
Niespodzianka
I jakkolwiek zabawne może się to wszystko wydawać, to jest w tym wszystkim zagrożenie kasacji konta na Twitterze. Pracowałem nad nim przez dwa lata, by móc docierać do ludzi, by móc ostrzegać ich przed ideologią gender, więc wolę go nie stracić. Musiałem więc ustawić konto na prywatne. To irytujące, męczące ograniczenie, które jest dla mnie stratą czasu.
Kłamstwo budzi też w normalnym człowieku obrzydzenie: brzydzą mnie więc te wszystkie kłamstwa na mój temat. Brzydzi mnie to, że oni wiedzą, że kłamią i że zbiorowo udają, żeby podtrzymać narrację. Jak można tak żyć?
Jakoś to jednak przeżyję – moja historia nie jest żadnym wyjątkiem. Każdy, kto sprzeciwia się lewackiemu szaleństwu, zaznaje lewicowej miłości i tolerancji. Obmierzły pysk postępu pluje na wszystkich, którzy śmią go krytykować.
Przeczekam więc nagonkę, skontaktuje się z prawnikami i wrócę. Co więcej – już teraz mogę powiedzieć, że wrócę z małą niespodzianką, na którą czekałem prawie dwa lata. Niby nic, ale mnie cieszy – szczegóły już wkrótce!