Waldemar Krysiak: Katastrofa warszawskiej Parady Równości

Pierwsza Parada Równości odbyła się w Polsce w 2001 roku i od tego czasu przechodzi po stolicy każdego lata. Oznacza to, że mamy za sobą prawie ćwierć wieku tęczowych demonstracji, które walczą rzekomo prawa osób nieheteroseksualnych i transseksualistów. Do Parady Równości w Warszawie dołączyły też w ostatnich latach inne, „postępowe” wydarzenia z różnych miast. Obecnie co roku ma w Polsce miejsce kilkanaście podobnych przemarszów – i te najnowsze mają znikomy związek z homoseksualistami.
Czytaj również: Niemcy przegrywają z Polską w zakresie integracji Ukraińców
Krach na rosyjskiej giełdzie. Brokerzy blokują transakcje klientów
Rozpad Parady
Ostateczny rozpad Parady Równości zaczął się od oświadczenia, które organizatorzy eventu zamieścili w swoich mediach społecznościowych przed paroma miesiącami. W upublicznionym poście prowadzący wydarzenie prosili swoich zwolenników o wsparcie i donosili o "wrogim przejęciu" przez nowych organizatorów. Dotychczasowi włodarze Parady Równości twierdzili, że zmiana dowództwa bardzo ich rozczarowała: byli rzekomo "zdruzgotani i przejęci". W oświadczeniu można było przeczytać:
"(…) doszło do wrogiego przejęcia Fundacji Wolontariat Równości, przy współpracy z którą dotychczas organizowaliśmy Paradę Równości. Julia Maciocha, wieloletnia organizatorka Parady Równości, została nagle usunięta ze stanowiska Prezeski i zastąpił ją Rafał Dembe - dyrektor ds. strategii i wsparcia biznesu z banku Santander.”
Choć o tym, że podobna zmiana ma nadejść, mówiło się w wielu lewicowych środowiskach i ich forach, to dawni organizatorzy utrzymywali, że wszystko jest dla nich niespodzianką i że zmiana wydarzyła się z dnia na dzień.
Dalej w oświadczeniu pojawiły się prywatne wyrzuty – mimo tego, że środowisko tęczowych aktywistów chętnie i często przemawia jednym głosem, post dotyczący Parady pokazywał, jak bardzo podzielona jest to grupa:
„Prawo do decydowania o Paradzie uzurpuje sobie parę osób, które od lat nie biorą udziału w jej organizacji, a przy tym cały nasz kolektyw traktują jak niedojrzałe dzieci, którym nie trzeba tłumaczyć sytuacji i pytać o zdanie. Nie ma naszej zgody na zawłaszczanie Parady i na traktowanie osób wolontariackich (sic!) jako przedmiotu dla realizacji korporacyjnych idei kogoś, kto wstał i pomyślał, że dziś spróbuje sobie zrobić marsz”
O co dokładnie pospierali się aktywiści LGBT? A no o to, że dotychczasowa prezes wydarzenia, Julia Maciocha, miała według jej przeciwników "wyczyścić" konto Fundacji Wolontariat Równości, organizującej Paradę. Kobieta miała zrobić serię przelewów, dzieląc m.in. 100 000 zł pomiędzy organizacje prowadzone przez swoich przyjaciół i znajomych. Przelewy miały trafić na konto Fundacji Basta Barta Staszewskiego - 40 000 zł, szczecińskiej Lambdy Polska - 29 700 zł i Republiki Różnorodności z Poznania. Gdyby tak było, byłby ogrom pieniędzy – inni aktywiści tęczy też chcieliby się pewnie do takiej sumy dorwać!
Mimo negocjacji i pomocy mediatorów Parada Równości rozpadła się na dwie i w najbliższy weekend odbędzie się jedna z tych dwóch – ta „standardowa” z największym zapleczem, finansami i wsparciem politycznym. Po niej zaś odbędzie się parada buntowników.
Gdzie dwóch się bije
Obok skłóconych grup aktywistów LGBT pojawiła się jednak konkurencja: część najbardziej radykalna. Trzecia grupa chciała Parady bez "korporacji, a tym bardziej bez partii politycznych i polityków" i zapraszała "społeczności słabo dostrzegane w dotychczasowych paradach (...), osoby pracujące seksualnie, w kryzysie bezdomności lub mieszkalnictwa, z chorobami psychicznymi, z niepełnosprawnościami, osoby wszystkich etniczności".
Już dwie pierwsze frakcje z gejami i lesbijkami nie mają wiele wspólnego. To jednak nie powinno w sumie dziwić, bo w ostatnich latach Parada Równości skupiała się na transowaniu dzieci i walce o prawa zwierząt futerkowych. Trzecia demonstracja od tematu mniejszości seksualnych odeszła jeszcze dalej — chciała dodatkowo walczyć o "prawa pracownicze dla osób pracujących seksualnie", refundację leków na ADHD, oraz o otwieranie granic dla nielegalnych imigrantów. W prostych słowach: o normalizację prostytucji i przeciwko polskiemu bezpieczeństwu.
Trzecia, „radykalna” parada odbyła się w miniony weekend i okazała się totalną porażką. Mimo szumnych zapowiedzi w mediach społecznościowych i reklamie robionej przez lewicowych działaczy, na paradzie pojawiło się niewiele ponad sto osób. Całe wydarzenie otwierało przemówienie pewnego transseksualisty, który w ostatnich miesiącach zasłynął zbieraniem pieniędzy na sztuczną waginę i pytaniami skierowanymi do księży katolickich, czy ci przypadkiem nie są... w ciąży.
Nie ma się co też dziwić porażce najmłodszej Parady Równości: jej target jest tak mały, że trudno, by zapełniał ulicę. Jak bardzo „odklejona” jest to grupa docelowa, można było przekonać się podczas jej otwarcia! Transseksualista, którego przemówienie rozpoczynało przemarsz, domagał się od Polski wprowadzenia zakazu mowy nienawiści wobec prostytutek, bo według niego sprzedawanie własnego ciała to zawód jak każdy inni i nie wolno go krytykować.
Jak w Berlinie
Rozpad różnych parad równości na mniejsze grupy nie jest niczym nowym – aktywiści LGBT często najbardziej nie mogą znieść swoich własnych kolegów. To, jak skłócona jest warszawska demonstracja, nie jest więc w lewicowym świecie niczym wyjątkowym. Warszawa przypomina tutaj Berlin.
Berliński Christopher Street Day (CSD) — zachodni odpowiednik Parady Równości — w ostatnich latach też coraz bardziej się dzielił. Centralnym punktem krytyki wobec tradycyjnego stowarzyszenia CSD, które od dawna organizowało przemarsz, była rosnąca komercjalizacja polityzacja wydarzenia. Wielu członków „społeczności queer” uważało, że parada jest zbyt komercyjna. Sprzeciw budziła też rzekoma dominacja mężczyzn – według aktywistów trans i lesbijek, CSD był za bardzo „gejowski”.
Od kilku lat w Berlinie odbywa się więc kilka odpowiedników warszawskiej parady: czasem jest osobna demonstracja dla pań, a czasem w imigranckiej części miasta drepczą osoby z zaburzeniami tożsamości płciowej. Aż miło patrzeć, jak rewolucja pożera własne dzieci!