Czytam, chadzam, odradzam: Złote runo - sztuka Gruzji

Można to czytać w górach, nad jeziorem, nad morzem ciemnym jak wino – i na plaży jasnej jak nieznane bohaterowi tej książki piwo.
 Kraków, 17.04.2024. Otwarcie wystawy
Kraków, 17.04.2024. Otwarcie wystawy "Złote runo – sztuka Gruzji" w Muzeum Narodowym w Krakowie / PAP / Łukasz Gągulski

Odyseja 

To naprawdę świetna historia, przygodówka, jakich mało na gorący wakacyjny czas: nadaje się na film akcji, jest sporo fantasy, bez trudu dałoby się nakręcić kilkusezonowy serial. Najpierw syn głównego bohatera, ostrzeżony przez przebraną za zawodnika sztuk walki błękitnooką kobietę, rusza w daleką podróż. Naprzeciw niemu zmierza do domu, zmieniony przez lata walk, ojciec. Są świetne ujęcia bitew morskich, zapasów, jest trochę niesamowitości (podziemia, zjawy, zmarli), są kobiety fatalne, jest – nie da się ukryć – nieco dobrze widzianego w książce na wakacje seksu, ale są też sceny romantyczne, rwące serce niczym rozstanie w „Titanicu”. 

Jest polityka, z jej brutalnością, ale i wzorcami lojalności wobec przyjaciół; akcja meandruje, nasz O. zawsze daje radę – aż do finałowej sceny, prawdziwej kumulacji, której przydałaby się może kamera (i brak skrupułów) Quentin Tarantino. I wreszcie pochwała rodziny i miłości, prawdziwe katharsis, to z kolei jak w końcowych ujęciach „Patrioty” Mela Gibsona. Jak to się stało, że dotąd nie czytaliśmy o przygodach O., że nie widzieliśmy ich na ekranie? 

To znaczy – trochę czytaliśmy, niektórzy pewnie mieli okazję zobaczyć ekranizację. To przecież „Odyseja” – w obiegu od, lekko licząc, blisko trzech tysięcy lat. Pierwszy europejski epos, fundament naszej wyobraźni. 
Także – pierwszy europejski przekład, na łacinę, dokonany w III wieku przed Chr. Przez Lucjusza Liwiusza Andronikusa, Greka, który zapragnął poszerzyć Rzymianom horyzonty. Od tego czasu liczba przekładów „Odysei” na języki świata idzie w setki, pracowitych czytelników – w setki tysięcy; tych, którzy kojarzą kilka haseł i scen (syreny, żegluga między Scyllą a Charybdą, cyklopi, jatka w Sali biesiadnej) – w miliony. A ilu dostrzegło sens głębszy niż pochwała odwagi, brawury i innych cnót męskich, pochwałę „zbożności”, uznania bogów, przełożonego przez Andronikusa na łacinę jako pietas? 

Polskich przekładów (opublikowanych) istnieje siedem: do końca XVIII wieku Sarmaci czytali bez trudu po łacinie, w 1815 r. spolszczył Homera krakowski uczony Jacek Idzi Przybylski. Do dziś da się bez przykrości czytać przekład Lucjana Siemieńskiego z połowy XIX wieku, smakosze, ciekawi archaizacji, czytają przedwojenne tłumaczenie Józefa Wittlina. Uczniom, w nadziei (daremnej), że nie sięgną po bryk, podsunięto przekład prozą Jana Parandowskiego. 

Po tę opowieść, tak szlachetną, a tak odległą, znaną z anegdot, streszczeń, parodii, nawiązań w dowcipach rysunkowych, ale przecież rzadko smakowaną w trybie 1:1, sięgnął Antoni Libera, pisarz i badacz literatury od wielu lat zajmujący się również przekładem (jaka to droga, przeciw nurtowi czasu – od Becketta po Homera). Sięgnął i przełożył, nie tyle korygując poprzedników, co – całkiem od nowa. I, jak to Libera, zaczynając od elementarnego namysłu: nad metrum, nad rytmem homeryckiej frazy i języka polskiego, i nad tym, jak można przełożyć heksametr grecki, żeby przekazać tamte emocje i uniesienie. A jednocześnie – tekst możliwie najbardziej uprościć, uwolnić go od stylizacji i archaizmów, od „bogiń”, „brzechw strzał”, „lubych” i „złototronnych”? 

I, jak to Liberze, udało się: nie trzeba czytać jego rozważań o średniówce, o trochejach i daktylach (choć zachęcam), żeby wejść w tę opowieść, napisaną heksametrem, jak w dobrą amerykańską prozę: „Zabij mnie albo oszczędź i pozwól żyć tu dalej./ Wierz mi: tak czy inaczej niczego nie ukryję./ Więc tak: wiedziałam o wszystkim i dałam mu, czego chciał:/ Mąkę i słodkie wino…”.

Homer, „Odyseja”, spolszczył i opracował Antoni Libera; PIW, Warszawa 2024. 

Ujawniamy kulisy sprawy: Bodnar znowu zawiesił sędziów. Eksperci krótko: „To demolka”

Burza w Sądzie Okręgowym w Warszawie. Sędziowie ostro odpowiadają Bodnarowi


Złote runo 

„Panorama sztuki danego kraju”? Taki zamysł pociąga za sobą pewne ryzyko, szczególnie, jeśli usiłować opowiedzieć zbyt wiele w ciasnych ramach. Co stałoby się, gdyby ktoś próbował w ciasnej salce opowiedzieć w kwadrans o „sztuce Polski”? Wyobraźmy to sobie: kolumna ze Strzelna, iluminowana kronika, husarska zbroja łuskowa, portret trumienny, jeden Matejko, jedna Boznańska i tak dalej: ni to tuzin pocztówek, ni to ilustracje wklejone na odczepnego w Wikipedii. 

Na szczęście Muzeum Narodowe w Krakowie ma trochę więcej sal, trochę więcej talentów i doświadczenia, dzięki któremu na wystawy MNK trafiają od lat rzesze zwiedzających. Tak też jest z prezentacją sztuki Gruzji: kilkugodzinna wędrówka odwołuje się pewnie trochę do powierzchownych wyobrażeń („Gruzini: wino, konie, taniec z szablami”) – a zarazem stawia nas wobec bogactwa wzorów i barw, rozpiętości czasowej, wobec której jesteśmy oniemiali. 

I to począwszy od pierwszych gablot: trzeba specjalistów, żeby rozróżniać style pięściaków, pierwszych toporków i żarn (chociaż można dostać zawrotu głowy na myśl o ludach sprzed tysięcy lat, których nie łączą z nami ani języki, ani chromosomy, ani wiara, ani historia, tylko to: pragnienie, by dwie linie z jaśniejszej gliny biegły równolegle dnem talerza). Ale już zaraz zaczyna się nie tyle jeszcze Gruzja, co Kolchida: przedsionek helleńskiego świata, świata czarnofigurowych waz i smukłych, klasycznych figurek. 

Nie przypadkiem ta wystawa nosi tytuł „Sztuka Gruzji”, a nie „Sztuka gruzińska”: kaukaską półką skalną południe Azji wędrowało na eurazjatycką Północ od tysiącleci, Medowie, Persowie, Arabowie i Turcy, a między nimi – bezimienne plemiona. Greckie faktorie i rzymskie przedpole, wszystko razem – tygiel, w którym rozpoznajemy z radością motywy znane nam z muzeów całego Śródziemnomorza. 

Ale już Gruzja od IV wieku chrześcijańska, najpierw – rozproszona i słaba, potem u szczytu potęgi za Bagratydów, aż po złoty wiek rządów królowej Tamary, na przełomie XII i XIII wieku – to osobny świat, nie poddający się ani europejskim wyobrażeniom o średniowieczu, ani europejskiej periodyzacji: okresy rozpadu, osłabienia, jednoczenia i ponownego chaosu nijak się mają do naszego porządku („wieki ciemne – gotyk – renesans”); podobnie jak lwy z Apokalipsy pożerające grzeszników, czworo- i sześcioskrzydłe wielkookie anioły, ryte w wapieniu i w tufie, niebotyczne freski i suknia Tamary, szkarłatno-granatowa, naszywana perłami niewiele mają wspólnego z naszymi katedrami, kolumnami i kielichami. Jeszcze najprościej można spotkać się przy iluminowanych księgach: tyle, że w Gruzji aż do XVIII wieku współistniały trzy alfabety, asomtawruli, nuschuri i mchedruli, który przetrwał i się zmodernizował. Spisywano zresztą nimi nie tylko ewangelie, kroniki i kontrakty, ale i książki naukowe: jednym z eksponatów, który zrobił na mnie największe wrażenie, jest podręcznik matematyki króla Kartlii, Wachtanga VI, z rzutem sześcianu wyrysowanym tak zgrabnie, że na pergaminowej karcie widać jego „trzeci wymiar”. 

Dalej stroje i instrumenty, galeria naczyń do przechowywania, dekantowania, nalewania i smakowania wina – i tak, jak na historii starożytnej uczyliśmy się rozróżniać greckie kratery, oinochoe i aryballosy, tu trzeba by się nauczyć różnic między karkarą, badią i kwanczchą. Ale nie zdążymy, bo są pejzażyści romantycznego Kaukazu, głównie francuskie pięknoduchy i polscy zesłańcy, i za chwilę osobna ciemność: tuzin obrazów Niko Pirosmaniego, o którym najlepiej w Polsce pisał Lech Kończak. Malarz-samouk, niczyj i znikąd, zagłaskany pośmiernie bardziej niż nasz Nikifor – a jego toporne obrazy, malowane na czarnej ceracie, porażają. Niby przedstawiają głównie uczty, marzenie biednego kloszarda o sutym stole – a tak naprawdę są światłem rzuconym na chwilę w wieczną ciemność: twarze biesiadników i brzuchy amfor bieleją jak kości. 
Zaraz zakipią kolory w przedostatniej sali poświęconej awangardzistom początku XX wieku. Tbilisi jak Paryż, cięcia kubistów i fugi w czerwieni, aż na jednym z ostatnich płócien na imerckiej łące nie pojawi się wielki portret Stalina. Ale zanim to nastąpi, można uśmiechnąć się na myśl o mocy stereotypów, które na pewnym poziomie nie kłamią. „Gruzja to konie”? Tak: ta zawrotna wystawa spięta jest jak srebrną klamrą dwoma konikami: ten pierwszy, z najdawniejszych wykopalisk, kościsty, ze sczerniałego srebra; i ten drugi, Lado Gudiaszwilego, który jakby zbiegł z gruzów Guerniki. 

Muzeum Narodowe w Krakowie, „Złote Runo – sztuka Gruzji”, kurator prof. Mirosław Piotr Kruk, 18.04. – 15.09.2024 r. 


 

POLECANE
Szokujące słowa Zełenskiego. Ukraiński deputowany: Oświadczył, że czeka na śmierć Donalda Trumpa wideo
Szokujące słowa Zełenskiego. Ukraiński deputowany: "Oświadczył, że czeka na śmierć Donalda Trumpa"

„Zełenski oświadczył, że czeka na śmierć Donalda Trumpa. Na konferencji prasowej powiedział, że stanowisko USA w sprawie członkostwa Ukrainy w NATO może się zmienić, gdy 'politycy się zmienią lub ktoś umrze'” - alarmuje na platformie X deputowany do ukraińskiego parlamentu Artem Dmytruk dołączając nagranie z telewizji SkyNews.

CNN: Rosja wykorzystuje flotę cieni do działań szpiegowskich z ostatniej chwili
CNN: Rosja wykorzystuje flotę cieni do działań szpiegowskich

Rosja wykorzystuje flotę cieni do szpiegowania - podała w czwartek CNN, powołując się na zachodnie i ukraińskie źródła wywiadowcze. Na pokładach tankowców obecni są Rosjanie powiązani ze służbami, w tym byli najemnicy z tzw. grupy Wagnera.

Prezydent zawetował nowe prawo oświatowe: To chaos, ideologizacja i eksperymentowanie z ostatniej chwili
Prezydent zawetował nowe prawo oświatowe: "To chaos, ideologizacja i eksperymentowanie"

Po konsultacjach z nauczycielami, ekspertami i rodzicami prezydent Karol Nawrocki zdecydował o zawetowaniu nowelizacji Prawa oświatowego. Jak podkreślił, proponowane zmiany prowadziłyby do chaosu, ideologizacji szkoły i eksperymentowania na dzieciach.

Okrągły Stół opuścił dziś Pałac Prezydencki, ale decyzja zapadła lata temu pilne
Okrągły Stół opuścił dziś Pałac Prezydencki, ale decyzja zapadła lata temu

Przeniesienie Okrągłego Stołu z Pałacu Prezydenckiego wywołało falę komentarzy i politycznych emocji. Jak się jednak okazuje, nie była to decyzja obecnego prezydenta. Ustalenia w tej sprawie zapadły kilka lat temu, jeszcze za prezydentury Andrzeja Dudy.

Chcieli otwartych granic, planowali atak terrorystyczny w Sylwestra tylko u nas
Chcieli otwartych granic, planowali atak terrorystyczny w Sylwestra

Ludzie generalnie zdolni są do zła i przemocy. Przypadki kiedy te występują po prawej stronie sceny politycznej, są szeroko nagłaśniane. Wielu jednak zapomina, że podobne problemy istnieją również po lewej stronie polityki. Zapomina, albo raczej: nigdy się o wielu „postępowych” radykałach nie dowiaduje, media są bowiem bardzo wybiórcze i faworyzują lewicę.

Źródła: Podpisanie umowy UE-Mercosur opóźnione do stycznia z ostatniej chwili
Źródła: Podpisanie umowy UE-Mercosur opóźnione do stycznia

Przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen poinformowała przywódców na szczycie w Brukseli, że podpisanie umowy UE-Mercosur zostaje opóźnione do stycznia. Sprawę nagłośniły pragnące zachować anonimowość źródła w Brukseli.

Tusk: „Umowa UE-Mercosur jest bezpieczna”. Gembicka: „Niemiecki łańcuch jest krótki” z ostatniej chwili
Tusk: „Umowa UE-Mercosur jest bezpieczna”. Gembicka: „Niemiecki łańcuch jest krótki”

„Umowa z krajami Mercosur w obecnej wersji jest bezpieczna dla polskich rolników i polskich konsumentów” - stwierdził w czwartek premier Donald Tusk. „Nie jest idealnie, ale nie jest źle” - dodał. Przekonywał, że trudno będzie zablokować umowę, ponieważ... nie ma do tego większości.

Sejm ponownie uchwalił tę samą ustawę o kryptowalutach z ostatniej chwili
Sejm ponownie uchwalił tę samą ustawę o kryptowalutach

Ten sam projekt, te same zapisy i ta sama linia sporu. Rząd ponownie przeprowadził dziś przez Sejm ustawę o rynku kryptoaktywów, mimo wcześniejszego weta prezydenta i sprzeciwu opozycji.

Zełenski rozpoczął wizytę w Polsce. Będzie podjęty temat ekshumacji na Wołyniu z ostatniej chwili
Zełenski rozpoczął wizytę w Polsce. Będzie podjęty temat ekshumacji na Wołyniu

Polityka historyczna, bezpieczeństwo i sprawy gospodarcze będą głównymi tematami rozmów prezydentów Polski i Ukrainy. Wołodymyr Zełenski po raz pierwszy spotka się z Karolem Nawrockim w Pałacu Prezydenckim.

Umowa ws. pierwszej w historii UE listy bezpiecznych krajów pochodzenia prawie na finiszu z ostatniej chwili
Umowa ws. pierwszej w historii UE listy bezpiecznych krajów pochodzenia prawie na finiszu

Negocjatorzy Parlamentu i Rady UE osiągnęli porozumienie polityczne w sprawie utworzenia unijnej listy bezpiecznych krajów pochodzenia, aby przyspieszyć rozpatrywanie wniosków o azyl.

REKLAMA

Czytam, chadzam, odradzam: Złote runo - sztuka Gruzji

Można to czytać w górach, nad jeziorem, nad morzem ciemnym jak wino – i na plaży jasnej jak nieznane bohaterowi tej książki piwo.
 Kraków, 17.04.2024. Otwarcie wystawy
Kraków, 17.04.2024. Otwarcie wystawy "Złote runo – sztuka Gruzji" w Muzeum Narodowym w Krakowie / PAP / Łukasz Gągulski

Odyseja 

To naprawdę świetna historia, przygodówka, jakich mało na gorący wakacyjny czas: nadaje się na film akcji, jest sporo fantasy, bez trudu dałoby się nakręcić kilkusezonowy serial. Najpierw syn głównego bohatera, ostrzeżony przez przebraną za zawodnika sztuk walki błękitnooką kobietę, rusza w daleką podróż. Naprzeciw niemu zmierza do domu, zmieniony przez lata walk, ojciec. Są świetne ujęcia bitew morskich, zapasów, jest trochę niesamowitości (podziemia, zjawy, zmarli), są kobiety fatalne, jest – nie da się ukryć – nieco dobrze widzianego w książce na wakacje seksu, ale są też sceny romantyczne, rwące serce niczym rozstanie w „Titanicu”. 

Jest polityka, z jej brutalnością, ale i wzorcami lojalności wobec przyjaciół; akcja meandruje, nasz O. zawsze daje radę – aż do finałowej sceny, prawdziwej kumulacji, której przydałaby się może kamera (i brak skrupułów) Quentin Tarantino. I wreszcie pochwała rodziny i miłości, prawdziwe katharsis, to z kolei jak w końcowych ujęciach „Patrioty” Mela Gibsona. Jak to się stało, że dotąd nie czytaliśmy o przygodach O., że nie widzieliśmy ich na ekranie? 

To znaczy – trochę czytaliśmy, niektórzy pewnie mieli okazję zobaczyć ekranizację. To przecież „Odyseja” – w obiegu od, lekko licząc, blisko trzech tysięcy lat. Pierwszy europejski epos, fundament naszej wyobraźni. 
Także – pierwszy europejski przekład, na łacinę, dokonany w III wieku przed Chr. Przez Lucjusza Liwiusza Andronikusa, Greka, który zapragnął poszerzyć Rzymianom horyzonty. Od tego czasu liczba przekładów „Odysei” na języki świata idzie w setki, pracowitych czytelników – w setki tysięcy; tych, którzy kojarzą kilka haseł i scen (syreny, żegluga między Scyllą a Charybdą, cyklopi, jatka w Sali biesiadnej) – w miliony. A ilu dostrzegło sens głębszy niż pochwała odwagi, brawury i innych cnót męskich, pochwałę „zbożności”, uznania bogów, przełożonego przez Andronikusa na łacinę jako pietas? 

Polskich przekładów (opublikowanych) istnieje siedem: do końca XVIII wieku Sarmaci czytali bez trudu po łacinie, w 1815 r. spolszczył Homera krakowski uczony Jacek Idzi Przybylski. Do dziś da się bez przykrości czytać przekład Lucjana Siemieńskiego z połowy XIX wieku, smakosze, ciekawi archaizacji, czytają przedwojenne tłumaczenie Józefa Wittlina. Uczniom, w nadziei (daremnej), że nie sięgną po bryk, podsunięto przekład prozą Jana Parandowskiego. 

Po tę opowieść, tak szlachetną, a tak odległą, znaną z anegdot, streszczeń, parodii, nawiązań w dowcipach rysunkowych, ale przecież rzadko smakowaną w trybie 1:1, sięgnął Antoni Libera, pisarz i badacz literatury od wielu lat zajmujący się również przekładem (jaka to droga, przeciw nurtowi czasu – od Becketta po Homera). Sięgnął i przełożył, nie tyle korygując poprzedników, co – całkiem od nowa. I, jak to Libera, zaczynając od elementarnego namysłu: nad metrum, nad rytmem homeryckiej frazy i języka polskiego, i nad tym, jak można przełożyć heksametr grecki, żeby przekazać tamte emocje i uniesienie. A jednocześnie – tekst możliwie najbardziej uprościć, uwolnić go od stylizacji i archaizmów, od „bogiń”, „brzechw strzał”, „lubych” i „złototronnych”? 

I, jak to Liberze, udało się: nie trzeba czytać jego rozważań o średniówce, o trochejach i daktylach (choć zachęcam), żeby wejść w tę opowieść, napisaną heksametrem, jak w dobrą amerykańską prozę: „Zabij mnie albo oszczędź i pozwól żyć tu dalej./ Wierz mi: tak czy inaczej niczego nie ukryję./ Więc tak: wiedziałam o wszystkim i dałam mu, czego chciał:/ Mąkę i słodkie wino…”.

Homer, „Odyseja”, spolszczył i opracował Antoni Libera; PIW, Warszawa 2024. 

Ujawniamy kulisy sprawy: Bodnar znowu zawiesił sędziów. Eksperci krótko: „To demolka”

Burza w Sądzie Okręgowym w Warszawie. Sędziowie ostro odpowiadają Bodnarowi


Złote runo 

„Panorama sztuki danego kraju”? Taki zamysł pociąga za sobą pewne ryzyko, szczególnie, jeśli usiłować opowiedzieć zbyt wiele w ciasnych ramach. Co stałoby się, gdyby ktoś próbował w ciasnej salce opowiedzieć w kwadrans o „sztuce Polski”? Wyobraźmy to sobie: kolumna ze Strzelna, iluminowana kronika, husarska zbroja łuskowa, portret trumienny, jeden Matejko, jedna Boznańska i tak dalej: ni to tuzin pocztówek, ni to ilustracje wklejone na odczepnego w Wikipedii. 

Na szczęście Muzeum Narodowe w Krakowie ma trochę więcej sal, trochę więcej talentów i doświadczenia, dzięki któremu na wystawy MNK trafiają od lat rzesze zwiedzających. Tak też jest z prezentacją sztuki Gruzji: kilkugodzinna wędrówka odwołuje się pewnie trochę do powierzchownych wyobrażeń („Gruzini: wino, konie, taniec z szablami”) – a zarazem stawia nas wobec bogactwa wzorów i barw, rozpiętości czasowej, wobec której jesteśmy oniemiali. 

I to począwszy od pierwszych gablot: trzeba specjalistów, żeby rozróżniać style pięściaków, pierwszych toporków i żarn (chociaż można dostać zawrotu głowy na myśl o ludach sprzed tysięcy lat, których nie łączą z nami ani języki, ani chromosomy, ani wiara, ani historia, tylko to: pragnienie, by dwie linie z jaśniejszej gliny biegły równolegle dnem talerza). Ale już zaraz zaczyna się nie tyle jeszcze Gruzja, co Kolchida: przedsionek helleńskiego świata, świata czarnofigurowych waz i smukłych, klasycznych figurek. 

Nie przypadkiem ta wystawa nosi tytuł „Sztuka Gruzji”, a nie „Sztuka gruzińska”: kaukaską półką skalną południe Azji wędrowało na eurazjatycką Północ od tysiącleci, Medowie, Persowie, Arabowie i Turcy, a między nimi – bezimienne plemiona. Greckie faktorie i rzymskie przedpole, wszystko razem – tygiel, w którym rozpoznajemy z radością motywy znane nam z muzeów całego Śródziemnomorza. 

Ale już Gruzja od IV wieku chrześcijańska, najpierw – rozproszona i słaba, potem u szczytu potęgi za Bagratydów, aż po złoty wiek rządów królowej Tamary, na przełomie XII i XIII wieku – to osobny świat, nie poddający się ani europejskim wyobrażeniom o średniowieczu, ani europejskiej periodyzacji: okresy rozpadu, osłabienia, jednoczenia i ponownego chaosu nijak się mają do naszego porządku („wieki ciemne – gotyk – renesans”); podobnie jak lwy z Apokalipsy pożerające grzeszników, czworo- i sześcioskrzydłe wielkookie anioły, ryte w wapieniu i w tufie, niebotyczne freski i suknia Tamary, szkarłatno-granatowa, naszywana perłami niewiele mają wspólnego z naszymi katedrami, kolumnami i kielichami. Jeszcze najprościej można spotkać się przy iluminowanych księgach: tyle, że w Gruzji aż do XVIII wieku współistniały trzy alfabety, asomtawruli, nuschuri i mchedruli, który przetrwał i się zmodernizował. Spisywano zresztą nimi nie tylko ewangelie, kroniki i kontrakty, ale i książki naukowe: jednym z eksponatów, który zrobił na mnie największe wrażenie, jest podręcznik matematyki króla Kartlii, Wachtanga VI, z rzutem sześcianu wyrysowanym tak zgrabnie, że na pergaminowej karcie widać jego „trzeci wymiar”. 

Dalej stroje i instrumenty, galeria naczyń do przechowywania, dekantowania, nalewania i smakowania wina – i tak, jak na historii starożytnej uczyliśmy się rozróżniać greckie kratery, oinochoe i aryballosy, tu trzeba by się nauczyć różnic między karkarą, badią i kwanczchą. Ale nie zdążymy, bo są pejzażyści romantycznego Kaukazu, głównie francuskie pięknoduchy i polscy zesłańcy, i za chwilę osobna ciemność: tuzin obrazów Niko Pirosmaniego, o którym najlepiej w Polsce pisał Lech Kończak. Malarz-samouk, niczyj i znikąd, zagłaskany pośmiernie bardziej niż nasz Nikifor – a jego toporne obrazy, malowane na czarnej ceracie, porażają. Niby przedstawiają głównie uczty, marzenie biednego kloszarda o sutym stole – a tak naprawdę są światłem rzuconym na chwilę w wieczną ciemność: twarze biesiadników i brzuchy amfor bieleją jak kości. 
Zaraz zakipią kolory w przedostatniej sali poświęconej awangardzistom początku XX wieku. Tbilisi jak Paryż, cięcia kubistów i fugi w czerwieni, aż na jednym z ostatnich płócien na imerckiej łące nie pojawi się wielki portret Stalina. Ale zanim to nastąpi, można uśmiechnąć się na myśl o mocy stereotypów, które na pewnym poziomie nie kłamią. „Gruzja to konie”? Tak: ta zawrotna wystawa spięta jest jak srebrną klamrą dwoma konikami: ten pierwszy, z najdawniejszych wykopalisk, kościsty, ze sczerniałego srebra; i ten drugi, Lado Gudiaszwilego, który jakby zbiegł z gruzów Guerniki. 

Muzeum Narodowe w Krakowie, „Złote Runo – sztuka Gruzji”, kurator prof. Mirosław Piotr Kruk, 18.04. – 15.09.2024 r. 



 

Polecane