[Tylko u nas] Marek Budzisz: Kieszonkowe pułkownika Czerkalina.
![[Tylko u nas] Marek Budzisz: Kieszonkowe pułkownika Czerkalina.](https://www.tysol.pl/imgcache/750x530/c//zdj/zdjecie/33137.jpg)
Jednak nie to jest istotne w całej kwestii. Z nielicznych publikacji rosyjskiej prasy na temat afery można wyrobić sobie pogląd w jaki sposób działał system nadzoru nad rosyjskim systemem bankowym, który FSB przekształciło, jak można przypuszczać w źródło intratnych „dodatków do wynagrodzenia”. Otóż Moskowski Komsomolec, publikuje rozmowę z anonimowym współwłaścicielem jednego z prywatnych banków które „nadzorował” Czerkalin. Bank był zdrowy, maił niezbędny poziom kapitałów, właściwie nie miał zagrożonych kredytów i regularnie był dobrze oceniany przez specjalna komórkę rosyjskiego Banku Centralnego. Ale tym nie mniej utracił licencję i został postawiony w stan likwidacji. Powodem takiego stanu rzeczy, jak dowodzi rozmówca gazety, były dwa spotkania, jakie odbył on właśnie z Czerkalinem. Otóż na pierwszym z nich pułkownik FSB, powiedział mu, że „są zastrzeżenia” do banku. Polegały one na tym, że miał być on jednym z ogniw łańcucha „podejrzanych transferów”, które w efekcie doprowadziły do wyprowadzenia z Rosji kapitałów. Oczywiście sprawę „da się wyprostować”, ale taka przychylność, nadzorców z FSB kosztować będzie 500 tys. euro w gotówce. Właściciele banku, przekonani o tym, że nie mają żadnych powodów do obaw nie chcieli zapłacić, ale jak się rozmawia z FSB, to lepiej nie odmawiać wprost i zaczęli grać na czas. Nie na wiele się to zdało, bo niedługo potem dowiedzieli się, że Nadzór Bankowy zdecydował o odebraniu im licencji. Mieli (!) jeszcze 3 dni, więc oddali klientom wszystkie depozyty, popłacili kredyty i w ten sposób przygotowali się do „likwidacji”. Ale jak się prowadzi bank, zwłaszcza w Rosji, to trzeba mieć swoje źródła informacji w służbach. Mieli i oni, więc dowiedzieli się dość szybko, ze Czerkalin rozesłał do służb list w którym prosił aby „coś znaleźć” na krnąbrnych akcjonariuszy likwidowanego banku. W takiej sytuacji, z roztropności, postanowili wyjechać za granicę. Teraz wracają, ale przecież sytuacja już się nieco zmieniła.
Cała sprawa, obok wątku korupcyjnego, ma tez drugie dno. Przede wszystkim z tego powodu, że rosyjski Bank Centralny od kilku już lat prowadzi operację sanacji sektora bankowego, która z jednej strony sprowadza się do odbierania licencji i likwidacji małych i słabych banków (takie jest oficjalne uzasadnienie tej polityki), z drugiej zaś do wspomagania setkami miliardów rubli tych instytucji finansowych, które pozostają na rynku. Jak obliczają specjaliści z agencji Fitch tylko w latach 2013-2015 sanacja zagrożonych banków, i to nie licząc podtrzymywania płynności całego sektora, kosztowała nie mniej niż 3,3 bln rubli (ok. 53 mld dol.) Od stycznia 2017 do maja 2019 cofnięto w Rosji licencje 121 bankom, właściciele kolejnych 36 podjęli decyzję o „dobrowolnej likwidacji”. Analitycy są zdania, że o ile jeszcze kilka lat temu w Rosji było ponad 600 banków to docelowo pozostanie na rynku, co najwyżej 300, choć są i specjaliści mówiący o 150. Warto też zwrócić uwagę na to co powiedział w jednym z wywiadów prasowych Jurij Isajew, kierujący rosyjskim odpowiednikiem Bankowego Funduszu Gwarancyjnego. Jak ujawnił w ubiegłym roku w stanie likwidacji znajdowały się w Rosji 324 banki, Fundusz, który wypłacił klientom tych instytucji lokaty, przejmując w zamian ich portfele kredytowe, złożył pozwy na 4 bln rubli, ma już nakazy sądowe na 2,5 bln, na 1 bln sprawy są w toku, a przegrał jedynie "drobne" 2 mld dol. Ale jeśli weźmie się pod uwagę realne wpływy z egzekucji, to nie przekraczają one 2 proc. zasądzonych kwot.
I tu mamy sedno całej kwestii. Otóż, jak powiedział w wywiadzie prasowym w 2012 roku Sergiej Ignatiew, wówczas kończący swą kadencję prezes rosyjskiego Banku Centralnego, jego zdaniem każdego roku transferowane jest nielegalnie z Rosji, za pośrednictwem systemu bankowego nie mniej niźli 50 mld dolarów. Ten stan rzeczy jak można przypuszczać nie zmienił się. Nie zmieniły się też zapewne „prowizje” które z tego tytułu pobierają rosyjskie służby. W takim kontekście znalezione u Czerkalina 185 mln dolarów, to kieszonkowe, czy raczej tipsy, zgromadzone przez zapobiegliwego pułkownika.
W całej sprawie są jeszcze dwa ciekawe wątki. Po pierwsze, jak można przypuszczać aresztowanie szefa Zarządu K, jest świadectwem tego, że na szczytach władzy „idzie na noże”. Tym bardziej, że niedawno występując przed izba wyższą rosyjskiego parlamentu, prokurator generalny Jurij Czajka powiedział, że w ubiegłym roku, podległe mu służby aresztowały dwa razy więcej skorumpowanych oficerów FSB, niźli rok wcześniej. A zatem śledczy z prokuratury „wzięli na cel” oficerów z FSB.
Drugi wątek związany jest z rosyjskimi mediami, które nie nadmiernie nagłaśniają sprawę korupcji w służbie bezpieczeństwa. Właściwie pisze o tym dużo jedynie Moskiewski Komsomolec, którego redaktor naczelny Paweł Gusiew, stanął niedawno ponownie na czele Rady Społecznej przy Ministrze Obrony, Sergieju Szojgu. A to oznacza, że ma ona niezwykle wpływowego protektora. I może dlatego, albo właśnie dlatego, roztrząsa sprawę korupcji w FSB.