Święta Bożego Narodzenia '81 roku były dla Polaków wyjątkowe

Zima z 1981 na 1982 też była mroźna i śnieżna. Tamte święta Bożego Narodzenia były dla Polaków szczególne nie tylko ze względu na surowe przepisy stanu wojennego, lecz i na codzienne kłopoty ze zdobyciem często podstawowych artykułów – tak spożywczych, jak i przemysłowych.
 Święta Bożego Narodzenia '81 roku były dla Polaków wyjątkowe
/ Forum
Reglamentacja niektórych towarów pojawiła się w PRL po dwudziestu trzech latach przerwy. Od lata 1976 roku obowiązywały kartki na cukier. Wśród 21 Postulatów Gdańskich było wprowadzenie reglamentacji przy sprzedaży mięsa – i rzeczywiście, od początku marca 1981 pojawiły się kartki na mięso. Osobom pracującym umysłowo przysługiwało 2,5 kg mięsa i wędlin miesięcznie. Dzieci i pracujący fizycznie mieli prawo do 4 kg, górnicy do 7. Z realizacją owego prawa było jednak już różnie – lepsze gatunki wędlin (szynka czy polędwica, również wędzony boczek) pojawiały się w sklepach sporadycznie, pozostawało najczęściej mielone, wołowina z kością czy parówki. Rychło system kartkowy objął też inne produkty – masło i tłuszcze, mleko, mąkę i ryż, alkohol, proszek do prania, mydło, cukierki i wyroby czekoladowe, również papierosy. Aby wykupić należne przydziały, należało jednak po pierwsze – mieć szczęście, że akurat dany towar trafił do sklepu, po drugie, odstać swoje w długich kolejkach.

Wzorem okupacji kwitł rzecz jasna czarny rynek – mieszkańcy miast masowo przywozili ze wsi mięso (rąbankę) i domowo wyrabiane wędliny. Oczywiście nielegalnie – trzeba było omijać punkty kontrolne na dworcach i ulicach. Schwytanych traktowano jak spekulantów – groziły za to surowe kary z więzieniem włącznie, co jednak nie odstraszało nikogo. Ze wsi przywożono też masowo mąkę, kaszę, jarzyny czy niezbędny do tradycyjnych potraw mak.

W znacznej części kraju fatalnie wyglądało zaopatrzenie w ryby. W Lublinie zakup śledzi był marzeniem ściętej głowy, zaś po karpia stało się w kolejkach przez całą noc – przy czym każdy z kolejkowiczów mógł kupić tylko jedną rybę – takie zarządzenie wydał miejscowy wojewoda. Rozmiar ryby nie miał znaczenia. Kupno choinki legalną drogą również oznaczało po pierwsze – kilkugodzinne oczekiwanie w kolejce, po drugie zaś – ekwilibrystykę transportową. Ze względu na braki benzyny samochody praktycznie zniknęły z ulic, złapanie taksówki graniczyło z cudem, a do tego ówcześni taryfiarze nie chcieli przewozić drzewek. Należało więc solidnie obwiązać kupione drzewko sznurkiem (przyniesionym ze sobą, rzecz jasna), po czym wedrzeć się wraz z choinką do zazwyczaj przepełnionego autobusu czy tramwaju. Z punktu widzenia czytelników, którzy nie pamiętają owych lat, wielkim zaskoczeniem może być sprawa owoców cytrusowych – otóż na kilka dni przez świętami w gazetach ukazała się informacja, iż do gdyńskiego portu wpłynął frachtowiec wypełniony cytrynami i pomarańczami z Kuby. Nie było łatwo je kupić – a gdy już ktoś dokonał tej sztuki, to przy próbie konsumpcji okazywało się, że kubańskie pomarańcze nijak nie dają się obierać ze skórki, a podzielenie ich na cząstki wymagało użycia ostrego noża.
Oczywiście, sytuacja rodzin, w które stan wojenny uderzył osobiście, była znacznie trudniejsza niż pozostałych obywateli. Tam do dzielonych przez wszystkich kłopotów codzienności doszła jeszcze troska o los bliskich – aresztowanych, internowanych, odciętych granicą. Niecodzienne są wspomnienia Anny Samolińskiej. Jej mąż Wojciech został 13 grudnia rano zatrzymany w budynku Zarządu Regionu Środkowowschodniego w Lublinie – pełnił tam funkcję rzecznika prasowego. Ona sama, z półroczną córeczką i w zaawansowanej ciąży, od trzech dni gościła u rodziców w Szczecinie.

– Niespecjalnie się przejmowałam brakami w zaopatrzeniu. Stanie w kolejkach nigdy nie było moją specjalnością – był zieleniak, w nim ziemniaki, fasola, kapusta czy cebula, więc nie było tak źle. Kłopoty były z tłuszczami, ale zawsze jakoś człowiek sobie radził. W Szczecinie o wiele łatwiej było o ryby niż w Lublinie, więc to też było.
Najgorsze było zmartwienie, co się dzieje z mężem. Nie miałam o nim żadnych informacji, nawet potwierdzenia, że go zamknęli. Przed świętami jeszcze przyjechałam do Lublina, aby czegoś się dowiedzieć, dostać się do wynajmowanego przez nas mieszkania, bo Wojtek miał przy sobie nasz jedyny klucz. Ostatecznie drzwi do mieszkania przyjaciele otworzyli mi łomem, a dość szybko poprzez sieć znajomych dowiedziałam się, że mąż siedzi we Włodawie. Pojechałam tam natychmiast, a warto wspomnieć, że nie zawracałam sobie głowy wyrabianiem zezwoleń (W początkowym okresie stanu wojennego na przejazd z województwa do województwa trzeba było otrzymać specjalną przepustkę – przyp. red.). Wystałam swoje pod bramą, czegoś się tam dowiedziałam, a w drodze powrotnej, przed Lublinem do PKS wsiedli żołnierze i sprawdzali owe pozwolenia. Wyciągnęli mnie z autobusu, w jakiejś małej budce, w której ledwo mieściłam się z brzuchem, przesłuchiwał mnie żołnierz chyba bardziej przestraszony niż ja. Ciemno, pusto, zimno, ma tu babę w ciąży, co mu jeszcze zaraz rodzić zacznie… Cytował mi jakieś przepisy, ja oczywiście powiedziałam, że następnego dnia owo pozwolenie do najbliższej komendy dostarczę. Potem tenże żołnierz łapał dla mnie autostop, bym jakoś się do Lublina dostała.
A Wigilia faktycznie była dla mnie nietypowa. Przy stole siedziały bowiem same kobiety z dziećmi – moja mama, bratowa z dzieciakami (jej mąż się ukrywał przed aresztowaniem) i moja siostra – jej z kolei mąż był wcześniej rzecznikiem Zarządu Regionu w Szczecinie, więc też już siedział.

Chyba najbardziej nietypową Wigilię owego roku spędzili jednak górnicy z kopalni „Piast”. 24 grudnia mijał kolejny dzień ich podziemnego strajku.

– Siedzieliśmy 650 metrów pod ziemią – wspomina Janusz Pioskowik, jeden ze strajkujących. – Już od rana 24 grudnia wyczuwalna była podniosła atmosfera. Przebywałem wtedy w warsztacie elektrycznym, więc mieliśmy większy dostęp do prądu. Koledzy wyczyścili stulitrową beczkę po oleju, napełniliśmy ją wodą. Sposobem więziennym, za pomocą dwóch brzeszczotów, nagrzaliśmy wodę. Kąpaliśmy się jeden po drugim. Była to nasza jedyna kąpiel w ciągu 14 dni strajku, inni koledzy myli się pod zimną wodą z hydrantu.
Na dół zjechali do nas księża, w tym biskup Janusz Zimniak. Odbyło się nabożeństwo. Biskup udzielił nam absolucji generalnej i mogliśmy przystąpić do Komunii Świętej. Były ogromne emocje. Księża nie byli przygotowani na taką ilość i po chwili komunikanty łamali na cztery części, aby wszyscy mogli przyjąć komunię. Wzruszenie było ogromne. My, faceci, płakaliśmy jak baranki.
Kolacja wigilijna była bardzo skromna. Połamaliśmy się opłatkiem, składając życzenia. Potem jedliśmy to, co mieliśmy. Śpiewaliśmy kolędy, ale nie było żartów i śmiechu. Wspominaliśmy nasze rodziny, żony i dzieci. To było wzruszające i niejeden z nas płakał.  

Leszek Masierak

 

POLECANE
Karol Nawrocki udaje się dziś z wizytą do Niemiec i Francji. Oto kluczowe tematy rozmów z ostatniej chwili
Karol Nawrocki udaje się dziś z wizytą do Niemiec i Francji. Oto kluczowe tematy rozmów

W poniedziałek prezydent Karol Nawrocki udaje się do Berlina, gdzie we wtorek spotka się z prezydentem Niemiec Frankiem-Walterem Steinmeierem oraz z kanclerzem Friedrichem Merzem. Tego samego dnia polski przywódca w Paryżu spotka się z prezydentem Emmanuelem Macronem.

Szczególne zagrożenie. W Norwegii zajęto rosyjski kuter rybacki z ostatniej chwili
"Szczególne zagrożenie". W Norwegii zajęto rosyjski kuter rybacki

Władze Norwegii zajęły w weekend cumujący w porcie Batsfjord kuter rybacki należący do rosyjskiego armatora, ponieważ mimo wezwań jednostka nie opuściła portu w wyznaczonym terminie. To pierwszy taki przypadek od wprowadzenia ponad rok temu ograniczeń wobec statków z Rosji.

Niemcy zamiast reparacji zapewnią Polsce bezpieczeństwo i postawią pomnik z ostatniej chwili
Niemcy zamiast reparacji "zapewnią Polsce bezpieczeństwo" i postawią pomnik

Przed wizytą prezydenta Karola Nawrockiego w Berlinie tamtejsze władze dają jasno do zrozumienia: kwestia reparacji wojennych – według nich – została już zamknięta. Zamiast tego niemiecki polityk Knut Abraham, znany z niechęci wobec polskich postulatów, rzuca hasła o „nowoczesnym przełożeniu” historycznych zobowiązań.

Inflacja w Polsce. GUS podał najnowsze dane z ostatniej chwili
Inflacja w Polsce. GUS podał najnowsze dane

Główny Urząd Statystyczny poinformował w poniedziałek, że ceny towarów i usług konsumpcyjnych w sierpniu 2025 r. wzrosły rdr o 2,9 proc., a w porównaniu z poprzednim miesiącem ceny nie zmieniły się.

Powstanie nowy rodzaj wojsk. To ogromna lekcja, która płynie z Ukrainy z ostatniej chwili
Powstanie nowy rodzaj wojsk. "To ogromna lekcja, która płynie z Ukrainy"

Wiceminister obrony narodowej, że w polskiej armii powstanie nowy rodzaj wojsk - Wojska Medyczne.

Sikorski: NATO powinno zestrzeliwać drony i rakiety nad Ukrainą z ostatniej chwili
Sikorski: NATO powinno zestrzeliwać drony i rakiety nad Ukrainą

Czy Polska i NATO wejdą w nową fazę wojny hybrydowej z Rosją? Wicepremier i szef MSZ Radosław Sikorski w rozmowie z „Frankfurter Allgemeine Zeitung” postawił sprawę jasno – Zachód musi poważnie rozważyć przechwytywanie rosyjskich dronów i rakiet już nad Ukrainą.

Czy Polacy wierzą w pomoc sojuszników w razie wojny? Sondaż pilne
Czy Polacy wierzą w pomoc sojuszników w razie wojny? Sondaż

W najnowszym sondażu ankietowanych zapytano „Czy wierzysz, że nasi sojusznicy (np. USA, Niemcy, Francja) pomogą nam w przypadku ataku Rosji na Polskę?”.

Niepokojące doniesienia z granicy. Komunikat Straży Granicznej pilne
Niepokojące doniesienia z granicy. Komunikat Straży Granicznej

Straż Graniczna publikuje raporty dotyczące wydarzeń na polskiej granicy, która znajduje się pod naciskiem ataku hybrydowego zarówno ze strony Białorusi, jak i Niemiec.

Szef MSZ Chin z wizytą w Polsce. Będzie rozmawiał z Radosławem Sikorskim z ostatniej chwili
Szef MSZ Chin z wizytą w Polsce. Będzie rozmawiał z Radosławem Sikorskim

Szef chińskiej dyplomacji Wang Yi składa wizytę w Polsce; w poniedziałek będzie rozmawiał z wicepremierem, szefem MSZ Radosławem Sikorskim. Tematami rozmów ma być m.in postawa Chin wobec rosyjskiej agresji na Ukrainę oraz kwestia eksportu polskiego drobiu do Chin - wynika z informacji PAP.

Groźny wypadek na Dolnym Śląsku. Pracę śmigłowca LPR zakłócał dron z ostatniej chwili
Groźny wypadek na Dolnym Śląsku. Pracę śmigłowca LPR zakłócał dron

W niedzielę doszło do groźnego wypadku na trasie Jawor – Strzegom na Dolnym Śląsku. Rannych zostało pięć osób, a na miejscu interweniował śmigłowiec LPR. Akcję ratunkową zakłócał dron, który mógł doprowadzić do tragedii.

REKLAMA

Święta Bożego Narodzenia '81 roku były dla Polaków wyjątkowe

Zima z 1981 na 1982 też była mroźna i śnieżna. Tamte święta Bożego Narodzenia były dla Polaków szczególne nie tylko ze względu na surowe przepisy stanu wojennego, lecz i na codzienne kłopoty ze zdobyciem często podstawowych artykułów – tak spożywczych, jak i przemysłowych.
 Święta Bożego Narodzenia '81 roku były dla Polaków wyjątkowe
/ Forum
Reglamentacja niektórych towarów pojawiła się w PRL po dwudziestu trzech latach przerwy. Od lata 1976 roku obowiązywały kartki na cukier. Wśród 21 Postulatów Gdańskich było wprowadzenie reglamentacji przy sprzedaży mięsa – i rzeczywiście, od początku marca 1981 pojawiły się kartki na mięso. Osobom pracującym umysłowo przysługiwało 2,5 kg mięsa i wędlin miesięcznie. Dzieci i pracujący fizycznie mieli prawo do 4 kg, górnicy do 7. Z realizacją owego prawa było jednak już różnie – lepsze gatunki wędlin (szynka czy polędwica, również wędzony boczek) pojawiały się w sklepach sporadycznie, pozostawało najczęściej mielone, wołowina z kością czy parówki. Rychło system kartkowy objął też inne produkty – masło i tłuszcze, mleko, mąkę i ryż, alkohol, proszek do prania, mydło, cukierki i wyroby czekoladowe, również papierosy. Aby wykupić należne przydziały, należało jednak po pierwsze – mieć szczęście, że akurat dany towar trafił do sklepu, po drugie, odstać swoje w długich kolejkach.

Wzorem okupacji kwitł rzecz jasna czarny rynek – mieszkańcy miast masowo przywozili ze wsi mięso (rąbankę) i domowo wyrabiane wędliny. Oczywiście nielegalnie – trzeba było omijać punkty kontrolne na dworcach i ulicach. Schwytanych traktowano jak spekulantów – groziły za to surowe kary z więzieniem włącznie, co jednak nie odstraszało nikogo. Ze wsi przywożono też masowo mąkę, kaszę, jarzyny czy niezbędny do tradycyjnych potraw mak.

W znacznej części kraju fatalnie wyglądało zaopatrzenie w ryby. W Lublinie zakup śledzi był marzeniem ściętej głowy, zaś po karpia stało się w kolejkach przez całą noc – przy czym każdy z kolejkowiczów mógł kupić tylko jedną rybę – takie zarządzenie wydał miejscowy wojewoda. Rozmiar ryby nie miał znaczenia. Kupno choinki legalną drogą również oznaczało po pierwsze – kilkugodzinne oczekiwanie w kolejce, po drugie zaś – ekwilibrystykę transportową. Ze względu na braki benzyny samochody praktycznie zniknęły z ulic, złapanie taksówki graniczyło z cudem, a do tego ówcześni taryfiarze nie chcieli przewozić drzewek. Należało więc solidnie obwiązać kupione drzewko sznurkiem (przyniesionym ze sobą, rzecz jasna), po czym wedrzeć się wraz z choinką do zazwyczaj przepełnionego autobusu czy tramwaju. Z punktu widzenia czytelników, którzy nie pamiętają owych lat, wielkim zaskoczeniem może być sprawa owoców cytrusowych – otóż na kilka dni przez świętami w gazetach ukazała się informacja, iż do gdyńskiego portu wpłynął frachtowiec wypełniony cytrynami i pomarańczami z Kuby. Nie było łatwo je kupić – a gdy już ktoś dokonał tej sztuki, to przy próbie konsumpcji okazywało się, że kubańskie pomarańcze nijak nie dają się obierać ze skórki, a podzielenie ich na cząstki wymagało użycia ostrego noża.
Oczywiście, sytuacja rodzin, w które stan wojenny uderzył osobiście, była znacznie trudniejsza niż pozostałych obywateli. Tam do dzielonych przez wszystkich kłopotów codzienności doszła jeszcze troska o los bliskich – aresztowanych, internowanych, odciętych granicą. Niecodzienne są wspomnienia Anny Samolińskiej. Jej mąż Wojciech został 13 grudnia rano zatrzymany w budynku Zarządu Regionu Środkowowschodniego w Lublinie – pełnił tam funkcję rzecznika prasowego. Ona sama, z półroczną córeczką i w zaawansowanej ciąży, od trzech dni gościła u rodziców w Szczecinie.

– Niespecjalnie się przejmowałam brakami w zaopatrzeniu. Stanie w kolejkach nigdy nie było moją specjalnością – był zieleniak, w nim ziemniaki, fasola, kapusta czy cebula, więc nie było tak źle. Kłopoty były z tłuszczami, ale zawsze jakoś człowiek sobie radził. W Szczecinie o wiele łatwiej było o ryby niż w Lublinie, więc to też było.
Najgorsze było zmartwienie, co się dzieje z mężem. Nie miałam o nim żadnych informacji, nawet potwierdzenia, że go zamknęli. Przed świętami jeszcze przyjechałam do Lublina, aby czegoś się dowiedzieć, dostać się do wynajmowanego przez nas mieszkania, bo Wojtek miał przy sobie nasz jedyny klucz. Ostatecznie drzwi do mieszkania przyjaciele otworzyli mi łomem, a dość szybko poprzez sieć znajomych dowiedziałam się, że mąż siedzi we Włodawie. Pojechałam tam natychmiast, a warto wspomnieć, że nie zawracałam sobie głowy wyrabianiem zezwoleń (W początkowym okresie stanu wojennego na przejazd z województwa do województwa trzeba było otrzymać specjalną przepustkę – przyp. red.). Wystałam swoje pod bramą, czegoś się tam dowiedziałam, a w drodze powrotnej, przed Lublinem do PKS wsiedli żołnierze i sprawdzali owe pozwolenia. Wyciągnęli mnie z autobusu, w jakiejś małej budce, w której ledwo mieściłam się z brzuchem, przesłuchiwał mnie żołnierz chyba bardziej przestraszony niż ja. Ciemno, pusto, zimno, ma tu babę w ciąży, co mu jeszcze zaraz rodzić zacznie… Cytował mi jakieś przepisy, ja oczywiście powiedziałam, że następnego dnia owo pozwolenie do najbliższej komendy dostarczę. Potem tenże żołnierz łapał dla mnie autostop, bym jakoś się do Lublina dostała.
A Wigilia faktycznie była dla mnie nietypowa. Przy stole siedziały bowiem same kobiety z dziećmi – moja mama, bratowa z dzieciakami (jej mąż się ukrywał przed aresztowaniem) i moja siostra – jej z kolei mąż był wcześniej rzecznikiem Zarządu Regionu w Szczecinie, więc też już siedział.

Chyba najbardziej nietypową Wigilię owego roku spędzili jednak górnicy z kopalni „Piast”. 24 grudnia mijał kolejny dzień ich podziemnego strajku.

– Siedzieliśmy 650 metrów pod ziemią – wspomina Janusz Pioskowik, jeden ze strajkujących. – Już od rana 24 grudnia wyczuwalna była podniosła atmosfera. Przebywałem wtedy w warsztacie elektrycznym, więc mieliśmy większy dostęp do prądu. Koledzy wyczyścili stulitrową beczkę po oleju, napełniliśmy ją wodą. Sposobem więziennym, za pomocą dwóch brzeszczotów, nagrzaliśmy wodę. Kąpaliśmy się jeden po drugim. Była to nasza jedyna kąpiel w ciągu 14 dni strajku, inni koledzy myli się pod zimną wodą z hydrantu.
Na dół zjechali do nas księża, w tym biskup Janusz Zimniak. Odbyło się nabożeństwo. Biskup udzielił nam absolucji generalnej i mogliśmy przystąpić do Komunii Świętej. Były ogromne emocje. Księża nie byli przygotowani na taką ilość i po chwili komunikanty łamali na cztery części, aby wszyscy mogli przyjąć komunię. Wzruszenie było ogromne. My, faceci, płakaliśmy jak baranki.
Kolacja wigilijna była bardzo skromna. Połamaliśmy się opłatkiem, składając życzenia. Potem jedliśmy to, co mieliśmy. Śpiewaliśmy kolędy, ale nie było żartów i śmiechu. Wspominaliśmy nasze rodziny, żony i dzieci. To było wzruszające i niejeden z nas płakał.  

Leszek Masierak


 

Polecane
Emerytury
Stażowe